5. Przypadek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Mogę przeszkodzić?

Edward zajrzał do pokoju, witając mnie i Izadorę swoim łobuzerskim uśmiechem. Miałam ochotę złośliwie zauważyć, że tak właściwie już to zrobił, ale powstrzymałam się i również się uśmiechnęłam.

– Gadamy o bzdetach. – Dora wzruszyła ramionami. – Twoja propozycja ją bardziej zaciekawi – skinęła na mnie – więc nie ma najmniejszego problemu. Tym bardziej, że mam dość interesujące przeczucia, dotyczące waszego wyjścia i muszę je przemyśleć – dodała, po czym podniosła się zgrabnie, minęła miedzianowłosego i wyszła, choć przecież to my znajdowaliśmy się w jej pokoju.

Zawsze cholernie irytowało mnie, kiedy Alice bądź Edward nawiązywali w rozmowie do czegoś, co zobaczyli bądź usłyszeli z pomocą swoich darów, a ja byłam wyłączona z tematu, nie trudno więc było zgadnąć, jak zareagowałam na gadkę Izadory. Miałam wrażenie, że moja siostrzyczka celowo denerwuje mnie swoimi ciągłymi przeczuciami i niedomówieniami, choć to równie dobrze mogło znaczyć jedynie tyle, że popadam w paranoję.

Potarłam skronie, choć głowa bynajmniej mnie nie bolała, i spojrzałam na Edwarda. Zdążył już wejść do pokoju i teraz oplatał mnie ramionami w pasie, zamykając w silnym, ale jednocześnie czułym uścisku. Przymknęłam oczy, zadowolona; moje wcześniejsze uwagi i przyczyny irytacji momentalnie odeszły w zapomnienie.

– Mam przez to rozumieć, że mnie "porywasz"? – zapytałam, nawiązując do wypowiedzi siostry i przy ostatnim słowie kreśląc w powietrzu cudzysłów. Zadrżałam na całym ciele, kiedy musnął wargami mój kark.

– Być może... – wymruczał, wciąż przyciskając usta do mojej rozpalonej nagłym pożądaniem skóry.

Nie wyplątując się z jego objęć, odwróciłam się, by móc spojrzeć mu w twarz. Przypatrywał mi się roziskrzonymi oczami, dłonie trzymając na wcięciach moich bioder. Cały czas uśmiechał się figlarnie, jego nastrój zaś szybko udzielił się również mnie. Przy nim za zwyczaj byłam w znakomitym nastroju.

– A gdybym ci powiedziała, że nie mam ochoty nigdzie iść, chyba, że to będzie twój pokój? – zapytałam prowokującym tonem, zarzucając mu ręce na szyję i drażniąc paznokciami skórę jego karku.

W jego oczach zabłysło zrozumienie, kiedy pojął do czego zmierzam. Z bijącym sercem czekałam na jakąkolwiek reakcję. Szlag, ja wciąż byłam dziewicą, choć kto wie, co by się stało, gdybym nie zwyciężyła daru Santiego. Ale to już nie były Włochy, a moje uczucia nie były czymś, co zostało wywołane sztucznie jedynie po to, by mnie uwieść i kontrolować. Tym razem naprawdę czułam się gotowa oddać swoje ciało komuś, kogo szczerze kochałam i z kim chciałam być.

Edward się wahał. Poczułam, jak jego mięśnie napinają się i przez chwilę bałam się, że coś jest ze mną nie tak i najzwyczajniej w świecie mnie nie chce. Wtedy jednak dostrzegłam w jego oczach ledwo powstrzymywane pożądanie i wiedziałam już, że wątpliwości biorą się z zupełnie innego powodu. Uspokojona, przez następnych pięć sekund żyłam nadzieją, że jednak się złamie, nagle jednak odsunął mnie na długość wyciągniętych ramion, spoglądając na mnie z rozbawieniem.

– Powiedziałbym, że masz kosmate myśli i że musisz się przewietrzyć, zanim pochopnie zrobimy coś czego możemy później bardzo żałować – powiedział.

Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować czy choćby cokolwiek powiedzieć, lekko przerzucił mnie sobie przez ramię i wyskoczył przez okno, które – Dora! – dziwnym trafem było otwarte.


Znudzona obserwowałam kolejne mijane drzewa. Już dawno przestałam walczyć z tym niewydarzonym wampirem, który – wciąż trzymając mnie na ramieniu – powoli zagłębiał się w las, bynajmniej nie planując uraczyć mnie informacją o tym, gdzie właściwie mnie zabiera i jak długo jeszcze będę musiała obijać swoje już i tak obolałe żebra o jego marmurową skórę. A podobno porwania są takie romantyczne!

Szarpanie się, wyrywanie i tłuczenie go pięściami gdzie popadnie, okazały się bezcelowe – mój jakże delikatny partner skwitował to śmiechem i nadal parł przed siebie, niewzruszony moją narastającą frustracją. W końcu poddałam się i zawisłam bezradnie w jego ramionach, naiwnie licząc na to, że będę mu choć odrobinę ciążyć. Milczałam uparcie, chcąc okazać swój bunt i to, że jestem na niego obrażona, ale on i tak nie próbował mnie zagadywać, skupiony na drodze i biegu.

Cóż, pozostawiało mi jedynie wisieć sobie bezradnie i raz po raz zadawać sobie pytanie, dlaczego właściwie nie potrafię porządnie się na niego zezłościć.

– No dobra, złośnico. – Edward odezwał się po raz pierwszy od naszego wyjścia (jak dla kogo) z domu. – Jesteśmy prawie na miejscu – oznajmił z entuzjazmem, wydając się nie dostrzegać tego, że nie zamierzam się do niego odzywać.

Jego dłonie znalazły się na moich biodrach. Uniósł mnie bez większego problemu i lekko postawił na ziemi. Śnieg się gał mi niemal do kostek i choć otaczające nas drzewa stanowiły doskonałą osłonę przed lodowatymi smagnięciami wiatru, zaczęłam drżeć. Objęłam się ramionami, delikatnie je rozcierając, by choć trochę się rozgrzać. Jako pół-wampirzyca byłam bardziej odporna na zimno niż zwykły człowiek, na dworze jednak panował kilkunastostopniowy mróz, a ja nie miałam na sobie kurtki. Najwyraźniej nawet najgrubszy z moich swetrów był zbyt cienki na pogodę typową dla klimatu Alaski.

– Proszę. – Edward zsunął z ramion kurtkę i zarzucił ją na mnie. Materiał od spodu był zimny jak jego skóra, mnie jednak to nie obchodziło. Nie myśląc nawet o tym, że oficjalnie jestem na niego wściekła, starannie owinęłam się podanym okryciem, wdychając słodki, kuszący zapach nieśmiertelnego. – Lepiej? – zapytał z uśmiechem, ujmując niesforny kosmyk moich włosów w palce i zakładając mi go za ucho.

Jakby mi na przekór, wewnątrz mojego ciała zapłonął ogień, zupełnie jakbym ja była pochodnią, a on substancją, która ją rozpalała. Najwyraźniej plan Edwarda nie miał racji bytu – zawsze miałam go pragnąć, niezależnie od miejsca i moich indywidualnych odczuć.

– Lepiej – potwierdziłam, rozglądając się dookoła. Monotonność otaczających nas drzew sprawiała, że zupełnie nie miałam pojęcia, gdzie się znajdujemy. Równie dobrze mogliśmy być zaledwie kilka metrów od domu, choć było to mało prawdopodobne, zważywszy na czas trwania biegu. – Dobrze, poddaję się – skapitulowałam, raz jeszcze pocierając ramiona, by szybciej się rozgrzać. – Dlaczego przytargałeś mnie, w mało subtelny swoją drogą sposób, do tego buszu? – zapytałam z nutką frustracji w głosie.

– To rezerwat, Izzy – sprostował. Próba udobruchania mnie znajomym przezwiskiem była naprawdę ciosem poniżej pasa. – Chcę ci coś pokazać – oznajmił, ujmując moją przemarzniętą dłoń. Skórę miał jeszcze bardziej lodowatą od podmuchów wiatru, ja jednak miałam wrażenie, że jego dotyk mnie rozgrzewa.

Stałam przez chwilę, udając, że nigdzie się nie wybieram, po czym ścisnęłam jego dłoń i pozwoliłam, by poprowadził mnie w głąb lasu. Szliśmy w absolutnej ciszy, poruszając się w spokojnym ludzkim tempie. Słyszałam jedynie bicie swojego serca i prawie bezgłośny dźwięk stawianych na śniegu kroków. Nie miałam pojęcia dokąd zmierzamy, ale w pełni ufałam mojemu ukochanego i nawet jeśli denerwowała mnie ta cała niespodzianka, byłam przekonana, że kiedy w końcu dotrzemy na miejsce, momentalnie zapomnę o złości.

– Słyszysz? – zapytał po jakimś kwadransie spaceru, kiedy już zaczynałam się niecierpliwić.

Uniosłam wzrok i już miałam zapytać go, co właściwie powinnam słyszeć, kiedy doszedł mnie dziwny dźwięk. Przystanęłam na chwilę, wsłuchując się w odgłos, który dopiero po dłuższej chwili udało mi się zidentyfikować. wpatrując się wciąż w Edwarda, spróbowałam ustalić to, co prawie na pewno było odgłosem...

– Woda? – zapytałam zaskoczona. Trochę przypominało mi to szum oceanu Florydy albo zbiornika retencyjnego w Phoenix, choć z pewnością nie miałam co liczyć na podobne zjawisko w tej okolicy.

Edward uśmiechnął się jedynie i gestem nakazał, bym szła dalej. Z każdym kolejnym krokiem dźwięk przybierał na sile, aż w końcu spomiędzy drzew wyłoniło się jego źródło. Niewielki wodospad wyglądał naprawdę zjawiskowo w otoczeniu zaśnieżonych koron drzew, skąpanych w promieniach popołudniowego słońca. Zamarłam na chwilę, po czym w wampirzym tempie dopadłam do kamiennej ściany po której spływała woda; lodowate kropelki uderzały mnie w twarz, ale wcale nie odbierałam tego jako nieprzyjemnego doświadczenia.

– Podoba ci się – usłyszałam tuż przy swoim uchu. To nie było pytanie, ale i tak skinęłam głową. – To bardzo dobrze. Lubię widzieć twoją twarz, kiedy się uśmiechasz – wymruczał z zadowoleniem Edward, oplatając mnie ramionami w pasie.

Odwróciłam się w jego stronę, po czym zarzuciłam mu ramiona na szyję. Przytulił mnie i choć jego skóra była zimna jak lód, jej bliskość rozgrzewała mnie bardziej, niż nawet najcieplejsze ubrania. Uniosłam się na palcach, by choć po części zmniejszyć różnicę w swoim wzroście i pierwszy raz tego dnia postarałam się, by nasze usta połączyły się w pocałunku. Zacisnął dłonie wokół mojej talii i lekko uniósł mnie, by posadzić sobie na biodrach. Taki obrót spraw bardzo mi odpowiadał, by nie musiałam już skupiać się na niczym innym, prócz pocałunku i okazywaniu uczuć najlepiej jak potrafiłam.

Poczułam ścianę pod plecami, ale ledwo to zarejestrowałam. Czułam jedynie jego ustach na moich wargach, chłodne dłonie błądzące po moim ciele i rozgrzewające mnie od wewnątrz pożądanie. Ledwo łapałam oddech, ale nie chciałam przerywać pieszczoty, kiedy więc Edward ze śmiechem odsunął się ode mnie, wyrwał mi się cichy jęk. Jeszcze przez chwilę musiałam walczyć o oddech i to, by wszystko przestało wirować, w końcu jednak udało mi się wrócić do siebie.

– Ach, a liczyłem na to, że kiedy ochłoniesz, będę mógł się bezpiecznie do siebie zbliżyć – westchnął rozbawiony, delikatnie stawiając mnie na ziemi.

Wciąż nie wypuszczał mnie z objęć, co jedynie wzmagało targające mną skrajne emocje, w tym pożądanie i narastającą z każdą kolejną sekundą frustrację.

– To mi ulegnij – zaproponowałam nieco przesłodzonym głosem, ocierając się o niego zaczepnie.

Zaśmiał się znów, rozbawiony moim zachowaniem i oczywiście odmówił. Nie powiedział co prawda nic konkretnego, ale krótki pocałunek i zwiększenie dystansu między nami, tak, byśmy przestali się ze sobą stykać, było aż nadto wyraźnym i jasnym komunikatem.

– Nie tu, nie tak, nie, kiedy kogoś tym zranimy – powiedział zdecydowanym tonem. Wiedziałam, że miał na myśli Tanyę. – Poza tym, zasłużyłaś na to, by ten moment był zdecydowanie bardziej wyjątkowo i niezapomniany – dodał, ujmując moją twarz w swoje dłonie. Złocisty kolor jego tęczówek jak zwykle poraził mnie swoją intensywnością.

Przymknęłam oczy, by wyzwolić się z hipnotyzującej mocy jego spojrzenia, po czym poddałam się dotykowi jego dłoni. Chwilami irytował mnie ten jego staroświecki i nieco dziwny sposób spoglądania na pewne rzeczy, prawdą jednak było to, że nie byłby sobą, gdyby zachowywał się zwyczajnie. I jeśli miałam być szczera, to przede wszystkim za tę wyjątkowość tak bardzo go kochałam.

Jasne, złościło mnie nieco, że brał pod uwagę to, co może pomyśleć bądź poczuć Tanya, ale z drugiej strony, okropne byłoby, gdyby wampirzyca doszła do wniosku, że zrobiliśmy to z mojej inicjatywy, by zrobić jej na złość. Tak, kiedy się dało przypominałam jej, że Edward ma ją partnerkę, ale jedynie po to, by w końcu się z tym pogodziła. Nie chciałam jej zranić, mimo wszystko. Sama dobrze wiedziałam, że serce nie sługa, a człowiek (i nie tylko) pod wpływem uczuć robi różne rzeczy. Widziała we mnie konkurencję, a ja do tej pory pozwalałam jej, by narzucała reguły gry, w którą angażowałyśmy się obie.

Prawdopodobnie bez sensu. Teraz coraz częściej miałam wrażenie, że jeśli sama tego nie przerwę, w którymś momencie pozabijamy się nawzajem. Tu kolejny raz wyjściem wydawała się być szczera rozmowa, ja jednak nie byłam w stanie się na nią zdobyć. A szkoda, bo relacje moje i Tanyi mogłyby być zupełnie inne, lepsze – może nawet jak z Iriną i Kate. Gdyby ona tylko zechciała rozumieć...

– Chodź, przejdziemy się – usłyszałam tuż przy swoim uchu, a chwilę później znajome wargi musnęły krótko mój zaróżowiony od mrozu policzek.

Uśmiechnęłam się i pozwoliwszy, by ujął moją dłoń, ruszyłam z nim wzdłuż brzegu jeziora do którego wpadał wodospad. Wsłuchiwałam się w kojący szum wody i skrzypienie śniegu pod naszymi stopami. Oddychałam głęboko, chłonąć świeże powietrze rezerwatu, otaczającego nas lasu i słodką woń nieśmiertelnego; połączenie było niesamowite, sprawiało, że chciałam więcej i...

Było tutaj coś więcej.

Coś słodkiego, wzbudzającego pożądanie i pragnienie, jakich nigdy wcześniej nie zaznałam...

– Bella? – zaniepokoił się Edward.

Ale było już za późno – wyrwałam dłoń z jego uścisku i w wampirzym tempie rzuciłam się tropem wyczuwalnej w powietrzu ludzkiej krwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro