|Rozdział 6|*1402

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

| Królestwo Polskie, Wawel | Styczeń 1402 |

Obudziła się na dźwięk krzątaniny wokół łoża. Sofia układała świeże pościele na kredensie, wkładała suknie do skrzyni i podśpiewywała pod nosem jakąś słoweńską pieśń. Anna odrzuciła pierzynę i przysiadła na posłaniu.

— Zaspałam na jutrznię? — zapytała dwórki niewyraźnym głosem.

— Już dawno się skończyła, pani. Zaraz śniadanie będą podawać i kąpiel gotować.

— Posiłek tutaj? Na pokoje?

— Tak, pani. Król zarządził, króla wola — odparła Sofia z poirytowaniem, strzepując poduchy na łóżku.

Nie podobało jej się to, że Anna, mimo iż królewska małżonka, już pierwszego dnia jest pozbawiana odrobiny wygody i splendoru. Musi raczyć się posiłkiem we własnych komnatach i w dodatku w samotności. Cmokając z niezadowolenia, podeszła do służki, by odebrać od niej ręcznik i miednicę z wodą.

— Co tak sarkasz od rana, Sofio? — Anna czasami miała dosyć narzekania swojej towarzyszki i szemrania pod nosem.

— Nic, pani, nic — machnęła ręką, stając przed nią. — Pomogę wam.

Hrabianka pochyliła się nad niewielką misą wypełnioną ciepłą wodą i przemyła twarz. Następnie wzięła od Zory kubek z wywarem z goździków i wypłukała usta, po czym odebrawszy ręcznik od Sofii i przetarłszy oblicze, podeszła do stojaka z suknią. Skrzywiła się z niezadowolenia.

— Żałobna. Zdejmij ją, proszę.

— Tak wypada pani, barwy dworu króla i jego małżonka powinna przywdziać — skomentowała dwórka. — Choć król widać chyba nadal w żałobie — dodała pod nosem.

— Of, of — fuknęła Anna. — Wielka księżna taka strojna. Zmienia odzienia chyba z trzy razy dziennie. Wyglądam przy niej jak uboga krewna! — sarknęła, teatralnie szarpiąc wiszącą suknię.

Towarzyszka podeszła doń i położyła dłonie na ramionach Anny.

— Niedługo będziesz królową, pani. Wtedy i tysiąc barwnych okryć każesz sobie uszyć — rzekła pocieszająco.

Ta gwałtownie odsunęła się od niej i podwinęła poły koszuli, siadając na krześle. Po chwili odparła:

— Tą drugą królową, tą drugą... — Sięgnęła po serwetę i dodała: — Nic to, Sofio. Po prandium napiszę list do Fryderyka. Zawołasz mi tu też pana Szachsza. Czas najwyższy wracać naszym rycerzom do Stryja. Zbyt długo musieli bawić w Krakowie przez ociąganie pana króla.

Sofia pokiwała głową i wróciła do służek, nakazując im zmienić pościel i przygotować nowe prześcieradła. Widząc, jak praczki uwijają się przy pierzynach, Anna spłonęła rumieńcem, zawstydzona tym, że obce oczy oglądają dowody jej przedślubnej czystości. Poczuła się naga, obnażona, jakby ktoś zerwał z niej koszulę. Zacisnęła dłonie na przedramionach, przypominając sobie ubiegłą noc.

Po kilku pacierzach zostały z dwórką same. Sofia z ulgą opadła na krzesło i napiła się wody, bacznie lustrując wzrokiem Annę. Ta bez apetytu jadła podpłomyki, maczając je w konfiturze. Zdawało się, że myślami jest gdzieś daleko.

— Mów, pani. Wyduś wreszcie z siebie, co cię gnębi. — Słowenka oparła łokcie na stole. — Czy powinnam żałować, że zostałam starą panną?

Cylejka odłożyła nadgryzione pieczywo na talerz i skrzyżowała ręce na piersiach, odpowiadając:

— Wątpię, Sofijko. Nie ma większego upokorzenia dla niewiasty, gdy cały zamek siedzi pod jej alkową, a potem ogląda prześcieradło, niczym trofeum z polowania. — Skrzywiła się, odwracając głowę. — Nie wiem już, co gorsze: obcowanie z mężem, którego nie znasz zupełnie czy śmiechy dochodzące spod podwoi komnaty.

Dwórka wyciągnęła ku niej dłonie, a gdy hrabianka pozwoliła jej złapać się za ręce, pocieszyła ją:

— Mówią, iż król nie znosi Wąwelu i rzadko tu bywa. Nie będziesz więc często cierpieć musiała małżeńskich powinności. A teraz jedz, pani. Musisz mieć siłę i nabrać kolorów, by nikt nie ważył się rzec, żeś wybrakowana.

Cylejka uniosła brew, badawczo przyglądając się swej przyjaciółce. Wypuściła dłonie z jej objęcia i sięgnęła po jajko.

— Wyjedzie i mnie zostawi, a to marna pociecha, gdy ja bym pragnęła poznać go lepiej, przypodobać się, być mu miłą. — Skończyła posiłek, gdyż czuła, że żołądek ciąży jej w trzewiach. — Po kąpieli zawołaj Ludwika, jak prosiłam. Nie będziemy trwonić czasu.

— Może jeszcze poczekajmy, pani? Póki hrabia sam po nich nie pośle?

Anna zastanowiła się chwilę i ostatecznie przyznała jej rację.

* * *

| Marzec 1402 |

Narada z polskimi panami coraz bardziej się przeciągała. Władysław zdecydował, że pośle kilku ludzi na Węgry, by przypomnieć baronom, iż Zygmunt może liczyć na wsparcie króla Polski. Mimo że nie darzył sympatią władcy siedzącego w Budzie, to w obliczu szykującej się wojny z Zakonem, wykalkulował, iż lepiej mieć go po swojej stronie. Kiedy szlachta na chwilę ucichła, głos postanowił zabrać marszałek Zbigniew:

— Kolejna sprawa, panie, to koronacja waszej małżonki Anny.

Jagiełło wbił palce w podłokietniki tronu i wyprostował się.

— Odłożymy to na kolejną wiosnę, panowie. Nie czas teraz na uroczystości, gdy Krzyżacy pod granicami, a bezpieczeństwo naszego sojusznika w wątpliwych rękach hrabiów z obcych ziem — skwitował król, czekając na reakcję szemrzących panów.

— Bacz, panie, że Zygmunt zaręczył się z kuzynką hrabianki. Nie powinniśmy czekać. Tym bardziej, gdy ród Cylejskich wyniósł się do takich zaszczytów — odpowiedział Tęczyński. — Luksemburczyk biedy nie cierpi. Doniesiono nam, że porozumiał się z możnymi bez naszej poręki.

— Kogo mamy w Budzie? Rycerz to zacny, Zawisza z Garbowa miał cichych ludzi znaleźć — rzekł Litwin.

— Hunora, mój panie, na naszą stronę przeciągnął. Zbrojmistrz węgierski nam przychylny, choć nie wiadomo czy dwóm panom służył nie będzie — odparł Klemens, kłaniając się lekko.

— Czas pokaże. — Jagiełło poluzował uścisk na oparciu i gwałtownie wstał z krzesła.

Wolnym krokiem stawiał stopy na małych schodkach podestu, rzucając zebranym dziwne spojrzenia. Usta zacisnął w wąską kreskę, szukając słów do odpowiedzi.

— Ruszam do Wielkopolski, panowie — orzekł wymijająco.

Zaklika i Trąba zrobili zdziwione oczy. Toż to dopiero co pojął sobie nową żonę, a już od niej ucieka.

— Nasz władca rex ambulanse¹ mianować się winien! Nie raczy długo zagrzać tronu w Krakowie! — podniosły się głośne szepty wśród możnych.

Król uśmiechnął się pobłażliwie i lekko pokiwał głową.

— Czyżbyście zapomnieli, że odkąd na moich skroniach spoczęła korona, rok w rok objeżdżam królestwo, wydaję sądy i zajmuję się rzeczami, na które zarządcy czasu nie mają? — zapytał spokojnie.

Naraz i marszałek odważył się wtrącić:

— Z waszą małżonką wyjeżdżasz, panie?

— Pani z Cylii zostanie na Wawelu.

To mówiąc, wyszedł pospiesznie, by szykować się do drogi.


¹ Rex ambulanse – król objazdowy (łac.).

* * *

— Jeno nie przynieś mi wstydu, synu. To nasz szansa, by być bliżej zarówno króla, jak i przyszłej królowej — wyjaśniał Jan Tęczyński, stojąc w zaułku ganku wraz z Andrzejem. — Teraz pójdziemy się zapowiedzieć. Należy się hrabiance poznać dworzan i ważnych panów. Szczególnie ważnych panów, czyli nas.

Młody Tęczyński poprawił cienką opończę narzuconą na zielony dublet i uśmiechnął się do ojca by chciał zeń zadworować. Ciemnobrązowe włosy ufryzowane na pomadę, idealnie wyszczuplały jego okrąglejszą twarz. Brązowe oczy wpatrywały się w poważną postać herbowego.

— Wybacz, ojcze, lecz postawa twa prędzej rozweseli panią z Cylii niżeli ujmie — orzekł, strzepując niewidoczny pyłek z ramienia Jana. — No, nawet włosy ci wiatr rozwiał, lecz nic to. Możemy się tak pokazać, wszak nie szata zdobi człeka. Chodźmy zatem.

Rodowiec pokręcił głową z dezaprobatą, lecz nie ozwał się nic. Dopiero gdy weszli do antykamery i podążyli za Zorą na pokoje dzienne Cylejki, przedstawił swego syna.

— Andrzej będzie wam służył radą, pani, ale i rycerską opieką. Słuchy nas doszły, że gwardziści wasi z Cylii, wracają do hrabiego Hermana. Potrzebujesz zatem zaufanych ludzi tu, w Krakowie na ich miejsce.

Anna pokiwała głową z aprobatą i podziękowała, po czym na moment przeprosiła panów i wróciła do rozmowy z Ludwikiem, którą im przerwali. Wyjęła z kuferka skórzany woreczek i podała go Szachszowi. Gestem ręki wskazała Sofii złożony list, a dworka, nie patrząc na rycerza, położyła pergamin na jego dłoniach.

— To przekażesz memu kuzynowi Fryderykowi, panie Ludwiku. A to — wcisnęła mu w dłoń monety ukryte w woreczku — dla ciebie za lojalność. Chciałabym zatrzymać cię przy sobie, lecz wuj nakazał inaczej. Wracajcie zatem w zdrowiu do Cylii i podarujcie memu bratu coś jeszcze. — Uśmiechnęła się, po czym uściskała rycerza, wbrew konwenansom, wprawiając tym Sofię w struchlenie.

Tęczyńscy spojrzeli po sobie, a w oczach Andrzeja rozbłysło rozbawienie, błogość jaka. Miało się wrażenie, że dawno nie widział takiej przyjaźni i sam chciałby być na miejscu Słoweńca.

Szachsz spłonił się, głowę na pacierz opuścił, po czym zerkając na dworkę i byłby coś jej rzekł na pożegnanie, lecz nie mógł słowa wydobyć. Skłonił się nisko, dwornie przed damami ino, zapewniając:

— Stanie się podług woli waszej, pani. Nadzieję mam, że wraz z poselstwem i na koronację zjechać dostąpimy zaszczytu. Pozwólcie jeszcze, pani, królowi złożyć podziękowania za dary, których rycerzom naszym nie szczędził.

Cylejka lekko głowę cofnęła by w zdziwieniu.

— O czym mówisz? Jakie dary? — zapytała.

— Każdy z nas otrzymał od jego wysokości po parze rękawic. Zdobnych, bogatych, jakich u nas sam mości hrabia by się nie powstydził*.

Anna wymieniła zadziwione wejrzenia z Sofią i splatając dłonie przed sobą, jeszcze raz pożegnała wiernego gwardzistę, zdając sobie sprawę, że w tej chwili ostały przyń jeno dwie osoby z rodzinnych stron: Zora i Sofia. Ciężko jej było na sercu.

— Panie Andrzeju — zwróciła się do młodzieńca, gdy Ludwik wyszedł — chciałabym zobaczyć królewskie ogrody. Sofia również będzie rada z przechadzki. Pozwolisz, kasztelanie, by syn nam towarzyszył?

Jan skłonił lekko głowę na znak aprobaty i po wymianie uprzejmości, cała czwórka, z Zorą na końcu, wyszła z komnaty.


* Roczniki, czyli kroniki (...), Jan Długosz. Ks. X.

* * *

Alejki pełne były badyli pokrytych śniegiem, błota na dróżkach wśród rabat, które dopiero będą przekopane na wiosnę. Gdzieniegdzie małe świerki rozweselały ten ponury krajobraz swą ciemną zielenią. Andrzej wartko szedł przy damach, jakby podskakując miast kroki stawiać i rozprawiał o tym, jak wielce podoba mu się na krakowskim dworze. Zachwalał komnaty, freski, architekturę, jakby się urodził do tego nie polityki, w jaką ojciec chciał go wmanewrować.

— Długo nie zabawię z wami, pani. Wkrótce kasztelan każe mi z królem do Wielkopolski jechać — ozwał się, zmieniając temat.

Cylejka stanęła jak wryta, mocniej łapiąc połę sukni.

— Jakże to, wyjeżdża król, teraz? — zapytała, a sądząc po twarzy Tęczyńskiego domyśliła się, iż miała ostatnia dowiedzieć się o wszystkim.

Spochmurniała jeszcze bardziej, zawracając na zamek i dopytując Andrzeja o szczegóły. Choć bardziej z grzeczności to czyniła niż ciekawości. Nie chciała przyń złości okazać, ale ta nie pozwalała słuchać co mówi. Słowa młodziana echem głębokim się odeń odbijały, a w głowie pędziła kawalkada myśli.

* * *

— Wyjeżdżasz, panie? — zapytała ze smutkiem w głosie, wchodząc do komnaty Władysława.

Sługa pakował skrzynię, a Opanasz chował przybory króla do skórzanego futerału zapinanego na rzemienie.

Jogaiła odwrócił się w jej stronę.

— Co tu robisz, pani? Rzekłem przecie, byś czekała na mnie w swojej komnacie.

Na te słowa, krew zagotowała się w jej żyłach, a policzki poczerwieniały. Nie mogła znieść jego tonu. Czuła się tak samo, jak w Cylii, gdy całymi dniami musiała siedzieć w swoim alkierzu, boć stryj obrażał się nań za niesubordynację. Tedy jednak była dzieckiem.

Naraz zebrała w sobie trochę odwagi i starając się opanować, i nie rozpłakać ze wściekłości, odpowiedziała:

— Pamiętam, panie. Wyjeżdżamy razem? Do Wielkopolski?

Władysław odwrócił głowę w przeciwną stronę i opierając dłonie na biodrach, wypuścił powietrze z płuc.

— Zostaniesz na Wawelu, Anno — orzekł. — Dla własnego dobra. Pogoda niepewna, drogi po zimie trudne.

Słone krople napłynęły jej do oczu. Zacisnęła usta i pięść, chowając ją za plecami. Po chwili rozluźniła się i wygładziła poły sukni, powoli podchodząc do męża. Przystanęła obok. Był od niej wyższy o ponad głowę. Patrzył więc z góry tym swoim bezbarwnym granatowym wzrokiem. Położyła dłoń na jego ręce i złapała jego spojrzenie.

— Chcę jechać z tobą, nie chcę tu być. Nie sama — wyrzuciła, czując, jak cały ciężar spada jej z serca.

Jego twarz na chwilę rozpogodziła się. Przykrył jej bladą dłoń swoimi palcami i odparł:

— Nie będziesz sama, pani. Towarzyszy ci Sofia i Erzsébet. Słyszałem, że i pan Andrzej przysposabia się do twego dworu.

Spuściła wzrok i wysunęła dłoń z objęć męża, w rezygnacji odpowiadając:

— Będzie jak każesz, królu.

Tłamsząc w sobie uczucia, ukłoniła się i wyszła, by w zaciszu swojego alkierza móc w samotności wylewać łzy rozpaczy. Była żoną zaledwie od kilku niedziel, a już zdążyła w jakiś sposób się przywiązać. Tym bardziej że król starał się jak mógł, by nie rzucać jej gniewnych spojrzeń i nie prawić zniecierpliwionym lub bezbarwnym tonem.

Wróciła do swojej komnaty i z dłonią na ustach wbiegła do alkowy, zatrzaskując za sobą drzwi. Nagle ogarnęła ją samotność, zdająca się nie mieć końca. Od dnia ślubu codziennie wracał do niej koszmar wyjeżdżającej matki. Została jej tylko Sofia. Nawet na męża nie mogła liczyć, choć z całych sił starała się, by ją polubił. Nigdy nie podniosła głosu ani nie poskarżyła się.

W nerwach zrzuciła ciżmy, podkopując je przed siebie i rwąc poły sukni, jakby chciała ją roztargać, rzuciła się na łóżko.

Dämlich!² — krzyczała w poduszkę, by nikt nie słyszał jej narzekania. Nie chciała dać powodów do plotek. Nie chciała, by Władysław dowiedział się, że sarka po kątach i umartwia się nad swym losem.


² Dämlich – głupia (niem.).

* * *

Kasztelan Tęczyński, syn jego oraz panowie Korony: Zaklika, marszałek z Brzezia, notariusz Trąba, Klemens z Moskorzewa i Szafrańcowie; przejście zrobili, by król wejść mógł do wielkiej sali w kurzej stopie. Obrady były burzliwe, gdyż znowuż o Krzyżakach rozprawiano, co zawżdy krew burzyło i tony głosów podnosiło do gwaru.

Kiedy zgromadzenie dobiegło końca, Jan Tęczyński, Mikołaj Zaklika i notariusz ostali, chcąc na osobności z królem pomówić o podróży jego do Wielkopolski.

— Radzimy zabrać małżonkę waszą, panie. Spotkacie się z wielkim mistrzem, jak ustalono w Toruniu. Nie godzi się, by wnuczka króla Kazimierza, która władzę waszą legitymizowała, ostała na Wawelu. Zniewaga to będzie dla hrabiego Cylii, jak i dla samej pani — tłumaczył spokojnie Jan, kątem oka spozierając na pozostałych panów, którzy według wcześniejszych ustaleń, poprzeć go mieli.

Trąba, pierwszy odważny, czas milczenia władcy wykorzystując, krok postąpił ku Jagielle, lecz król go ubiegł:

— Od kiedy to, panie kasztelanie, tak wam zależy, bym władzę swą wzmacniał? Przecie, póki nie było koronacji mej żony, nadal żeście wicekrólem, jak to pięknie mówicie o sobie po kątach. — Podszedł blisko Jana i uśmiechnął się krzywo, by z politowaniem a zadrą.

Kasztelan, człek słusznego wzrostu, lecz sylwetki mimo wieku smukłej a rycerskiej, siwe włosy proste do ramion sięgające pogładził, błyskiem pierścieni odbijając ten afront. Trąba ratować chciał sytuację, króla nie rozsierdzać nadto więc jak naraz stanął przy nich.

— I tu się zgodzę z waściem Janem, reszta panów poprze me skromne słowa, majestacie. Hrabianka Anna wam powolna. A i królestwu pragnie być przydatna, jako córka dynastii, z której po kądzieli się wywodzi. Dwór jej ruszyć może inną drogą, by nie spowalniać orszaku waszego. Przeto bezpieczny trakt dla wozów jej ustąpim, a my konno podążymy skrótem — przestawił rzeczowo, odgadując myśli Jagiełły, który porządek miłował i po jego myśli zawsze musiało być.

Zaklika głową pokiwał, a za nim reszta. Król ważył słowa, chodząc w tę i z powrotem z rękami założonymi za sobą. Płaszczem czarnym na dublet narzuconym zamiatał po posadzce. Oczy rozbiegane błądziły na lewo i prawo, aż w końcu zatrzymał się i orzekł, że rad. Poklepał na odchodne Mikołaja i Trąbę po ramieniu, z lekkim uśmiechem dobrodusznym odchodząc do siebie. Zawsze łagodność prędko na miejsce gniewu wchodziła, gdy mu by na ławę argumenty słuszne i dla dobra kraju ważne wyłożono.

* * *

Opanasz wychodził z komnaty z naręczem pościeli i ręczników, by osobiście praczom zanieść królewską bieliznę. Już skręcał w zaułek, skrót do pralni, gdy naraz zza zakrętu Anna mu wyszła naprzeciw. Zlękniony nagłym spotkaniem, mało co wszystkiego nie wypuścił z dłoni. Prędko się zreflektował, kłaniając należycie.

— Opanaszu — podjęła Cylejka — chcesz się przysłużyć swej przyszłej królowej?

Łaziebny oczy wytrzeszczył, lecz zaraz potaknął gorliwie.

— W takim razie pozwolisz mi poczekać na króla pana w jego komnacie i nie zdradzisz mnie. Chcę zrobić mężowi niespodziankę. — Wskazała ręką na dzban z winem, który Sofia trzymała w rękach. — Prosto z Węgier od króla Zygmunta, mego drogiego krewnego. Posagowe, przywiozłam z Cylii.

— Nie wiem, pani, czy to pomysł dobry. Najjaśniejszy pan pije ino wodę źródlaną. A o władcy Madziarów lepiej nie wspominaj, na miły Bóg — ostrzegł Opanasz, chcąc oszczędzić hrabiance złości Litwina.

Cylejka posmutniała z lekka, gestem ręki odsyłając Sofię z trunkiem, po czym siląc się na półuśmiech, minęła sługę i weszła do pokoi Władysława. Markotna była, gdyż zdawało jej się, że Jagiełłę trudno zadowolić i na wszystkie jej pomysły krzywo będzie patrzył.

Antykamera nazbyt skromna była i niewielka. Przechodząc ją, weszła do izby dziennej, gdzie stał stół dużo większy niż w jej komnatach. To tu król radził z najbardziej zaufanymi ludźmi, to tu odpoczywał na wielkiej drewnianej ławie przy oknie. Widok stąd rozpościerał się na cały dziedziniec zamkowy.

Tkane dywany, choć proste i ciemne, odrobinę ocieplały pomieszczenie. W kominku pląsały drwa, a nad nim wisiały trofea myśliwskie. Na każdej ze ścian po dwie półki skrywające w objęciach drewniane przedmioty: szkatułka, stara księga obłożona pięknie wypolerowaną korą dębu, kubki czy bezkształtne figury. Oglądała to wszystko oniemiała, a widząc, że podwoje prowadzące do alkowy są uchylone, pchnęła je.

Dopiero tutaj oczom jej ukazała się feeria barw zdobiąca trzy ściany we freski na wzór ruski*. Malowidła przedstawiały sceny z biblii, choć niektóre zdawały jej się z lekka pogańskie, oderwane od świętości tego, co przeważało na malunkach. Palcem błądziła po nich zauroczona, stąpając po drewnianej, w niektórych miejscach spróchniałej podłodze. Naraz przeciąg trzasnął drzwiami, na co drgnęła lekko, kładąc dłoń na sercu, lecz nie odwróciła się, zmierzając do okna. Węższe niż w poprzedniej izbie, wpuszczało mniej światła.

— Anno?! — głos króla oderwał ją od widoków za oknem. — Gdzie jest Opanasz?

Spojrzała za siebie niemal natychmiast, widząc, jak Władysław opiera się o drzwi, ręce krzyżując przed sobą i przygląda jej się badawczo, choć nie bez cienia złości. Uśmiechnęła się do niego.

To też twój zamek. Twierdza twojego dziada. Nie bój się, pokrzepiła ducha myślami, siadając na parapecie i bez słowa lustrując króla wyzywającym wejrzeniem.

— Panie mężu?! — odcięła po chwili. — Nie jestem szpiegiem sług. Przyszłam pomówić, póki nie opuścisz mnie na długie niedziele.

Odetchnął głośno, przebiegając oczami po komnacie i powoli podszedł doń, na co i ona wstała, równając się z nim. I choć skromność i nieśmiałość, jej największe kompleksy kazały wzrok spuścić, wytrwała z oczami lustrującymi go na wskroś by sroka błyskotkę.

— Jesteś jak niesforne dziecię, pani. — Złapał ją za dłoń, którą próbowała skryć za plecami. — Dworujesz sobie ze mnie? — zapytał ni to rozczarowany, ni zły, iż nic nie miała w palcach.

— Miałam coś dla ciebie, panie, lecz dopiero sługa twój mi rzekł, że pijesz ino wodę. Musiałam więc zostawić niespodziankę i przyjść z pustymi rękami. Pójdziemy na spacer? A może na przejażdżkę? Nie, wiem! — Klasnęła lekko w dłonie. — Zabierz mnie do psiarni. Słyszałam, że macie tu na Wawelu wyjątkowe wyżły.

Zmęczony porannym politykowaniem i przygotowaniami do wyjazdu, potarł twarz dłońmi i oparł się o stół, odpowiadając:

— Każ sługom szykować swoje kufry. Razem pojedziemy do Wielkopolski.

Miała ochotę podskoczyć z radości, a zaraz potem zapytać, co się stało, że nagle zmienił swoją decyzję. Wszak tedy zdawała się ona być nieodwołalna. Musiała się powstrzymać. Nie chciała, by zmienił zdanie. Mimo wypieków na twarzy i błysku radości w oczach, opanowała się, dziękując i powoli wyszła z izby. Gdy ino zamknęła za sobą drzwi, pobiegła do komnat, ile sił w nogach, zapominając, iż nie jest już w Cylii. I nie wypada mężatce to, co uchodziło płazem pannie.


* K. Janicki, Wawel: Biografia, st. 188.

* * *

Jogaiła czekał, aż sługa przygotuje Bartosza do drogi. Rozglądał się po placu, wypatrując Witolda. Wtem zobaczył go idącego w jego stronę z nietęgą miną.

— Małżonka nadepnęła ci na odcisk, kuzynie? — zapytał, podśmiewając się pod nosem.

— Jeno na kilka niedziel wyjechaliśmy, a pakowanie jej skrzyń z sukniami i klejnotami zdaje się nie mieć końca — odpowiedział poirytowany, krzywiąc się. — Ty, zdaje się, humor masz przedni, królu. Czyżbyś w końcu przekonał się do nowej żony? — zapytał sugestywnie.

Władysław spojrzał na niego spode łba i poprawił pas.

— Nie znoszę tego zamku. Im prędzej mogę się stąd wydostać, tym lepiej — orzekł, dosiadając konia podprowadzonego przez stajennego. — A co do Anny, jej orszak pojedzie inną drogą. Nie będą nas spowalniać tabuny wozów i sług.

— Gdyby jeno Wawel był twoim zmartwieniem, byłoby dobrze. Nieciekawyś, co ze Świdrygiełłą?

Ten nie zdążył jednak odpowiedzieć, gdyż przez bramy zamku wjechał poseł. Rosły goniec naraz zeskoczył z konia i podszedł przed ich oblicze. Skłonił głowę i łapiąc oddech, zaczął mówić:

— Świdrygiełło zbiegł do Malborka, wasze miłości. — Głęboko wciągnął powietrze do płuc. — Wcześniej zbuntował ludzi przeciw waszej książęcej mości. Cisi ludzie donieśli, że chce zrzec się Żmudzi na rzecz Krzyżaków. Mówią... — zaciął się na moment, próbując nie stracić tchu. — Mówią, że będzie się z nimi układać i z tronu wielkoksiążęcego strącić ciebie, panie — wydusił w końcu, a policzki zapłonęły mu purpurą.

Było po nim widać trud drogi. Jakby kilka dni z konia nie zsiadał, jeno gnał przez knieje i polany na skróty, by jak najszybciej donieść o zdradzie królewskiego brata.

Witold zapłonął złością, która w siarczystym przekleństwie po litewsku się przejawiła. Król z kolei pokręcił głową, mamrocząc coś pod nosem. Wtem, kniaź ostentacyjnie splunął na ziemię i kładąc dłoń na rękojeści sztyletu, odparł:

— Diabelski pomiot! Jak długo siedzi już u Krzyżaków?

Władysław, słysząc złorzeczenia kuzyna, zerknął na niego ironicznie. Nie dalej niż pięć wiosen temu, sam Witold skończył knuć spiski się z Zakonem.

Poseł chwilę się zastanowił, po czym odpowiedział:

— Na początku lutego, panie. Powiadają, że nim do Malborka zbiegł, przebrał się w kupiecki strój, by na ziemiach Korony nie zostać rozpoznanym.

Jagiełło zaśmiał się perliście pod nosem, by nerwowo. Nic tak go nie rozbawiło, jak wyobrażenie sobie brata w stroju kupca, a później Witolda w sukni służącej, gdy kuzyn w niewieścim przebraniu uciekł z jego niewoli w Krewie³. Wtrącił więc swoje, mówiąc:

— Ciekawe, od kogo się tego nauczył.

Kniaź spojrzał na niego oburzonym wzrokiem, ale w głębi jego brązowych oczu, Władysław dostrzegł lekkie zawstydzenie. Pierzchnął więc spojrzeniem w bok i skrzyżował ręce. Wtem Witold polecił posłowi udać się na zamek, by spoczął po trudach podróży, a sam pospiesznie pożegnał się z królem i nakazał siodłać konie. Rozjuszony opuścił mury Wawelu, udając się na Litwę.

— W gorącej wodzie kąpany. — Władysław machnął ręką za Witoldem i wskoczył na siodło, z wprawą moszcząc ciżmy w strzemionach.

Wiedział, że Świdrygiełło dał się omamić Szpitalnikom, ale awanturniczy charakter i pijacka natura go zgubią. Miał szansę się wykazać, a tymczasem zbiegł jak tchórz do największego wroga Litwy i Korony. W drodze do Wielkopolski rozmyślał nad tym, jak ukrócić jego swawole. Z jednej strony nie mógł działać, gdyż wzywały go sprawy Królestwa. Z drugiej natomiast, pokładał nadzieję w Witoldzie. Znał jego zapalczywość – zrobi wszystko, by przemówić Świdrygielle do rozumu.

Po raz kolejny przyszło mu zmierzyć się ze zdradą. Wiosny, które przeżył, w większości przynosiły mu jeno rozczarowanie, żałobę lub gniew. Najpierw zmarł ojciec i musiał wojować z szalonym Kiejstutem. Później Krzyżacy, chrzest i małżeństwo z Jadwigą. Była jeszcze ta korona, której tak bardzo pragnął, by umocnić swoje ziemie. Korona, która z biegiem lat przyniosła mu więcej szkody niżeli pożytku. Szkody dla ducha, który zdawał się w jakiejś części ulatywać z ciała, wraz z każdą kolejną stratą ludzi miłych jego sercu.

Z takimi myślami, galopował po kniejach w Wielkopolsce, napełniając płuca rześkim powietrzem i wsłuchując się w tętent kopyt, chrupot łamanych gałęzi i śpiew ptaków.


³ W roku 1382 Jagiełło uwięził Kiejstuta i Witolda w czasie wojny domowej na Litwie.

* * *

| Królestwo Polskie, Łęczyca | Maj 1402 |

Anna wyrwała się z koleby by poparzona, każąc młodemu Tęczyńskiemu i rycerzowi Jakubowi osiodłać konia. Wszak dawno nie jechała wierzchem, a podróż w dusznej kolebie przyprawiała ją o ból głowy. Nerwowo więc wydała rozkazy, po czym za nic mając prośby Sofii, wskoczyła na Helgę, ku oburzeniu dwórki jak mąż, a nie niewiasta. Odrzuciła włosy za plecy i kazała sobie poprawić cienką opończę. Zora rozciągnęła materiał na grzbiecie konia i wróciła na wóz czeladny. Sofia z kolei wychyliła się z kolasy, krzycząc za panią:

— Nie daj Boże, by coś się stało. Zaklinam cię, uważaj!

Cylejka machnęła nań ręką i wyrwała się do przodu, chcąc jak najszybciej dołączyć do orszaku męża. Choć cieszyła się, że może jechać do Wielkopolski, to afrontem jej się wydawało podróżowanie osobno, inną drogą. Miała zamiar pokazać królowi, że i z nią dotarłby na miejsce równie szybko.

* * *

| Pogranicze Królestwa Polskiego i Państwa Krzyżackiego | Maj 1402 |

Ulryk von Osten opuszczał Drezdenko z ciężkim sercem, choć przed dniem hołd złożył królowi Polski i zobowiązał się, że w razie bezpotomnej śmierci jego lenno przejdzie na rzecz Korony Polskiej oraz zapewnił, że zamek w Drezdenku będzie otwarty dla króla.

Obawiał się on wpływów Zakonu i tego, że w końcu przyjdzie mu zapłacić za swe poddaństwo lub dla ochrony majątku wiarołomstwem skalać swą duszę. Władysław też nie pałał radością. Ciągle po głowie mu chodziła zdrada młodszego brata. Zbliżające się spotkanie z wielkim mistrzem przepełniało go gniewem, a miarkować się musiał, by słabości przed wrogami nie okazać. I choć wierzył w pogłoski, że to nie Konrad von Jungingen zagrzewa Szpitalników do wojny ino brat jego, który rękę by sobie mógł podać ze Świdrygiełłą, to spokoju zaznać nie mógł.

Niecałe pół dnia drogi od Torunia, orszak Anny dogonił korowód królewski i razem zmierzali na spotkanie z Jungingenem. Cylejka, choć dość miała pouczeń męża, że winna jechać z Sofią w wozie, starała się zbywać go zapewnieniami, iż nie gorzej radzi sobie w siodle od swych kuzynów, którzy ją nauczyli bezpiecznej jazdy wierzchem. Czuła się jak dziecię, które ojciec karci za swawolę, a przecie miała wkrótce zostać królową Polski i nie miała już dziesięciu wiosen.


Na podstawie fragmentu książki: J. Krzyżaniakowa, J. Ochmański "Władysław II Jagiełło" s. 191.

* * *

| Państwo Krzyżackie, Toruń | Maj 1402 |


Jeźdźcy z proporcami Korony zapowiedzieli królewski orszak, wypuszczając się na kilkadziesiąt łokci przed kawalkadą Jagiełły. Pod bramami Torunia powitali ich dwaj posłowie Zakonu Dytrych von Logendorf oraz Nammyr i sam wielki mistrz. Życzliwie wymienił uprzejmości z Władysławem i najważniejszymi panami rady. Anna dostrzegła, że Konradowi dobrze z oczu patrzy. Z szacunkiem przyjęła więc to powitanie, wchodząc dobrze w rolę przyszłej władczyni, po czym wszyscy ruszyli do zamku, na zapowiedzianą ucztę.

Obserwowała dokładnie komturów w sali biesiadnej, oklaskując z manierą należytą występy trefnisiów i muzykantów. Jadła niewiele, gdyż ciężko stół kazali zastawić potrawami tłustymi, polewkami gęstymi i trunkami tak mocnymi, iż więcej wody z winem piła niż odwrotnie. Siedziała koło króla z głową uniesioną, nałęczkę poprawiając na warkoczu podpiętym nad szyją by kok i stukając palcami w nóżkę złotego pucharu. 

Po jej prawicy zasiadł jakiś rycerz Zakonu, lecz nie śmiała go pytać kim jest. Uprzejmie skinęła na powitanie i wróciła do słuchania rozmów pokojowych. Wtem, wrota ogromne otworzyły się z pomocą halabardników i wszedł przez nie książę Świdrygiełło, zwracając na siebie uwagę zebranych. Skłonił się należycie przed bratem i Szpitalnikami, po czym zajął wolne miejsce u boku komtura Fryderyka. Jagiełło spojrzał z wyrzutem na Konrada, czując wielki despekt na swą osobę, że zdrajcę tego śmią wpuszczać do sali, gdzie toczyć się miały rozmowy. Anna mocno przycisnęła plecy do oparcia krzesła i ścisnęła mężowską dłoń pod stołem, jakby w jej mocy było gniew ugasić królewski.

Zbigniew z Brzezia, Jan z Tarnowa i Trąba spojrzeniami próbowali Jagiełłę powstrzymać przed tym, by prędzej nie rzekł czego, zamiast pomyśleć. Dopiero gdy władca sięgnął po kielich z wodą, odetchnęli wszyscy, wracając do posiłku. Cylejka przegryzła ino pieczone mięso z przepiórki i gruszki w miodzie, gdy milczący do tej pory rycerz ozwał się:

— Tyś, pani, jest córką hrabiego Wilhelma, prawda? Znałem ja mości pana z opowieści innych komturów, jak to wraz ze swoim stryjem i kuzynem, dołączyli do nas pewnego roku, by nieść wiarę — wyszeptał ciszej ostatnie dwa słowa, krzywo uśmiechając się pod nosem.

Anna kiwnęła głową i by dać sobie czas, upiła wina. Kątem oka obserwowała Krzyżaka. Mężczyzna zdawał się wysoki. Lico miał jeszcze młode, choć rysy dojrzałe, przystojne, lecz dziwne zimno biło od niego i niechęć taka, że aż dreszcz przebiegł jej po plecach. Kasztanowe włosy miał ścięte krótko, ledwo zachodziły mu za ucho. Dłonie szczupłe opierał o swój kielich, długimi palcami kreśląc koła na nóżce.

— Zaiste, panie. Mój ojciec zginął kilka wiosen później. Zaraza go zabiła — odpowiedziała gorzko, zwracając twarz na komtura, który dziwnie przyglądał się jej zielonymi oczami, jakby chciał odgadnąć myśli.

Rycerz nic nie odrzekł, ino mruknął coś pod nosem i wstał, żegnając ją skinieniem głowy. Anna z kolei odetchnęła z ulgą i zwróciła oblicze na przeciwny stół, przy którym zasiadał wielki mistrz. Była pewna, że odprowadza wzrokiem jej kompana, lecz zignorowała to, próbując zabić nudę przysłuchiwaniem się rozmowom.

* * *

— Źle im wszystkim z oczu patrzy, Sofio. Chcę jak najszybciej opuścić te ponure mury i wracać do Krakowa. — Anna spacerowała z dwórką po korytarzu toruńskiej twierdzy, odpoczywając po uczcie.

Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Król wraz z panami radził o pokoju z Konradem. Była pewna, że i tak nie dowie się, co dokładnie ustalono, lecz poczciwa twarz mistrza napawała ją nadzieją. Miała wrażenie, że on jeden chce pokoju, przeciwny rozlewowi krwi, której żądzę widziała w oczach owego rycerza i kilku jemu podobnych. Gdy opowiedziała o tym Sofii, ta przeżegnała się i wyszeptała cicho Pater Noster. Na domiar złego, dali schronienie zdrajcy Świdrygielle.

— Wytrzymaj, pani. Jeśli słabość okażesz, druga szansa na tak ważną misję z królem może się w przyszłości nie powtórzyć. — Słowenka uścisnęła jej dłoń, wodząc oczami po dziedzińcu.

Zatrzymały się na ganku, podchodząc do poręczy i spojrzały w dół. Knechci rozkulbaczali konie, a reszta sług zajmowała się ciągnięciem wody ze studni, noszeniem potraw na ucztę i koszów z drewnem do komnat. Widać było bogactwo zakonu na biesiadzie i w ozdobach, jakie nosili komturowie. Pierścienie raziły blaskiem drogocennych kamieni, a łańcuchy zdobiące kaftany, pokryte płaszczami z czarnym krzyżem, ważyły więcej niż wszystkie jej zausznice. Zdało jej się, że słyszy niewieście śmiechy, ale upewniwszy, że doszły one również do dwórki, skrzywiła się.

— Zobacz, Sofio — szepnęła, patrząc na ów tajemniczego rycerza z uczty, który teraz szedł po dziedzińcu. — Więcej ma sygnetów na palcach niż król. A przecie mówią, że ino Bogu służą i jego wiarę chcą nieść poganom. Więcej w nich świeckości niż skromności.

Słowenka nachyliła się bliżej jej ucha, odpowiadając:

— Podobnież mają tu zamtuz. Rycerz Jakub opowiedział mi, że jak posłował tu wiele razy z tenutariuszem Zyndramem Maszkowicem, widzieli nie jedno. Oni się z tym nawet nie kryją!

Cylejka zrobiła zaciętą minę, pomstując w duchu na to, że trzeba królowi paktować z tymi grzesznikami.

* * *

Ulryk von Jungingen podszedł do pachołka i wcisnął mu w dłoń woreczek z monetami, odbierając jakieś pismo. Gdy goniec odszedł, rozejrzał się dookoła i głowę zadarł, patrząc na ganek. Widząc, że żona Jagiełły i jej dwórka odchodzą w przeciwną stronę, udał się skrótem do swojej celi. Tam dopiero przeczytał najnowszy donos. Triumf i żądza władzy wpełzły na jego lico, mimikę czyniąc chytrą. 

Ha, mój świętoszkowaty brat naiwnie paktuje o pokoju, ale nie wie, że jeno wojna wróci Zakonowi świetność i poważanie, rzekł w myślach.

Na po­gra­ni­czu krzy­żac­ko-​żmudz­ko-li­tew­skim wiosenne nie­bo roz­świe­tlał czer­wo­ny kur. Rejzy urządzone bez wiedzy wielkiego mistrza niosły pożogę i śmierć, zostawiając za sobą ino swąd palonych domostw i ciał Żmudzinów. Wielu trafiało w niewolę. Zdawało się, że w państwie Krzyżackim dwie są władze. Jedna za wszelką cenę pragnie pokoju i chrześcijańskich wartości, druga by w podziemiach knuje za jej plecami żądna panowania.

* * *

| Królestwo Polskie, Chęciny | Czerwiec 1402 |

Brak wiążących obietnic na zjeździe w Toruniu, upewniły króla i panów, że Anno Domini 1402, na razie, nie był pomyślny ani dla Litwy, ani dla państwa polskiego. Zakon spustoszył Grodno, Oszmianę i zawarł sojusz ze Świdrygiełłą. Żmudzini odpowiedzieli na rejzy Szpitalników. Wzi­ęli sztur­mem Me­mel i do­ko­na­li mordu jego miesz­ka­ńców. Nie oszczę­dzi­li nawet ksi­ęży i ko­ścio­łów. W świątyniach nisz­czy­li ołta­rze, krzy­że i świ­ęte re­li­kwie. Jagiełło wił się w gniewie, pochmurny jak nigdy i drażliwy. Odesłał Annę do Krakowa, chcąc wyruszyć na Ruś. 

Nie mógł sobie wybaczyć, iż nie może ingerować w sprawy księstwa, a Świdrygiełło nie chciał żadnej ugody i rozwiązania sprawy bez udziału niemieckich rycerzy. Zapalczywy i chciwy, marząc o wielkoksiążęcym tronie, wyruszył z Krzyżakami na Litwę. Oddał im Żmudź, Niewarzę i połowę Sudovii, w zamian za wsparcie Szpitalników w bratobójczej walce.

Krzyżacy, godząc w Litwę, godzili nie tylko w ojcowiznę, ale i jego serce, które praktycznie w całości pozostało w tych dzikich, pełnych rześkości kniejach.

Z końcem czerwca ruszył więc na Ruś, myśląc o tym, jak uspokoić nastroje na Podolu. Wykalkulował, że tamtejsze ziemie musi przekazać w ręce kogoś zaufanego i godnego. Najlepiej, by człowiek ten był bliski Koronie i on mógł mieć nad nim kontrolę.

Miał również odebrać hołd lenny od hospodara mołdawskiego – Aleksandra Dobrego i Bogusława VIII słupskiego – syna Bogusława V.

W drodze na wschód, przyjął kolejnego posła od kuzyna. Tym razem Witold donosił, iż zdobył Dyneburg i zamek Gotteswerder. Długo jednak nie przyjdzie cieszyć się ze zwycięstwa, gdyż Zakon i Świdrygiełło planują wyprawić się na Litwę, by siłą strącić wielkiego księcia z tronu. Władysław nie mógł ruszyć z pomocą, więc przyszło mu jedynie modlić się, by tym razem brat poniósł klęskę i na własnej skórze odczuł zdradziecką naturę Szpitalników. Doskonale wiedział, że przy pierwszej okazji albo wezmą nogi za pas, albo zagrabią wszystko i zapomną o układach.


Bogusław V słupski – mąż Elżbiety Kazimierzówny, córki Kazimierza III Wielkiego. Po jej śmierci, ożenił się z Adelajdą, która urodziła mu syna – Bogusława VIII.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro