2. Izadora

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamarłam. Czas stanął w miejscu, wszystko nagle zniknęło – widziałam już tylko ją. Dziewczynę o jasnych, brązowych lokach, delikatnych rysach i tych oczach. Oczach barwy czekolady. Znałam ją, oczywiście, że tak – przez lata widywałam tę twarz w lustrach, widziałam, jak zmienia się z upływem czasu, jak dojrzewa. Widziałam ją raptem trzy miesiące temu, nim przemieniłam się w ciemnowłosą nieśmiertelną, którą byłam teraz.

– Jestem Izadora – usłyszałam aż nazbyt dobrze znany głos.

Dziewczyna podeszła ciut bliżej, ja zas mimochodem zauważyłam, że jest zdecydowanie ładniejsza, niż zdawało mi się w pierwszej chwili. Nie miałam wątpliwości, że ona nie jest człowiekiem – tak doskonałe twarze spotkać można było jedynie na okładkach komputerowo przerabianych pism albo u idealnych pod każdym względem istot z legend, wampirów. Albo hybryd; ona musiała być jedną z nich.

I była bliźniaczo do mnie podobna.

Cofnęłam się gwałtownie, czując, że wszystko dookoła wiruje. Dobrze wiedziałam, że ona tutaj naprawdę jest; materialna i żywa, równie prawdziwa jak ja. Dokładnie taka sama jak ja. A jednak nie potrafiłam zawierzyć zmysłom, temu, co widziałam. Była tak blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, przy tym jednak zdawała się nierealna i eteryczna, niczym marzenie senne czy przywidzenie. Dwie sprzeczności walczyły w moim wnętrzu, usiłując nakłonić mnie, bym im zawierzyła; serce, które podpowiadało, że to najprawdziwsza prawda; i rozum, zaprzeczający temu, co wydawało się tak bardzo oczywiste.

Bliźniaczo podobna...

– Nie... – Cofnęłam się o kolejny krok. – Nie. To niemożliwe.

Jeszcze jeden krok w tył. Jeszcze jeden i jeszcze... Ledwo świadoma byłam tego, co szepcę, cofając się coraz bardziej. Nieznajoma stała w miejscu, cierpliwie czekając, aż zapanuję nad swoimi emocjami i pierwotnymi odruchami mojego oszołomionego ciała. Łatwiej byłoby mi uwierzyć w to, że faktycznie zbyt mocno uderzyłam się w głowę i majaczę – prawda z którą teraz się mierzyłam, była zdecydowanie trudniejsza.

Drzwi gabinetu otworzyły się i do pomieszczenia w końcu wszedł Carlisle; byłam niemal pewna, że to on, choć cała moja uwaga skupiona była na Izadorze, która bynajmniej nie przejęła się tym, że nie jesteśmy już same. Drżałam na całym ciele, kiedy doktor stanął za mną, równie oszołomiony jak ja. Podświadomie liczyłam na to, że on ją rozpozna i wyjaśni mi, co właściwie się dzieje – w końcu znał moją mamę, wiedział o mojej przeszłości więcej, niż ja sama – jego reakcja jednak wystarczyła, bym przekonała się, że moje nadzieje są płonne.

– Przewidywałam różne scenariusze, ale ta cisza mnie wykończy. – Izadora założyła ręce na piersi, spoglądając na mnie z entuzjazmem. – Szukałam cię. – Spojrzała mi prosto w oczy; choć bardzo się starałam, nie potrafiłam oderwać od niej wzroku.

– Żeby mnie zniszczyć? – zapytałam.

Powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy. W ustach miałam sucho, mój głos zabrzmiał więc nieco chrapliwie, ale i tak zaskakująco pewnie i wyraźnie. Zauważyłam, że opuściły mnie gorączka i osłabienie, zwiastujące wcześniej moje przeczucie.

A więc stało się.

– Żeby cię poznać! – zaoponowała niemal natychmiast, wyraźnie wstrząśnięta moim stwierdzeniem. – Musiałam cię poznać – dodała z naciskiem.

Wzdrygnęłam się, gwałtownie wyzwalając się spod jej hipnotyzującego spojrzenia. Sytuacja była ciężka i nierealna; gdybym mogła śnić (okej, czasem mogłam – gdybym tylko robiła to regularnie, jak przed przemianą), byłabym przekonana, że to wszystko jest wytworem mojej wyobraźni, obojętnie czy byłam jej pozbawiona, czy też nie. Niemożliwe było, by to wszystko działo się naprawdę, kiedy jednak spojrzałam na jej twarz, dostrzegłam pełne fascynacji i nadziei spojrzenie...

To, co poczułam w tamtej chwili było czymś, czego nie dało się opisać słowami.

Zrozumienie.

Poczucie bliskości...

Otrząsnęłam się, próbując stłumić sprzeczne z rozsądkiem uczucia, nakazujące mi zaufać stojącej przede mną dziewczynie.

– Carlisle... – zaryzykowałam, licząc na to, że ojciec jednak będzie potrafił jakoś wytłumaczyć mi zaistniałą sytuację.

– On nic nie wie. – Izadora odezwała się pierwsza. – Nikt nie mógł się dowiedzieć. Ale to nie zmienia faktu, że tutaj jestem. I że bez względu na wszystko... – Zawahała się, nie wiedząc, czy dokończyć zdanie.

I tak domyśliłam się, co przemilczała.

– Nie jesteś moją siostrą – ucięłam, wciąż oszołomiona. – Ja nie mam siostry – dodałam, choć przy końcu głos mi odrobinę zadrżał.

Dlaczego miałam przeczucie, że to, co powiedziałam, jest największym kłamstwem w moim życiu? Ale przecież Cullenowie mi wszystko opowiedzieli; moja matka miała jedynie mnie, nie było więc mowy o jakimkolwiek rodzeństwie, a co dopiero bliźniaczkach.

– Więc to wyjaśnij – zasugerowała.

Potrzebowałam dłuższej chwili, by znaleźć odpowiedź.

– Dar? – Mimo wszystko zabrzmiało to jak pytanie, niemniej dhampirzyca wydała mi się zmieszana. Ta reakcja wystarczyła mi za wszystkie możliwe wyjaśnienia. – Nie mamy o czym rozmawiać – stwierdziłam chłodno, na miękkich nogach kierując się w stronę drzwi. W tej chwili nie marzyłam o niczym innym, a jedynie jak najszybszym wyjściu z tego gabinetu, znalezieniu się jak najdalej.

Zbyt wiele kłamstw usłyszałam w przeszłości; przez prawie osiemnaście lat żyłam w przekonaniu, że jestem całkowicie normalną dziewczyną z normalniej rodziny; że mam niezawodnych przyjaciół i kochającego chłopaka; że zawsze będą przy mnie... Kłamstwa, wszędzie kłamstwa. Wcześniej okłamywali mnie Cullenowie, moi znajomi z rezerwatu, James, który zginął z winy oszustw kogoś jeszcze innego. Później cała ta nieszczęsna sytuacją z Santiego...

A kiedy wszystko po raz pierwszy wróciło do normy, pojawiła się ona, gotowa ponownie zakłócić mój spokój. Nie zamierzałam pozwolić na to raz jeszcze, nie zamierzałam tego znowu znosić...

Nie potrafiłam...

– Bello, poczekaj. – Carlisle w końcu był w stanie jakkolwiek zareagować. Chwycił mnie za nadgarstek, chcąc, bym zatrzymała się choć na chwilę. Powoli odwróciłam się, by móc na niego spojrzeć. – Nie mam pojęcia jak odnieść się do całej tej sytuacji, ale sądzę, że powinnaś wysłuchać, co Izadora ma do powiedzenia – powiedział; spróbowałam mu się wyrwać, ale mi nie pozwolił. – Nie próbuję nakłonić cię do zaufania jej, bo wszystko to brzmi nieprawdopodobnie, ale lepiej będzie, jeśli poznasz jej wersję – wyjaśnił, zwalniając uścisk i pozwalając mi dokonać wyboru.

A ja, chcąc nie chcąc, musiałam przyznać mu rację.

– No dobrze – niemalże warknęłam. W ułamku sekundy znalazłam się tuż obok Izadory, zmuszając ją do cofnięcia się o krok. – Masz jedną szansę na wyjaśnienie mi wszystkiego, więc lepiej dobrze ją wykorzystaj – doradziłam, spoglądając na nią spode łba. – Ale najpierw chcę zobaczyć twoją prawdziwą postać – dodałam, nieswojo bowiem czułam się w obecności swojego sobowtóra.

– To jest moja prawdziwa postać. – Dhampirzyca wywróciła oczami; kłamała czy nie, postanowiła wyjątkowo ułatwić mi życie i jednak przybrać inny wygląd. Zaniemówiłam, kiedy jej włosy przybrały złocisty kolor, loki rozprostowały się, a oczy przybrały kolor lapis-lazuli. – Mimo wszystko wolę tak się nosić, choć ty wyglądasz kapitalnie – stwierdziła pogodnie, lekko wskakując na leżankę i swobodnie machając nogami. W tym momencie wydała mi się słodka i całkowicie niegroźna, choć doskonałe wiedziałam już, że pozory mylą – zwłaszcza w świecie nieśmiertelnych.

– Do rzeczy – ponagliłam, starając się nie przejmować karcącym spojrzeniem Carlisle'a. Nie moja wina, że nie potrafiłam być cierpliwa i ciepła w stosunku do każdego z kim rozmawiałam, nawet ewentualnego wroga. Zdawało mi się, że z Cullenami mieszkałam wystarczająco długo, by wszyscy zorientowali się, że tak jest. – Jak na razie wiem i wierzę na słowo, że nie chcesz mnie zabić, bo w innym wypadku poczekałabyś, aż ten samochód zrobi to za ciebie.

– Hm, a mnie się wydawało, że wierzysz w honor i to, że jeśli kogoś uratujesz, a on spłaci swój dług, będzie cię mógł z czystym sumieniem zabić. – Izadora przekrzywiła głowę, przyglądając mi się z zaciekawieniem.

Zgłupiałam. Skąd, do cholery, mogła to wiedzieć? Bo i owszem, wierzyłam w to, nikt jednak nie miał o tym pojęcia, bo nie miałam jeszcze okazji podzielić się z kimkolwiek swoimi poglądami. Nie wiedzieli nawet Melinda i James, ta teoria bowiem przyszła mi do głowy krótko po ich śmierci. Bycie pół-wampirem i konsekwencje takiego życia, mocno zmieniły mój dotychczasowy sposób bycia i cały światopogląd, to jednak nie wyjaśniało, skąd ta dziwna dziewczyna może znać moją psychikę.

– Po prostu wiem – podsumowała, jakby w odpowiedzi na moje myśli, choć do tych oczywiście nie mogła mieć dostępu. – Wiem różne rzeczy, ale nie jestem do końca pewna skąd. Tak jak i teraz coś mówi mi, że darzysz mnie zaufaniem, choć może jeszcze nie jesteś tego w pełni świadoma.

Uniosłam jedną brew, nieco zbita z tropu jej bezpośredniością i lekkością w głosie. Mówiła takim tonem, jakbyśmy właśnie dyskutowały o pogodzie, czy tym, w co ubrać się do szkoły na następny dzień. Największy problem leżał jednak w tym, że Izadora trafiła w sedno; czułam niezrozumiałą dla mnie więź, którą jednak uparcie usiłowałam stłumić, przekonując samą siebie, że pół-wampirzyca jest mi całkowicie obojętna...

No i ufałam jej, zupełnie tak, jak mówiła, a przecież nie powinnam.

– Co miałaś na myśli twierdząc, że nie masz pojęcia skąd wiesz niektóre rzeczy, Izadoro? – zapytał powoli Carlisle, widząc, że ja jak na razie nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.

Spojrzałam na dziewczynę, pragnąc usłyszeć odpowiedź. Zwłaszcza, że jeśli brzmiała tak, jak podejrzewałam...

– Trochę ciężko to wytłumaczyć – zastrzegła. – Czasami po prostu czuję, czasem jednak słyszę... głosy? Choć nie, to złe określenie – stwierdziła po chwili zastanowienia; najwyraźniej doszła do wniosku, że brzmi to, jakby była niespełna rozumu. – To raczej coś, jak ob...

– Jak obca myśli, która nagle pojawia się w twoim umyśle... – wyszeptałam, wchodząc jej w słowo. Poczułam na sobie badawcze spojrzenie taty, nigdy bowiem nie wspominałam o tego rodzaju doświadczeniach. – I już po prostu wiesz, co musisz zrobić, choć nie masz jeszcze pojęcia dlaczego – dopełniłam.

Oczy Izadory rozbłysły.

– Tak, dokładnie tak, Isabello! – Klasnęła z satysfakcją w dłonie; w tym momencie bardzo przypominała mi Alice. – Nasz ojciec wolał tę wersję twojego imienia. Przed chwilą właśnie przyszło mi to do głowy. – Uśmiechnęła się w nieco roztargniony sposób.

Moje wcześniejsze obawy i wątpliwości gdzieś uleciały, kiedy wspomniała o ojcu. Nigdy nie poświęcałam większej uwagi swojej biologicznej matce, o ojcu zaś całkowicie zapomniałam – teraz w tej roli widziałam jedynie Carlisle'a. Kiedy jednak Izadora o nim wspomniała...

– Znasz naszego ojca? – zapytałam zafascynowana, dopiero po chwili pojmując, że zupełnie nieświadomie użyłam słowa "naszego". Nie miałam głowy do tego, by sprostować swoją wypowiedź, tym bardziej, że dhampirzyca spochmurniała, a ja już nie miałam wątpliwości co do tego, jaka będzie odpowiedź.

– Nie. O rodzicach wiem niewiele więcej niż ty – wyjaśniła; poczułam się nieco rozczarowana. – Wiem, że znałeś mamę – zwróciła się do doktora.

– Owszem, ale nie miałem pojęcia, że miała dwie córki. – Zmierzył Izadorę wzrokiem, zaintrygowany. – Mary wspominała jedynie o Belli, naprawdę nie rozumiem więc...

– Nikt nie miał się dowiedzieć! – przerwała pośpiesznie dziewczyna. Jej nagła reakcja trochę mnie zaskoczyła i pobudziła intuicję, przytłumioną przez nadmiar skrajnych emocji. – To było bardzo ważne, by nikt nie wiedział. Oni nie chcieli, by ktokolwiek wiedział... – Zdawała się mówić przede wszystkim do siebie, wtedy jednak jej wzrok spoczął bezpośrednio na mnie. – Masz dziesiątki pytań, choć nie chcesz tego przed sobą przyznać. Wierzysz mi, ale i to jest dla ciebie niepojęte. Jeszcze. Ale daj mi szansę, by wszystko opowiedzieć, Isabel.

Długo patrzyłam jej w oczy, nim w końcu zdecydowałam się odpowiedzieć. Najgorsze było to, że ona miała racje; dwa sprzeczne uczucia walczyły w moim wnętrzu – ciekawość i strach przed tym, co mogłam usłyszeć, czego mogłam się dowiedzieć... No i to nadnaturalne uczucie, że mogę jej ufać i choć jej nie znam, jest dla mnie kimś bliskim i bardzo ważnym.

Znajoma nieznajoma. Pamiętałam, że użyłam tego samego określenia, kiedy mogłam zobaczyć się pierwszy raz po przemianie – odmienna i obca, ale za razem bliska. To samo paradoksalne uczucie towarzyszyło mi teraz, kiedy patrzyłam na Izadorę.

– Dobrze. Porozmawiamy – zgodziłam się.

Twarz dziewczyny rozjaśnił promienny uśmiech.

– Wiedziałam, że się zgodzić, zawsze jednak lepiej jest usłyszeć to na głos – stwierdziła. – I tak, nie mam nic przeciwko temu, by poczekać kwadrans – dodała z przekonaniem, zwracając się do Carlisle'a. Spojrzał na nią zaintrygowany, ja zaś całkowicie zgłupiałam.

– Chciałem zaproponować, byśmy porozmawiali w domu. Za piętnaści minut kończę dyżur, mogłybyście więc chwilę poczekać w samochodzie.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Cała ta sprawa z przeczuciami, Izadorą i jej dziwnymi słowami, dotyczącymi moich (naszych?) rodziców, były naprawdę oszałamiające i jeszcze do mnie nie docierały. Ale – bądźmy szczerzy – czy w moim życiu cokolwiek było normalne?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro