11. Intryga

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Co ona, do cholery, wyprawiała? Tanya czasami naprawdę nie rozumiała swojego zachowania, ale co mogła poradzić na to, że była zazdrosna? To nie była wina Belli, że nie potrafiła jej polubić – z perspektywy wampira wszystkie emocje i odczucia były zdecydowanie intensywniejsze, zauroczenie Edwardem zaś sprawiało, że Tanya robiła rzeczy o które by się nie podejrzewała i za które powinna się wstydzić.

Jej linia obrony była banalna i niemal dziecinna, ale wolała ją niż przyznanie się do błędu. Po prostu uparcie powtarzała sobie, że żadna dziewczyna nie jest dla miedzianowłosego dość dobra, zwłaszcza niosąca ze sobą tak wielkie niebezpieczeństwo hybryda. Kto jak kto, ale ona aż nazbyt dobrze wiedziała do czego zdolni są Volturi – wciąż nawiedzało ją wspomnienie matki płonącej na stosie ze stworzonym przez siebie „zakazanym" w ramionach. Nie mogła tak po prostu pogodzić się z tym, że z powodu Belli, Edward mógłby podzielić ich los.

I tak trudno było jej już zrozumieć, dlaczego Cullenowie przygarnęli obie siostry. Fakt, Carlisle zawsze był zbyt dobry, a matka Isabel i Izadory była jego przyjaciółką, ale bacząc na powiązane z nimi niebezpieczeństwo... Jaka tragedia miała dotknąć tę rodzinę, żeby jej członkowie zrozumieli, że dobroć ma swoje granice?

Nie życzyła im źle, ale swoje wiedziała i sądziła, że lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby w końcu przejrzeli na oczy. A przynajmniej oddany Belli Edward – był najbardziej zagrożony, a Tanya zamierzała zrobić wszystko, byleby go uratować. Nawet jeśli była z góry przegrana w kwestii uczuć, chciała przynajmniej spróbować, by nie żałować do końca życia, że po prostu bezczynnie stała.

Z resztą w jakimś stopniu to była jego wina – w minimalnym jednak. Wiedział, co do niego czuła i niby sugerował, że nie jest zainteresowany, ale nigdy wprost niczego nie zadeklarował, dając jej płonne nadzieje na to, że ma jeszcze szanse. A ona uparcie chciała wierzyć, chwytając każdą możliwą okazję i próbując sprawić, by to na nią zwrócił uwagę.

Na dłuższą metę było to nużące i przykre dla wszystkich. Tanya miała nawet wyrzuty sumienia, spowodowane swoim zachowaniem wobec Belli – dziewczyna przecież niczym jej nie zawiniła. Te wzajemne złośliwości prowadziły do nikąd i chyba nadeszła najwyższa pora, by pewne kwestie wyjaśnić raz na zawsze.

Musiała porozmawiać z Edwardem w cztery oczy.

Cholera, wcale się nie zdziwi, jeśli po tym wszystkim nie tylko Isabel uzna ją za wredną desperatkę, ale w końcu cel uświęca środki. Tanya i jej siostry miały bardzo barwną przeszłość – legendy o sukubach nie wzięły się znikąd – i pewne stare nawyki pozostawały. Nie żeby ku Osama się w uwodzeniu cudzych partnerów, już nie, ale chociażby nie miała wyrzutów sumienia, kiedy kłamała w słusznej sprawie. A to przecież była słuszna sprawa.

Choć może i nie musiała wcale Edwarda okłamywać? W sumie spokojnie mogła wywiązać się z obietnicy danej Belli i powiedzieć jej partnerowi, że ta poszła spotkać się z przyjacielem. Jedynym, ci miałaby wtedy na sumieniu był fakt, że to ona ustawiła spotkanie Isabel i Olivera, by zyskać okazję do planowanej od dawna rozmowy.

Ludzkim tempem pokonała ostatnie stopnie, próbując wyciszyć swoje myśli, by od samego początku nie prowokować Edwarda – mieli rozmawiać, nie się kłócić. Zawahałam się dopiero przed drzwiami jego pokoju; zapukałam dopiero po kilku sekundach, choć wiedziała, że on już dawno ją wyczuł i miał pojęcia dlaczego przyszła.

– Wejdź, Tanyu – zachęcił ją spokojnie, potwierdzając jej wcześniejsze przypuszczenia.

Pchnęła drzwi i ściągnąwszy łopatki, weszła do środka. Była pewna tego po co tu jest i co chce osiągnąć, ale i tak nieco speszyła się przy Edwardzie. Miedzianowłosy był chyba jedynym, który mógł pozbawić ją pewności siebie – oczywiście pomijając Volturi.

– Zanęty jesteś? – zapytała, bo chłopak opierał się o parapet, kreśląc coś na rozłożonych przed nim kartkach papieru. W pierwszej chwili ją to zdezorientowało, bo obsadzone doskonałą pamięcią wampiry rzadko coś notowały, dopiero po chwili więc zorientowała się, że to nuty. – Mogę przyjść później – zaoferowała, ale jedynie z grzeczności, bo nie zamierzała teraz rezygnować.

– Skąd, wręcz przeciwnie – zapewnił dokładnie tak, jak tego od samego początku oczekiwała. – Bella – powiedział jak zawsze, kiedy wymawiał jej imię – wystawiła mnie na rzecz Olivera, więc próbuję zająć się czymś, co od dawna chodzi mi po głowie, ale bez fortepianu to nie takie łatwe. – Skinął na zapisane kartki. – Wybacz, że to powiem, bo cudownie jest z wami mieszkać po tak długiej przerwie, ale już nie mogę się doczekać, aż znajdziemy własne lokum – przyznał z łobuzerskim uśmiechem, mającym ją przekonać, że jego opinia nie jest spowodowana dyskomfortem płynącym z obecności klanu Denali.

Tanya praktycznie zignorowała jego wypowiedź, skupiając się na innym szczególe.

– Wiesz? – wyrwało jej się; oczywiście miała na myśli spotkanie Isabel i Olivera.

Uśmiechnął się szerzej i znacząco poklepał się po skroni. W tej chwili pojęła, że Edward musiał wiedzieć już wszystko, łącznie z treścią przemyśleń, które nieudolnie próbowała przed nim ukryć.

Hm, jak na razie było w porządku, więc może całkowita szczerość też była tu jakimś rozwiązaniem.

– Szczerość zawsze jest rozwiązaniem – podsunął jej, kolejny raz potwierdzając wcześniejsze przypuszczenia. – Skoro o szczerości mowa, to śledzę twoje myśli odkąd zorientowałem się, że nie darzysz Belli... sympatią – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa – zawsze jednak znajdowałem powód, by nie decydować się na interwencję, przekonując sam siebie, że wkrótce sama ją zaakceptujesz – przyznał, po czym cicho westchnął.

Żeby zyskać na czasie, powoli zebrał papiery z nutami i ułożył je w zgrabny stosik w rogu parapetu. Tanya wolała patrzeć na to niż na jego twarz.

– Może też powstrzymywała mnie wdzięczność – pomogliście nam w ważnym momencie, przyjmując Isabel mimo zagrożenia ze strony Volturi – powiedział z uczuciem. Kto jak kto, ale Edward znał historię Tanyi oraz jej rodziny, i rozumiał ich obawy przed Włochami. – No i naturalnie nie chciałem cię w żaden sposób zdanie, ale to chyba tak nie działa.

Słusznie, pomyślała, zupełnie machinalnie odpowiadając mu w mentalny sposób. Uśmiechnął się smutno, po czym skinął głową, dając jej do zrozumienia, że ma mówić dalej.

– To dla mnie ciężkie, sam rozumiesz – powiedziała już na głos. – Wiesz jakie są moje uczucia, Edwardzie, podobnie jak wiesz, co myślę o całej tej sytuacji. Mogę ścierpieć odrzucenie, nawet widzieć cię z inną, jeśli będziesz szczęśliwy, choć – naturalnie – ona tak nie będzie w moim mniemaniu dość dobra. – Uśmiechnęło się blado. – Mogłabym nawet polubić Bellę, traktować ją jak Rosalie czy Alice, ale nie kiedy dręczy mnie jedna kwestia: czy ona jest tego wszystkiego warta? Czy naprawdę zasłużyła, by narażała się dla niej cała wasza rodzina?

Podszedł do niej bez ostrzeżenia i położywszy dłonie na jej ramionach, podprowadził do swojego prowizorycznego miejsca pracy, dając jej do zrozumienia, że ma usiąść. Niczym automat podciągnęła się, by usiąść na parapecie, nie odrywając przy tym wzroku od jego twarzy. Kompletnie nie potrafiła ocenić, jakie targają nim emocje.

– Oczywiście, że jest tego warta – zapewnił z przekonaniem. – Sama musisz przyznać, że ani Isabel, ani Izadora nie są niczemu winne – przecież w żadnym stopniu nie zagrażają Volturi. Już samo to wystarczy, by stwierdzić, że jak najbardziej zasłużyły na ochronę – obie, choć to Bella jest w większym niebezpieczeństwie. – Zamilkł na chwilę; kiedy ponownie się odezwał, w jego głosie pobrzmiewały tak silne emocje, jakich nigdy u niego nie słyszała: – Kiedy Bella zamieszkała z nami, wszystko się zmieniło... Ja się zmieniłem – sprostował. – To było tak, jakby po wiecznej nocy, nadszedł dawno wytęskniony świt – wzeszło słońce i już nic nie było takie samo. Boisz się o mnie, ale prawda jest taka, że jedynie ona może mnie skrzywdzić – tak długo, jak ona istnieje, nie obawiam się niczego, nawet śmierci, jeśli tylko w ten sposób zapewnię jej życie. Bo kolejnej nocy w swoim życiu nie przetrwam.

Gdyby była człowiekiem, po jej policzkach już dawno płynęłyby łzy – i to nie zazdrości czy bólu, ale szczerego wzruszenia tym, jak głęboka i trwała potrafi być miłość. Sama oddałaby wszystko za zjawisko, którego doświadczył Edward, choć teraz już wiedziała, że walkę o jego względy przegrała już dawno. Resztki nadziei, których była świadoma, choć do tej pory próbowała je w sobie zdusić, ostatecznie zgasły.

– Tanyu... – Jego ramiona owinęły się wokół niej, choć nie było to nic więcej wartego od przyjacielskiego uścisku. – Przepraszam, że tak długo pozwalałem nam czekać z tą rozmową. I że to nie ciebie obdarzyłem uczuciem, którego oczekujesz, ale nie sądzisz, że tak będzie lepiej? Ktoś na ciebie czeka, więc spróbuj otworzyć się na tę właśnie osobę.

Zamilkł na dłuższą chwilę, chcąc przekonać się, jak zareaguje na jego słowa i czy nie powinien się jednak odsunąć, ale ona po prostu stała, pozwalając mu się obejmować – to było przyjemne, ale nie dlatego, że interpretowała to jakoś niewłaściwie; po prostu czuła się lepiej, kiedy przekonała się, że mimo nie do końca zdrowych relacji pomiędzy nimi, wciąż może na niego liczyć.

– Nie wiem, czy mam jeszcze do tego prawo, ale... chciałbym cię o coś poprosić – wyznał, po czym kontynuował, wychwyciwszy zachętę w jej myślach: – Nie karz Belli za moje błędy, bo ona nic tutaj nie zawiniła.

Westchnęła cicho, raz po raz wdychając jego słodki charakterystyczny zapach. Woń ta i wyczuwalna w postawie Edwarda akceptacja, podziałały na nią kojąco i pozwoliły spojrzeć na wszystko z dystansu – bez udziału emocji, które od jakiegoś czasu jedynie ją ogłupiały.

A prawda była taka, że w tym momencie problem leżał tylko i wyłącznie w niej.

Edward kochał Bellę i to w pełnym znaczeniu tego słowa, ona zaś bez wątpienia odwzajemniała jego uczucia. Oboje byli szczęśliwi, a chyba o to w tym wszystkim chodziło, prawda?

– Tak właściwie to ja nie mam nic do Belli i gdybym chciała... A chcę – zapewniła pośpiesznie. – Więc gdybym chciała, mogłabym się z nią nawet zaprzyjaźnić. Pytanie tylko, czy ona będzie potrafiła mi teraz zaufać.

Edward się uśmiechnął.

– Bella nie jest pamiętliwa, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo umysł ma jedynie dla siebie. – Poznała po jego głosie, że ten specyficzny stan rzeczy go irytuje. – Ale mimo wszystko zdążyłem zauważyć, że łatwo wybacza nawet te najpoważniejsze krzywdy, choć nie zawsze chce się do tego przed samą sobą przyznać. A wierz mi, ostatnio miała wiele do wybaczenia pewnym osobom i nie były to bynajmniej łatwe decyzje.

Tanya skinęła głową, choć nie była pewna, czy chodzi jedynie o Olivera, czy może o coś innego. Ostatecznie uznała, że to nie jej sprawa.

– Świetnie – mruknęła. – Więc się postaram – obiecała, choć jeszcze nie była pewna, kiedy zdecyduje się porozmawiać z partnerką Edwarda.

– O nic więcej nie proszę – zapewnił miedzianowłosy, wypuszczając ją ze swoich objęć. – Tanyu, ty i twoja rodzina jesteście dla mnie jak rodzeństwo, nie ma więc chyba nic dziwnego w tym, że najbardziej pragnę, byście zaczęły się ze sobą dogadywać – wyjaśnił poważnym tonem, po chwili jednak jego twarz rozjaśnił łobuzerski uśmiech. – A tak właściwie, naprawdę miałaś nadzieję sprawić, bym zaczął być zazdrosny o Bellę i Olivea? – zapytał rozbawiony.

Uśmiechnęła się nieco zażenowana.

– Jak to się mów: "tonący brzytwy się chwyta".

Roześmiali się oboje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro