20. Trans

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W domu panował istny chaos. Rosalie szalała, Tanya zaś zachowywała się niewiele lepiej. Powrót mój i Dory był niczym dolanie oliwy do ognia – obie wampirzyce naskoczyły na nas niczym rozjuszone kotki, sytuacji zaś dodatkowo pogorszył fakt, że moja siostra chyba upadła na głowę i wprost oznajmiła im, że wszystko Oliverowi powiedziałyśmy. Skończyło się na tym, że Emmett i Jaspera niemal na siłę musiały dziewczyny wyciągnąć z domu na polowanie, żeby nie zrobiły czegoś głupiego i jakoś się wyżyły. Tanya na odchodne zdążyła jeszcze Carlisle'owi oznajmić, że dla mnie i Izadory nie ma już miejsca w jej domu – chociaż oczywiście ujęła to nieco bardziej dobitnie.

Pozostali Denalczycy przyglądali się temu w milczeniu, kiedy zaś zamieszanie ucichło, Kate zwróciła się do Carlisle'a:

– Przepraszamy za nią – westchnęła. – Ale chyba w jednym ma racje – nie możemy mieszkać razem. Nie dlatego, że nie chcemy, ale boję się, że Tanya nie zniesie presji związanej z Bellą i Dorą – usprawiedliwiła się wampirzyca, rozkładając bezradnie ręce.

– Nie masz za co przepraszać – zapewnił pospiesznie doktor, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Już i tak nadużywamy waszej uprzejmości i mieliśmy się usamodzielnić. To trochę zmienia plany, ale sądzę, że do rana uda nam się zorganizować przeprowadzkę – stwierdził spokojnie.

Kate i Carmen zaraz zaczęły protestować, zapewniając, że nie musimy spieszyć się aż tak bardzo, ale niecierpiący konfliktów doktor zapewnił je, że to najlepsze wyjście. Chciałam z nim porozmawiać, cokolwiek wyjaśnić i przeprosić, ale nie dał mi po temu okazji, ucinając moje starania stwierdzeniem, że niczego złego z Dorą nie zrobiłyśmy i że powinnam odpocząć. Nie spodobało mi się, że przeze mnie znów musimy się wyprowadzać i że mam nawet nie pomagać w pakowaniu, ale ostatecznie dałam się przekonać ojcu i Edwardowi, który naturalnie go poparł.

Dora już dawno uciekła do swojego pokoju, a ja nie zamierzałam zmuszać jej do rozmowy. Sama również postanowiłam zejść wszystkim z oczu i zamknęłam się w swojej sypialni, gdzie rzuciłam się na łóżko i po prostu leżałam, beznamiętnie wpatrując się w sufit. Nie myślałam o niczym i ostatecznie udało mi się przysłowiowo „wyłączyć" do tego stopnia, że nawet nie zauważyłam, kiedy na dworze zrobiło się ciemno.

Na dole słyszałam przytłumione głosy, należące chyba do Eleazara i Iriny. Moi bracia wciąż nie wrócili z Tanyą i Rose, reszta zaś musiała być zajęta organizowaniem wszystkiego na rano – Edward również, więc czułam się bardzo samotnie.

Zaczęłam się już nawet zastanawiać, czy nie powinnam jednak zawziąć się i przeciwstawiając wszystkim, uprzeć się przy pomocy z przeprowadzką, kiedy drzwi do mojego pokoju otworzyły się ze skrzypnięciem. Poderwałam się na łóżko i wbiłam wzrok w stojącą w progu szczupłą postać

– Izadora? – zapytałam zaskoczona, bo moja siostra była ostatnią osobą, której się spodziewałam; zamierzałam zapytać ją, czy coś się stało, głos jednak zamarł mi w gardle, kiedy dokładniej przyjrzałam się jej twarzy.

Wyglądała jak upiór. Skórę miała bladą, niemal przeźroczystą i mogłam dostrzec niemal każdą biegnącą pod nią żyłkę. Stała wyprostowana niczym struna, wzrok zaś miała senny i pusty, zupełnie jakby lunatykowała. Dodatkiem do jej nietypowego wyglądu była długa, biała koszula nocna, która sprawiała, że Izadora wyglądała niczym duch albo przynajmniej bogini; włosy miała potargane, co chyba znaczyło, że podobnie jak ja, ostatnie godziny spędziła w łóżku.

Jej spojrzenie sprawiło, że przeszły mnie ciarki i momentalnie zrobiło mi się zimno, podświadomie zaś byłam pewna, że stało się coś bardzo złego.

Otworzyłam usta, zastanawiając się, czy powinnam ją o coś zapytać, czy od razu kogoś zawołać, wtedy jednak zrobiła ręką ruch, jakby nakazywała mi wstać i pójść za sobą, zaraz po tym zaś odwróciła się i zniknęła na korytarzu.

Nie zastanawiałam się długo – zaraz poderwałam się i nie zawracając sobie głowy tym, czy powinnam kogoś zawiadomić albo, ruszyłam się za nią. Szła przed siebie pewnym krokiem, nie oglądając się, by sprawdzić, czy za nią idę. Na moment zatrzymała się przy schodach, rozmyśliła się jednak i poszła dalej, po czym bez pukania czy większego namysłu weszła do sypialni, którą zajmowali Carmen i Eleazar.

Co ciekawe, w tym pokoju nie byłam ani razu, nie miałam jednak czasu na to, żeby zastanawiać się na jego wyglądem. Kątem oka spojrzałam jedynie na wygodne dwuosobowe łóżko, które z pewnością nie służyło jedynej parze w domu do spania oraz na zgrabne meble, prawdopodobnie z wiśniowego drewna. W pomieszczeniu panował półmrok, ale mogłam się założyć, że ściany pomalowane były na kremowo.

Najbardziej jednak charakterystyczne było to, że jedynie w tym pomieszczeniu było wyjście na balkon i właśnie on był celem Izadory. Dziewczyna już znikała za przeszklonymi drzwiami, przyśpieszyłam więc, żeby przypadkiem jej nie zgubić.

I zamarłam, bo dziewczyna właśnie wspinała się na ochronną barierkę.

– Izadoro! – zaprotestowałam, ale mój okrzyk był tak cichy, że zagłuszył go lodowaty wiatr, szarpiący czubki drzew i nasze ubrania; chyba zbierało się na śnieżycę i to dość potężną.

Coś podpowiadało mi, że nie powinnam krzyczeć, chociaż bardzo chciałam kogoś zawołać, najlepiej Edwarda albo ojca. A jednak po prostu patrzyłam, jak moja siostra skacze z balkonu, lądując na zaśnieżonej ziemi z gracją kotki. Wyprostowała się, a ja odetchnęłam, bo wszystko wskazywało na to, że cokolwiek się z nią działo, nie miało wpływu na jej zmysł równowagi i wampirze zdolności.

Stała teraz, spoglądając na mnie wyczekująco i w podmuchach wiatru wyglądając niczym bogini zemsty; miała na sobie jedynie koszulę nocną i była boso, ale chyba zdawała się tego nie zauważać – powinna drżeć z zimna, a jednak zachowywała się, jakby nie czuła niczego.

Co robisz, głupia?, pomyślałam bezradnie. Zawołaj kogoś!, skarciłam się w duchu, pełna wahania i wątpliwości, bo wszystko wskazywało na to, że moja siostra oszalała. Miałam jedynie nadzieję, że to nie jest jakaś rodzinna cecha – czasami robiłam głupoty, ale raczej nie byłam szalona, chociaż takie rzeczy chyba trudno jest ocenić w sposób subiektywny.

Zaklęłam pod nosem, a potem przeskoczyłam przez barierkę, lądując obok Izadory na lekko ugiętych nogach. Spojrzała na mnie krótko, po czym odwróciła się na pięcie i pobiegła w las, mnie zaś nie pozostawało nic innego, a jedynie ruszyć za nią. Wyklinałam w duchu instynkt i własną głupotę, bo chociaż powinnam Dorę powstrzymać i powiedzieć pozostałym o jej zachowaniu, pozwalałam się prowadzić w las, i to na dodatek w samym środku nocy, dziewczynie, która wydawała się być obłąkana. Jakby tego było mało, zaczął padać śnieg, a lodowaty wiatr raz po raz prószył mi nim w oczy, utrudniając widzenie; chłodne powietrze przeniosło przez materiał swetra i chociaż byłam ubrana zdecydowanie ciepłej od Dory, cała dygotałam z zimna, chociaż to bynajmniej nie powstrzymywało mnie przed tym, żeby iść dalej.

Kilkukrotnie traciłam Izadorę z oczu i musiałam wypatrywać śladów jej bosych stóp na śniegu, co było o tyle trudne, że coraz gorsza zamieć szybko za oddała trop – jej zapach również. Ledwo widziałam zarys drobnej sylwetki i długie, mokre i posklejane loki, które opadały jej na plecy. Sama również byłam już cała przemarznięta i przemoczona, ale przecież nie mogłam zawrócić i zostawić jej w lesie.

Śnieg utrudniał mi orientację w terenie, jakoś jednak udało mi się zorientować, że biegniemy w kierunku wodospadu nad który zabrał mnie Edward w dniu w którym zaatakowałam Olivera. Przyśpieszyłam i niemal zrównałam się z Dorą; w tym samym momencie wybiegłyśmy na niewielką polanę, która otaczała strumyk i spływającą z wysokości wodę.

Izadora stanęła na samym środku wolnej przestrzeni, a mnie w jakimś stopniu ulżyło, bo bałam się, że przypadkiem wpadnie do wody. Nie podchodziłam do niej, trzymając się w niewielkiej odległości i czujnie ją obserwując, żeby w razie potrzeby móc szybko zareagować.

– Doro... – spróbowałam raz jeszcze.

Złapała się za głowę, a z jej ust wyrwał się cichy okrzyk. Prędko rozejrzałam się dookoła, próbując zrozumieć, czy coś nam grozi, wszystko jednak wskazywało na to, że w promieniu kilku kilometrów nie ma żywej duszy.

– Och, nie... Nie... – jęknęła. – Obserwowała. Widziała wszystko, słyszała jak Oliver się o nas dowiedział. Czekała na niego... – mówiła coraz bardziej zdenerwowana, kręcąc głową; zdawała się być przerażona.

Zrobiłam niepewny krok do przodu.

– Kto? – zapytałam. – O czym ty mówisz, Izadoro? – dodałam, zupełnie nie wiedząc, jak powinnam się zachować.

– My... My musimy... musimy... – Nagle zachwiała się i gdybym w porę jej nie złapała, upadłaby na ziemię niczym szmaciana lalka. Ledwo łapała oddech, skórę zaś miała lodowatą. – Nie mogę, nie... Oni go zabiją, jego i nas. Ty i ja musimy mu pomóc, musimy mu... Przepowiednia...

Zamknęła oczy i poczułam, że zachowuje pozycję pionową jedynie dzięki mnie. Przerażona spojrzałam na jej bladą twarz i opuszczone powieki. Zemdlała? Musiałam zaraz zabrać ją do Carlisle'a. Nie byłam pewna, co się dzieje. Wiedziałam, że przejęła się całą sytuacją, ale czy było możliwe, żeby z nerwów się rozchorowała? W końcu byłyśmy inne, wiec wszystko mogło się zdarzyć...

– Bella? – Jej głos tak mnie zaskoczył, że aż się wzdrygnęłam i omal jej nie upuściłam. – Wyprowadziłam cię z domu? Dobry Boże, musimy się pośpieszyć! – oznajmiła zaskakująco mocnym głosem, próbując odzyskać równowagę.

Znów się zachwiała i musiałam ją przytrzymać; obie omal nie wylądowałyśmy na ziemi.

– Jedyne co musimy, to wracać do domu – odparłam zdezorientowana. – Nic nie rozumiem. Jedyne czego jestem pewna to to, że powinnaś porozmawiać z Carlisle'm i...

– Nie ma na to czasu – zdenerwowała się. W końcu udało jej się złapać równowagę i teraz krążyła wokół mnie z taką prędkością, że zamieniła się w niewyraźną smugę i zaczynało kręcić mi się w głowie. – Szlag, nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego – skrzywiła się; przekleństwo dziwnie brzmiało w jej ustach. – Musimy się pośpieszyć. Musimy ruszać i to w tej chwili. Błagam cię, Isabel, pomóż mi – wyszeptała, gwałtownie się zatrzymując i chwytając mnie za ręce.

Gapiłam się na nią niezdolna wypowiedzieć chociażby słowa i próbując zrozumieć, co się dzieje. Nagłe zmiany w zachowaniu siostry mnie niepokoiły i dezorientowały, i sama nie wiedziałam już, co powinnam zrobić. Fakt, że Dora nic mi nie wyjaśniała wcale w obecnej sytuacji nie pomagał.

– Izadoro, w czym mam ci pomóc? – zapytałam niemal gniewnie, całkiem już wytrącona z równowagi. – Co z Oliverem? Wybacz, ale zschowujesz się, jakbyś była szalona – oświadczyłam, mając nadzieję, że to jakoś ją otrzeźwi.

– Ale ufasz mi, prawda? – zapytała zniecierpliwiona. Niepewnie skinęłam głową. – A więc później – ucięła i chwyciwszy mnie za rękę, pociągnęła mnie w sobie znanym kierunku.

A ja, jak ta idiotka, jej na to pozwoliłam.


Mniej więcej po dwudziestu minutach szalonego biegu przez las – na oślep na dodatek – dotarłyśmy do miasta. Teraz przynajmniej widziałam, że nie ja jedna odczuwam chłód – dłoń Dory drżała w mojej tak, że ledwo byłam w stanie ją utrzymać. Gdyby była człowiekiem, jak nic ostatecznie pewnie skończyłaby w szpitalu z zapaleniem płuc i z odmrożeniami.

Chwilę rozglądała się po pustej na szczęście ulicy, po czym spojrzała na mnie.

– Chyba będę zbytnio wrzucała się w oczy – stwierdziła, spoglądając na swoją koszulę nocną. Rzuciłam jej spojrzenie a'la „Co ty nie powiesz?". – Tu w okolicy jest sklep. Poczekam tutaj, a ty zorganizuj jakiej ubrania, najlepiej identyczne – zadecydowała, wciskając mi w ręce zwitek banknotów stu dolarowych.

Wpada w trans, biega w samej koszuli nocnej, ale zaopatrzyła się w gotówkę? To było dziwne nawet jak dla mnie, ostatecznie nie powiedziałam jednak nic i oddaliłam się w kierunku sklepu. Na szczęście na Alasce szybko robiło się ciemno, więc nie było tak późno, jak się wydawało i butik był otwarty. Ruch był niewielki, ale chociaż starałam się jak najmniej przyciągać uwagi, ludzie i tak dziwnie patrzyli się na mnie dziwnie, zdziwieni brakiem kurtki. Gdyby zobaczyli Dorę, zdecydowanie miałybyśmy problem, pośpieszyłam się więc z zakupami, w pośpiechu dostosowując się do dziwacznej prośby siostry – takie same spodnie, swetry, kurtki i buty. Tak szybko chciałam się ewakuować, żeby uniknąć podejrzliwych spojrzeń klientów i sprzedawczyni – zwłaszcza na widok nominałów jakimi posługiwałam się płacąc – że omal nie zapomniałam reszty, a przecież nie miałam pewności ile Dora miała przy sobie.

Patrzyli się na mnie, jakby sądzili, że właśnie uciekłam z domu, pomyślałam mimochodem. Ja często w takim miejscu widuje się dziewczynę bez chociażby torebki, w garści trzymającą cały zwitej banknotów i nerwowo rozglądającą się dookoła? Albo pomyśleli, że jestem złodziejką, albo że pochodzę z bogatej rodziny i właśnie nawiałam z domu, nie mogąc dogadać się z rodzicami. Tak czy inaczej, miałam szczęście, że nikt mnie nie zatrzymał ani nie zawiadomił policji. No i że nie napotkałam kogoś znajomego – Alaska była zdecydowanie mniejsza niż Forks, gdzie każdy każdego znał i to już od kilku pokoleń.

– Nareszcie. – Omal nie dostałam zawału, kiedy czyjaś dłoń nagle zacisnęła się na moim nadgarstku i wciągnęła w ślepą uliczkę tuż obok sklepu. – Chodź, nie mamy czasu – ponagliła mnie Dora, pośpiesznie wyrywając mi zakupy z rąk i dzieląc je między nas. – Ubieraj się – wymamrotała, bo tylko patrzyłam jak w pośpiechu naciąga kolejne warstwy na swoją koszulę nocną.

Swoją drogą, powinnam być zaniepokojona, że wszystko wskazywało na to, że Izadora mogła zasnąć? Rzadko kiedy tego potrzebowaliśmy i po prostu nie wiedziałam, co o tym myśleć.

– Izadoro, do cholery, wyjaśnij mi w końcu wszystko – powiedziałam stanowczo, zakładając ręce na piersi i dając jej do zrozumienia, że jeśli nie ustąpi, nie ruszę się z miejsca.

Westchnęła.

– W samolocie, Bello – jęknęła. – Na Boga, przysięgam, że w samolocie. Mamy pięć minut! – oznajmiła, podrygując nerwowo.

– Samolocie? – powtórzyłam zdezorierowana. – Jakim znów, do jasnej cholery...

– Isabel! – zawołała i naprawdę dziwne, że ktoś nas nie usłyszał i nie nadbiegł, żeby zobaczyć, czy coś się nie dzieje. – Proszę, kwadrans cię nie zbawi – dodała ciszej, nasłuchując i nerwowo rozglądając się dookoła.

Dłuższą chwalę patrzyłam jej w oczy, nim z westchnieniem odpuściłam i pośpiesznie zaczęłam się przebierać. Sama nie byłam pewna, w co właściwie się pakuję, ale jakby nie patrzeć, Izadora była moją siostrą, a na jej instynkcie można było polegać. Jeśli jej nie potrafiłabym zaufać, to komu bym tak na prawdę mogła? Co jednak nie zmieniało faktu, że niepewność powoli doprowadzała mnie do szału i miałam ochotę coś rozwalić, jeżeli tylko wybuch frustracji z mojej strony zmusiłby moją siostrę do mówienia.

Obserwowała mnie uważnie.

– Dzięki – wymamrotała z wyraźną ulgą, chociaż starała się ją ukryć, jakby bojąc się, że jeśli pozwoli sobie na chwilę rozluźnienia, zmienię zdanie i spóźnimy się... na samolot, gdziekolwiek miał lecieć.

Na lotnisko dotarłyśmy dosłownie w ostatniej chwili. Nie miałyśmy bagażu, co darowało nam odprawę; Izadora jakimś cudem zdołała kupić bilety i zaraz popędziłyśmy w odpowiednią bramkę, ja nawet nie wiedząc dokąd lecimy. Wolałam się nawet nie zastanawiać, skąd wzięła nasze paszporty i jak zdołała omamić młodziaka w okienku, żeby sprzedał jej bilety, skoro nasz wiek było boleśnie oczywisty, a nie było z nami nikogo dorosłego.

Kiedy w końcu zasiadłyśmy w dwóch sąsiednich fotelach, serce waliło mi jak oszalałe i ledwo byłam w stanie oddychać. Chyba nigdy w ciągu zaledwie kilku godzin nie zrobiłam w ciemno tak wielu głupstw, pomijając oczywiście moment, w którym pozwoliłam się omamić Santiego.

– Nigdy więcej nie pytaj, czy ci ufam – westchnęłam. – No, a teraz opowiadaj – zażądałam tak cicho, by nikt prócz mojej siostry nie usłyszał. – Przynajmniej powiedz mi, gdzie się wybieramy – dodałam, zapinając pasy na prośbę kobiecego głosu, który popłynął z głośników nad naszymi głowami.

– Lecimy do Volterry – odparła Dora spokojnie.

W tym samym momencie samolot wystartował, a mnie nie pozostało nic innego, jak pozwolić jej mówić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro