34. Ukłony dla...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Co, do cholery...? – Nie musiałam mieć zdolności Jaspera, żeby domyśleć się, że Aro nie jest do końca pewien, co dzieje się wokół niego. – Kajuszu, Jane... – zaczął, chcąc chyba prosić o wyjaśnienia, ale żadne z nich nie miało w planach mu ich udzielić.

Sulpicia zareagowała tak błyskawicznie, że w życiu bym się tego po niej nie spodziewała. Jakby mało było, że tak wiele razy zaskoczyła nas w ostatnim czasie, teraz nagle wyskoczyła do przodu, stając wprost na drodze spojrzenia Jane. Krzyknęła – tylko raz, krótko – ale to było gorsze niż gdyby krzyczała wciąż. Zauważyłam, że się zachwiała i byłaby osunęła się na ziemię, tak jak wcześniej Rosalie, gdyby Aro jednak nie pojawił się tuż za nią i jej nie złapał.

Jane zmarszczyła brwi, ale nie byłam pewna, czy odpuściła – jedynie po oczach Sulpicii byłabym w stanie stwierdzić, co czuje, a te w tym momencie miała zamknięte. Gdyby nie to, że była wampirzycą, pomyślałabym, że straciła przytomność. Być może chciała przekonać się, jak bardzo jej mężowi na niej zależy, bo znieruchomiała, pozwalając żeby ją trzymał. Dosłownie przelewała mu się w ramionach, chociaż bardziej szokujące było dla mnie to, że nie pozwolił jej upaść. Tak wiele odcieni miłości...

– Panie? – Głos Jane był słodki jak miód, ale nikt z nas nie miał się na to nabrać. To była mała sadystka, okrutna bardziej od niejednego wiekowego wampira. Fakt, że nie odrywała wzroku od Sulpicii sprawił, że zaczęłam się jeszcze bardziej zastanawiać nad tym, czy nadal używała swojego daru.

W oczach Aro zabłysły iskierki gniewu, bo dziewczyna bez wątpienia zwracała się do zastygłego na tronie Kajusza. Jeśli miał wcześniej jakiekolwiek wątpliwości, co do prawdziwości słów Sulpicii, chyba właśnie zaczynał się ich wyzbywać. Ja zaś miałam okazję przekonać się, że pech ciągnie się za mną niczym uporczywy cień, skoro na domiar złego wplątałam się w zbliżającą się nieubłaganie „wojnę domową" między braćmi. Gdybym zaczęła brać dolara od każdego, kto w mojej obecności posunie się do ujawnienia jakiejś długo skrywanej tajemnicy albo żalu, uzbierałabym całkiem pokaźną sumkę.

– Może później, Jane? Proszę, na razie ją zostaw – nakazał Kajusz po chwili zastanowienia. Najwyraźniej zależało mu na skupienie na siebie uwagi i uświadomienie bratu, że coś naprawdę jest na rzeczy.

Jane wydęła usta, wyraźnie niezadowolona, ale usłuchała. Mrugnęła kilkukrotnie i przeniosła wzrok na swojego brata, być może nie chcąc ponieść się pokusie. No cóż, dobrze było wiedzieć, że ktokolwiek ma jakąś władzę nad tą małą diablicą.

Kajusz podniósł się powoli. Teraz nie musiał się już nawet starać o to, żeby skupić na sobie uwagę – wszyscy wpatrywali się w niego z mieszaniną różnorodnych uczuć. Powoli przesunęłam się bliżej bliskich, a odkrywszy, że tym razem nikt mnie nie powstrzyma, podeszłam wprost do Edwarda. Ukochany wyraźnie odetchnął, zaraz też otoczył mnie ramionami. W jakimś stopniu było to uciążliwe, bo poczułam się jak niedoświadczone dziecko, ale z drugiej strony, jego obecność dawała mi swego rodzaju ukojenie. Przynajmniej miałam wrażenie, że jak na razie nie grozi nam żadne niebezpieczeństwo, bo konflikt obejmuje wyłącznie Aro i Kajusza – Cullenowie, ja z Izadorą, nasi rodzice czy Oliver, nie mieliśmy z tym żadnego związku.

– No cóż, troszeczkę inaczej to sobie wyobrażałem, ale skoro Sulpicia już zaczęła mówić... – Kajusz urwał, bo dalsze wyjaśnienia wydały mu się zbędne. Jak zresztą miał opisać dyplomatycznie to, że wystąpił przeciwko swoim braciom. – Bądźmy szczerzy, bracie: chyba cię to nie dziwi? – zapytał, ostrożnie dobierając słowa.

Spojrzałam na Aro (czułam się tak, jak przy oglądaniu gry w tenisa, kiedy trzeba śledzić wzrokiem raz po raz zmieniająca pozycję piłeczkę). Wciąż stał, mocno obejmując Sulpicię. Pierwszy raz odniosłam wrażenie, że kompletnie nie ma pojęcia, co powinien teraz powiedzieć, chociaż wcześniej zawsze miał jakąś odpowiedź – obojętnie czy szczerą, czy będącą naciąganym argumentem, który miał zapewnić mu to, że zawsze będzie miał rację. Byłoby to nawet zabawne, gdyby atmosfera nie była aż do tego stopnia napięta.

– Tak – powiedział w końcu. Musiał panować nad gniewem ze strachu przed Jane, która w każdej chwili mogła ponownie zaatakować Sulpicię albo – co chyba go bardziej przerażało – jego. Najwyraźniej Volturi sam nigdy nie doświadczył daru Jane, chociaż do tej pory tak uparcie się nim wysługiwał. – Tak. Właśnie, że mnie dziwi – oznajmił. – Na litość boską, Kajuszu, co ty właściwie robisz?! – wybuchnął, na moment tracąc nad sobą kontrolę.

Kajusz po prosty na niego patrzył, całkowicie niewzruszony i obojętny. Odczekał moment, dając Aro czas na zamilknięcie i traktując go trochę jak dziecko, które potrafi zrobić wokół siebie sporo zamieszania, ale tak naprawdę nie jest w stanie zrobić niczego więcej. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy gdyby wyeliminować „piekielne bliźnięta" oraz pozostałych, zastygłych w bezruchu strażników, doszłoby między nimi do walki. Wiedziałam już, że Aro potrafi być porywczy – do tej pory czułam w ustach posmak krwi z rozciętej wargi, po tym jak wampir mnie spoliczkował. Kajusz również był wampirem, wiekowym na dodatek, dlatego podejrzewałam, że ich walka byłaby naprawdę widowiskowa. Co do tego, że w końcu jeden z nich by zginął, jakoś też nie miałam żadnych wątpliwości.

– W jednym twoja żona ma rację: ty naprawdę jesteś zaślepiony – stwierdził w końcu Kajusz, powoli schodząc z podwyższenia i stając bliżej Aro, ale jednocześnie w bezpiecznej odległości, poza zasięgiem rąk brata. – My mamy po prostu dość tego, co dzieje się z Voterrą. Kiedyś liczyła się władza, liczyło się to, żeby respektować prawo. A teraz? – Zmrużył gniewnie oczy. – Bądźmy szczerzy: teraz twoim głównym priorytetem jest kolekcjonowanie darów. Dary, wymiennie z Cullenami, ale to przecież też ma związek z darami. Chociażby – nieoczekiwanie wskazał na klęczącego przy wciąż omdlałej Izadorze Olivera – pobłażasz temu chłopakowi, chociaż powinniśmy rozwiązać ten problem od razu. Dlaczego? Bo nie chcesz ryzykować tego, że przypadkiem będziemy zmuszeni zabić tych, których widziałbyś w straży. Do cholery, coś chyba jest nie tak! – warknął, w końcu okazując jakieś emocje.

Edward drgnął – poczułam to, bo wciąż mnie obejmował – ja jednak wcale nie byłam zaskoczona. Przecież oczywiste było, że Aro tak bardzo zaplątał się w swoich planach wcielenia jego, Alice i Jaspera do straży, że zaczął popełniać coraz większe błędy. W jakimś stopniu zaczynałam rozumieć Kajusza, chociaż na samą myśl o tym, że miałby przejąć władzę w Volterze, przechodziły mnie ciarki. Zdążyłam już się przekonać, że jest najbardziej okrutny i konsekwentny z całej trójki, przez co tym bardziej zaczęłam obawiać się o Olivera i pozostałych. On nie pytałby o nic – po prostu wydałby rozkaz i zabił.

– Nie mam pojęcia o co ci... – zaczął Aro.

Kajusz aż warknął z irytacji.

– Jeszcze nie skończyłem – przerwał. – Teraz ja mówię, a ty słuchasz. Chociaż raz, skoro już mam po temu okazję – powiedział stanowczym tonem. – Inna sprawa: wilkołaki! Cała wataha wilkołaków, które...

– Zmiennokształtni – odezwał się znienacka Marek, całkiem wszystkich zaskakując. Obserwował sytuację pustym, obojętnym wzrokiem, a jednak docierało do niego każde słowo. – To są zmiennokształtni, Kajuszu.

– Wszystko jedno – odparł tamten, zbywając brata machnięciem ręki. Moim zdaniem się mylił: dla mnie to nie było wszystko jedno. Uświadomiłam sobie, że ma na myśli Jacoba i pozostałych, przez co cała zesztywniałam, bo bałam się o to, dokąd może doprowadzić ta rozmowa. – Są nawet bardziej niebezpieczni, bo nie potrzebują pełni. To tym powinniśmy się zająć, zamiast przejmować się twoimi urojeniami, które... – ciągnął, ale ja już nie słuchałam.

Rozmawiali, a raczej kłócili się, ale to była ich sprawa – nas to nie dotyczyło, poza tym teraz mieliśmy okazję, żeby działać. Martwiłam się o Quileutów, ale teraz nie miałam w ich sprawie nic do powiedzenia. Musiałam zająć się tym na co miałam wpływ, dlatego stanowczo wyplątałam się z objęć Edwarda i powoli osunęłam się na kolana, po czym powoli podczołgałam się do Olivera i Izadory. Kątem oka zauważyłam, że Carlisle mi się przygląda i nawet zawahał się, chyba walcząc ze sobą o to, żeby do Dory podejść i sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku, ale lekko pokręciłam głową, żeby go od tego odwieść. Póki nie zwracali na nas uwagi, wszystko było w porządku.

Oliverowi chyba ulżyło, kiedy mnie zauważył. Chociaż na moment oderwał wzrok od Izadory, której głowę ułożył sobie na kolanach, po czym spojrzał na mnie rozszerzonymi do granic możliwości, szmaragdowymi oczami. W jego tęczówkach czaiło się narastające przerażenie.

– Jak leci? – mruknęłam najciszej jak potrafiłam, po czym zamarłam, mając wrażenie, że mimo wszystko mówię za głośno. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagę – Kajusz dopiero się rozkręcał i wciąż mówił o tym, jak wiele ważniejszych problemów dostrzegał.

– Isa, ona się nawet nie rusza – jęknął Oliver. – Dora... – dodał, już nie wiadomo po raz który. Chyba zdążył już zedrzeć sobie gardło od powtarzania imienia mojej siostry.

– Nic jej nie będzie – powiedziałam z przekonaniem, którego wcale nie odczuwałam. Po prostu starałam się go pocieszyć. – To uzdrowicielka, zapomniałeś? Uzdrowicielce nie powinno móc się stać krzywda... – dodałam, chcąc chyba bardziej przekonać samą siebie.

– Ona ma rację, to jest uzdrowicielka – usłyszałam tuż za sobą i aż wzdrygnęłam się, kiedy zorientowałam się, że to Santiego. Spojrzałam na niego, zamierzając coś powiedzieć, ale mnie zignorował. – Patrz, nawet nie krwawi.

Zmarszczyłam czoło, bo nie przypominałam sobie, żeby Izadora rozcięła sobie głowę, ale może faktycznie coś w tym było. Poza tym to chyba uspokoiło Olivera bardziej niż moje nieudolne zapewnienia, bo odetchnął i posłusznie pokiwał głową. Nagle też uświadomił sobie, że cały czas głaska Izadorę po policzku, bo pośpiesznie zabrał rękę – a przynajmniej próbował, bo w tym samym momencie na jego nadgarstku zacisnęły się szczupłe palce dziewczyny.

– Nie przestawaj – poprosiła, nie do końca chyba jeszcze świadoma tego, co dzieje się wokół niej. – Ollie? – upewniła się cicho.

Oliver zesztywniał, słysząc pieszczotliwy skrót swojego imienia w jej ustach.

– T-tak... Jestem tutaj – zapewnił i znów jej dotknął, chociaż tym razem zdecydowanie ostrożniej i z większa krępacją.

Jak ja, głupia, mogłam wcześniej nawet nie zauważyć, że cokolwiek między nimi było? Uczucia Olivera powoli zaczynały być dla mnie jasne i nawet wykorzystałam je, żeby w złości go zranić, ale również podejście Dory powinno stać się dla mnie oczywiste. To, jak załamała się, kiedy nad odrzucił. Jak była gotowa go bronić. Jak obiecała, że zmieni go w wampira, byleby zapewnić mu bezpieczeństwo, kiedy Aro postawił nam warunki... I ten moment w jej pokoju, kiedy omal się z Oliverem nie pocałowali! Powinnam była wiedzieć od samego początku!

Z tym, że wcale nie byłam teraz taka pewna, czy to w naszej sytuacji dobra wiadomość. Prowokowanie Volturi czymkolwiek, było niczym samobójstwo – a podejście do wiedzy Olivera w przypadku Kajusza było o wiele bardziej stanowcze niż u Aro.

– Co ty robisz? – usłyszałam nagle i cała zesztywniałam, po czym poderwałam głowę, żeby przekonać się do kogo Kajusz się zwraca. Obawiałam się, że mógł jednak przypomnieć sobie o nas, ale to na Marka patrzył.

Marek bowiem, prawie niezauważenie, opuścił swoje dotychczasowe miejsce i było już w połowie drogi do drzwi. Słysząc pytanie brata przystanął, po czym powoli obejrzał się w stronę Kajusza, żeby mu odpowiedzieć:

– Cały czas mówisz o zmianach, więc może faktycznie na nie pora. Od dawna o tym myślałem, a teraz już nic mnie tutaj nie trzyma.

Kajusz zmarszczył czoło.

– Odchodzisz? – zapytał z niedowierzaniem, ale po chwili jakby stracił zainteresowanie. – Tak, może i dobrze... – Wzruszył ramionami. Im mniejszy opór napotykał, tym lepiej dla niego. – Weź ze sobą dziewczynę. Jeśli faktycznie coś dla ciebie znaczy, będziesz wiedział jak ją ochronić – dodał, nieoczekiwanie łagodniejąc.

Marek jedynie skinął głową i to tak delikatnie, że równie dobrze mogło mi się wydawać. Oddalił się w pośpiechu, nawet się nie oglądając i nie odpowiadając, co zamierza zrobić. Mimo wszystko miałam nadzieję, że jednak zabierze recepcjonistkę, chociaż nie życzyłam jej nieśmiertelności. Ważne, żebym w ogóle jakoś przeżyła.

Kajusz ponownie skupił się na Aro, zanim jeszcze drzwi po drugim z jego przybranych braci zdążyły się zamknąć. Miałam wrażenie, że cała ta napięta atmosfera zaczyna go męczyć – najwyraźniej nie miał zamiaru walczyć, jeśli tylko mógł tego uniknąć. Odniosłam wrażenie, że długo planował kolejne kroki i teraz jedynie odhaczał kolejne punkty z listy.

Przekonać strażników, zwłaszcza Jane.

Stwierdzić, jak do tego wszystkiego pasuje Marek.

Pozbyć się Aro.

– Gdybyś był rozsądny, zrobiłbyś dokładnie tak jak on – stwierdził, kiwając głową w stronę drzwi – i po prostu zniknął mi z oczu.

Aro nie odpowiedział. W zamian odezwała się Sulpicia, która zdążyła dojść już do siebie i teraz stała pewnie na nogach, chyba samą swoją obecnością powstrzymując swojego partnera od jakichkolwiek głupich posunięć.

– Zrób to, kochanie – powiedziała stanowczo. – Po prostu to zrób. Dla mnie. Po prostu odpuść i w końcu stąd pójdźmy – nalegała z zapałem, spoglądając na Aro z taką pewnością siebie, że ciężko było jej czegokolwiek odmówić.

Czekała na to. Nie miałam wątpliwości, że od dawna marzyła o tym, żeby oderwać męża od władzy i zacząć z nim normalnie żyć. Być może właśnie dlatego wcześniej nie wspomniała mu o planach Kajusza, nawet jeśli je znała. Z jednej strony dlatego, że nigdy jej nie słuchał, a z drugiej – bo to była swego rodzaju szansa. Miała rację mówiąc, że władza psuje, ale jednocześnie wierzyła, że wciąż istniała szansa dla jej związku. Miłość i wiara godna pochwały, bo sama chyba nie miałabym aż tyle cierpliwości, gdyby mój partner zachowywał się w taki sposób.

– Ale...

Sulpicia wręcz nim potrząsnęła.

– Po prostu to zrób! – ponagliła.

Zawahał się, ale w jego oczach zaczęłam dostrzegać rezygnację. Przecież oczywiste było, że sprzeciw oznacza śmierć.

Kajusz nachylił się nieznacznie w ich stronę.

– Macie pięć sekund – oświadczył chłodno. – Po tym pozwolę, żeby Jane robiła dokładnie to, czego sobie zażyczy – zagroził i to poskutkowało. Chociaż wyglądał przy tym tak, jakby zaraz miał dostać szału, Aro ostatecznie ujął dłoń Sulpicii i pozwolił, żeby niemal siłą wyciągnęła go z Sali Tronowej. Wkrótce oboje zniknęli nam z oczu.

Zapadła cisza tak nieprzenikniona, że aż dzwoniło mi w uszach. Kajusz potarł skronie, chociaż nie mógł być zmęczony, po czym spokojnym krokiem wrócił na podwyższenie – z tym, że teraz zajął środkowy tron, należący kiedyś do Aro. Niezadowolona Jane założyła obie ręce na piersi i podeszła do brata, czekając na rozkazy. Poczułam niepokój, a fakt, że wszyscy zachowywali się tak, jakby mnie i moich bliskich nie było, jedynie wszystko utrudniał. Niepewność była istną torturą i wolałam już nawet słuchać kłótni Aro i Kajusza, niż trwać w milczeniu.

Santiego powoli się podniósł, zostawiając Izadorę, Olivera i mnie. Moja siostra wyglądała już na przytomną i w roztargnieniu zdążyła nawet musnąć palcami moją twarz, koncentrując się na tyle, żeby uzdrowić moją rozciętą wargę. Rzuciłam jej krótki uśmiech, który odwzajemniła, chociaż jej radość musiała raczej płynąć z bliskości obejmującego ją z wahaniem Olivera. Oboje wydawali się do siebie lgnąć, chociaż przy tym wydawali się bezradni jak dzieci.

– No cóż... – Wytrzeszczyłam oczy na Santiego, kiedy odchrząknął i zdecydował się odezwać. Oczekiwanie było okropne, ale prowokowanie Kajusza w jakikolwiek sposób wcale nie prezentowało się lepiej. – Jeśli chodzi o nas...

Kajusz wbił w jego wzrok.

– Szczerze powiedziawszy, mam serdecznie dość słuchania o tobie, Corin, czy tam może Mary, i waszych córkach – przyznał szczerze, spoglądając na wampira w sposób sugerujący, że wolałby więcej nie oglądać go na oczy. – Was też już zaczynam mieć dość – dodał, spoglądając na Carlisle'a oraz pozostałych Cullenów.

Świetnie – właśnie to chciałam usłyszeć: że nasz potencjalny kat miał nas dość. Co jak co, ale jak najbardziej potrafiłam go sobie wyobrazić w roli tego, który nakazuje Jane, Demetriemu i pozostałym wszystkich nas pozabijać.

Santiego albo był ślepy, albo równie obojętny co Kajusz.

– To może po prostu sobie pójdziemy i zapomnimy o sprawie? – zasugerował, patrząc Kajuszowi prosto w oczy. Dotarło do mnie, że prawdopodobnie próbuje wykorzystać swoje telepatyczne zdolności i namieszać wampirowi w głowie.

Kajusz gwałtownie odwrócił głowę, prawdopodobnie to przewidując. Usłyszałam, że Santiego wyrwało się jakieś włoskie przekleństwo, ale zdołał nad sobą zapanować. Mary podeszła bliżej i położyła mu dłoń na ramieniu; wyciągnął rękę, żeby przykryć ją swoją, po czym powoli się rozluźnił. Ta nagła wymiana czułości między nimi sprawiła, że poczułam się dziwnie i pośpiesznie uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. Wciąż nie mogłam się oswoić z myślą o tym, kim ta dwójka tak naprawdę dla mnie jest.

– Mówisz tak, jakby to było takie proste – odezwał się Kajusz i odniosłam wrażenie, że omal się przy tym nie uśmiechnął. – Ale chyba zapominasz o jednej ważnej kwestii – zarzucił Santiego, raptownie poważniejąc. – Pytanie brzmi: co zamierzacie zrobić w sprawie chłopaka?

Izadora gwałtownie zerwała się na równe nogi. Zachwiała się i Oliver musiał ją podtrzymać. Niemal natychmiast wyrwała się z jego objęć, stając pewnie o własnych siłach i wbijając intensywne spojrzenie swoich czekoladowych oczu w beznamiętną twarz wampira.

– Zmienię go! – powiedziała albo wręcz wykrzyczała. – Na Boga, przecież obiecałam już, że go zmienię, jeśli będę miała szansę! Oliver będzie wampirem, a wtedy nie będziecie musieli się niczym martwić – dodała, po czym krótko zerknęła na pobladłego Olivera, którego jej powtórne wyznanie w tej kwestii wyraźnie oszołomiło. – Proszę, jeśli tylko będę mogła...

Kajusz uciszył ją samym spojrzeniem.

– Już raz to obiecałaś, a jednak chłopak nadal jest człowiekiem – zauważył spokojnie. – A co być powiedziała na to, gdyby któreś z nas ewentualnie cię w tym wyręczyło? Chyba, że zrobisz to teraz?

Tym razem i ona pobladła, jakby to w ogóle było jeszcze możliwe. Chociaż być może nie powinnam była, postanowiłam się wtrącić:

– A jak miała to zrobić, skoro postanowiła za mnie zostać tutaj? Jeśli Oliver wciąż jest człowiekiem, to wyłącznie z winy Aro, a nie Izadory – powiedziałam stanowczo, pośpiesznie dołączając do siostry.

Kajusz przyjrzał mi się z uwagą. Przełknęłam z trudem, mając nadzieję, że wspominając o Aro nie popełniłam błędu – odniosłam wrażenie, że wampir zaczyna być na punkcie swojego brata przewrażliwiony. Zamarłam w oczekiwaniu, modląc się w duchu, żeby wszystko jakoś się ułożyło i żebym nie zepsuła tego jeszcze bardziej. Już i tak dość zrobiłam, dając ponieść się emocjom.

– Macie tydzień. Tydzień, rozumiemy się? – Spojrzał ostro na Izadorę. – Osobiście to sprawdzę, więc lepiej dla ciebie, dziewczyno, żebyś się postarała. Kolejnej szansy nie będzie – zastrzegł.

– Tak jest. – Izadora wbiła wzrok w ziemie. Zauważyłam, że uparcie unika spoglądania na zastygłego za jej plecami Olivera. – Zrobię to... Tydzień – powtórzyła głucho, wyraźnie oszołomiona.

Kajusz pokiwał głową, wyraźnie usatysfakcjonowany. Nie powiedział nic więcej, nawet wtedy, gdy Santiego ruszył w stronę drzwi i machnięciem ręki popędził nas za sobą. Wyszliśmy stamtąd tak szybko, jak tylko było to możliwe, ale nawet kiedy znalazłam się na zalanym srebrzystym blaskiem księżyca placu, miałam przeczucie, że prawdziwe kłopoty dopiero miały się zacząć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro