28. Cel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miałam ochotę krzyczeć, płakać i wyklinać wniebogłosy, jednak obojętnie co bym nie zrobiła, to i tak nie miało pomóc. Klęczałam pośród wysokiej trawy i błota, absolutnie przemoczona i drżąca nawet mimo trzydziestostopniowego upału, patrząc na bladą, woskową wręcz twarz Olivera. potrząsałam nim, raz po raz powtarzałam jego imię i robiłam wszystko, byleby przypomnieć sobie wszystko, co wiedziałam o reanimacji i postępowaniu w takich momentach, ale w głowie miałam kompletną pustkę.

Jak mogłam zawodzić po tylu tygodniach spędzonych pod jednym dachem z lekarzem? Co prawda nigdy nie miałam pociągu do medycyny i zbytnio się pracą Carlisle'a nie interesowałam, ale to powinnam była wiedzieć. Czy przypadkiem nie miałam takiego tematu na jednej z lekcji, jeszcze kiedy uczyłam się w liceum w Phoenix? Pojedyncze sceny dawno zapomnianego dokumentu, który znamienita większość przespała podczas zajęć, teraz przewijały mi się przed oczami, jakby drwiąc z mojej bezsilności. Głupia Isabel, naiwna Isabel...

– Oliver, na litość Boską, w tej chwili wracaj do mnie! – zażądałam bezsilnie, szarpiąc jego wilgotne ubranie. Głowa opadła mu na bok, całkowicie poza jego kontrolą, z ust zaś wypłynęło odrobinę wody. Kaszlnął i zakrztusił się, po czym znów znieruchomiał. – Ollie...

Jego reakcja nieco rozjaśniła mi w głowie. Przestałam nim szarpać (teraz przypomniałam sobie, że gdyby coś obie złamał, prawdopodobnie w ten sposób dodatkowo mogłabym uszkodzić mu kręgosłup) i wziąwszy się w garść, ułożyłam go na boku, żeby był w stanie wykrztusić więcej wody. Niewiele pomogło, dlatego ponownie przewróciłam go na plecy i spróbowałam jedynej rzeczy, która przyszła mi do głowy – ucisków klatki piersiowej.

Reakcja była nagła, a ja omal nie popłakałam się z ulgi, kiedy poderwał się i obrócił, żeby wypluć zalegającą mu w płucach wodę. Zaczął kaszleć tak gwałtownie, jakby miał być w stanie wypluć własne płuca, ale przynajmniej odzyskał przytomność i miałam pewność, że przeżyje. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało, tym bardziej, że to przeze mnie znalazł się w tym miejscu sam.

Opadł na plecy wymęczony i znieruchomiał. Przez moment przyglądałam się jego klatce piersiowej – napawałam się biciem serca i obserwowałam, jak jego klatka piersiową unosi się w coraz bardzij regularnych odstępach. Milczałam przez kilka dobrych minut, zanim zdecydowałam się nad nim nachylić.

– Ollie? – zapytałam cicho, bo oczy miał zamknięte i nie byłam pewna, czy czasem nie zasnął.

Zamrugał nieprzytomnie i spojrzał na mnie nieco błędnym wzrokiem. Jego oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania.

– Izadora... – wykrztusił zachrypniętym głosem i zaraz urwał, żeby wykaszleć jeszcze trochę wody. Nawet się nie zdziwiłam, że pomylił mnie z siostrą. – Jestem w niebie...

Nie miałam okazji stwierdzić czy powinnam go wyśmiać, czy zachować powagę i coś wytłumaczyć, bowiem bez ostrzeżenia uniósł głowę i łapczywie wpił się w moje usta. Całkowicie zesztywniałam, kiedy zaczął mnie całować i dopiero po chwili byłam w stanie odepchnąć go od siebie. Być może był osłabiony albo to ja użyłam zbyt wiele siły, ale upadł na plecy i jęknął zaskoczony.

– Oliverze, natychmiast przestań! – sprowadziłam go na ziemię, kiedy podchwyciłam jego zranione spojrzenie. – Przecież to ja!

Wytrzeszczył na mnie oczy, momentalnie odzyskując przytomność. Zaraz usiadł i uniósł obie ręce w obronnym geście, zupełnie jakby się spodziewał, że spróbuję go uderzyć.

– Bella? – Mogłabym przysiąc, że się zarumienił. Momentalnie uciekł wzrokiem gdzieś w bok, żebym nie była w stanie patrzeć mu w oczy. – A niech to... Znaczy, wiesz, że ja... Że... – Potrząsnął głową. – Co tutaj robisz? – zapytał w końcu, decydując się na szybką zmianę tematu.

Bezwiednie dotknęłam dłonią ust. Na wargach wciąż czułam jego pocałunek – dziwne mrowienie w miejscu, gdzie nasze usta się zetknęły – i musiałam przyznać, że dawno nie doświadczyłam tak silnych emocji jak te, które w tym momencie okazał Oliver. Myśl, że nie by przeznaczone dla mnie i że to nie Edward mnie pocałował, momentalnie przypomniała mi o tym, jak bardzo za wampirem tęsknię.

Momentalnie posmutniałam i z pewnym opóźnieniem zareagowałam na gadaninę Olivera.

– Podejrzewam, że cię ratuję – zauważyłam cierpko zła na siebie i swoje uczucia. – Co ci do głowy strzeliło?! – dodałam, nagle tracąc cierpliwość. – Ollie, wiem, że to co powiedziałam w hotelu, było okropne i możesz się na mnie wściekać, ale przecież naprawdę tak nie myślę. Przepraszam, była zła i rozdrażniona... Ale to nie powód, żeby robić mi takie numery!

Tym razem mów wybuch nie zrobił na nim wrażenia. Wciąż wyglądał marnie i mięśnie mu drżały, ale był w stanie siedzieć i – jak wyglądało – wciąż wściekać się na mnie. Może sobie zasłużyłam, ale jak mieliśmy w takim wypadku ze sobą współpracować?

– Możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? – zapytał obojętnie, wciąż unikając spoglądania mi w oczy. – Marny człowiek musi trochę ochłonąć – dodał z przekąsem, a ja zapragnęłam coś rozwalić.

– Nie miałam tego... – Uznałam, że niepotrzebnie się wysilam. – Zresztą, jak sobie chcesz – mruknęłam, nie chcąc wszczynać kłótni.

– No i dziękuję bardzo – mruknął obojętnie. – Jak mnie znalazłaś? – zapytał obojętnie.

Uniosłam brwi.

– Jak to jak? – zdziwiłam się. – Zostawiłeś mi kartkę w recepcji – przypomniałam zniecierpliwiona i odrobinę zaniepokojona. Może nie wszystko było w porządku, a ja powinnam dopilnować, żebyśmy znaleźli jakiś szpital?

– Nie zostawiałem ci żadnej kartki – zaprotestował i zmarszczył brwi. – Ledwo wpadłem na pomysł znalezienia sierocińca, złapałam taksówkę i przyjechałem tutaj. Swoją drogą... – Zrobił taką minę, jakby nagle o czymś zapomniał. – Zresztą mniejsza, utknąłem tutaj i mam nadzieję, że masz jakiś pomysł na powrót do miasta.

– Ollie – zaczęłam nieco spiętym tonem – schodziliśmy całe miasteczko tyle razy, że naprawdę zapamiętałabym, gdybym widziała tu taksówkę albo przynajmniej jakiś postój – zauważyłam.

Na jego twarzy odmalowało się niedowierzanie i zrozumienie, kiedy musiał przyznać mi rację. Wzruszył ramionami, chociaż wiedziałam, że jest zmartwiony i wciąż zdezorientowany.

– Może to był ktoś spoza miasta, nie wiem – powiedział w końcu i spróbował stanąć na nogi. – Przecież nie przyszedłem tutaj na piechotę – dodał, jednocześnie udając, że wcale nie kręci mu się w głowie.

– A ja owszem – przyznałam. Jednak wampirze zdolności miały więcej zalet niż wad, mogłam to szczerze przyznać. – Nie wiem jak wrócimy do miasta, ale wszystko wskazuje na to, że będę musiała cię nieść – stwierdziłam pozornie lekkim tonem, chociaż jakoś sobie tego nie wyobrażałam.

Gdybym była człowiekiem, prawdopodobnie nie zauważyłabym, że jeszcze bardziej pobladła – a jednak, co jasno dało mi do zrozumienia, że szczerze wątpi w takie rozwiązanie. No cóż, sama wciąż nie przywykłam do swoich niezwykłych umiejętność i siły, dlatego nie mogłam mieć do niego pretensji, że miał wątpliwości.

Stanęłam bliżej, kiedy zrobił kilka chwiejnych kroków, chcąc oddalić się od dziwnie spokojnej wody i móc rozejrzeć się dookoła.

– Tam jest ścieżka – wyjaśniłam, wskazując na pnącą się łagodnie pod górę dróżka, prowadząca z powrotem na klif. – Nie byłam aż tak przerażona, żeby się stamtąd za tobą rzucać – dodałam z przepraszającym uśmiechem.

Skinął z rezerwą głowa, dają mi do zrozumienia, że wciąż jest na mnie zły. Westchnęłam i przestałam się odzywać, kiedy wspinaliśmy się pod górkę. Oliver nadal wyglądał marnie, ale wyglądał na zagniewanego i zdeterminowanego, dlatego postanowiłam nie pytać go o samopoczucie.

Kilka minut później szliśmy już przez las, ramię przy ramieniu. Wsłuchałam się w kojącą ciszę, jedynie czasami przerywaną przez typowe odgłosy natury – szum poruszanych wiatrem liści, odgłos buszujących wśród gęstwiny leśnych żyjątek i spłoszonych moją obecnością ptaków.

Kiedy bez ostrzeżenia sojka poderwała się z pobliskiej gałęzi i zniknęła na niebie, Oliver zetknął na mnie z wahaniem.

– Isabel? – Pełna wersja mojego imienia miała mi przypomnieć, że wciąż jeszcze do końca mi nie wybaczył.

– Hm?

Nerwowo przeczesał wciąż wilgotne włosy palcami. Mokre ubranie kleiło mu się do ciała, dzięki czemu mogłam przekonać się, że tors ma umięśniony lepiej niż do tej pory sądziłam.

– Mówiłaś, że nie skoczyłaś za mną... – Zawahał się na moment. – To znaczy, że widziałaś jak spadam?

– Usłyszałam twój krzyk – sprostowałam nieco zadziwiona pytaniem. – Kiedy przybiegłam na miejsce, woda w jeziorze jeszcze wzburzona... – Skrzywiłam się na samo wspomnienie. – Nie trudno było się domyślić, co się stało. A dlaczego pytasz? – zainteresowałam się, unosząc pytająco brwi.

Pokręcił jedynie głową i w zamyśleniu przyśpieszył. Chwyciłam go za ramię, może nawet mocniej niż powinnam, po czym szarpnięciem zmusiłam, żeby odwrócił się w moją stronę. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, walcząc na spojrzenia, ale ostatecznie to ja wygrałam, bo Oliver z westchnieniem spuścił wzrok.

– Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje – wyjaśnił w końcu, nieco poirytowany moim zachowaniem. – Mogłabyś już oszczędzić moją rękę? – poprosił, a kiedy ze speszoną miną zwolniłam uścisk, zaczął energicznie pocierać ramię. – A niech to, powinnaś mi być za to wszystko wdzięczna do końca życia czy jak się tam te wasze lata mierzy – mruknął, próbując się przeciągnąć i demonstracyjnie krzywiąc się przy każdym kroku, jakby chcąc podkreślić jak bardzo jest teraz obolały.

– O, tak. Dzięki ci, bogi Oliverze, że uciekłeś na jakieś zadupie i teraz rzucasz się do jeziora – żachnęłam się, parskając śmiechem. Nie roześmiał się, wciąż patrząc na mnie z urazą. – No co? Dalej nie wiem, co właściwie tutaj robimy – przypomniałam mu, powstrzymując się od kolejnego złośliwego uśmiechu.

Jego oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, a potem z westchnieniem uderzył się rozprostowana dłonią w czoło.

– A niech mnie, zapomniałbym – wyrzucił z siebie nieco nerwowo i zaczął grzebać po kieszeniach, coraz bardziej zdenerwowany. – Co...? Zabij mnie, jeśli... – Nagle odetchnął z ulgą. – Dobrze, mam! – zawołał tryumfalnie i pośpiesznie podsunął mi niemal pod same oczy swoją zwiniętą w pięść dłoń.

Odsunęłam się, mrużąc gniewnie oczy i próbując stwierdzić, czy przypadkiem nie uderzył się podczas upadku w głowę, skoro zaczął zachowywać się tak dziwnie.

– Oliver – westchnęłam – co, do cholery...?

Ale wtedy on rozchylił palce, a ja aż sapnęłam, oszołomiona tym, co zobaczyłam. Drżącymi palcami ujęłam złoty, połyskujący medalion, wpatrując się w niego z niedowierzaniem. Złota zawieszka na delikatnym, kruchym łańcuszku zaciążyła mi, kiedy zamknęłam drobiazg w dłoni, przypatrując mu się jak urzeczona. Dwa inicjały wydawały się wypalać w mojej pamięci, podobnie jak każdy detal zdobionej niewidocznym dla człowieka, ale dla mnie i owszem, kwiatowym motywem.

Uniosłam wzrok, żeby spojrzeć na Olivera, a potem bez zastanowienia rzuciłam mu się na szyję. Zachwiał się i musiał mnie przytrzymać, po czym stanowczo odsunął się ode mnie, wyraźnie speszony tą nagłą wylewnością. Ja również się zarumieniłam, tym bardziej, że momentalnie przypomniał mi się moment, kiedy Ollie mnie pocałował. Fakt, że był oszołomiony i wziął mnie za Izadorę, wcale w tym momencie nie pomagał.

– Ja... – Odchrząknęłam nerwowo. – Przepraszam za to, co powiedziałam. No wiesz, w hotelu – zaczęłam niezręcznie, decydując się szybko zmienić temat. Musieliśmy w końcu o tym porozmawiać. – Wiesz dobrze, że nie chciałam tego powiedzieć, poza tym... – dodałam, nagle dostając jakiegoś słowotoku.

Przerażony Oliver uniósł obie dłonie ku górze, chcąc mnie powstrzymać.

– Isabel! – zawołał, żeby zwrócić na mnie swoja uwagę. Momentalnie zamilkłam. – Izzy, wyluzuj – doradził mi spokojniej, wyjątkowo używając tego przezwiska.

Pokręciłam głową.

– No tak, ale... – zaczęłam, chcąc znów zacząć przepraszać, bo byłam mu to winna, ale przerwał mi zdecydowanie:

– Zacznij mówić na mnie "boski", a będziemy kwita – zaproponował.

A potem roześmialiśmy się oboje, a ja nie miałam wątpliwości, że między nami wszystko będzie w porządku.


Alice zbiegła ze schodów, jakimś cudem omal się na nich nie wywracając. Kiedy wpadła do salonu, Edward momentalnie przerwał próby zagrania czegoś składnego na pianinie, momentalnie przenosząc wzrok na wyraźnie zdenerwowaną siostrę. Spróbował odczytać jej myśli, ale dziewczyna jakby mu na złość myślała o tak wielu bezsensownych rzeczach jednocześnie, że w żaden sposób nie był w stanie stwierdzić, co się stało.

– Alice, do cholery... – zaczął, ale zamilkł i to nie tylko dlatego, że pojawili się ściągnięty emocjami żony Jasper oraz przybrani rodzice całego rodzeństwa, ale przede wszystkim w nadziei, że dziewczyna sama szybciej udzieli jakichkolwiek wyjaśnień.

– Wizja! Miałam wizję! – zawołała Alice, tym samym sprawiając, że wszyscy zamarli, bo odkąd pojawiły się Bella i Izadora, rodzinna wróżbitka miała niemałe problemy z przewidywaniem przyszłości: nie widziała pół-wampirów.

Jasper znalazł się przy swojej partnerce, ta zaś momentalnie ujęła jego dłoń i pozwoliła, żeby ją przytulił. Zamarła na moment i rzuciwszy pełne współczucia spojrzenie w stronę Edwarda, spróbowała się odsunąć, ale miedzianowłosy znaczącym ruchem głowy dał jej do zrozumienia, że to zbędne. Odkąd Bella zniknęła, decydując się dla bezpieczeństwa wszystkich pozwolić się więzić w Volterze i po prostu go zostawiając, nie było sposobu, żeby o niej nie myślał. Naprawdę wszystko jedno było, czy widział przy tym szczęśliwe, zakochane pary czy nie – ból straty wciąż pozostawał tym samym bólem.

– Co widziałaś, Alice? – zapytał ją spiętym głosem, żeby w końcu poznać odpowiedź i jednocześnie wyzwolić się od wszystkich tych lekko zaniepokojonych spojrzeń, które w ostatnim czasie zdecydowanie zbyt często lądowały na nim.

– Poczekaj. Nie ma jeszcze... Och, już nie ważne – zreflektowała się dziewczyna, bo w tym samym momencie w pokoju w końcu pojawili się Rosalie i Emmett.

Edward skinął głową i powoli zaczął doceniać fakt, że w końcu wyprowadzili się od Denalczyków. Zanim wszystko przybrało najgorszy z możliwych obrotów, Carlisle zdążył załatwić wszystkie formalności związane z kupnem domu, żeby dłużej nie musieli zawracać swoim przyjaciołom z Alaski głowy. Tanya co prawda była bardzo niezadowolona i zapewniła, że mogą zostać, ale zdecydowanie przypomniał jej, że tak po prostu nie zapomną o Isabel i Izadorze; Denalczycy nie chcieli mieć ze sprawą nic wspólnego, dlatego porozumienie w tej kwestii było niemożliwe i przeprowadzka wydawała się jedynym rozsądnym wyjściem.

Kiedy wcześniej rozmawiali o tym, żeby znów zamieszkać osobno, perspektywa ta wydawała się cudowna; w końcu mógłby zamieszkać w jednym pokoju z Bellą, skoro oficjalnie byli razem i nie musieć się obawiać, że wraz z Tanyą dziewczyny spróbują rzucić się sobie do gardła. Ale teraz wcale już nie był taki zadowolony, bo nowy dom, gdzie nigdy nie pojawiła się Isabel, z jeszcze większą intensywnością uświadamiał mu jej nieobecność.

– Pomijając fakt, że dzięki mojej obecności twoje życie stało się lepsze, skąd to całe zamieszanie? – zapytał z zainteresowaniem Emmett, posyłając Alice jeden ze swoich najbardziej rozbrajających uśmiechów.

Dziewczyna wywróciła oczami.

– Miała wizja. I bardzo chętnie by nam o niej opowiedziała, gdybyście w końcu dali jej dojść do słowa – rzucił Edward, nieco bardziej oschłym tonem niż planował; to nie była wina Emmetta, że po prostu był sobą.

– Edwardzie – upomniała go machinalnie Esme, rzucając mu zatroskane spojrzenie; spróbował je zignorować.

– Przepraszam – zreflektował się. – Mów, Al – dodał zachęcająco, spoglądając w stronę swojej przybranej siostry.

Dziewczyna zdążyła już rozsiąść się na podłokietniku jednego z foteli. Jasper wciąż stał za nią, trzymając obie dłonie na jej ramionach i delikatnie je pocierając. Widać było, że próbuje wpłynąć na swoją partnerkę i chociaż odrobinę uporządkować jej emocje.

Alice odetchnęła kilkukrotnie i uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Dzięki, Jazz – powiedziała czule. Wampir uśmiechnął się, co zdarzało mu się zawsze w towarzystwie Alice. – No dobrze, bo Edward zaraz zabije mnie wzrokiem – stwierdziła, chcąc rozluźnić atmosferę. – Widziałam coś. Nie było tego dużo, ale jakby nie patrzeć, ostatni nie widziałam nic, więc to już jakiś postęp. – Skrzywiła się, kiedy podchwyciła poirytowane spojrzenie swojego rudowłosego brata, ale w żaden sposób tego nie skomentowała. – To była krótka wizja i strasznie nieskładna, ale prawie na pewno widziałam Olivera. Niewiele czasu spędziliśmy w Volterze, ale jestem pewna, że znajdował się gdzieś na zamku i był zdenerwowany... – Spojrzała w stronę Edwarda. – Wykrzyczał imię Izadory, a to znaczy, że oboje są albo będą we Włoszech. Nie wiem po co, ale wydaje mi się, że będą chcieli...

– Dostać się do Belli – dopowiedział za nią. – To szaleństwo. Nie dadzą sobie rady – stwierdził, z przerażeniem odkrywając, że los Izadory i Olivera jest mu właściwie obojętny.

– Co jeszcze widziałaś? – odezwał się Carlisle, dokładnie analizując słowa córki. – Pamiętasz coś jeszcze? – uściślił swoje wcześniejsze pytanie.

Alice skinęła głową.

– Mogłabym przysiąc, że w tle było jakieś zamieszanie. To mogła być nawet walka – oznajmiła niepewnie.

Edward drgnął i dopiero kiedy się poderwał, uświadomił sobie, że w ogóle ruszył się z miejsca. Wszyscy patrzyli w jego stronę, ale wyjątkowo było mu to na rękę, bo miał im coś ważnego do powiedzenia. Myślał o tym od jakiegoś czasu i dalsza zwłoka nie była możliwa – wizja Alice tego dowodziła.

– Jadę tam – oznajmił. – Cokolwiek będzie się działo, Bella będzie w niebezpieczeństwie – dodał, nie kryjąc niepokoju.

– Chyba oszalałeś – prychnęła Rosalie, obserwują go spod przymrużonych powiek. – Może od razu się ładnie zapakuj i podaruj Aro w prezencie – zadrwiła.

– Zamknij się, Rosalie – warknął. Siostra zaczynała drażnić go jeszcze bardziej niż zwykle. – Wiem, że Isabel jest ci obojętna i odetchnęłaś, kiedy zniknęła, ale to nie znaczy, że ja mam siedzieć bezczynnie!

– Ona wcale nie jest mi obojętna! – zareagowała natychmiast wampirzyca, przybierając pozycję obronną. – Dobrze, nie przepadam za nią, ale to nie znaczy...

– Dość! – przerwał stanowczo Carlisle, próbując zapanować nad dyskusją, zanim ta wymknie się spod kontroli. – Edwardzie, Rosalie – spojrzał stanowczo na każde z nich z osobna – wasze kłótnie donikąd nie prowadzą. Musimy się zastanowić, co teraz powinniśmy zrobić.

Zapanowała cisza, chociaż w atmosferze wciąż czuć było napięcie. Rosalie usiadła na kanapie, zakładając nogę na nodze i rzucając na wszystkie strony gniewne spojrzenia, ale nie próbowała sprzeciwiać się Carlisle'owi.

Doktor powoli skinął głową i spojrzał na Alice.

– Co proponujesz? – zapytał spokojnie.

Dziewczyna zawahała się i rzuciła przelotne spojrzenie w stronę Edwarda. Jej wzrok stał się niemal błagalny, kiedy się odezwała:

– Nie obraź się na mnie Edwardzie, ale naprawdę mało wciąż wiemy – powiedziała przepraszającym tonem. – Wydaje mi się, że powinniśmy jeszcze trochę zaczekać, przynajmniej do momentu, aż...

Urwała nagle, zanim w ogóle zdążył jej przerwać. Jej oczy stały się puste i przez moment po prostu patrzyła w przestrzeń, myślami i duchem będąc daleko, przy czymś, co dopiero miało się wydarzyć. Wzdrygnęła się nagle, wracając do rzeczywistości i z paniką w spojrzeniu błądząc po całym pomieszczeniu, i uważnie lustrując wzrokiem twarze swoich bliskich.

Najdłużej zatrzymała się na Edwardzie. Wymienili znaczące spojrzenia – oboje znali treść wizji i wiedzieli, że w tej sytuacji rozwiązanie może być wyłącznie jedno.

– Tato, możemy już się zająć rezerwacją biletów – odezwała się zaskakująco pewnym głosem. – Musimy jechać do Volterry, zanim będzie za późno. Natychmiast.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro