3. Siostry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez całą drogę milczałam, mogąc jedynie zgadywać dokąd to wszystko zmierza. Izadora nie chciała odpowiadać na żadne pytania dotyczące jej przeszłości i przeczuć, szybko też pogrążyła się w rozmowie z Carlisle'em na temat polowań na zwierzęta; sama podobno preferowała przede wszystkim ludzkie jedzenie, krwią żywiąc się sporadycznie, by zachować siłę i normalnie funkcjonować. Sama odezwałam się w tym temacie zaledwie dwa razy, kiedy stwierdziła, że też bym mogła się przyzwyczaić i kiedy zbyłam ją twierdząc, że nie zamierzam nawet próbować; zwykłe jedzenie już dawno straciło dla mnie jakąkolwiek wartość.

Kiedy samochód zaparkował przed domem, wysiadłam niemal natychmiast, nieco zbyt gwałtownie zatrzaskując za sobą drzwiczki. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę wejścia, ślizgając się na zdradzieckiej warstwie lodu, ukrytej pod śniegiem – musiało padać, kiedy byłam jeszcze w szpitalu. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w salonie i usłyszeć w końcu, co moja "siostra" ma do powiedzenia. Sprzeczne ze sobą emocje wciąż walczyły w moim wnętrzu i naprawdę miałam już tego dość.

Chciałam prawdy.

– Bella! – Edward w wampirzym tempie znalazł się tuż obok i wziął mnie w ramiona. Wtuliłam się w niego chcąc zaznać odrobiny normalności i poczuć, że coś w moim życiu jest stabilne, że jest na swoim miejscu... W ostatnich godzinach zwątpiłam w taką możliwość niemal całkowicie i naprawdę chciałam przekonać się, że się mylę. – Nic ci nie jest? – zapytał. W jego głosie słychać było zdenerwowanie, którego nawet nie próbował ukryć.

Westchnęłam, czując się nieco winna' mogłam zadzwonić do niego z miasta, tym bardziej, że doskonale wiedział, co mogło się stać – oczywiście, że się martwił. Czy jednak mogłam poradzić coś na to, że dziwna sytuacja z Izadorą wytrąciła mnie z równowagi aż tak, że zapomniałam o wszystkim innym?

– Tak. Nie. Nie wiem... – Delikatnie wyswobodziłam się z jego objęć, w zamian ujmując jego lodowatą dłoń. – Zależy o co konkretnie pytasz – stwierdziłam, bo mój stan fizyczny i psychiczny były całkowitymi przeciwieństwami.

– Nic sobie nie zrobiłaś? – uściślił zniecierpliwiony. Ujął mój podbródek i zmusił mnie, bym spojrzała mu w oczy. Dostrzegłam ulgę, która odbiła się na jego twarzy, kiedy upewnił się, że nic mi się nie stało. – Dlaczego tak długo to trwało i...? – zaczął, raptem jednak zamilkł, dostrzegłszy naszego przybranego ojca i moją... "siostrę".

Izadora lekko stąpała po śniegu. Jej złociste włosy łagodnie powiewały przy każdym ruchu, smagane lodowatym wiatrem, mróz zaś sprawiał, że jej policzki zaróżowiły się uroczo. Zdawała się idealnie pasować do mroźnego krajobrazu wiecznie zimnej Alaski; przypominała mi trochę dziecko, zachwycone śnieżnym puchem i tak bardzo beztroskie... Bardzo możliwe, że taka właśnie była – słodka i delikatna – znałam ją jednak zbyt krótko, by stwierdzić to z absolutną pewnością. W końcu potrafiła dowolnie zmieniać wygląd, jej optymizm i podejście do życia mogły więc być jedynie grą.

Usiłowałam nie zwracać uwagi na fakt, że cichy głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że Izadora jest całkowicie szczera i naturalna. I że mimo wszystko wydaje się być dla mnie bliższa, niż w tej chwili powinna być.

– Ty jesteś Edward – oznajmiła, podchodząc do nas. To nie było pytanie. Przeniosła wzrok na mnie i uśmiechnęła się promiennie, jakby to ona potrafiła czytać w myślach i właśnie wyminęła moją osłonę. – No chodź, miałyśmy porozmawiać – przypomniała mi, lekkim krokiem ruszając w stronę domu.

Rzuciłam Edwardowi spojrzenie mówiące "wszystko wyjaśnię", po czym ruszyłam za pół-wampirzycą. Izadora zdążyła już odnaleźć salon i wygodnie rozsiąść się na kanapie, wyraźnie czekając na mnie. Żałowałam, że wcześniej nie była tak bardzo skora do rozmów, choć musiałam przyznać, że te warunki bardziej mi odpowiadały, niż niezbyt przytulny gabinet lekarski w szpitalu.

Kątem oka dostrzegłam Esme, Tanyę, Carmen i Eleazara, których musiało ściągnąć nasze przybycie i teraz pośpiesznie pokonywali schody, zaintrygowani obcą nieśmiertelną w salonie. Spojrzałam na nich krótko i skinęłam głową, chcąc jakoś zapewnić ich, że wszystko jest w porządku.

– To Izadora – rzuciłam, jakby przedstawienie dziewczyny wszystko wyjaśniało.

Jakoś nie miałam ochoty dzielić się ze wszystkimi jakże wspaniałą historią o mojej cudownie odnalezionej po latach siostrze bliźniaczce. Po pierwsze, sama wciąż podchodziłam sceptycznie do dopiero co usłyszanych słów, na dodatek od osoby, która potrafiła zmieniać kształty. A po drugie, w pierwszej kolejności sama pragnęłam dowiedzieć się czegoś więcej, by zdecydować, co powinnam zrobić dalej.

– Do rzeczy – zarządziłam, siadając w jednym z najbardziej oddalonych od niej foteli. Poczułam się dokładnie tak, jak w dniu, w którym poznałam prawdę o Cullenach; wtedy też siedziałam w oddaleniu, nieufnie weryfikując i przyswajając coraz to nowe informacje na temat nieśmiertelnych i mnie samej.

– Może zaczekamy na resztę twojej rodziny? – zasugerowała spokojnie, ciekawskim wzrokiem rozglądając się po pomieszczeniu. Mimochodem zauważyłam, że dziwnie zaakcentowała słowo "twojej", zupełnie jakby było swego rodzaju niedociągnięciem. Dziwne, ale czułam podobnie, choć za nic nie zamierzałam tego przed sobą przyznać.

Miałam już jej powiedzieć, że to nie jest ważne czy będą przy tej rozmowie, czy nie, kiedy do salonu weszli Edward i Carlisle. Po minie miedzianowłosego domyśliłam się, że doktor już wyjaśnił mu zaistniałą sytuację i że bynajmniej nie jest ona dla niego mniej szokująca niż dla mnie.

– Pozwolisz, Bello, że najpierw wytłumaczymy pozostałym kim jest Izadora? – zapytał mnie Carlisle.

Dostrzegłam, że reszta rodziny zdążyła już do nas dołączyć, ostatecznie więc skinęłam głową; im szybciej mieli się dowiedzieć, tym szybciej miałam mieć okazję, by poznać prawdę i cokolwiek zrozumieć. Jedynie na tym mi zależało, kiedy raz po raz spoglądałam na pół-wampirzycę naprzeciwko mnie.

Doktor pokrótce wytłumaczył wszystkim, co się stało. Miał pewne wątpliwości, kiedy próbował wyjaśnić sytuację z moją siostrą, głos więc przejęła Izadora, która oczywiście powtórzyła wszystko to, co mówiła nam już w szpitalu. Reakcje na te rewelacje były różnorakie; najmniej przejęli się Denalczycy, którzy jakby nie patrzeć znali mnie najkrócej – jedynie Kate zdradzała jakiekolwiek uczucia, choć w jej przypadku była to akurat daleko idąca fascynacja. Trochę inaczej sytuacja przedstawiała się w przypadku mojej rodziny, gdzie tylko Rosalie starała się zachowywać obojętnie.

– Będziemy mieli dwie Belle? – zaśmiał się Emmett, usiłując jakoś rozładować napiętą atmosferę.

Westchnęłam jedynie. Czekałam już zbyt długo, by teraz być cierpliwą i czekać aż wszystko jakoś do nich dotrze.

– Ona nie jest moją siostrą! – jęknęłam podirytowana. Obojętnie jak często to powtarzałam, słowa te wciąż brzmiały niczym okrutne kłamstwo. – Mów co masz do powiedzenia – powtórzyłam swoje żądanie, spoglądając nagląco na Izadorę. Starałam się przy tym udawać, że nie dostrzegam karcącego spojrzenia Esme.

– Zacznijmy od tego, że wychowałam się w Hiszpanii... – Blondynka (w tym momencie była blondynką) zdawała się wcześniej już setki razy powtarzać sobie w myślach to, co mi powie. Miała nienaganny akcent rodowitej amerykanki i nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mieszkała w gorącym europejskim państwie. – Sophia to niewielka mieścina, ale mimo wszystko to naprawdę rodzinne miejsce. Odkąd tylko pamiętam mieszkałam w rodzinie zastępczej. Zawsze wiedziałam, że jestem adoptowana i choć często myślałam o swoim prawdziwym pochodzeniu, nigdy nie próbowałam szukać jakichkolwiek informacji o swojej przeszłości. Od samego początku miałam wyostrzoną intuicję, ale do osiemnastych urodzin nie było to niczym niezwykłym. – Zamilkła na chwilę. – W przeddzień moich urodzin, zmieniło się wszystko.

Spojrzała na mnie znacząco, jakby szukając zrozumienia. W pierwszej chwili odwróciłam wzrok, nie chcąc by zauważyła, jak bardzo jestem pochłoniętą jej opowieścią, ciekawość jednak okazała się silniejsza.

– Czułaś... krew? – zapytałam w wahaniem, przypominając sobie pewien incydent sprzed swojej przemiany. Bałam się spojrzeć na kogokolwiek w tym pokoju.

– Czułam, że jestem inna – sprostowała spokojnie. – Byłam sprawna, szybka... Mój wzrok i słuch... Moje wszystkie zmysły wyostrzyły się w nienaturalny sposób.

Mówiła z takim przekonaniem, takim uczuciem, że nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym pozostać na jej słowa obojętna. Spojrzałam na nią z pełnym zrozumieniem, doskonale potrafiąc sobie wyobrazić, jak się czuła – sama, nie mając pojęcia, co się z nią dzieje, pozbawiona kogoś, kto potrafiłby ją przez to przeprowadzić... W tym momencie w pełni doceniłam starania i obecność Cullenów, którzy pomogli mi jakoś przejść przez przemianę.

Izadora nagle rozpogodziła się. Coraz częściej zastanawiałam się nad tym, czy ona jednak nie czyta mi w myślach i czy nie wie, co właśnie rozważam. Już nie wątpiłam w to, że jej intuicja jest godna podziwu.

– Na dzień przed przemianą już wiedziałam – zapewniła, podejmując wątek; wyczułam, że chce jak najszybciej przekonać mnie, że wszystko dobrze się skończyło i nie muszę się martwić. – Przyszła do mnie pewna kobieta. Nie mam pojęcia kim była – nie przedstawiła się, twarz ukryła pod kapturem... Ale teraz jestem całkowicie pewna, że była wampirem. Mówiła jakoś dziwnie, głos miała zdławiony... – Izadora zamyśliła się na chwilę, zaraz jednak pokręciła głową, jakby odrzucając od siebie jakąś myśl i kontynuowała: – Jak mówiłam, przyszła do mnie. Znała moje imię, co mnie zaskoczyło, nim jednak zdążyłam o cokolwiek zapytać, wręczyła mi... skrawek papieru i sobie poszła – Czy tylko ja wyczułam jej wahanie pod koniec? – Minęła dłuższa chwila, nim otrząsnęłam się po tym dziwnym spotkaniu, ale to wystarczyło, by zniknęła. Co ciekawe, nawet nie przyszło mi do głowy, by próbować ją gonić.

Zamilkła na chwilę, bawiąc się materiałem swojej bluzki. Starałam się wykrzesać z siebie choć odrobinę cierpliwości, ale jako że to nigdy nie było moją mocną stroną, nie wytrzymałam i zapytałam po chwili:

– Co było na tej kartce?

Izadora spojrzała mi prosto w oczy. W jej brązowych tęczówkach rozbłysły płomienie, niezwykły ogień fascynacji i chęć walki, które w jakimś stopniu mi się udzielały. Czułam, że odpowiedź będzie szokująca i cudowna jednocześnie, ale z pewnością nie przewidziałabym czegoś podobnego.

– Przepowiednia.

Z wrażenia wstrzymałam oddech. Izadora siedziała spokojnie, ale doskonale czułam emitującą od niej siłę – uczucie to było niemal materialne i zdawało się wypełniać cały pokój. Na chwilę zapomniałam gdzie jestem i że gdzieś w salonie są pozostali; widziałam jedynie bliźniaczo-podobną do mnie dziewczynę o znajomych rysach i czekoladowych oczach. Kiedy zmieniła swój wygląd? Włosy wciąż miała jaśniutkie, ale i tak dostrzegłam podobieństwo.

I była mi tak bardzo bliska. Bliższa niż ktokolwiek inny, bliska, jakby faktycznie była moją...

– To brednie! – zaoponował Edward, zaciskając dłonie na moich ramionach. Rzeczywistość gwałtownie powróciła, a ja uświadomiłam sobie, że stoi tuż za moim fotelem. – Przepowiednia nie istnieje. To plotki, które nawet nie zostały spisane, sami Volturi tak mówią i...

Izadora zerwała się nagle, przerywając jego wypowiedź. Miała w sobie coś, czego nie potrafiłam zidentyfikować, a co natychmiast skupiło na niej uwagę wszystkich. Piękna i silna, teraz w jakiś fantastyczny sposób przypominała mi porażającą urodą i mocą boginię zemsty.

A potem otworzyła usta i bez zająknięcia, wyrecytowała:


Dwie – jednej nocy zrodzone

Dwie – mocą obdarzone

Dwie – różne, choć identyczne

Dwie – moce mają dziedziczne.


Są z Niej zrodzone i z Niego

Wampirzycy człowieczej, wampira potężnego

A potrafić będą więcej niż inni przed nimi

Zakończą panowanie królewskiej rodziny.


Słowa jeszcze długo dźwięczały w pokoju, kiedy Izadora zamilkła. Wciąż stała tam, potężna i dumna, emitując dziwną mocą, którą dawały jej dopiero co wyrecytowane linijki. Wpatrywałam się w nią jak urzeczona, nie wirząc, że kiedykolwiek sama mogłabym wyglądać w ten sposób.

A przecież byłyśmy takie same – dwie siostry, dwie jednakowe bliźniaczki.

Dwie – różne, choć identyczne...

Cisza powoli zaczynała mi ciążyć. Słyszałam jedynie swój przyśpieszony oddech i równe rytmy serc mojego i Izadory. Dhampirzyca w końcu usiadła, uśmiechając się promiennie, czym nieco rozluźniła atmosferę, choć minęła dłuższa chwila, nim byłam w stanie wykrztusić z siebie choć słowo.

– Nie chcę tego – szepnęłam.

Powtarzałam już wielokrotnie, że mnie to nie interesuje. Nie miałam nic do Volturi; już dość złego działo się z ich winy w moim życiu i nie pragnęłam już niczego więcej, a jedynie po prostu się od nich odciąć i żyć normalnie.

– Wiem. – Izadora spojrzała na mnie łagodnie. – Żadna z nas tego nie chce. Ale oni już podjęli decyzję. Po raz kolejny strach zwyciężył, a my mamy jedynie dwa wyjścia: zaufać sobie i ewentualnie stanąć do walki albo poddać się i zginąć. Co wybierasz, Isabello?

Spojrzałam na Tanyę i jej rodzinę; na Edwarda, nasze przybrane rodzeństwo i rodziców. A potem spojrzałam prosto w znajome oczy Izadory, mojej siostry i wiedziałam już, że decyzja może być tylko jedna.

Zaufałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro