12. Zgoda bez zgody?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamrugałam zaskoczona, intensywnie wpatrując się w Olivera i próbując zinterpretować jego słowa. Choć jego komunikat był prosty, dla mnie nie miał najmniejszego sensu. Miałam pewne podejrzenia, które natychmiast przyszły mi do głowy, ale pośpiesznie odsunęłam je od siebie, nie zamierzając wyjść na paranoiczkę albo zazdrosną, zawistną dziewczynę z gatunku tych, którymi zwykle gardziłam.

Zwłaszcza, że wszystko dało się jakoś wyjaśnić, prawda?

– Dlaczego ja przyszłam? – zadałam w końcu pytanie, które od początku chodziło mi po głowie. Oliver, jako człowiek, nawet nie zauważył mojego wcześniejszego wahania, a przynajmniej taką miałam nadzieję. – Przecież to ty mnie zaprosiłeś! – zaprotestowałam, poniekąd dlatego, żeby rozproszyć jego uwagę, gdyby jednak okazało się, że się mylę.

Dopiero oswajałam się z pewnymi kwestiami, które dotyczyły wampirzego życia, wolałam więc dmuchać na zimne. Mimo kilku miesięcy spędzonych w towarzystwie moich bliskich i czasu, który upłynął od momentu mojej przemiany, wciąż nie potrafiłam zapanować nad swoimi mocami, a co dopiero nauczyć się na ile mogę sobie pozwalać w towarzystwie ludzi. Chyba nic dziwnego, że Oliver zaczynał coś podejrzewać.

Mój fortel i szczere niedowierzanie w głowie musiały poskutkować – teraz to on wyglądał na zaskoczonego. Zmarszczył czoło, próbując zrozumieć; przynajmniej wiedziałam, że to nie ze mną jest coś nie tak.

– Owszem – przyznał, ostrożnie dobierając słowa – ale dlatego, że wcześniej poprosiłaś. Miałem podać czas i miejsce, więc... Oto jestem.

Machnął ręką, wskazując wszystko dookoła, żeby dodatkowo podkreślić jego słowa. Nagle przypomniałam sobie o dziwnym zachowaniu Izadory, sprzed jej wyjścia na zakupy – to, jak spojrzała najpierw na Tanyę, a później na mnie....

Wciąż nie miałam pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Choć jako pół-nieśmiertelnej łatwiej było mi analizować i kojarzyć fakty, zaistniała sytuacja była dla mnie całkowicie pozbawiona sensu. Nie było żadnego powodu, dla którego Oliver miałby kłamać, ale sama też problemów z pamięcią nie miałam i byłam całkowicie pewna, że żadnego SMS-a nie wysyłałam.

– Coś nie tak, Isa? – zapytał mój przyjaciel, spędzony zaistniałą sytuacją i przeciągającym się milczeniem. – Wiesz, że zawsze ci ufam. Może ktoś postanowił sobie z nas zażartować i tyle – zasugerował spokojnie, chcąc dać mi do zrozumienia, że nie uważa mnie za wariatkę. Poniekąd też potwierdzał moje przypuszczenia, ale ja naprawdę nie chciałam tak po prostu zrzucić na kogokolwiek winy, skoro nie byłam pewna.

– Może – zgodziłam się. Sama nie miałam do tego tak lekkiego podejścia. – Po jak długim czasie mi odpisałeś? – zapytałam, kładąc nacisk na przedostatnie słowo.

– Praktycznie zaraz – przyznał, spoglądając gdzieś w bok. – Góra po minucie – uściślił.

Nie dało się nie zauważyć, że jeszcze bardziej się spiął. Musiałam przyznać, że nieco niezwykłe było, że chyba dosłownie siedział nad telefonem, czekając na jakąkolwiek wiadomość, ale nie poruszyłam tego tematu, nie chcąc dawać mu powodów do czucia się niezręcznie. Wystarczyło, ze cała ta sytuacja była dziwna – nie chciałam dodatkowo zastanawiać się, czy nasze relacje się prawidłowe albo czy Oliver nie stanowi jednak zagrożenia dla naszej tajemnicy. Wystarczająco dużo problemów miałam teraz, nie mogąc zrozumieć co dzieje się z moją siostrą, a także unormować relacji z Tanyą i Rosalie.

Tanyą...

Wiedziona nagłym przeczuciem, momentalnie zerwałam się z miejsca. W zamieszaniu, które panowało w barze, zauważył to jedynie Oliver za co dziękowałam losowi, bo chyba odrobinę przeholowałam z prędkością – miałam nadzieję, że mimo wszystko tego nie zauważył. Kiedy jednak spojrzała w jego rozszerzone oczy... Jasne, powinnam była bardziej uważać po tym, jak zorientowałam się, że chłopak coś podejrzewa, ale w tym momencie byłam zdenerwowana i nie potrafiłam skupić się na ludzkim zachowaniu.

– Właśnie przypomniałam sobie, że mam coś ważnego do załatwienia – skłamałam pośpiesznie; wymyślanie różnych wymówek zaczynało wychodzić mi coraz lepiej, ale bynajmniej nie byłam z tego dumna. – Obiecuję, że jakoś nadrobimy. Dzięki za czekoladę – dodałam, wysilając się na całkiem szczery uśmiech.

Nie czekałam na jego reakcję. Zanim chociażby zdążyłby mi odpowiedzieć, zaczęłam przepychać się w stronę wyjścia, nawet nie oglądając się za siebie. Jeśli nawet udało mi się początkowo uśmierzyć obawy Olivera, chyba właśnie rozbudziłam je na nowo, a to na pewno nie miało być dla niego i moich bliskich dobre.

– Isa...

Odezwał się dopiero po chwili, ale udałam, że go nie słyszę; chyba nawet nie powinnam, bo byłam już prawie przy drzwiach, a wokół rozbrzmiewał gwar rozmów i śmiechy. Pośpiesznie wypadłam z restauracji, ale nawet na zewnątrz, gdzie nikt nie powinien mnie zobaczyć, nie pozwoliłam sobie na tempo inne niż ludzkie.

Miałam jednak niejasne przeczucie, że jeśli chodzi o Olivera, na sprostowanie pewnych spraw może być już zdecydowanie za późno.


W drodze powrotnej przede wszystkim się zamartwiałam. Kolejny raz miałam wiele wątpliwości i choć tym razem nie chodziło o Volturi, wilki czy przepowiednię, wcale nie podnosiło mnie to na duchu. Być może podchodziłam do wszystkiego w odrobinę przesadny sposób, ale dziwne przeczucie nie dawało mi spokoju. Choć wiedziałam, że to nie dar – nie miałam gorączki, ani nie było mi słabo – chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu i porozmawiać z Edwardem.

Tanya. Nie miałam żadnych dowodów, a zachowanie Izadory mogłam co prawda jedynie na siłę do sytuacji przyporządkować, ale po prostu czułam, że nie mogę dłużej pozostawać w impasie, jeśli chodziło o nasze relacje. Co prawda przed moim wyjściem z domu zachowywała się podejrzanie sympatycznie i byłam gotowa dać jej szansę, teraz po prostu wiedziałam, że jeśli wcześniej poważnie nie porozmawiamy, nie mamy co liczyć na jakiekolwiek porozumienie.

Potrzebowałam stabilizacji. Nie byłam Jasperem, ale po prostu wiedziałam, że wampirzyca wciąż coś do Edwarda czuje – nie byłam ślepa, Denalka z resztą okazywała to na każdym kroku. Powoli zaczynałam mieć tego dość i chyba nie było niczego dziwnego w tym, że zamierzałam w końcu zmusić Edwarda, żeby pewne sprawy wyjaśnić. Dżentelmen czy nie, nie dało się tego rozwiązać tak, żeby nikogo nie zranić.

Jeśli miało się okazać, że niezależnie od wszystkiego, wspólne mieszkanie z Tanyą pod jednym dachem miało być dla mnie dalszą katorgą, zamierzałam się wyprowadzić. Liczyłam na to, że ukochany zdecyduje się na taki krok wraz ze mną i będziemy mogli liczyć na jakiekolwiek wsparcie finansowe ze strony bliskich; wiedziałam, że wciąż załatwiają formalności związane z naszym własnym domem, ale ja po prostu nie miałam być w stanie czekać. Jeśli zaś Edward miał mnie pod tym względem zawieść, nie zamierzałam mieć mu tego za złe – wyniosłabym się sama, w najmniej optymistycznym scenariuszu zwracając się o pomoc do Olivera.

Mimo wszystko miałam nadzieję, że sytuacja nie doprowadzi mnie do ostateczności. W przypadku mojego przyjaciela wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane o czym przekonałam się podczas naszego spotkania. Podejrzewałam, że Oliver od jakiegoś czasu pragnął porozmawiać ze mną na temat różnic, które dostrzegał w wyglądzie i zachowaniu moim oraz moich bliskich. To, przed czym ostrzegali mnie Cullenowie, powoli zaczynało się spełniać i bałam się, że jednak będę zmuszona zerwać z Oliverem kontakt dla jego własnego dobra, a naszego bezpieczeństwa.

Gdyby poznał prawdę...

Nie chciałam nawet o tym myśleć.

Cullenowie byli wspaniałą rodziną, oczywiście, ale z pewnością nie życzyłam Olliemu życia nieśmiertelnego. Jakkolwiek kusząca mogła wydawać się człowiekowi taka wizja, niebezpieczeństwo i konsekwencje bycia wampirem były zdecydowanie zbyt poważne. Poza tym, wystarczyło mi, że moi bliscy narażali życie za mnie i za Dorę – Oliver nie musiał do tego grona dołączać.

Tak, na ten temat akurat musiałam porozmawiać z Carlisle'em i to najlepiej na osobności. Groźby Rosalie wydawały mi się aż nadto prawdziwe i nie zamierzałam przekonywać się, czy faktycznie byłaby zdolna posunąć się do mordu, skoro nasza tajemnica była zagrożona – odpowiedź już i tak mi się nasuwałam. A ojcu ufałam i liczyłam, że prędzej znajdzie jakieś zdecydowanie mniej brutalne rozwiązanie.

Zaparkowałam przed domem; nie miałam cierpliwości wjeżdżać do garażu – po prostu zgasiłam silnik i wyskoczyłam na zewnątrz, w ułamku sekundy pokonując odległość dzielącą mnie od ganku. Jeszcze zanim znalazłam się wewnątrz domu, zorientowałam się, że moi bliscy jeszcze nie wrócili z zakupów – zakładałam, że zastanę jedynie Tanyę i Edwarda, co bynajmniej nie podniosło mnie na duchu.

Natychmiast udałam się do pokoju ukochanego i... zamarłam przed drzwiami. Usłyszałam głos Tanyi, która najwyraźniej wykorzystała moją nieobecność, żeby móc spokojnie pobyć z Edwardem. Jasne, nie było w tym nic złego – znali się od wieków, ona była dla niego jak dalsza rodzina – ale w tym momencie zupełnie nad sobą nie panowałam. Wciąż pod wpływem wcześniejszych myśli, momentalnie wpadłam w gniew, którego bynajmniej sama nie rozumiałam.

Kiedy otworzyłam drzwi i wmaszerowałam do pokoju, czułam się jak chodząca bomba, aktywna na dodatek.

– Dziękuję, że zrobiłaś ze mnie idiotkę! – wyrzuciłam z siebie na wstępie, bynajmniej nie zamierzając nic Tanyi wyjaśniać. – Mogę wiedzieć jakim prawem wykorzystujesz Olivera? – warknęłam.

Tanya milczała, wyraźnie zaskoczona moją obecnością. To Edward pierwszy zdecydował się zareagować:

– Kochanie... – zaczął, wyciągając dłoń w moją stronę, żeby móc mnie objąć. Odsunęłam się, ale nie dlatego, że byłam na niego zła – po prostu takie gesty jeszcze bardziej mnie w tym momencie denerwowały. – Bello, uspokój się choć na chwilę – poprosił.

– Dlaczego? – zapytałam, ale już nieco bardziej opanowanym głosem. – Edwardzie, ja mam tego dość. Wiem, że to ona właśnie ustawiła spotkanie moje i Olivera, choć jeszcze nie jestem pewna po co. Nic do niej nie czujesz i ja w to wierzę, ale nie zamierzam dużej znosić jak na każdym kroku daje mi do zrozumienia, że nie jestem tutaj mile widziana. Za każdym razem oczekujesz, że będę spokojna i jakoś ją zrozumiem, ale ja po prostu nie mam już do tego siły. Nie chcesz jej zranić, ale to tak nie działa!

Wyrzuciłam z siebie wszystko to o czym myślałam przez całą drogę do domu. Dosłownie trzęsłam się ze złości, choć w miarę jak mówiłam, stopniowo się uspokajałam i dochodziłam do siebie. Skupiałam się przede wszystkim na oddychaniu i gotowym planie działania, który zdążyłam wcześniej ułożyć.

– Masz rację – usłyszałam i to całkiem zbiło mnie z pantałyku.

Z niedowierzaniem spojrzałam na Tanyę. Po kim jak po kim, ale po niej z pewnością nie oczekiwałabym jakiekolwiek zrozumienia. Poza tym nieco zaniepokoiło mnie, że wymieniła znaczące spojrzenia z Edwardem, jakby oboje wiedzieli o czymś, czego ja nie byłam świadoma.

– Mam? – powtórzyłam. – Oczywiście, że mam – zreflektowałam się zaraz. – Nie zamierzam już znosić tego całego cyrku, Tanyu. Nie rozumiem dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz. Zakochana czy nie, nie masz prawa zachowywać się tak, jakby moją winą było, że jesteś sam, poza tym...

– Bello. – Edward objął mnie jedną ręką, drugą zakrywając mi usta. – Na chwilę przed twoim wejściem, doszliśmy z Tanyą do takich samych wniosków – oznajmił.

Odwróciłam się, żeby móc spojrzeć mu w oczy i upewnić się, że nie żartuje. Wpatrywał się we mnie z największą powagą, choć w jego złotych oczach dostrzegłam błysk rozbawienia. Zupełnie już nie wiedziałam na czym stoję i to cholernie mnie irytowało.

– Tanya przyszła do mnie, żeby pewne kwestie wyjaśnić. Nie potrafiła po prostu zrozumieć, dlaczego wszyscy jesteśmy tak bardzo zaangażowani w to, żeby cię chronić, dlaczego sam byłbym w stanie oddać za ciebie życie... – wyjaśnił.

Mimowolnie zadrżałam.

– Proszę, nawet tak nie mów – skrzywiłam się, nie chcąc nawet wyobrażać sobie, że któremukolwiek z Cullenów mogłoby się coś stać i to na dodatek z mojej winy. – Dlaczego wszyscy zawsze próbują robić to, czego ja nie chcę? – zapytałam, chwilowo zapominając o złości.

Nie na długo. Tanya niepewnie do nas podeszła, wyglądając na całkowicie speszoną, jakbym z kolei to ja zmuszała ją teraz do czegoś, czego zamierzała jak najdłużej uniknąć. Spróbowałam zapanować nad wyrazem swojej twarzy, chcąc choć spróbować jej wysłuchać.

– Prawda jest taka, Isabel, że ja po prostu ci zazdroszczę – oznajmiła wprost.

Zmarszczyłam czoło. Przypominało mi to odrobinę rozmowę z Rosalie, próbującą wytłumaczyć mi, dlaczego za mną nie przepada. Wcześniej chodziło o życie, później o możliwość posiadania dzieci, której nie zamierzałam wykorzystać. Wątpiłam jednak, by Tanya pragnęła którejkolwiek z tych rzeczy.

Niepewność musiała się wręcz malować na mojej twarzy, bo wampirzyca postanowiła mi wszystko wytłumaczyć:

– Kocham Edwarda. Nie zamierzam tego ukrywać, bo też i oboje jesteście tego świadomi – powiedziała wprost. – Nie tak mocno, jak wydawało mi się kiedyś, ale jest dla mnie jak brat i tego nie zmienię. A on kocha ciebie i to bardziej, niż mogłabyś sobie wyobrażać. Zazdroszczę ci, że masz kogoś takiego – westchnęła. – Jak długo żyję na świecie, nigdy nie spotkałam nikogo, kto choć w minimalnym stopniu darzyłby mnie takim uczuciem. A ty to po prostu masz, podobnie jak kochającą rodzinę, gotową oddać za ciebie życie. To takie... Cóż, jesteś taka młoda, a masz coś za co niejeden dałby się pochlastać. Pytanie tylko, czy jesteś w stanie to docenić – dodała po chwili wahania.

Zmierzyłam ją wzrokiem. Naprawdę próbowałam ją zrozumieć, ale tak po prostu zacząć pozytywnie postrzegać w żadnym wypadku nie potrafiłam. Niezależnie od jej motywacji, nie zrobiłam nic złego i nie miała powodów, żeby mnie nie lubić.

– Oj wierz mi, doceniam – zapewniłam chłodno. – Podobnie jak doceniam, kiedy ktoś wprost mówi mi, jaki ma ze mną problem. Tobie to trochę zajęło – zauważyłam.

– Chyba lepiej późno niż wcale – zaryzykowałam. – Mam nadzieję, że doceniasz. I że wszystkiego doszczętnie nie zniszczyłam – dodała, spoglądając mi na ułamek sekundy w oczy.

Jedynie wzruszyłam ramionami, bo ciężko było mi cokolwiek ocenić. Wątpiłam, żebym była w stanie Tanyi tak po prostu w przyszłości zaufać. Mogłam spróbować, ale...

Cóż, pewnych rzeczy tak po prostu się nie zapominało. Ale z drugiej strony, cieszyłam się, że choć jeden problem wydawał rozwiązywać się sam, bez mojej ingerencji.

– Zobaczymy – obiecałam.

Tak. Czas wszystko miał pokazać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro