|Rozdział 8|*1403

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

| Królestwo Polskie, Kraków | Luty 1403 |

Karczma „Pod Turem" wrzała od rozmów i wesołego gwaru. Wznoszono toasty, przysłuchiwano się występom grajków, grano w kości. Nikt nie zwracał na nich uwagi, gdy weszli do środka i rozejrzeli się za pustym stołem. W odległym krańcu oberży zamajaczyła postać pijaczyny, który zmorzony jakimś trunkiem położył głowę na stole, lądując czupryną w misie z polewką. Chrapał głośno, a woń przetrawionego alkoholu natychmiast uderzyła ich w nozdrza, gdy ino znaleźli się kilka kroków od młokosa. W istocie musiał być żakiem. Skórzana, poszarpana torba spoczywała na jego kolanach i wystawały z niej jakieś stare pergaminy. Koszulę miał umazaną atramentem, a wnętrze dłoni wyciągniętej wzdłuż blatu, skalane było rozmazanymi liczbami. Wcześniej starannie zapisane, teraz zdawały się zlewać ze sobą. Dziewka zdjęła kaptur z głowy i szarpnęła młodziana za ramię. Wybełkotał coś niezrozumiałego.

— Tobie już wystarczy. Zmiataj stąd. — Towarzysz niewiasty pociągnął go za kaptur, zmuszając, by ten oprzytomniał.

Chłopak ocknął się, przeczesał umorusane włosy i zdezorientowany wstał na równe nogi, przepraszając usilnie. Przycisnął torbę do piersi i chwiejąc się na nogach, opuścił oberżę, ginąc w mroku lutowego wieczoru.

— Zjemy i rozgrzejemy się winem, ale co dalej? Jak masz zamiar dostać się do pani? — Mężczyzna usiadł na ławie i skinął na karczmarza, rozprostowując nogi pod stołem. — Marjeto?

— Pan Szachsz musi być wśród posłów z Cylii. Jestem pewna, że to ich proporce widziałam na trakcie. Pozna mnie i pozwoli pokazać się przed królową. — Dziewczyna wyjaśniła swój plan, ściągając rękawice i ogrzewając dłonie kubkiem wina, przyniesionego przez żonę oberżysty. — Wszędzie widzisz problem, Antonie. Bodaj byś ostał na Morawach, miast ciągnąc się za mną jak smród po gaciach — fuknęła ostro, upijając trunku.

Ten pochylił się nad blatem i zmarszczył brwi, zerkając na knot dogasającej świecy. Dość miał ciągłych łajań swej kompanki, lecz szkoda mu było puścić ją samą w tak daleką drogę.

— Powinniśmy od razu przybyć do Krakowa. Jak ino orszak królowej pani ruszył z Cylii. Teraz może być już za późno. Pewnikiem ma swój dwór i zapomniała o tobie. Co ci po tym, że pokażesz się jej na oczy? Nie dość upokorzeń zniosłaś na hrabiowskim dworze? — Wsadził sobie do ust łyżkę kaszy podanej przez pachołka.

Chłopiec widać pomagał rodzicom prowadzić to miejsce, gdyż z lekka się ociągał, a oczy jego zdradzały znudzenie. Anton gryzł z apetytem, popijając wino i próbując wyczytać ze spojrzenia Marjety cokolwiek poza wzgardą. Niewiasta poszła w jego ślady, nerwowo przełykając kilka kęsów podpłomyka i polewki.

— Czasy się zmieniły, Antonie. Królowa potrzebuje kogoś takiego jak ja. To, że na moment zrezygnowałam i poddałam się woli hrabiego, nie oznacza, że nie dopnę swego. A teraz nadeszła pora, by służyć i zagrzać sobie miejsce tutaj. Dość mam tułaczki. — Otarła usta wierzchem dłoni. — Swoje wiemy. Możemy się przydać i nie mam zamiaru zrezygnować tylko dlatego, że strach cię obleciał. Krakowska akademia jeszcze mnie pozna, a z pomocą najjaśniejszej pani będę pomagać ludziom. To moje powołanie, moja misja.

Mężczyzna o mało nie zadławił się posiłkiem, kaszląc mocno. Marjeta poderwała się z zydla i przyłożyła mu w plecy pięścią, próbując pomóc.

— Bóg Cię opuścił, kobieto! — szepnął. — Nauki ci się zachciało w obcym kraju. To zakazane! Żadna niewiasta nie przestąpi progu uczelni. Gotowi oskarżyć cię o czary i przypalać, a potem utopić. — Anton złapał ją za ramiona i usadził na ławie, zwracając uwagę innych gości. Po chwili jednak wszyscy wrócili do swoich spraw, a on kontynuował: — Zapomniałaś, co działo się na dworze hrabiego? To przez swoje chore ambicje tułasz się po świecie. Ja wybrałem takie życie, gdy babka Helga mnie obumarła, a siostrę wydałem za mąż. Nic mi nie zostało, jeno szukanie swej drogi. Nie każ mi mówić, jak możesz skończyć, gdy nie powiedzie się twój diabelski plan.

Marjeta wyszamotała się z jego objęć, poprawiając suknię, która zsunęła się jej z ramienia.

— Królowa jest inna. Od razu to poczułam, gdy pierwszy raz ją ujrzałam — wytłumaczyła mu, opierając się o ścianę. Siedział przy niej, trzymając ją za nadgarstek, jakby bał się, że ucieknie. — To nie przypadek, że wybrali ją, że po nią kazali posłać. To ostatnie ogniwo ich starej dynastii. W jej rękach los kraju, los króla i... — ściszyła głos, nachylając się do jego ucha. — Widziałam straszne rzeczy w snach. Krew płynęła po obcych mi wioskach, słyszałam szczęk oręża i zawodzenie ludzi w różnych językach. Annę również ujrzałam, na jej ramieniu siedział ranny orzeł, a nad głową jego wisiało szare niebo, płaczące brunatnymi gwiazdami. Muszę jej to rzec, a później niech się dzieje wola Niebios.

Spojrzał w jej oczy płonące żądzą postawienia na swoim. Czerwone policzki, zasłonięte przez kosmyki włosów, oddawały ciepło, a dłonie, które teraz złapały go za ramiona, były chłodne i drżały. Głośno wypuścił powietrze, na moment zadzierając głowę ku górze. Po chwili ochłonął, odgonił myśli czarne jak węgielki skrzące się w palenisku na środku oberży.

— Wiem, że z dobrego serca to czynisz. Bacz jednak, że ludzie boją się takich jak ty. Boją się niewiast, które leczą, niosą pomoc i czytają sny. To nie jest wioska pod Cylią, w której się wychowałaś, a Cracoviae to nie lasy hrabiego, w których tropiłaś kłusowników, by nie polowali na zwierzynę. To wielki świat. Lękam się o ciebie, boś mi jak siostra. — Przycisnął ją do piersi, jakby widzieli się po raz ostatni.

— Muszę iść, Antonie. Póki uczta na zamku trwa, póki rejwach uśpił czujność, powinnam dostać się do Szachsza i jego ludzi, a stamtąd do królowej. Bywaj. I módl się o mnie.

* * *

Ucztom i zabawom nie było końca, gdyż Władysław, chcąc należycie pokazać swą hojność, wyprawił biesiadę jeszcze wystawniejszą niż wesele. Królowa nie mogła nacieszyć się matczynym towarzystwem, spragniona każdego jej słowa, gestu i uśmiechu. Urazę schowała na dnie serca, które teraz trzepotało w piersi z radości. Nie odstępowała Kazimierzówny na krok, rozprawiając z nią o najrozmaitszych sprawach. Opisywała życie w Cylii, po wyjeździe wdowy, losy kuzynek i stryja oraz szczegóły zamążpójścia.

Muzykanci grali różnorakie pieśni, a kuglarze i błaźni zabawiali towarzystwo występami. Stoły spowite jadłem i napitkami, rozbudzały apetyt i rozwiązywały języki.

Jeno król siedział z neutralną miną i wzrokiem wbitym w dal. Sprawy na Litwie nie dawały mu spokoju, a skoczne rytmy harf i bębenków, przyprawiały go o ból głowy. Utartym już zwyczajem, piwa, wina ni miodu nie tknął, racząc się wodą, pierogami z serem i pieczonymi gruszkami. Od czasu do czasu wdał się w dysputę z jakimś możnym, co przysiadł przy jego osobie, by choć na chwilę odgonić swój umysł od wojny Witolda ze Świdrygiełłą i Zakonem.

Najnowsze wieści ze wschodu, które kuzyn posyłał, gotowały krew w żyłach. Pewne było, że Krzyżacy szykują się do uderzenia na Wilno. Szpiedzy donosili, że królewski brat nie tylko z nimi spiskuje, ale i do książąt Smoleńskich się zapędza, przy okazji śląc buntownicze listy do ukrywających się stronników na Podolu.

Naraz jednak postanowił wstać i wznieść toast za swą małżonkę. Mimo iż bliższa była jego władzy i koronie niżeli sercu, zawsze czynił, co należy. Przeszłość, straty bliskich, zdrady, spiski i kłamstwa położyły się cieniem. Jakby umarło w nim cokolwiek skłonne do pobudzenia duszy do miłowania. Jakby w środku miał zimny kamień. Czasami go to bolało. Kłuło niemiłosiernie, nieznośnie, jak odłamki szkła drążące świeżą ranę. I chciał miłować, ufać, zapomnieć, lecz wizja tego, że gdy ino sobie na to pozwoli, znowu się rozczaruje, trzymała jego serce pod powłoką lodu.

Patrząc na szczęśliwą żonę, gości, krewnych, rachował, ileż to razy stroił dobrą minę w obliczu niepomyślnej wieści. Przyzwyczaił się do tego, a może jeno tak mu się wydawało.

Podobnie, jak niekiedy wydaje się człekowi, że nic go nie złamie – do tego stopnia, by nie mógł w końcu powstać – a przy pierwszej okazji, spada na jego barki głaz, który burzy mury, jakimi do tej pory tak skrupulatnie bronił się przed upadkiem.

Mierzył się z bólem i ciężarem władzy w otoczeniu setek twarzy, lecz mimo to samotny.

* * *

Ciemna noc nad zamkiem rozgościła się już na dobre. Król spał w swoich komnatach. Wtem do łoża podszedł Opanasz i począł go budzić, klepiąc po ręce.

— Królu, królu — mówił coraz głośniej, gdyż tylko tym sposobem był w stanie wyrwać Jagiełłę ze snu o tej porze.

Naraz ten otworzył oczy i widząc Opanasza pochylającego się nad nim z nietęgą miną, natychmiast poderwał się z poduszek i usiadł na posłaniu, przecierając twarz, po czym zapytał:

— Co się dzieje, że spać nie dajesz?

— Poseł od wielkiego księcia, panie. Czeka przed komnatą.

Na to Władysław skrzywił się i nerwowo założył włosy za uszy. Czuł, że i tym razem przyjdzie mu dowiedzieć się o krzyżackiej rejzie na Wilno.

— Wpuść go — nakazał, podnosząc się z materaca i siadając przy stole.

Łaziebny nałożył mu płaszcz na ramiona i podszedł do drzwi, by wpuścić umyślnego. Ten skłonił się przed Jagiełłą i ściągając kaptur z głowy, powiedział:

— Krzyżacy i brat wasz, wypowiedzieli nam wojnę, królu. Złupili Merecz i Troki, a od strony Inflant uderzył Świdrygiełło z kawalerami mieczowymi, panie.

Władysław gwałtownie wstał, a jego litewskie oblicze przybrało gniewny wyraz.

— Co obiecał im tym razem? — zapytał zniecierpliwiony.

Król wiedział, że bezinteresownie nie poparliby działań jego brata i nie ryzykowaliby ataku z dwóch stron.

Goniec nerwowo przełknął ślinę i ozwał się:

— Psków im chce oddać, wasza wysokość.

Na te słowa, Jagiełło zacisnął pięść ze złości i uderzył w stół. Naraz odwrócił się, stając bokiem do wysłannika. W oczach zagrały mu iskry wściekłości, a policzek zaczął lekko drgać.

— Jeśli to wszystko, możesz odejść — nakazał po chwili, wzburzonym głosem.

Gdy tylko poseł opuścił alkowę, odesłał też Opanasza. Został sam w mroku alkierza i przysiadł na krześle. Nachylił się nad blatem stołu, podpierając łokciami i pokręcił z niezadowolenia głową. Usta zaciśnięte miał w wąską kreskę i co chwilę nerwowo zagarniał lekko już przerzedzone włosy za uszy. Kilka kosmyków zostało mu w dłoni – działo się tak zawsze, gdy wzburzenie targało nim przez kilka niedziel i co rusz dochodziły do jego uszu niepomyślne wieści.

* * *

— Jakaś dziewka do ciebie, Ludwiku. — Wojciech poklepał Słoweńca po ramieniu, pokazując mu zakapturzoną postać przy bramie. — Zbrojni nie chcieli jej wpuścić, a gdy ino zobaczyła, że furta się otwarła, by wóz wjechał, wskoczyła nań jak pajęczyca i odgrażała, że sama królowa ich pokara, gdy się dowie, jak ją potraktowali. — Rechotał na samo wspomnienie, gestem ręki pukając się w czoło wymownie, by nieznajoma na pewno go dobrze zrozumiała.

— Puść ją, chyba wiem, kim jest. — Ludwik nakazał jej się zbliżyć. — Marjeta?! — Zerwał jej kaptur z głowy, jakby sam widok jej lica niedostatecznie go przekonał.

Dziewka dygnęła nieznacznie, nie patrząc mu w oczy. Wojciech z Kosiaku odszedł od nich, dołączając do świty rycerzy Jagiełły: Mściwoja ze Skrzyńska, Zyndrama z Maszkowic, Jakuba Kobylańskiego oraz Pawła z Biskupic*.

— Musisz zaprowadzić mnie do królowej pani — syknęła, stając na palcach. — Mam dla niej wieści, które powinna usłyszeć. — Pochyliła się ku jego uchu, w obawie, że reszta ludzi na dziedzińcu może posłyszeć jej knowania.

— Teraz przypomniałaś sobie o pani z Cylii, gdy zapachniała ci służba przy królowej? Idź precz, Marjeto i nie pokazuj się tu więcej. — Złapał ją za łokieć i siłą chciał poprowadzić poza mury, lecz naraz wyrwała mu się i pokazała podarek od Anny, który ta wręczyła jej, gdy opuszczała zamek w Cylii wiele zim temu.

Przystanął, chcąc dobrze przemyśleć swe poprzednie słowa. Marjeta widziała tę chwilę zawahania.

— To nie jest już ta sama hrabianka Anna. Obcy ludzie kręcą się przy niej, a z naszych ostały się tylko Sofia i Zora. — Dziewczyna lekko spłoszyła się, przypominając sobie o dwórce, lecz niezrażony niczym Ludwik kontynuował: — Ma w swej świcie nowych gwardzistów i pewnego polskiego pana, którzy strzegą jej jak źrenicy oka. Bez ich wiedzy nie przemkniesz przed oblicze królowej, boć nawet i mnie się to nie udało. Postaram się coś uradzić, ale nie miej nadziei.

— Będę czekać w gospodzie „Pod Turem". Daj Bóg, byś przyniósł dobre wieści. — Uśmiechnęła się z wdzięcznością i niczym mgła rozpłynęła za dolną bramą.


* Postaci historyczne. Rycerze w służbie króla Jagiełły.

* * *

Anna spędzała dzień z matką. Od chwili jej przyjazdu na dwór, codziennie chciała cieszyć się jej towarzystwem. Dzień upływał im na rozmowach, hafcie i przechadzaniu się po ogrodach. Siedziały w komnacie królowej, pijąc grzane wino i racząc się bakaliami. Naraz księżnej Teck westchnęło się głośno, a wzrok powędrował gdzieś w dal, jakby odleciała myślami.

— Coś cię strapiło, matko? — zapytała Cylejka zmartwionym głosem.

— Nie, nie. Wspomnienia mnie naszły, choć chyba bardziej z opowieści je pamiętam — odparła, upijając łyk napitku. — Mieszkasz w komnatach swojej babki — dodała po chwili ze smutkiem w głosie.

Zaskoczona nagłą nostalgią matki, królowa odłożyła figę na półmisek. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej.

— Miała na imię Jadwiga. Tak jak pierwsza żona...

Matka przerwała jej:

— Święta Jadwiga śląska, dziecko — skwitowała, widząc, że córka znowu rozpamiętuje swoją poprzedniczkę. — No już, już, uśmiechnij się i podnieś głowę. Wiedz, że tyś dostała imię na cześć pierwszej małżonki swego dalekiego pradziada Ulryka – założyciela rodu. Tak zadecydował twój ojciec, choć babka Adelajda upierała się, by ochrzcić cię Helena, po jej matce. I mi się podobał ten pomysł. Wszak wcześniej urodziła się twoja kuzynka Anna, a i żona Hermana nosiła to imię.

Monarchini wzdrygnęła się, wyprostowała na krześle i na siłę wygięła kąciki ust. Spojrzała na matkę, mierzącą ją uważnym wzrokiem.

— A nie czasem na twą cześć, matko? — Uniosła brew. — Wiem, że ciebie dziad Kazimierz mianował Anną po swej pierwszej żonie.

— Aldona ją zwali na Litwie — ucięła księżna, jakby temat Wilhelma był jej niewygodny. — Zresztą. — Wstała, urywając na moment. — To ciotka twego męża: rodzona siostra jego ojca Olgierda.

Niewiasta wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i podeszła do rodzicielki. Oparła głowę na jej ramieniu, mówiąc:

— W takim razie, to nieszczęśliwe imię, mateńko.

Córka Kazimierza lekko złapała ją za ramiona i odparła, patrząc w oczy:

— Nieszczęśliwe, nieszczęśliwe... Podzieliłam jej los. Twój ojciec był taki sam, jak mój. Może... może nie całkiem, ale w jednym byli podobni.

— Nie był wierny?

Matka puściła jej ramiona i odeszła w stronę kominka, wyciągając ręce, by je ogrzać.

— Był, był mi wierny i wiem, że mnie miłował, lecz pragnął nade wszystko chwały w polu bitwy i syna, a nieudolność mą w tym względzie wypominał mi częściej, niż przystoi. A raczej czyniła to jego matka. Lecz nie godzi się rozprawiać o zmarłych. Ty zrobisz wszystko, by nie skończyć tak jak ja. Urodzisz synów i nie będziesz swarliwa. Zrozumiałaś?

Królowa pokiwała głową i zagryzła wargę. Do oczu na chwilę napłynęły jej łzy, ale je pohamowała. Naraz usiadła z powrotem na swoje miejsce i szybko upiła kilka łyków wina.

— Nie zawiodę cię, matko — odparła po chwili, opierając się na łokciu i gładząc po pustym brzuchu. — Bóg da, a urodzę syna. Twój wnuk zostanie królem niezgorszym od swego pradziada.

Nigdy przedtem nie miała do czynienia z tym uczuciem: pragnienia czegoś za wszelką cenę. Słowa matki ubodły ją do żywego. Wyłuskały z duszy chęć udowodnienia księżnej, że będzie lepsza od niej. Nie rozczaruje męża, urodzi syna i pokocha go. Uczyni godnym następcą tronu. Na dnie serca nadal tliła się gorycz, że Kazimierzówna opuściła ją na długie lata, nie dała znaku życia, zapomniała o jedynym dziecku. Lecz pobożność i strach przed grzechem, kazały miłować matkę, być wyrozumiałą, porzucić żal i gniew, iż dopiero w chwili koronacji przypomniała sobie o niej.

Czas miał pokazać, że udowodni swą matczyną miłość, lecz nie do syna, ale córki. Córki, którą pokocha całym sercem i będzie walczyć o to, by przed kolejną niewiastą mężczyźni ugięli karki i obrali ją dziedziczką krakowskiego tronu.

* * *

Księżna Teck pakowała kufry, przygotowując się do opuszczenia Krakowa. Anna nie kryła smutku i na każdym kroku wypytywała rodzicielki, kiedy jeszcze raz zawita na Wawel. Zdawało się, że teraz więzi z matką staną się silniejsze. Założyli koronę na głowę jej córki, więc niewiasta uznała, iż nareszcie jest godna miłości Anny. Miłości, której nigdy nie zaznała, podobnie zresztą jak sama księżna, którą zabrali z Wawelu i wywieźli na Węgry, wydając królową Jadwigę żagańską ponownie za mąż i odrywając od maleńkich córek. Może nie potrafiła miłować dziecka, gdyż sama nigdy nie czuła miłości?

Ludzie prawili, że sam Pan zrządził wdowie po Kazimierzu taki los za jego grzechy. Mawiali, że bigamistyczna żona nigdy nie znajdzie spokoju, a gdy zemrze, klątwa dosięgnie jej córki i wnuczki i nie wyjdzie z krwi aż do trzeciego pokolenia.

Kiedy więc świekra króla opuszczała miasto, Anna przygasła i otoczyła się tęsknotą, nim orszak matki zniknął jej z oczu w wiosennej mgle. Władysław z kolei postanowił sowicie obdarować teściową. Nie umknęło to uwadze świeżo upieczonej monarchini, rozumiejącej to na swój sposób. Spodziewała się, że to znak, iż mąż ją polubił i od teraz przestanie być w jego oczach jedynie drogą do umocnienia jagiełłowej władzy nad Polską.

* * *

Andrzej Tęczyński długo nie mógł znaleźć sobie miejsca w korytarzu przy apartamentach królowej. Miast stać spokojnie i czekać lub po prostu zasiąść na parapecie wykusza okiennego i zabić czas patrząc na dziedziniec, chodził w tę i z powrotem, niespokojnie podskakując co kilka kroków, jakby ćwiczył układ jakiegoś nowego, dworskiego tańca. Naraz posłyszał głośne szuranie butów i lekki chrzęst zbroi. Z ganku wyłoniła się sylwetka Ludwika Szachsza, a po chwili rycerz minął wrota i wszedł na hol. Zmierzyli się z paniczem spojrzeniami i prawie obaj jednocześnie dopadli do podwoi królowej.

— Najjaśniejsza pani nikogo nie wpuści i nie posłucha. Możecie odejść, panie Ludwiku i szykować się na powrót do Cylii. — Rodowiec prędko wszedł w rolę osobistego strażnika, choć nie było prawdą, co mówił.

Dostał od ojca jasne zadanie. Miał chronić uszy jej wysokości przed jakimikolwiek wieściami z dworu hrabiego i polityki. A przecie intencje Ludwika były jasne. Pewnie przyszedł tu, by upewnić się, że Anna nadal będzie sprzyjać przede wszystkim interesom Hermana. Na to nie można było pozwolić.

— Chciałem ino przekazać pozdrowienia od mego pana i drobny podarek z okazji koronacji — wyjaśnił Ludwik, krzyżując ręce przed sobą i wgapiając się w niższego o pół głowy intruza. — Waść raczy pozwolić choć zapukać. To chyba nie zbrodnia? Choć ta wasza zimna kraina tak dziwnie różna od naszej, że strach usta otworzyć.

— Zimna kraina? Tak wam zadki odmarzły przy biesiadnych stołach by paniczom? Za bardzoście przywykli do ciepłych zydlów podstawianych przez króla Węgier. — Tęczyński poczuł się dotknięty. — Co masz do mnie, panie Ludwiku? — pogarda wbiła się w jego głos, gdy Słoweniec popatrzył na niego z politowaniem. — Chronię swą królową przed waściami gotowymi podstępem ją omamić, łasymi na złoto królewskie, nie ino hrabiowskie.

Szachsz westchnął przeciągle i zastukał do drzwi, ignorując zaczepkę herbowego. Gdy po chwili wrota się uchyliły i ukazały Sofię, rycerz zapomniał o niefortunnym spotkaniu z panem Andrzejem i poprosił o widzenie z królową. Ku rozczarowaniu i złości Tęczyńskiego, dwórka od razu wypuściła go do środka. Afront, jaki dokonała Anna, nie każąc mu czekać, wbił się w Andrzeja by szydło. Poliki mu spurpurowiały i ledwie miarkował się, by nie obrazić jeszcze Szachsza na odchodne. Resztki trzeźwego umysłu kazały nie zniżać się do poziomu byle gwardzisty.

* * *

— Dlaczego nie przyszedłeś z nią, Ludwiku? Ach, czego spodziewać się po was, mężczyznach. Lekceważenie niewiast macie we krwi. — Anna nie mogła uwierzyć, że Marjeta jest w Krakowie i choć niepokoiła się o to, czy dane im będzie spotkanie, nie traciła rezonu. — Wyjdę pod bramę jutro w południe. Tylko przybądź z nią, proszę.

Gdy pożegnała Szachsza nie mogła zebrać myśli. Czuła, że była służąca ma coś ważnego do przekazania, skoro ryzykowała życie, przemierzając taki szmat drogi.

Sofia nie podzielała emocji swej pani. Nalała wina do kielichów i podała Annie, sama łapczywie upijając napitek, by nie powiedzieć czegoś, co mogłoby zdradzić jej myśli na temat dziewki.

— Jak to sobie wyobrażasz, pani? Nikt przy zdrowych zmysłach pod obecność króla nie puści cię za bramę ani nie zezwoli tej włóczędze postawić stopy na królewskim bruku. Ryzykujesz już od pierwszych dni na tronie podłe plotki. Jeszcze ino czarownicy brakowało na Wawelu — perorowała, o mało nie zaczynając machać pucharem przed twarzą rozzłoszczonej Cylejki.

— Skończyłaś, schätzchen? Das ist gut*. — Anna uderzyła otwartą dłonią w stolik, wstając z fotela i wyminęła Sofię. — Osobiście poproszę pana króla o pozwolenie. Nie próbuj swoich sztuczek z Cylii. Władysław to nie hrabia Herman, a Wawel to nie cytadela pod butem Gerarda. — Pogroziła jej palcem.


* Złotko? To dobrze (niem.).

* * *

Opanasz i łożniczy Świętosław¹, pakowali skrzynie, wietrzyli koszule i ubrania władcy, rozporządzając pomniejszą służbą do pośpiechu. Władysław siedział w pokoju przy antykamerze, słuchając rozkazów obu mężczyzn, dochodzących z otwartej alkowy. Naraz Indrzych² dworzanin wszedł do izby z wieścią, że masztalerz zgotował wierzchowce do drogi i można ruszać. Zaraz za jego plecami pojawiła się Anna. Mężczyzna ulotnił się, zostawiając królestwo we własnym towarzystwie.

— Nie przyszłam prosić, byś zabrał mnie ze sobą, panie — zaczęła prędko, chcąc oszczędzić sobie grymasów męża. — Dowiedziałam się o czymś bardzo dla mnie ważnym i proszę o to, bym jutro mogła gościć w zamku pewną zacną pannę ze Słowenii. Oddaną mi niegdyś na dworze u stryja. — Usiadła przy królu, patrząc nań wyczekująco.

Oparł się wygodniej o krzesło i popatrzył na nią badawczym wzorkiem, chcąc znaleźć w jej prośbie jakiś podstęp. Cisza na chwilę spowiła tych dwojga, gdy raptem westchnął lekko, odpowiadając:

— Kim jest ta dama? Czyż nie powinna zatem podróżować z wysłannikami twego wuja? — Upił wody z kielicha, lekko kołysząc nim w dłoni.

— Zaiste była w orszaku, królu. — Natychmiast opuściła wzrok, by nie ujrzał kłamstwa w źrenicach. — Jednak jej historia jest długa, a nieśmiałość i skromność odpowiednia pochodzeniu. Zatem zgadzasz się? — Wstała, otrzepała lekko rękaw sukni i przeniosła na niego oczy.

Mierzyli się chwilę spojrzeniami, po czym Władysław przejechał palcem po brzegu kielicha, jakby rozmyślał nad odpowiedzią.

— Dobrze. Będzie ci towarzyszył pan Andrzej. — Wstał niespiesznie i złapał jej chłodną dłoń. — Wkrótce ruszam do Wielkopolski. Pod moją nieobecność przyjmiesz w gościnie wdowę po panu Dymitrze z Goraja: marszałku i podskarbim. Towarzystwo tej zacnej damy i jej trzech córek rozchmurzy twe lico po wyjeździe księżnej matki. — Ucałował przelotnie wierzch jej palców i puścił ją, szykując się do podróży.

Anna nie była rada z tego pożegnania, jakby naraz król znowuż zamknął się w sobie, spoważniał i zniecierpliwiony obecnością żony, ino z grzeczności uczynił ten gest. Zmilczała to, przyzwyczajona do nastrojów męża i odeszła do swoich komnat.


¹ Świętosław Litwosz z Kazanowa herbu Grzymała (zm. przed 1436) – postać historyczna, łożniczy królewski i wielkorządca krakowski (1397 r.).

² Henryk (Indrzych) Biel z Błeszna – postać historyczna. Dziedzic Błeszna, dworzanin i posłaniec króla Władysława Jagiełły.

* * *

Marjeta zmarniała od czasu, gdy widziały się po raz ostatni. Ino jej oczy stały się bardziej przenikliwe, jakby czytały z duszy człowieka. Anna pod strażą pana Tęczyńskiego i Kobylańskiego oraz Ludwika Szachsza, przywiodła dziewkę do swych komnat. Sofia miała dopilnować szwaczek. Cylejka umyślnie ją do nich posłała, znając jej niechęć do służącej. Kiedy siedziały razem w towarzystwie Zory i raczyły się słodkimi, cieniutkimi plackami z miodem, Słowenka opowiedziała jej o swej podróży za annowym orszakiem w Anno Domini 1401, o tym, jak zboczyła z drogi, by zostać na Morawach, gdzie sprzedawała zioła, maści i dekokty, by zarobić na dalszą podróż. Nie wspomniała na razie o Antonie. Postanowiła nie mówić nic o towarzyszu, gdyż chciała wykorzystać czas przy swej pani na przekazanie tego, co czuła od wielu wiosen, co nawiedzało ją w snach i gniotło w piersiach niczym ostre kamienie raniące bose stopy wędrowca.

— Ludwik mówił, że masz dla mnie jakieś wieści. Mów zatem, póki pora ceny nie nadeszła i nie zleciał się tu rój moich sług. — Anna skinęła ręką, by Zora nalała im wina.

— Odkąd opuściłam wasz zamek w Cylii, miałam straszne sny. Widziałam was, najjaśniejsza królowo, w tych koszmarach, kraj mi nieznany i ludzi, którzy mówili w innym języku. Nie pojmowałam go. Obrazy te nadal mnie nawiedzają, jak ostrzeżenie, które muszę wam dać, królowo. — Opuściła głowę i wodziła palcami po kielichu. — Czerwony kur rozciągał się nad tym królestwem. Martwi ludzie, szczęk oręża i krzyki uciśnionych. — Podniosła oczy. W tęczówkach odbijały się płomienie świec ustawionych w kandelabrze na stole. Anna pochyliła się ku niej, a Marjeta dodała: — W snach widzę też rannego orła z krwawiących skrzydłem. Jego ślepia są białe jak śnieg, a nieboskłon otaczający moje koszmary zawsze wypełniają brunatne gwiazdy. — Złapała Annę za nadgarstek, uścisnęła mocno, drugą rękę kładąc na jej policzku. — Strzeż się pani ludzi z Północy. Czarne krzyże zdobią ich płaszcze, lecz w sercu żądza krwi i mordu.

Królową przeszył deszcz. Czuła go w plecach, w piersiach i głowie. Jakby rażona gromem, odskoczyła od dotyku niewiasty i położyła dłoń na sercu. Biło szybko, niemiarowo, kołatało niespokojnie.

— Zostaniesz ze mną, Marjeto. Jesteś mi potrzebna — oznajmiła po chwili, topiąc strach w winie. — Gdy tu przybyłam, miałam sny, których nie pamiętałam. Gdy wrócą, będziesz przy mnie. — Wstała z krzesła i podeszła do drzwi, by upewnić się, że nikt nie nasłuchuje. Za wrotami słychać było tylko szmer rozmów między halabardnikami. — Królestwo potrzebuje następcy, a ty pomożesz mi dać Koronie i królowi dziedzica tronu. Syna. — Położyła dłoń na jej ramieniu i nachyliła się nad uchem dziewki, dodając: — Przygotuj dla mnie zioła, dekokty, mikstury. Wszystko, co potrzebne, by począć zdrowe dziecię.

Marjeta pokiwała głową. Udało jej się na powrót wkupić w łaski królowej. Teraz potrzebowała czasu, by zdobyć jej zaufanie, pomóc w płodności i ostatecznie poprosić o coś, co żądna była zdobyć za każdą cenę: wstęp do uniwersytetu.

* * *

| Królestwo Polskie, Wielkopolska | Maj 1403 |

Kilka niedziel siedział już Władysław w Wielkopolsce. Nocami rozmyślał o tym, co sen z powiek mu spędzało – Litwa, Zakon i Świdrygiełło. Wieści od papieża również nie przybywały, co jeszcze bardziej potęgowało jego uczucie bezradności i zdenerwowania. Jeśli ojciec święty nieskory wydać bulli, w końcu Wielkie Księstwo będzie musiało gotować się do wojny z zapalczywymi Szpitalnikami, omamionymi wizją zysku Pskowa. Gdyby miał tylko komu zawierzyć swoje obawy i radę jakąś uzyskać, z pewnością jego serce byłoby lżejsze, a dusza, choć odrobinę by poweselała. W takich czasach coraz silniej umacniał się więc w wierze, ufnie polecając swoje rządy Bogu i świętej, choć ino dla poddanych i jego, królowej. Czuł, że mimo iż odeszła, nie przestanie mieć Polski w swej niebiańskiej opiece.

Naraz przypomniał sobie, ile to razy Andegawenka wstawiała się za Litwą i Koroną u papieża.

Tyle batalii stoczyła z duchownymi, gdy tylko w dobro poddanych godzili lub nie dawali jej rozwinąć skrzydeł i umacniać nowych, chrześcijańskich idei, zaślepieni gromadzeniem swoich zasług i majątków. Na te wspomnienia, po twarzy pobłądził mu uśmiech. Doskonała władczyni umiłowała go, choć na początku jawił jej się jako poganin. Nie traktowała z góry, nie wytykała wad – była wzorem i dla niego. Usiadł na łożu, by choć chwilę się zdrzemnąć i oparł łokcie na kolanach, topiąc głowę w dłoniach.

Bóg, wystawił ją na próbę, dając jej za męża poganina, a teraz kolej na mnie. Jadwiga potrafiła otworzyć swoje serce, więc i ja muszę — powiedział do siebie w myślach.

— Najpierw jednak trzeba skończyć te ciągłe wojny — zamruczał po chwili pod nosem, wsuwając się pod okrycie.

* * *

| Królestwo Polskie, Wawel | Maj 1403 |

Z nadejściem wiosny, melancholia młodej królowej zdawała się wyciszyć. Śpiew kosów i drozdów obudził ją, skoro świt, a promienie majowego słońca muskały oblicze, wyrwane z dobrego snu. Na twarzy Anny przemknął uśmiech i nim usiadła na łożu, przeciągnęła się nieco, i odgarnęła kosmyki z policzków. Sofia krzątała się po dziennej komnacie, szykując miednicę i suknię, a Zora paliła świece w alkowie przy kredensie zdobionym srebrnym zwierciadłem. Gdy tylko ujrzała, że pani się przebudziła, natychmiast dygnęła i ulotniła się z pomieszczenia.

Wtem weszła dwórka, niosąc pod pachą jakąś księgę.

— Chciałaś, królowo, bym znalazła uczone pisma. Kanclerz to mi podał, choć więcej tego było w zamkowej bibliotece — ozwała się, kładąc na łożu przed Anną lekturę oprawioną w brązową skórę.

Niewiasta naraz usiadła na łożu i uśmiechnęła się sprytnie, wodząc dłonią po zdobnej lekturze.

— Dziękuję. Zawsze to jakaś rozrywka, gdy jeno ogród, szachy i wyszywanie mnie zajmuje. Może będzie ciekawa — odpowiedziała królowa, wstając i podchodząc do okna.

Sofia dyskretnie zerknęła na prześcieradła, szukając nań śladów comiesięcznego krwawienia. Już drugi księżyc mijał, odkąd królowa go nie doświadczała. I tej nocy nie nadeszło. Nie zdążyła jednak napomknąć o tym, gdyż ochmistrzyni Bogna nieśmiało wystawiła głowę przed uchylone drzwi do alkierza i zaczęła niepewnym głosem:

— Miłościwa pani, placki z miodem i rodzynkami kuchcik przypalił. Chleba świeżego też nie ma, bo mąkę myszy zabrudziły. Mogę podać kołacza z serem, królowo, nim się z nową służbą nie rozprawię.

Cylejka odeszła od okiennicy i odparła rozbawiona, widząc, że kobieta nazbyt się strapiła i strach zawładnął jej obliczem:

— Zjem, co będzie, Bogno i nie zapomnijcie przynieść mi wywaru z lukrecji. Nie frasuj się jadłem, ale proszę, byś baczyła, kogo przyjmujesz do pracy.

Posłusznie skłoniła głowę i odpowiedziała:

— Wybacz, królowo. Młodzi w tych czasach zupełnie nieporadni. Zaraz się nimi zajmę, najjaśniejsza pani.

— Dobrze, już dobrze. Możesz odejść.

Kiedy ochmistrzyni opuściła alkierz, Anna ubrała się i naszykowała do posiłku. Gdy tylko skończyła śniadanie, nakazała Sofii podać księgę, gdyż jak najszybciej chciała ją obejrzeć.

— Wszystko z wami dobrze, pani? — Położyła lekturę przed Anną, drugą ręką lekko ściskając jej ramię. — Nic wam nie dolega?

Królowa uniosła brew zdziwiona tymi pytaniami. Po chwili otworzyła księgę i znad jej kart, odpowiedziała:

— Dobrze, Sofio. Ino apetytu nie mam, lecz zjadłam cokolwiek, byś mnie nie rugała jak pacholęcia. — Z namaszczeniem pogładziła piękny manuskrypt przedstawiający mniszkę w ogrodach. — Mówże, Sofio, skąd to nagłe udawanie medyka. — Niecierpliwie objęła ją wzrokiem.

Dwórka złączyła palce jak do modlitwy i na mgnienie przygryzła dolną wargę, rozglądając się po komnacie. Były same.

— Może to przez te mikstury od Marjety? Nie krwawiłaś pani od wielu niedziel. Każdego dnia każesz sobie parzyć te zioła i nacierać ciało jej mazidłami. — Usiadła na zydlu przy Annie, jakby chciała się upewnić, że nie jest bledsza niż zwykle. Naraz położyła dłoń na jej czole. — Na szczęście nie masz ciepłoty.

Anna roześmiała się szczerze i poklepała dwórkę po dłoni, mówiąc:

— Zazdrość przez ciebie przemawia, Sofijko. Chyba pora znaleźć ci jakieś zajęcie. — Przysunęła księgę w jej stronę. — Może w końcu nauczysz się łaciny?

— Jeśli wtedy każesz zbadać się medykowi i uspokoić moje serce, pani, nauczę się. — Wstała z gracją, otrzepała lekko połę sukni i gotowa była osobiście pójść po uczonego z Pawii.

Królowa westchnęła lekko i dla spokoju uległa jej namowie.

* * *

Jan z Pawii³ nadworny medyk wawelski, przyłożył do oka szkiełko szlifowane w krysztale górskim. Omiótł za jego pomocą zawartość fiolki za nic mając pełne zawstydzenia spojrzenie królowej pani. Odwróciła wzrok, nakrywając się narzutą po oczy i ścisnęła dłoń Sofii siedzącej obok.

— Widzicie coś przez ten kamień, panie? — Dwórka z zainteresowaniem obserwowała gesty cyrulika.

— Widzę wszystko, co trzeba by oznajmić radosną nowinę. — Odjął kamień od tęczówki i spojrzał na Annę. — Jesteście brzemienne, wasza wysokość.

Cylejka z niedowierzaniem uniosła się na poduchach, zrywając z sukni narzutę i niemal wyskakując z łoża.

— To pewne? — Wlepiła w niego pełen nadziei wzrok. — Król pan winien natychmiast się dowiedzieć. Sofio, szukaj pana Andrzeja. Pojedzie do jego wysokości przekazać dobre nowiny. — Pełen miłości dotyk dłoni przetoczyła po płaskiej jeszcze kibici.


³ Jan z Pawii – postać historyczna. Polski lekarz pochodzenia włoskiego. Był jednym z pierwszych profesorów medycyny w Krakowie. W 1425 roku został dziekanem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jest autorem Statutu wydziału lekarskiego będącego najstarszym pomnikiem w dziejach polskiej medycyny.

W czasie researchu do korekty znalazłam bardzo śmiałą tezę, że Anna kilkakrotnie była w ciąży przed urodzeniem Jadwigi Jagiellonki. Świadczą o tym zachowane listy, które wzięła na tapet biografka królowej – dr Mają Lukanc. Jeden z nich napisał Jagiełło do mieszkańców.

Tak te badania komentuje dr Lukanc:

„Mimo wątpliwości, których nastręczają daty, oba listy wydają się być autentyczne. Bardziej problematyczne są dwa pozostałe listy, które Klimecka po raz pierwszy opublikowała w swojej książce: Formularz ciechanowski. O dziejach kształtowania się języka polskiego w dokumentach średniowiecznych.

Oba wchodzą w skład zbioru listów urzędu królewskiego, które zachowały się w transkrypcji z 1440 r., a ich treść autor umieszcza między 1402 a 1415 r.

Pierwszy list/obwieszczenie (cytowany przeze mnie wcześniej) miał być napisany przed porodem Anny, w którym król udzielał swoim poddanym wskazówek dotyczących przygotowań do uroczystości związanych z przybyciem królewskiego potomka.

W liście mówi o zbliżającym się świętowaniu nadchodzącego szczęścia i dodaje, że jego droga żona Anna jest w ciąży po raz dziesiąty i spodziewa się tak upragnionego potomka. Dodaje, że na chrzest i uroczystości na cześć dziecka, zaprosił wielu książąt, baronów i innych przyjaciół. Prosi mieszkańców i mieszczan o dobrowolną pomoc w przygotowaniu uroczystości, zarówno niematerialną, jak i pieniężną."

Wybaczcie jakość/wymiary tego screena, ale usunęłam sobie kopię tłumaczenia i musiałam wykorzystać grafikę :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro