10. „My Flower"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Życie to ciągłe zmiany – nawet nieśmiertelni muszą się z tym zgodzić. Choć wydaje się, że mając przed sobą wieczność, rutyna jest czymś pewnym i nudnym, faktem jest, że na dłuższą metę praktycznie jej nie ma. W ciągu dwóch tygodni moje życie zmieniło się diametralnie – odnalazła mnie siostra; okazało się, że przepowiednia faktycznie istnieje; odzyskałam przyjaciela, którego obawiałam się już więcej nie zobaczyć.

A to był jedynie początek.

Kolejne dni mijały, a ja stopniowo przyzwyczajałam się do nowego stanu rzeczy. Dzieliłam dzień pomiędzy szkołę, Edwarda a spotkania z Oliverem, co przychodziło mi zaskakująco łatwo. Jedyną przykrą zmianą było to, że od dnia w którym uzdrowicielskie moce Izadory wyszły na jaw, moja siostra zaczęła uparcie odcinać się od nas wszystkich. Większość czasu spędzała sama w swoim pokoju, kiedy zaś ktoś próbował z nią rozmawiać, zwykle kończyło się na uprzejmościach, które pozwalały jej się sprawnie wycofać. Martwiło nas to, zwłaszcza rodziców, co jednak mogliśmy w tej kwestii zrobić?

Z Oliverem spędzałam dużo czasu. Spotykaliśmy się popołudniami, powoli nadrabiając stracony czas. Mój przyjaciel nie rozumiał, dlaczego tamtego dnia uwierzył w słowa swojej matki; wielokrotnie przepraszał mnie czasu, ja zaś za każdym razem się irytowałam i powtarzałam, że czasu przecież nie da się cofnąć. Wybaczyłam mu, zaczynaliśmy wszystko od nowa i nie było sensu raz po raz wracać do tego, co było.

Przebywanie z nim było zaskakująco łatwe, tak bardzo swojskie. Oliver był namiastką domu, utraconego życia i w jego obecności czułam się niemal jak beztroska nastolatka, którą byłam, kiedy jeszcze mieszkałam w Phoenix. Również z Edwardem miał dobre stosunki, choć miałam pojęcie, że mój partner go onieśmiela. Mimo to polubili się, co bardzo mnie ucieszyło, obaj bowiem byli częściami mojej rodziny. W tym momencie byłam wręcz przekonana, że bez Olivera nie byłaby ona pełna.

Jeśli chodzi o moją rodzinę, fakt, że Oliver stał się integralną częścią mojego życia, został przyjęty różnie. Esme i Carlisle martwili się o mnie, zwłaszcza po tym, jak zaatakowałam przyjaciela, ufali jednak, że wiem co robię, poza tym chcieli, bym była szczęśliwa. Reszta uważała, że zaczyna mi trochę odbijać, w ich mniemaniu jednak wszystko było w porządku tak długo, jak bezpieczna była nasza tajemnica – jedynie Rosalie wprost dała mi do zrozumienia, że jeśli Oliver okaże się problemem, osobiście skróci jego egzystencję. Czego jak czego, ale byłam absolutnie pewna, że do tego akurat będzie zdolna.

Zdania Izadory w tej kwestii nie znałam. Zdawało mi się, że mojego przyjaciela unika jeszcze bardziej niż rodziny, co w sumie było dla mnie zrozumiałe. W końcu to ją pierwszą Oliver ujrzał, to jego krew miała wtedy na rękach... Wspomnienia tamtego dnia były dla niej ciężkie, zakładałam więc, że każde spotkanie z moim przyjacielem przywoływało trudne dla niej wspomnienia. Poza tym, odkąd Oliver stał się naszym regularnym gościem, musiała ograniczyć swoje eksperymenty ze zmianą wygląd. Co prawda ze względu na szkołę już wcześniej była zmuszona podjąć takie kroki, ale ograniczenie swobody również w domu musiało być dla niej okropne.

Powoli zbliżały się święta, co podziałało pobudzająco na wszystkich. Alice non stop trajkotała o tym, co można by zrobić, by wszystko odbyło się bardziej „po ludzku" i w końcu z Rosalie zaczęły planować wielkie świąteczne zakupy w pobliskim centrum handlowym. Byłam szczerze zaskoczona, kiedy blondynka sama z siebie, bez wrogości w głosie, zapytała mnie jaki noszę rozmiar, a uzyskawszy odpowiedź, oddaliła się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Zakodowałam sobie w pamięci, że będę musiała rozejrzeć się za czymś oryginalnym dla niej.

Ostatecznie na tydzień przed gwiazdką Alice zebrała całkiem pokaźną grupę współtowarzyszy podczas zakupów. Rose, Kate i Carmen zgodziły się z ochotą, czego bynajmniej nie można było powiedzieć o moich braciach i Eleazarze, wrobionych przez swoje partnerki. Mnie udało się jakoś wykręcić, podobnie jak Esme i Irinie, planujących porządki w domu. Tanya i Edward nawet nie podjęli z Alice tematu, Carlisle zaś był w pracy, co stawiało go w najlepszej sytuacji z nas wszystkich.

Izadora, ku mojemu zdziwieniu, zbiegła ze schodów pełnym gracji krokiem i dołączyła do Alice i reszty, kiedy ci mieli już wychodzić. Uśmiechała się promiennie, a ja pomimo usilnych starań nie potrafiłam stwierdzić, czy jej entuzjazm jest szczery. Wychodząc z domu, rzuciłam i krótkie, ostrzegawcze spojrzenie, którego nie potrafiłam zinterpretować.

Podsumowując, miałam cały dzień dla siebie. Zamierzałam znaleźć Edwarda i spędzić go z nim, wtedy jednak usłyszałam na piętrze znajomy dźwięk – sygnał odebranej wiadomości. W szybkim, ale nie wampirzym tempie pobiegłam do pokoju po telefon.

Ekranik komórki wciąż był podświetlony; komunikat zwiastujący przyjście nowej wiadomości zajmował całą jego powierzchnie. Uniosłam jedną brew, widząc nadawcę, po czym szybko odebrałam SMS-a.


„My Flower", za godzinę.

O.


Dwukrotnie przeczytałam wiadomość, nieco zaskoczona. Z Oliverem umawiałam się dopiero na poniedziałek po szkole, poza tym wybrane przez niego miejsce było dość nietypowe. Nigdy nie spotykaliśmy się w tak wyszukanych restauracjach, nie rozumiałam więc co się zmieniło.

Westchnęłam, po czym zerknęłam na zegarek. Zaproszenie Olivera nieco zmieniało moje planu, zamierzałam jednak pojechać do miasta, by się z nim spotkać. To musiało być coś ważnego, a jeśli nawet nie, taka forma spędzania czasu również mi odpowiadała – z Oliverem zawsze dobrze się bawiłam.

– W porządku? – Tanya zajrzała przez szparę w niedomkniętych drzwiach mojego pokoju. – Kolejna przeciwni zła maratonu po sklepach? – zagadnęła przyjaźnie.

Wysiliłam się na szczery uśmiech, zachęcona tym, że wampirzyca normalnie ze mną rozmawia. Schowałam telefon do torebki, po czym spokojnym krokiem, z kurtką przerzuconą przez ramię, dołączyłam do niej na korytarzu.

– Z Alice? – Wzdrygnęłam się demonstracyjnie. – Nigdy więcej – ucięłam, wspominając pierwsze wspólne zakupy z siostrą. Po tylu godzinach nawet wampir miałby dość.

Ta ha uśmiechnęła się ze zrozumieniem, co na chwilę wytrąciło mnie z równowagi. Zawahałam się na moment, ostatecznie dochodząc do wniosku, że najwyższa pora dać jej się wykazać i upewnić się, że faktycznie możemy się dogadywać.

– Mogłabyś coś dla mnie zdobić? – upewniłam się.

Skinęła głową, spoglądając na mnie nieco nieufnie. Wzięłam się w garść i jednak się przełamałam, mając nadzieję, że jednak zaczniemy się dogadywać.

– Gdybyś napotkała może Edwarda, powiedz mu, proszę, że mam coś do załatwienia na mieście i niedługo wrócę.

Nie ufałam jej na tyle, by tłumaczyć gdzie i po co jadę.

– Jasne.


„My Flower" było dość nietypową restauracją. Po pierwsze, zdecydowanie nie pasowało do klimatu wiecznie mroźnej Alaski – ciepła atmosfera i ciepłe dodatki, mające upodobnić to miejsce do statku, były dość nietypowym posunięciem. Po drugie, lokal zdecydowanie bardziej pasowałby do Nowego Jorku czy innych zasiedlanych przez kolonistów miast Ameryki.*

A jednak kiedy weszłam do środka, wcale nie czułam się dziwnie. Przez chwilę miałam nawet irracjonalne wrażenie, że czas się zatrzymał. Klucząc między pozajmowanymi stolikami i chłonąc tutejszą atmosferę, całkowicie zapomniałam o mrozie, sypiącym na zewnątrz śniegu i tym, że przed wyjściem z domu zaufałem Tanyi. Miałam co do niej pewne obawy, ale bynajmniej nie zamierzałam teraz o tym myśleć.

Olivera zauważyłam dopiero po chwili. Siedział przy jednym z oddzielonych przepierzeniem stolików, w mniej zatłoczonej części sali i machał do mnie energicznie. Zaczęłam przepychać się w jego stronę, zaskoczona ilością pozostałych gości i popularnością nietypowego lokalu.

– Hej, Ollie – rzuciłam radośnie, wślizgując się na krzesło naprzeciwko niego. – Wszędzie ścisk – stwierdziłam; o „My Flower" słyszałam jedynie podczas rozmów w szkole.

– Najpopularniejsza knajpka wśród studentów. – Wyszczerzył się do mnie. – Zauważ, że większość klientów jest w naszym wieku. Więc co chcesz? – zapytał, bawiąc się kubkiem z czymś, co zidentyfikowałam jako gorącą czekoladę.

– Ach... – Rozejrzałam się dookoła, wreszcie zwracając uwagę na liczne młode twarze, przeważnie mi obce. Jak zauważył Oliver, restauracja była popularna wśród studentów, nie licealistów, choć rozpoznałam kilka osób, które widywałam na korytarzu w szkole. Nikt nie zwracał na nas uwagi. – Nie mam na nic ochoty, dzięki – wykręciłam się, jak zwykle niczym ognia unikając ludzkich produktów.

Oliver zmarszczył czoło.

– Co z tobą, Bells? – Szybko podchwycił wymyślone przez Cullenów zdrobnienie. – Ja wiem, ze

przy tej twojej blond siostrze można dostać kompleksów, ale odkąd na nowo zaczęliśmy się widywać, ani razu nie widziałem żebyś jadła – wytknął mi, uważnie lustrując mnie wzrokiem.

– Nie mam kompleksów – obruszyłam się, teatralnie wywracając oczami. – Dobra, niech będzie czekolada – uległam.

Uspokojony przywołał kelnerkę, by złożyć zamówienie za mnie. Zaczęłam nerwowo styka palcami o blat, wygrywając jakiś sobie tylko znany rytm; musiałam się zacząć bardziej pilnować, jeśli chciałam bezpiecznie utrzymać tę przyjaźń, naturalnie bowiem byłam zbyt wielką egoistką, by zerwać nasze kontakty, tym razem na stałe i to z mojej strony.

– Cholernie droga, ale to małe dzieło sztuki – zapewnił mój przyjaciel, kiedy kelnerka postawiła przede mną napój. – Ale to w sumie żaden problem, bo niedawno dostałem wypłatę... Ej, mówiłem ci właściwie, że Dora jak w naszej kampusowej stołówce? – zapytał, nie chcąc dać mi okazji do wszczęcia kłótni, że powinnam zapłacić za siebie. Zrezygnowana dałam za wygraną, obiecując sobie jednak, że następnym razem sama go gdzieś zaproszę. – Mieli okropne jedzenie, a wiesz, że zawsze miałem smykałkę do gotowania. Udało mi się przekonać dyrekcję... Niby nic, ale da się przeżyć. – Wzruszył ramionami. – No, spróbuj – zachęcił, wspierając brodę na dłoniach.

Starając się nie wyglądać jak skazaniec, wzięłam niewielki łyk. Czekała mnie miła niespodzianka, bo napój nie tylko przyjemnie rozgrzewał mnie od środka, ale i faktycznie mi smakował. Nie dało się ukryć, że krew jest o niebo lepsza – chociażby ta płynąca w żyłach siedzącego naprzeciwko mnie Olivera, choć o tym starałam się nie myśleć – ale ludzkie produkty smakowały lepiej, niż mogłabym przypuszczać.

– Ach, a nie mówiłem? – ucieszył się Oliver, rozbawiony, ale i jednocześnie zaintrygowany moją dziwną miną. – Pyszna. Co prawda nie tak bardzo jak ta mrożona, którą robiłem dla nas jeszcze w Phoenix, ale i tak... – Uśmiechnął się, grając jakże „skromnego" znawcę.

– Wisisz mi tort urodzinowy – zachichotałam, nawiązując do tego, że do tej pory to zawsze on zajmował się kuchnią, kiedy wyprawiałam przyjęcie. – Dalej masz wątpliwości co do tego, czy jem? – zapytałam zaczepnym tonem; pozornie byłam rozluźniona, ale faktycznie chciałam uzyskać pewność że chłopak niczego nie podejrzewa. A raczej nie więcej niż do tej pory, bo moja rodzina niestety zawsze dość mocno rzucała się w oczy.

– Kto wie, kto wie... Może na dziewiętnaste – obiecał mi. – Chyba nawet nie będę musiał się wysilać, bo twoi bliscy wyglądają na anorektyków jeszcze gorszych niż ty – zauważył pozornie obojętnym tonem, ale coś w jego głosie mnie zaniepokoiło.

– Ach, to ten klimat – zaśmiałam się, próbując odwrócić jego uwagę. – Wpierw Forks, teraz Alaska... Jeszcze trochę i zaczniemy się zlewać z otoczeniem, nie? Nawet ja zaczynam gubić resztki koloru – przyznałam, wyciągając rękę przed siebie i podwijając rękaw swetra.

Oliver spojrzał na moją niemal przeźroczystą skórę i uśmiechnął się smutno.

– Może zaczynam wariować, ale w tobie i twojej rodzinie jest coś dziwnego. Nie jestem głupi, Isa – uciął, kiedy otworzyłam usta, by móc zaprotestować. – Niby nie jesteście spokrewnieni, a jednak ta blada skóra, złote tęczówki i, nie ukrywajmy, porażająca uroda... Cienie pod oczami – dodał po chwili zastanowienia. – Jedynie ty i... – Mogłabym przysiąc, że odrobinę się zarumienił. – Ty i Izadora – podjął – odrobinę się pod tym względem różnicie. Ale ty bardzo się zmieniłaś, Isabel – westchnął. – Czy to co mówię ma sens?

Jeśli jakkolwiek zdradzałam zdenerwowanie, to jedynie zaciskając dłonie na kubku z czekoladą mocniej niż by wypadało. Kłamstwo przychodziło mi coraz łatwiej, ale bynajmniej nie byłam z tego dumna.

– Wydaje ci się, Ollie – szepnęłam, nie patrząc mu w oczy. – Sama na początku miałam wrażenie, że Cullenowie to dziwni ludzie, ale tak naprawdę to wspaniała, normalna i kochająca rodzina – powiedziałam z uczuciem; nie kłamałam, pomijając fragment o normalności, ale to było po prostu lekkie naciągnięcie faktów.

– Pewnie tak – przyznał, ale bez przekonania. Musiałam znaleźć sposób na to, by go uspokoić i pozostawić w stanie błogiej nieświadomości. – A tak właściwie, dlaczego chciałaś się ze mną spotkać? – zapytał, zmieniając temat i odrobinę się rozpogadzając.

Ja z kolei zamrugałam z niedowierzaniem, zastanawiając się czy dobrze zrozumiałam pytanie. Dlaczego ja chciałam się spotkać?

Ta ha uśmiechnęła się ze zrozumieniem, co na chwilę wytrąciło mnie z równowagi. Zawahałam się na moment, ostatecznie dochodząc do wniosku, że najwyższa pora dać jej się wykazać i upewnić się, że faktycznie możemy się dogadywać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro