30. Anioł stróż

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Santiego wytrzeszczył oczy, Oliver jęknął, a Izadora jedynie westchnęła, ale prawie nie byłam świadoma ich reakcji. Poczułam ból, kiedy uderzenie rozeszło się echem po niemal całym moim ciele, ale i tak zamachnęłam się ponownie, tym razem chcąc uderzyć jeszcze mocniej. Niestety, ledwo wycelowałam, palce wampira zacisnęły się na moim nadgarstku i stanowczo przytrzymały moją rękę. Santiego patrzył na mnie stanowczo, być może naiwnie licząc na to, że jakoś nad sobą zapanuje albo się opamiętam, jego reakcja jednak jedynie jeszcze bardziej mnie rozeźliła.

– Isabello... – zaczął.

Myślałam, że trafi mnie szlag.

– Na. Imię. Mam. Isabel! – warknęłam przez zaciśnięte zęby, każde słowo wypowiadając z takim naciskiem, że zabrzmiały jak osobne zdania. – A ty w tej chwili mnie puść! Jeszcze nie skończyłam, a mam ochotę cię zabić! – dodałam gniewnie i szarpnęłam się, jakbym była co najmniej niespełna rozumu.

Volturi – uparcie szukałam jakichkolwiek zamienników stwierdzenia „mój ojciec" – jedynie wzniósł oczu ku górze, jakby prosząc opatrzność o cierpliwość. Kto jak kto, ale jeśli już ktoś tutaj miał prawo o to, żeby się niecierpliwić, byłam to ja i postanowiłam mu o tym przypomnieć. Chociaż przekonałam się już, że nie ma to sensu, bo uścisk Santiego jest na tyle silny, że prędzej zrobię krzywdę niż się uwolnię, szarpnęłam się wściekle, gotowa drapać i kopać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Niestety, zyskałam jedynie tyle, że wampir obrócił mnie i mocno objął od tyłu, całkiem już unieruchamiając.

– Skończyłaś już może, Isabel? – zapytał z poirytowaniem. – Dziewczyno, na litość boską, wiesz jak echo się tutaj niesie? – wyszeptał nerwowo, rozglądając się jakby w obawie, że ktoś nas usłyszy.

Powinnam była się tym przejąć, ale w żadnym wypadku nie myślałam realnie, dlatego jedynie roześmiałam się histerycznie. Oliver i Izadora obserwowali nas w milczeniu, wyraźnie speszeni. Żadne z nich nie kwapiło się do tego, żeby mi pomóc, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Cholerni zdrajcy! Olivera mogłam jeszcze zrozumieć, bo wampir rozszarpałby go na miejscu, ale postawa mojej siostry mnie oszołomiła. Co takiego zrobili jej w tym miejscu, kiedy zmuszona była do mieszkania na zamku?! Nie miałam pojęcia, ale naszła mnie okropna myśl, że Dora jednak postanowiła zdradzić.

– Isabel... – powiedziała miękko, kiedy podchwyciła moje spojrzenie. – To nie tak. Jakbyś w końcu była łaskawa posłuchać... – zaczęła, mówiąc jakby była w stanie czytać mi w myślach.

To przypomniało mi o Edwardzie i na moment wytrąciło z równowagi, zaraz jednak wzięłam się w garść. Raz jeszcze szarpnęłam się w ramionach Santiego, ale równie dobrze mogłabym siłować się z pobliską ścianą, nakazując jej się przesunąć.

– A niech was diabli! – warknęłam. – W tej chwili mnie puść! Nie chcę żadnych wyjaśnień, wszystko już rozumiem. A przecież ci ufałam, Izadoro! – dodałam z goryczą, imię siostry wypowiadając jakby było najgorszą obelgą.

W oczach Izadory pojawił się ból i wiedziałam, że ją zraniłam, ale nie potrafiłam się tym przejąć. Poczułam wręcz satysfakcję, bo chciałam, żeby cierpiała. Wiedziała o wszystkim albo przynajmniej to podejrzewała, a jednak nie powiedziała mi ani słowa. A tera na dodatek bratała się właśnie z Santiego, który skrzywdził mnie w niemniejszych stopniu. Nie miałam żadnych wątpliwości, że Aro i pozostali z wielkiej trójcy jakimś cudem przekabacili Izadorę na swoją stronę. Kto wiem, może nie musieli – może od początku byli w zmowie, a cała akcja z zamianą miejsc i medalionem była zaplanowana?

Cofnęłam się pamięcią wstecz. Tak, to by się zgadzało. Izadora pojawiła się nagle i natychmiast owinęła nas wszystkich wokół palca. To ona wyciągnęła mnie w środku nocy, żebyśmy razem pojechały do Volterry ratować Olivera. Ona zaproponowała, że tutaj zostanie i wysłała mnie na poszukiwanie medalionu, jakby nie mogła od razu powiedzieć mi po co jest jej potrzebny. Co prawda nie miałam pojęcia jak do tego wszystkiego wpasowuje się Olivera, ale w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia – liczyło się, że moja bliźniaczka mnie zdradziła, a ja jak jakaś idiotka pozwoliłam na to, żeby mnie zwiodła. Czułam się zła i oszukana, tym bardziej, że niepotrzebnie wciągnęłam we wszystko Olivera. Jedynym plusem wydawało się być to, że może przynajmniej Cullenowie będą bezpieczni, chociaż znałam porywczość Edwarda na tyle, żeby wiedzieć, że z pewnością będzie chciał mnie pomścić.

Żałowałam, że teraz nie mogę się z nim skontaktować. Powiedziałabym mu, że nie warto. Że kocham go i że jeśli odwzajemnia to uczucie, ma po prostu żyć dalej. Walka o mnie była jak prośba o śmierć, a ja nie chciałam żeby coś mu się stało. Gdyby był rozsądny, po prostu zapomniałby o mnie i zadbał o życie swoje oraz swojej rodziny. Tak powinno się wydarzyć i miałam nadzieję, że mimo wszystko sam to zrozumie.

– Chyba tak się nie dogadamy – skrzywił się Santiego i mogłabym przysiąc, że w tym momencie ponownie wywrócił oczami. – Twoje szczęście, że jeszcze nie zleciała się tutaj połowa straży. Ale jeśli dalej będziesz się wydzierać...

– No i dobrze! – zawyłam, bo było mi już wszystko jedno. – Niech słyszą! Niech tutaj przyjdą i... – zaczęłam, ale wtedy wampir zasłonił mi usta dłonią.

– Doprawdy, wykapana matka – powiedział takim tonem, że nie byłam pewna czy powinnam uznać to za komplement, czy też nie. – Z takim głosem powinnaś występować w operze – dodał i zanim się obejrzałam, bez pytania przerzucił mnie sobie przez ramię.

Jego dłoń zniknęłam, ale chociaż mogłam dalej krzyczeć, nie zrobiłam tego. Zdradzona i bliska załamania, zawisłam w jego objęciach niczym szmaciana lalka, pozwalając żeby w zawrotnym tempie niósł mnie w sobie tylko znanym kierunku. Słyszałam kroki Izadory, zdecydowanie wolniejsze – prawdopodobnie szła ludzkim tempem, żeby Oliver za nią nadążył. Zaczęli o czym szeptem rozmawiać, ale chociaż mogłam rozróżnić słowa, całkowicie się wyłączyłam, nie chcąc być świadkiem tego, jak moja bliźniaczka próbuje nakłonić mojego najlepszego przyjaciela do tego, żeby również odwrócił się przeciwko mnie. Obawiałam się... Ba! Ja byłam wręcz całkowicie pewna tego, że jej się to uda. Oliver był w niej zakochany, a wtedy jest się w stanie uwierzyć dosłownie we wszystko, co powie ukochana osoba.

Cholerna miłość. Cholerne zaufanie. Gdybym trzymała się od nich z daleka i już dawno zniknęła z domu Cullenów, prawdopodobnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Gdybym przynajmniej kazała się Izadorze wynosić, nie ufając jej z taką mocą, wtedy być może również byłoby o wiele łatwiej.

Gdyby... Gdyby... Gdybanie było w tym momencie bez sensu, bo i tak nie miało niczego zmienić, ale i tak nie mogłam się powstrzymać od wyrzucania sobie kolejnych błędów, które popełniłam. Przypominało to trochę katowanie się, ale przynajmniej miałam zająć czym myśli i ignorować Santiego.

Usłyszałam dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi, kiedy Santiego wniósł mnie do jakiegoś pokoju. Zanim się obejrzałam, zostałam wręcz ciśnięta na łóżko. Materac olbrzymiego łoża, które natychmiast rozpoznałam, ugiął się pod moim ciężarem i na moment zabrakło mi tchu. Bez trudu rozpoznałam, że znajduję się w komnacie do której zabrał mnie Santiego, kiedy usiłował nakłonić mnie do tego, żebym napiła się krwi i kochała się z nim. Kiedy wspomniałam o tym w świetle tego, co teraz wiedziałam, poczułam ogarniające mnie obrzydzenie i przez moment miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję.

– Chcesz skończyć to, co zacząłeś? – zapytałam prowokacyjnym tonem, siadając na materacu i spoglądając wprost w krwiste tęczówki nieśmiertelnego. Obserwował mnie spokojnie, w absolutnie obojętny sposób.

– Gdybyś pozwoliła mi cokolwiek powiedzieć, już dawno byś wiedziała, że nigdy ani cię nie pocałowałem, ani tym bardziej nie próbowałem się z tobą przespać... I to nie tylko dlatego, że tacy jak my nigdy nie sypiają – oznajmił, w marny sposób próbując rozluźnić atmosferę. – Czy dasz mi w końcu szansę na jakieś wyjaśnienia, czy jednak zamierzasz sobie złamać rękę? Doprawdy, wiem, że pewnie sobie zasłużyłem na to, żeby oberwać, ale obawiam się, Isabel, że nie jesteś w stanie sprawić, żeby coś mnie zabolało.

Prychnęłam i odwróciłam wzrok. Wyjaśnienia? Czy nie uważał, że na to było już zdecydowanie za późno? Nie chciałam kłamstw, które miał okazję przygotować, kiedy wraz z Oliverem przeszukiwaliśmy Hiszpanię w poszukiwaniu cholernego medalionu, który chciała dostać Izadora. Teraz czułam, że zmarnowałam mnóstwo czasu, który równie dobrze mogłam spędzić wraz z Edwardem – wszyscy i tak mieliśmy prędzej czy później zginąć, więc przynajmniej zdążylibyśmy nacieszyć się sobą. Teraz już nawet to nie miało być mi dane. I to z czyjej winy? Izadory, bliźniaczki którą pokochałam.

– Jak sobie chcesz. Mogę prowadzić monolog – zgodził się Santiego zmęczonym tonem. – Córko kochana, przecież chyba zdajesz sobie sprawę z tego, że...

– Nie nazywaj mnie córką! – wydarłam się, spoglądając na niego ostro. Gdyby wzrok zabijał, Santiego już dawno stanąłby w płomieniach. Niestety, teraz niewzruszony stał przy drzwiach i mruczał pod nosem coś, co brzmiało chyba jak „Dzięki Bogu, ściany są dźwiękoszczelne". No cóż, czyli mogłam wrzeszczeć do woli. – Żałuję, że nie mam przy sobie chociażby głupiej zapalniczki! Puściłabym was wszystkich z dymem i...

– To byłaby wielka strata. Ten zamek to istny zabytek, meble też – wtrącił, opierając się nonszalancko o zdobioną komodę obok drzwi.

– Mógłbyś przestać sobie ze mnie żartować?! – Aż zazgrzytałam zębami i zacisnąwszy dłonie w pięści, znów musiałam walczyć ze sobą, żeby nie dać ponieść się emocjom i jednak nie skoczyć na niego z pięściami.

– W takim razie daj mi w końcu dojść do słowa, zamiast opowiadać brednie – zaproponował, co całkiem już wytrąciło mnie z równowagi.

Zerwałam się na równe nogi i nawet dobrze się nie zastanawiając, chwyciłam stojący na stoliku pod ścianą kryształ, po czym z całej siły cisnęłam nim w jego stronę. Nawet się nie odsunął, pozwalając żeby ozdoba uderzyła go w pierś i rozprysła się na setki mikroskopijnych kawałeczków, lśniących w anemicznym blasku zapalonych świec. Zdążyłam się zorientować, że Santiego ma dość specyficzne podejście i nie docenia nowoczesności, dlatego ta forma oświetlenia nawet mnie nie zdziwiła.

– Dzięki. I tak nigdy tego nie lubiłem – mruknął, strzepując z ubrania drobinki kryształu, które z cichym stukotem dołączyły do pozostałych odłamków na podłodze. – Ulżyło ci już może? – dodał irytująco uprzejmym tonem.

– Trochę – przyznałam. – Ale wciąż mam wielką ochotę cię zabić – zastrzegłam, po czym zamilkłam żeby złapać oddech.

Dyszałam tak ciężko, jakbym właśnie przebiegła maraton. Mięśnie miałam napięte i drżałam na całym ciele, ledwo powstrzymując się do tego, żeby całej tej komnaty nie wywrócić do góry nogami. Pragnęłam zniszczyć wszystkie jego rzeczy, narobić hałasu i zmusić kogoś, żeby w końcu przyznał, że to wszystko jest wielkim oszustwem albo przynajmniej szybko mnie zabił. Wszystko to lepsze było od życia w kłamstwie.

Nie byłam pewna w którym momencie, ale nagle poczułam wszechogarniającą słabość i zmęczenie. Opadłam na łóżko i ukryłam twarz w dłoniach. Siedziałam w milczeniu, czując na sobie spojrzenie Santiego, ale w żaden sposób na nie nie reagując. Wbrew wszystkiemu nie zbierało mi się na płacz, chociaż być może łzy przyniosłyby swego rodzaju ukojenie. Nie tym razem jednak – emocje rozsadzały mnie od środka, ale w żadnym wypadku nie widziałam potrzeby, żeby z tego powodu wypłakiwać oczy. Zresztą i tak nie zrobiłabym tego w towarzystwie Santiego – kto jak kto, ale on z pewnością nie miał być świadkiem mojej słabości. Za nic w świecie nie dałabym mu takiej satysfakcji albo możliwości do tego, żeby kolejny raz był w stanie wykorzystać te swoje sztuczki i jakoś mnie omamić.

Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Fakt, że wcześniej nie usłyszałam kroków albo przynajmniej bicia serc Izadory i Olivera wydawał się potwierdzać fakt, że w tym miejscu rzeczywiście ściany musiały być dźwiękoszczelne. Nie uniosłam głowę, nie zamierzając patrzeć na któregokolwiek z przybyłych – przynajmniej do momentu w którym poczułam dotyk znajomych palców na moim ramieniu.

– Daj mi spokój, Ollie – syknęłam, bo nie musiałam patrzeć, żeby rozpoznać dotyk przyjaciela. W ostatnim czasie spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, poza tym wciąż nie mogłam zapomnieć o tym, że mnie pocałował.

– Isa, Izadora mi wszystko wytłumaczyła... – zaczął, postanawiając jednak zaryzykować i spróbować do mnie przemówić.

– Więc idź do niej i pozwól, żeby dalej cię omamiała! Mnie daj spokój! – powtórzyłam niemal agresywnie, wyszarpując ramię z jego uścisku.

Pobladł i odsunął się w popłochu, przerażony spojrzeniem które mu rzuciłam. Poczułam satysfakcję i gorycz, co było dziwną mieszanką – zresztą jedną z wielu, których doświadczyłam, bo moje emocje były tak sprzecznie i niezrozumiałe, że sama nie byłam w stanie nad nimi zapanować. Chociaż podejrzewałam wcześniej, że uwierzy Izadorze bez zastrzeżeń, jego słowa i tak były dla mnie jak siarczysty policzek, bo do końca miałam mimo wszystko nadzieję na to, że jednak zdoła się opamiętać.

Dostrzegłam, że patrzą się na mnie we trójkę – Oliver, Izadora i Santiego. Każde zdradzało mniejsze lub większe zdenerwowanie i poczucie rezygnacji. Najgorsze w tym wszystkim było to, że całą trójkę kiedyś obdarzyłam zaufaniem, a jednak mnie oszukali i teraz razem stali po stronie moich wrogów. Nikogo nie mogłam ufać, bo zawiodłam się już niejednokrotnie, a jednak wszyscy mieli dość tupetu, żeby oczekiwać, że bez zastanowienia wysłucham i uwierzę w kolejne kłamstwa, które dla mnie mieli.

To Santiego pierwszy postanowił ponowić próbę.

– Czy pozwolisz mi przynajmniej wytłumaczyć, że naprawdę nie jestem na tyle szalony, żeby uwodzić własną córkę? – zapytał.

Był to najbardziej neutralny temat, a ja byłam już zmęczona, dlatego machnęłam jedynie rękę, żeby dać mu do zrozumienia, że jest mi wszystko jedno.

– Świetnie – mruknął, ale bez entuzjazmu. – Wierz sobie w co chcesz, ale żaden z moich pocałunków nie był prawdziwy. Nigdy cię nie dotknąłem w sposób, który byłby niewłaściwy. Jestem iluzjonistą, więc wszyscy widzieli to, co ja chciałem – powiedział pośpiesznie, jakby w obawie, że jednak mu przerwę.

Chociaż obiecywałam sobie, że niezależnie od tego, co spróbuje mi wmówić, pozostanę obojętna, w odpowiedzi na jego słowa z zaciekawieniem uniosłam głowę. Potrzebowałam czego, co jednak pozwoliłoby mi wierzyć, że nie byłam na tyle naiwna, żeby nawet nieświadomie obściskiwać się z własnym ojcem – nawet kłamstwa, zwłaszcza tak sensownego jak to, które właśnie mi zaserwował. Czy możliwe, żeby to jednak była prawda?

Zdwoiłam czujność i spojrzałam na niego podejrzliwie.

– Więc po co ta cała szopka? – zapytał.

Dostrzegłam swego rodzaju ulgę w jego spojrzeniu, chociaż starał się ją zamaskować w obawie, że mogłaby być przedwczesna.

– Chciałem sprawdzić, czy jesteś w stanie opierać się wpływom. Próbowałem wierzyć w to, że moje córki byłby do tego zdolne i nie pomyliłem się. Twoja tarcza jest dobra, ale ma swoje wady i chciałem ci je uświadomić – wytłumaczyć. – Poza tym Aro kazał mi cię zatrzymać w straży. Uznałem, że to dobra okazja, żeby bez wzbudzania podejrzeń się do ciebie zbliżyć – dodał, patrząc na mnie niemal błagalnie.

– On mówi prawdę – wtrąciła Izadora, ale natychmiast zamilkła pod moim zagniewanym spojrzeniem.

– Nie ciebie pytałam o opinię – przypomniałam chłodno. – Dobrze, więc następne pytanie: dlaczego mi nie powiedziałeś, skoro podobno jesteś po mojej stronie? – zadrwiłam, zdradzając sceptyczne podejście.

– A uwierzyłabyś mi? Poza tym to było wtedy zbyt niebezpieczne – powiedział i znów zabrzmiało to sensownie.

– To nie jest odpowiedź – westchnęłam, ale tym razem nie byłam w stanie już wykrzesać z siebie złości.

Opadłam na materac i wbiłam wzrok w sufit, jeszcze bardziej rozdarta emocjonalne niż na początku. Z jednej strony wciąż trzymałam się złości i zdrowego rozsądku, które podpowiadały mi, że nie mogę nikomu ufać, ale z drugiej... Chciałam wierzyć, że jednak się pomyliłam, a Santiego i Izadora mówią prawdę. Nie rozumiałam zachowania wampira podczas balu, tego jak mnie oszukał, ale kiedy teraz przypominałam sobie co mi powiedział i porównywałam to z jego dzisiejszymi słowami, doszukiwałam się w tym jakiegoś sensu. Czułam, że to może być prawdziwe, chociaż nigdy nie mogłam zawierzyć w pełni swojej intuicji – to Izadora dysponowała sensownymi przeczuciami, a nie ja.

– Bella, zrozum w końcu, że nigdy nie chciałem waszej krzywdy. Myślisz że po co Izadora wysłała cię po ten medalion? – Santiego zaczął mówić, korzystając z tego, że nie byłam w stanie mu przerwać. – Chciała żebyś zobaczyła list i zrozumiała. Moim darem od zawsze była iluzja. Inni widzą to, co ja chcę żeby widzieli, więc dobrze radzę sobie z mieszaniem innym w głowach. Nikt nigdy nie powiązał mnie z twoją matką, dzięki czemu mogłem obserwować sytuację na zamku, zachowując dawną pozycję. Wielka trójca mi ufa, poza tym mam wpływ na ich decyzje. Dlatego tak długo udawało mi się zapewnić tobie i Izadorze bezpieczeństwo – powiedział z naciskiem. – Nie szukali cię wcześniej, o Izadorze nawet nie wiedzieli. Podczas balu również cię chroniłem, pozornie wykonując rozkazy. Sądzisz, że gdyby nie ja, Aro już dawno nie znalazłby pretekstu do tego, żeby zaatakować ciebie i Cullenów? Zamiast się na mnie wściekać, spróbuj uwierzyć, że mam chociaż trochę sumienia i zależy mi na tobie i Izadorze. Kochałem waszą matkę, kocham ją nadal – sądzisz że inaczej wszyscy jeszcze bylibyśmy żywi? Jestem waszym aniołem stróżem, jeśli głębiej by się nad tym zastanowić – dodał w zamyśleniu.

Miałam ochotę zakryć głowę poduszką, żeby więcej nie musieć słuchać. Kręciło mi się w głowie od nadmiaru informacji i miałam wrażenie, że za moment oszaleję. Byłam rozdarta, a każde kolejne słowo wampira jedynie ten stan pogłębiało. Czułam, że Oliver i Izadora wręcz sztyletują mnie swoimi spojrzeniami, jakby chcąc w ten sposób przyśpieszyć moją decyzję i sprawić, że jednak doznam nagłego olśnienia. Gdyby to było takie proste! Izadora przynajmniej miała trochę czasu, żeby oswoić się z tym wszystkim i dokładnie przemyśleć decyzje, a ja? Nawet nie ufałam sobie na tyle, żeby zaufać swojemu instynktowi! Nie migałam cudownego daru, który podpowiedziałby mi czy robię dobrze, czy źle. Jak mogli oczekiwać ode mnie, że tak po prostu uśmiechnę się i powiem, że wszystko jest w najlepszym porządku?

– Izzy? – rzucił Oliver, wyjątkowo zwracając się tym skrótem mojego imienia, którego nigdy nie uznawał. Wzdrygnęłam się zaskoczona i chcąc nie chcąc zwróciłam na niego uwagę. – Ja im wierzę. Przecież sama musisz dobrze wiedzieć, że Izadora nigdy nie zwróciłaby się przeciwko tobie – powiedział z przekonaniem.

– Tak jest – potwierdziła natychmiast Dora, posyłając mojemu przyjacielowi wdzięczne spojrzenie. – Bella, nie mamy czasu. Przepraszam, że dopiero teraz się dowiedziałaś, ale już naprawdę nie mamy czasu...

Czasu na co? Podejrzewałam, że będziemy musiały zmierzyć się z podejrzeniami Volturi, ale nie sądziłam, że to zaszło tak daleko. Słuchając jej i Santiego miałam wrażenie, że oczekują zorganizowania co najmniej rewolucji, a przecież już dawno mówiłam, że coś takiego nie wchodzi w rachubę!

Powoli podniosłam się, świadoma tego, że cała trójka uważnie obserwuje każdy mój najdrobniejszy ruch. Spojrzałam każdemu z nich z osobna w oczy, po czym otworzyłam usta, zamierzając coś powiedzieć, kiedy bez ostrzeżenia drzwi do komnaty otworzyły się na roścież i do środka wślizgnęła się Sulpicia.

– Skończyliście już? – zapytała cicho, pośpiesznie zamykając za sobą drzwi. – Witaj, Isabel. – Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Na jej widok poczułam, jak opuszcza mnie całe napięcie; paradoksalnie to żona Aro była osobą której ufałam najbardziej w całej Volterze. W końcu mi pomogła, kiedy najbardziej tego potrzebowałam. – Nie chcę wam przeszkadzać, ale dłużej już jej nie utrzymam. Poza tym pojawiły się pewne komplikacje i sądzę, że to może was zainteresować...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro