1. Wypadek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Srebrzące się w nikłych promieniach słońca płatki, zdawały się być wszędzie. Osiadały na ziemi, otulały pozbawione liści korony drzew, zdobiły wiecznie zielone sosny i choinki, uderzały rytmicznie w okna mojego pokoju i parapet. Śnieg był dosłownie wszędzie, a kolejne jego porcje obficie sypały się z zasnutego chmurami nieba. Po dłuższym zastanowieniu dochodziłam do wniosku, że to i tak lepsze niż ciągły deszcz w Forks, choć zdecydowanie miałam tęsknić za spokojnym miasteczkiem i jego okolicami.

Melindzie by się tutaj podobało, tego byłam pewna. Mimo dzieciństwa spędzonego w upalnym Phoenix, miałyśmy okazje, by oswoić się z chłodem i zimnem – nie raz Wingerowie jeździli w rejony górskie w czasie wakacji czy przerwy zimowej. Raz udało im się mnie namówić, bym towarzyszyła im w podróży. Miejsce co prawda nie przypominało w żadnym stopniu mroźnej Alaski czy rezerwatu Denali, śnieg był jednak taki sam i bynajmniej nie darzyłam go większą sympatią niż tego, któremu teraz miałam stawić czoła.

Wzdrygnęłam się mimo woli. Nie lubiłam tego miejsca, a sytuację pogarszał fakt, że mieszkałam w jednym domu z Tanyą. Już pierwszego dnia tutaj przekonałam się, że mnie nie lubi – najdelikatniej rzecz ujmując. Powód tej wrogości był dla mnie nader jasny; miłość nie wybiera, ale przecież druga strona też ma tutaj coś do powiedzenia. Edward był ze mną, a do ich starej znajomej nigdy nie czuł nic, co wykraczałoby poza granicę przyjaźni. Wierzyłam mu, kiedy mi o tym mówił, zwłaszcza, że na każdym kroku przekonywałam się o jego obojętności wobec mojej rywalki – bo wbrew wszystkiemu wampirzyca wydawała mi się być zagrożeniem dla naszego związku, nawet jeśli niczego niepokojącego na razie nie dostrzegłam.

Źle się czułam. To nie był zaczątek żadnej chorobny, choć pogoda jak najbardziej sprzyjała przeziębieniom, mnie jednak to nie dotyczyło. Obawiałam się, że może chodzić o przeczucie i w jakimś stopniu byłam przekonana, że to właśnie zagrożenie dla mojego związku jest jego powodem. Pragnęłam z kimś o tym porozmawiać, najlepiej z Alice, bo to ona mogła mnie w pełni zrozumieć, a i temat przewidywania przyszłości nie był jej obcy, w tej chwili jednak nie było na to czasu.

Delikatnie związałam włosy na czubku głowy. Nigdy nie potrafiłam się porządnie uczesać, w tym momencie z resztą nie dbałam o to, jak wyglądam. Darowałam sobie makijaż, choć teoretycznie nie zgrzeszyłabym, gdybym tym razem się umalowała – wydawało mi się, że wyglądał nieco blado, pod oczyma miałam cienie; zasnęłam dopiero nad ranem (tak, po raz kolejny zasnęłam – od dłuższego czasu czułam, że coś nadchodzi i ostatniej nocy dało to o sobie znać), a w efekcie i tak obudziłam się z zaczątkami gorączki. Po prawdzie przyzwyczaiłam się już do podwyższonej temperatury i zawrotów głowy, choć nigdy przedtem objawy towarzyszące mojej umiejętności nie były aż tak intensywne. Starałam się to ignorować i nie myśleć, co może być tego przyczyną.

Poranek wydawał się wcale nie różnić od wieczora – niebo było szare, na dworze wciąż panowały ciemności. Z ociąganiem zarzuciłam torbę na ramię i wyszłam z pokoju, bez pośpiechu kierując się w stronę salonu. Schodząc po schodach zupełnie machinalnie trzymałam się blisko poręczy i jedynie to uchroniło mnie przed upadkiem, kiedy Tanya przepchnęła się obok mnie, umyśle popychając mnie na ścianę. Zaklęłam pod nosem, z trudem utrzymując równowagę i walcząc z zawrotami głowy.

– Przepraszam, Isabel. – Głos Tanyi zabrzmiał niemal szczerze, co na chwilę zbiło mnie z pantałyku. – Nie zauważyłam cię.

– Jasne – mruknęłam w odpowiedzi. Jedynie na tyle było mnie w tym momencie stać.

Darowałam sobie cisnący mi się na usta komentarz o jedynej w historii wampirzycy z wadą wzroku, uznając, że może faktycznie był to przypadek, nadzieje moje zaraz jednak spłonęły, wraz z pojawieniem się lodowatych dłoni, które objęły mnie od tyłu. Edward. Więc dlatego stała się być teraz miła – bo on stał obok.

– Wszystko w porządku? – wymruczał mi do ucha; jego usta znalazły się na mojej szyi, kiedy delikatnie ucałował mnie w kark. Zadrżałam pod jego dotykiem, ale bynajmniej nie z zimna. – Jesteś ciepła – zauważył, podtrzymując mnie, kiedy schodziliśmy z ostatnich stopni.

Tanya zdążyła się już oddalić; trudno było stwierdzić w jakim była nastroju, ja zaś nie zamierzałam zawracać tym sobie głowy.

– Przeczucie – ucięłam, wyplątując się z jego objęć. – Nic nowego, samo przejdzie – zapewniłam, uśmiechając się z wdzięcznością. Zarówno za to, że ze mną był, jak i za okazaną troskę.

– Są jakieś szanse na to, że uproszę cię, byś została w domu i odpoczęła do tego czasu? – zapytał, obejmując mnie, ale z mniejszym już niepokojem. Wszyscy już dawno oswoili się ze sposobem w jaki reagowałam na mój nietypowy dar, zwłaszcza, że po kilku godzinach zwykle już tryskałam energią.

– Najmniejszych – odparłam z uśmiechem.

Stanęłam na palcach, by móc krótko go pocałować. Zauważyłam, że wywrócił oczami, ale ostatecznie odwzajemnił pieszczotę. Przywarłam do niego i przez chwilę rozważałam, czy faktycznie nie zrobić sobie wolnego, ale z nim – nie sama – ostatecznie jednak uznałam, że opuszczanie szkoły pierwszego dnia jest raczej niemożliwe.

Odsunęłam się z westchnieniem. Edward wyraźnie widział z jakim niezadowoleniem to zrobiłam, bo uśmiechnął się z satysfakcją.

– Chodźmy – ponagliłam go, nieco tym podirytowana, ale i bardzo zadowolona jednocześnie.


Gorączka trzymała mnie przez całe lekcje. Pod koniec Edward patrzył na mnie tak, jakby zastanawiał się, czy aby na pewno jestem szczera w tym co mówię. Niby dobrze kryłam się przed ludźmi, nikt bowiem nie zorientował się, w jakim jestem stanie. Moje rodzeństwo jednak i owszem – Emmett już na wstępie oświadczył, że wyglądam okropnie, co Rosalie skwitowała śmiechem, w którym bynajmniej nie było za grosz życzliwości. Przyzwyczajona do chłodu ze strony blondynki, nawet nie zareagowałam.

Ostatni dzwonek był niczym wybawienie. Przez wszystkie te godziny w klasach marzyłam jedynie, by to, co miało się wydarzyć, w końcu się stało, a dręczące mnie objawy zniknęły. Martwiło mnie to, że utrzymują się zaskakująco długo, powoli wysysając ze mnie energię. Brałam już nawet pod uwagę to, by podpytać tatę, czy nie mógłby sprawdzić, czy ze mną wszystko jest w porządku, doszłam jednak do wniosku, że nie ma po co panikować. W końcu to było znajome uczucie, nawet jeśli niepokojąco intensywne – poniekąd chciałam i jednocześnie wolałam nie wiedzieć, co może zwiastować.

Kiedy w końcu mogłam wyjść na świeże powietrze, doceniłam tutejszy klimat. Śnieg przestał w końcu padać, wciąż jednak utrzymywał się mróz, który w tamtej chwili przyjemnie chłodził moje rozpalone ciało. Mimo grubej warstwy białego puchu, zalegającego dookoła, parking przed szkołą był już poprzecinany śladami opon uczniowskich aut, a wysypujący się z budynku szkolnego ludzie, zdawali się rozpraszać śnieg, niczym pługi. Wydawało mi się, że jedynie kwestią czasu jest nim pierwsze śnieżki pojawią się w powietrzu, choć oczywiście mogłam się mylić – taki widok musiał być tutaj codziennością i możliwe było, że dzieciakom już dawno przejadły się takie zabawy.

Z wolna ruszyłam wydeptaną już w śniegu ścieżką. Mimo starań, plany moje i Edwarda nie do końca się pokrywały; między innymi różniły się nasze ostatnie zajęcia i mój ukochany jak na razie do mnie nie dotarł. Dostrzegłam Rosalie i resztę mojego rodzeństwa przy jednym z bardziej skromnych – powiedzmy, że w porównaniu z innymi nabytkami, zalegającymi w garażu, była to prawda – samochodów Cullenów. Moja siostra wyróżniała się, jak zawsze z resztą, choć jej włosy powinny zlewać się z otaczającą nas bielą. Dostrzegłszy, że się jej przyglądam, nonszalancko odrzuciła włosy do tyłu i wsiadła do samochodu, uprzednio poganiając resztę.

Mieli wracać razem jej samochodem, ja i Edward zaś – jego volvo. Odjechała pośpiesznie, mnie zaś pozostawało jedynie czekać. Poniekąd tak nawet było lepiej; rozkoszowałam się kojącym chłodem i jakoś nie śpieszyło mi się go nagrzanego auta oraz troskliwych pytań o samopoczucie.

Parking z wolna pustoszał. Z czasem nawet zaczęłam się martwić; przez myśl przeszło mi, że powinnam wrócić do środka, by poszukać Edwarda, nim jednak podjęłam jakąkolwiek decyzję, przeszedł mnie nagły dreszcz. Z opóźnieniem uświadomiłam sobie, że ktoś mnie obserwuje; nerwowo rozejrzałam się dookoła, próbując oszukać wzrokiem tę osobę.

Wtedy ją zobaczyłam. Dziewczyna, tego byłam pewna, widząc jej smukłą sylwetkę. Jej twarz i włosy skryte były pod kapturem czarnej kurtki, którą miała na sobie, nie miałam jednak wątpliwości, że oczy nieznajomej uważnie śledzą każdy mój ruch. Niby nic nadzwyczajnego – wszyscy od dawna patrzyli na mnie i moje rodzeństwo; Edward wielokrotnie dziś narzekał na myśli, które udawało mi się wychwycić, zwłaszcza te, które dotyczyły mnie. W tej dziewczynie jednak...

Było w niej coś, co mnie niepokoiło i przyciągało jednocześnie.

Niczym w transie zrobiłam pierwszy krok w jej stronę, kiedy to się stało. Parking był śliski, o czym przekonałam się, kiedy wyszłam ze szkoły. Tutejsi mieszkańcy z pewnością byli do tego przyzwyczajeni i może właśnie zbyt wielka pewność siebie sprawiła, że kierowca wysłużonej już Škody, stracił panowanie nad samochodem, który z zawrotną prędkością ruszył w kierunku dziewczyny z kapturem.

Bez zastanowienia rzuciłam się w jej stronę, w ostatniej niemal chwili odpychając na bok. Była bezpieczna, sęk jednak w tym, że rozpędzona maszyna ruszyła teraz w moim kierunku. Zmartwiałam; nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca, niczym w transie wpatrując się w zbliżający się samochód. Próbowałam jakkolwiek wykorzystać dar telekinezy, by zatrzymać pojazd, ale nie potrafiłam zrobić nic pożytecznego.

Skoczyła na mnie nagle. Odepchnęła mnie, tak jak wcześniej ja ją, z tą tylko różnicą, że ona również usunęła się z drogi auta. Wylądowałam na ziemi, uderzają weń głową; chwilowo mnie zmroczyło i nawet nie zauważyłam, że nieznajoma wylądowała na mnie. Zamrugałam oszołomiona i spróbowałam w końcu dostrzec jej twarz, ale już zdążyła stanąć na nogi; niedbałymi ruchami otrzepywała ubranie ze śniegu, ja zaś nadal leżałam na ziemi, próbując jakoś otrząsnąć się z szoku, który wywołało u mnie to wydarzenie.

Kątem oka zauważyłam, że właściciel auta jakoś zdołał wyjść z poślizgu i teraz pośpiesznie opuszczał parking, licząc na to, że nikt niczego nie dostrzegł. Rozpoznałam twarz jednego uczniów młodszej klasy, nim jednak zdołałam przypomnieć sobie jego imię i zrozumieć, jakim cudem obie – ja i nieznajoma – wyszłyśmy z tego wszystkiego bez szwanku, usłyszałam szybkie kroki.

– Dobry Boże! Nic wam nie jest? – Rozpoznałam spanikowany głos mojej nauczycielki francuskiego z którą kilka godzin wcześniej miałam pierwsze zajęcia. Jako że moja wybawczyni pewnie trzymała na nogach, kobieta zaraz przypadła do mnie. Wyraźnie jej ulżyło, kiedy dostrzegła, że jestem przytomna. – Zadzwonię po karetkę – oznajmiła, zawzięcie szukając telefonu w swojej torebce.

– Nie ma takiej potrzeby – zaoponowałam i pośpiesznie spróbowałam usiąść, co akurat okazało się błędem; zakręciło mi się w głowie, co bynajmniej nie było przyczyną upadku, a nadmiaru wrażeń i wzmagającej się gorączki.

– Nie ruszaj się. Widziałam, że uderzyłaś się w głowę – upomniała mnie, w końcu wydobywając telefon i uważnie wpatrując się w jego wyświetlacz.

– Ja mogę ją zawieść do szpitala. Nieznajoma odezwała się po raz pierwszy. Może to szok spowodowany wypadkiem, ale jej głos wydał mi się dziwnie znajomy, choć trudno było mi stwierdzić dlaczego. – Nic się nie stało, nie widzę więc powodu, by robić zamieszanie. Jest mi to po drodze i naprawdę mogę ją odwieźć.

Była bardzo przekonująca, ja zaś natychmiast poczułam, że mam wobec niej dług wdzięczności. Już pomijając to, że w żadnym wypadku nie chciałam być odwożona gdziekolwiek na sygnale, nie mogłam przecież ryzykować, że ktoś odkryje moją inność. Nagle dotarło do mnie, że wciąż odczuwam objawy przeczucia, co nieznacznie mnie zaniepokoiło, nie zdążyłam jednak głębiej się nad tym zastanowić, bowiem nieznajomej jakimś cudem udało się przekonać nauczycielkę; nie byłam pewna, czy to dzięki jej odrobinę eterycznej postaci, czy może po prostu ta dziewczyna miała dar przekonywania – liczył się efekt.

Podniosłam się całkiem wprawnie, nie chcąc przyjąć czyjejkolwiek pomocy – musiałam ukryć gorączkę. Udało mi się to, ale teraz już i tak nie miałam większego wyboru; chcąc nie chcąc musiałam pojechać z tą tajemniczą dziewczyną. Zwłaszcza, że nasza – stawiałam na to, że nieznajoma była w podobnym wieku jak ja, choć nie byłam pewna, czy widziałam ją w szkole – nauczycielka zapowiedziała, że i tak zadzwoni do szpitala, by zawiadomić o naszym przyjeździe.

Kiedy odjeżdżałyśmy, dostrzegłam w końcu Edwarda, który pojawił się w drzwiach liceum. Wpatrywał się we mnie rozszerzonymi oczami, prawdopodobnie wiedząc już o wszystkim, wtedy jednak samochód ruszył i miedzianowłosy zniknął mi z oczu.


– Dzięki.

Po raz kolejny spróbowałam nawiązać rozmowę z nieznajomą, ale ta za każdym razem zbywała mnie zdawkowym skinieniem głowy. Milczała, w skupieniu wpatrując się w drogę. Jej twarz nadal skrywał kaptur, choć w aucie włączone było ogrzewanie i okna co chwile pokrywały się parą; ścierała ją cierpliwie, prawdopodobnie nie bacząc już na to, co właściwie robi.

Z westchnieniem poddałam się i oparłszy głowę o zagłówek fotela, poczęłam kreślić palcem jakieś wzory na podniszczonej tapicerce; samochód z pewnością był mocno wysłużony, musiała go więc kupić z drugiej ręki.

Odpłynęłam na dłuższą chwilę, rozważając przyczynę swojego stanu i zastanawiając się, czy może być coś bardziej wpływowego od faktu, że udem uniknęłam stratowania przez rozpędzony samochód. Widać mogło, ale o tym miałam się akurat dopiero przekonać.

Nieznajoma zaparkowała przed szpitalem, po czym wysiadła bez słowa. Z ociąganiem wygramoliłam się z nagrzanego auta i zadrżałam od nagłej zmiany temperatur. Obie ruszyłyśmy w stronę budynku, a ja darowałam sobie komentarz o tym, że miała mnie tylko odwieźć; w sumie chciałam dowiedzieć się o niej czegoś więcej – intrygowała mnie.

Nauczycielka nie rzucała słów na wiatr – faktycznie dzwoniła i od razu ktoś chciał się nami zająć, z tym jednak potrafiłam sobie poradzić. Nie było to znów takie trudne, bo w końcu pracował tutaj Carlisle i szybko udało mi się sprawić, by to on się mną zajął; musiałam jedynie dowiedzieć się, gdzie ma gabinet, w końcu bowiem byłam tutaj po raz pierwszy. Ostatecznie pozbyłam się pielęgniarki, która w pierwszej wersji miała zabrać mnie na wstępne badania – została jedynie nieznajoma, która podążała za mną uparcie.

Ojca nie było w gabinecie, zostałam więc sam na sam z milczącą dziewczyną, która rozsiadła się na leżance i teraz spoglądała gdzieś w przestrzeń. Uspokój się i nie zwracaj na nią uwagi, pomyślałam, nie chcąc oszaleć przez tę krępującą ciszę.

Powoli już zaczynałam oswajać się z myślą, że dziewczyna po prostu jest nieśmiała i nie zamierza rozmawiać, kiedy w końcu postanowiła się odezwać:

– Bello... – Czy ja kiedykolwiek podawałam jej swoje imię? – Sądzę, że powinnaś o czymś wiedzieć – oświadczyła.

Zmierzyłam ją wzrokiem. Nic już nie rozumiałam, choć może spowodowane to byłą gorączką, która w tym momencie zdawała się osiągnąć swoje apogeum. Głos dziewczyny po raz kolejny wydał mi się znajomy, choć odniosłam wrażenie, że ta próbuje go odrobinę zniekształcić. Świadomość ta sprawiła, że spięłam się odrobinę, szykując się do ewentualnej obrony, coś jednak uparcie podpowiadało mi, że ona nie jest moim wrogiem.

– Kim jesteś? – niemalże warknęłam.

Nieznajoma westchnęła, po czym podniosła się z ociąganiem. Dopiero teraz zauważyłam, że jesteśmy jednakowego wzrostu; wydało mi się to istotne, choć przecież nie było w tym nic dziwnego. Dziewczyna zastygła na chwilę, by po chwili jednym ruchem głowy, zrzucić kaptur.

Kaskady brązowych loków opadły na ramiona, czekoladowe oczy spoczęły na mnie, dosłownie przeszywając mnie niczym promienie rentgena.

Moje oczy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro