35. Ofiara

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Izadora rozejrzała się po swoim nowym pokoju. Właściwie Alice zdążyła już zagarnąć go dla siebie, ale w końcu udało jej się zmusić chochlica do tego, żeby odstąpiła jej tę sypialnie. Bo gdzie indziej mogłaby mieć lepsze światło do malowania, jeśli nie w tym obszernym, jasnym pokoju ze szklaną ścianą? Okno ciągnęło się aż od sufitu po podłogę, widok zaś wychodził na tę bardziej urodziwą ścianę lasu. Zdecydowanie nie mogła przepuścić okazji zamieszkania tutaj, musząc się zadowolić jedną z pozostałych sypialni, tak zwanych gościnnych. Alice była znakomita w urządzaniu pokoi, dlatego z pewnością miała sobie poradzić z tym zadaniem raz jeszcze.

No cóż, pozornie spędziła w Volterze może ponad tydzień, ale przez ten czas zdążyło zmienić się tak wiele, jakby nie było jej o wiele dłużej. Po pierwsze, Cullenowie w końcu wyprowadzili się od Denalczyków, kupując własny dom. Nadal mieszkali na Alasce, w małej miejscowości o jakiejś śmiesznej nazwie, której za nic w świecie nie była w stanie zapamiętać. Dom był przytulny i zdecydowanie bardziej przyjazny niż wtedy, kiedy po korytarzach pałętała się Tanya, obnosząc się ze swoją niechęcią do Isabel i – co za tym szło – również do jej bliźniaczki. Izadora szczerze jej nie znosiła, dlatego taki obrót spraw jak najbardziej jej odpowiadał. Tym bardziej, że – jak dowiedziała się dopiero w samolocie, kiedy w pośpiechu opuszczali nieprzyjazne Włochy – w okolicy znajdowała się całkiem dobra Akademia Sztuk Pięknych. I że już ma tam zaklepane miejsce, bo Isabel już od jakiegoś czasu męczyła Carlisle'a pomysłem tego, żeby zrobić jej tego rodzaju niespodziankę. Izadora sama nie wiedziała kiedy i jak Bella wysłała niektóre z jej prac, ale była jej za to wdzięczna do tego stopnia, że nie potrafiła się zdenerwować na tak rażącą ingerencję w prywatność. Przecież od dawna marzyła o tym, żeby wrócić na ASP!

A po drugie, były jeszcze zmiany związane z Oliverem, Mary i Santiego. Żadne z nich nie mogło przecież zostać w Volterze, co Kajusz jasno dał im do zrozumienia. Propozycja tego, żeby przynajmniej tymczasowo zamieszkali z nimi, wypłynęła z jej ust sama, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować. Miała wrażenie, że Isabel może mieć jakieś obiekcje, ale jedynie spojrzała na swoich biologicznych rodziców i nie odezwała się ani słowem. Do tej pory wyczuwała wyraźne napięcie, ale miała nadzieję, że znajdzie jakiś sposób żeby ich ze sobą pojednać. Przecież zarówno Santiego, jak i Mary zrobili wszystko, co było konieczne, prawda? Przynajmniej tak sobie wmawiała, walcząc z żalem, który gdzieś w głębi serca wciąż do tej dwójki żywiła. Jakby nie patrzeć porzucili ją i zostawili samą sobie, goniącą za przeczuciami, które równie dobrze mogły doprowadzić ją do oddziału zamkniętego w jakimś szpitalu psychiatrycznym. Szczerze powiedziawszy, kiedy zaczęła zbliżać się do przemiany i odkrywać swoje zdolności, kilkukrotnie sama miała ochotę coś podobnego zrobić, przerażona swoją innością.

To również nie miało już dla niej znaczenia, ale dla Isabel i owszem. Przynajmniej w tym momencie, bo Izadora wierzyła, że jakoś sobie jeszcze to wszystko poukładają. Czuła, że tak będzie, chociaż nie była w stanie stwierdzić kiedy. Zresztą pal to licho, liczył się sam fakt tego, że istniała nadzieja. Jak długo mogła przynajmniej wierzyć, że wszystko będzie dobrze, była w stanie zachować zdrowe zmysły.

Szkoda tylko, że nie była taka pewna, kiedy przypominała sobie obietnicę, którą złożyła Kajuszowi, a jeszcze wcześniej Aro. Coś przewróciło jej się w żołądku, kiedy przypomniała sobie własne słowa, a potem rozszerzone w geście niedowierzania oczy Olivera. I jeszcze coś, jedno jedyne słowo, którym określił ją i jej podobnych, kiedy dowiedział się całej prawdy o wampirach: potwór. Jak miała pozwolić na to, żeby sam stał się nieśmiertelny, skoro miał do tego takie podejście? Pomijając już fakt tego, że jako kobieta nie miała jadu, a obietnicę złożyła jedynie pod wpływem chwili, żeby tylko ocalić Olivera. Oczywiście w grę wchodziło poproszenie któregokolwiek z Cullenów – Carlisle na pewno by się zgodził, wiedząc jak wielkie konsekwencje niosłoby ze sobą złamanie danego Kajuszowi słowa – ale to już nie byłoby to samo. To ona obiecała, poza tym Oliver tego nie chciał. Co więc mieli zrobić w tej sytuacji?

Jaka byłaś głupia, pomyślała mimochodem. Naprawdę sądziłaś, że to będzie takie proste, bo patrząc na Olivera potrafisz wyobrazić go sobie jako wampira? Sama go na to skazałaś, Izadoro. Coraz bardziej rozgoryczona, musiała przyznać własnemu sumieniu rację, ale to było takie trudne... Przecież chciała dobrze, a kiedy mówiła wręcz czuła, że powinno stać się właśnie w ten sposób. Wtedy to wydawało się dobrym pomysłem, bo liczyła naiwnie na to, że znajdzie jakieś rozwiązanie, ale teraz dobrze już wiedziała, że takowe po prostu nie istnieje. Mogła co najwyżej przemienić (albo raczej poprosić kogoś o to) Olivera albo ryzykować, że wkrótce wszyscy zginą. Kajusz był zdecydowanie bardziej konsekwentny od Aro i obawiała się, że będzie rządził żelazną ręką. Co jak co, ale nie miała najmniejszych wątpliwości, że wieść o wydarzeniach w Sali Tronowej szybko rozniesie się po całym świecie nieśmiertelnych, a Kajusz postara się, żeby wszyscy przekonali się, kto teraz dzierży władzę. Myśląc o tym, nie mogła odpędzić się od myśli, że źle zrobili, pozwalając żeby Aro został odsunięty, ale co właściwie mieli zrobić? Konflikt ich nie dotyczył, a wtrącając się, mogli co najwyżej stracić życie.

– Jeszcze za to zapłacimy – powiedziała cicho do swojego odbicia w szybie. Aż wzdrygnęła się, porażona niepokojącym brzmieniem myśli, którą pod wpływem impulsu wypowiedziała na głos, a która chwilę wcześniej pojawiła się w jej umyśle.

– Mówiłaś coś? – Aż wzdrygnęła się, słysząc nagle za sobą głos Olivera. Odwróciła się tak gwałtownie, że zaskoczony chłopak aż cofnął się o krok. Nawet nie zauważyła, kiedy poszedł tak blisko, a przecież powinna była. To ona była obdarzoną wyjątkowymi zdolnościami i wyostrzonymi zmysłami nieśmiertelną, on zaś zwyczajnych człowiekiem. – Wybacz. Pukałem, ale nie odpowiadałaś, więc...

– Po prostu nie słyszałam – powiedziała, stawiając na łagodny ton. Czuła się speszona tym, że mogła się aż do tego stopnia zamyślić. – Czasami mówię do siebie. Wiesz -my, artyści – po prostu tak mamy – zażartowała, starając się rozluźnić atmosferę. Przy nim zawsze jakimś cudem jej się to udawało. – Chciałeś coś?

– Mhm... – Machinalnie przeczesał palcami jasne włosy. – Właściwie to nie. Ta mała czarna – wywrócił oczami, mając oczywiście na myśli Alice – nie bierze nawet pod uwagę tego, że miałbym coś do powiedzenia w kwestii własnego pokoju, dlatego szwendam się bez celu. Usłyszałem twój głos, więc wszedłem.

Wzruszył ramionami i bezradnie rozłożył ręce. „Oto jestem" – wydawał się mówić, myśl ta zaś z niewiadomych przyczyn sprawiała, że czuła się przyjemnie połechtana. Bo przyszedł właśnie tutaj. Do niej.

– To nawet lepiej – stwierdziła i zabłysła równymi, białymi zębami. – Potrzebowałam właśnie kogoś, kto pomoże mi to uporządkować – oznajmiła, ruchem ręki wskazując na najbardziej zagracony róg swojego nowego pokoju.

Oliver spojrzał w tamtym kierunku i parsknął śmiechem. Również się uśmiechnęła, doskonale rozumiejąc jego reakcje. W kącie stały dokładnie te same obrazy, które wieszał dla niej za pierwszym razem, kiedy nawet mimo planów Belli zaprosiła go do siebie. Przypomniała sobie, jak później siedziała mu na kolanach, tuż przy kole garncarskim, a ich usta były tak blisko siebie, że niewiele trzeba było, żeby się pocałowali. Gdyby tylko wtedy nie pojawiła się Bella... Westchnęła i odwróciła wzrok, nie chcąc tego roztrząsać.

Obserwowała go, kiedy pracował, podobnie jak za pierwszym razem, w absolutnym milczeniu. Przekrzywiła lekko głowę i zachwycała się nie tylko refleksami światła, które tańczyły w jego jasnych włosach, ale również tym, że nawet nie pytał ją o to, co powinien zrobić. Pamiętał. Dobry Boże, doskonale pamiętał, jak ostatnim razem nim dyrygowała i teraz bez problemu potrafił wykorzystać jej rady tak, żeby rozplanować obrazy na ścianie dokładnie według tego, czego mogłaby oczekiwać. Zacisnęła usta, czując jak wzruszenie ściska ją za gardło. Jak mogła się nawet nie zorientować, kiedy słuchał jej z takim zainteresowaniem, prawdopodobnie analizując każde kolejne słowo, gest i ruch...?

Wprawnie zawiesił ostatni obraz i obejrzał się na nią, chcąc poznać opinię. Widząc jej minę, uśmiech na jego ustach momentalnie zamarł.

– Schrzaniłem, tak? – Skrzywił się. – Cholera jasna, a przecież mi się zdawało... Dobra, tylko daj mi chwilę, a... – zaczął.

Pokręciła głową.

– Ollie – upomniała go stanowczym głosem, jednocześnie zaskakując tym, że wykorzystała ten skrót. – Wyluzuj. Przecież jest idealnie.

Zmrużył oczy, po czym wyprostował się i spojrzał na nią w przenikliwy sposób. Poczuła się dziwnie pod spojrzeniem jego szmaragdowych tęczówek.

– Wiec o co chodzi? – zapytał, zakładając obie ręce na piersi. Był zdecydowanie bardziej spostrzegawczy niż jej się na początku wydawało. – Jak głowa? – zapytał nagle, szukając jakiegokolwiek wyjaśnienia.

Machinalnie uniosła dłoń do czoła i potarła gładką skórę. Doszła do siebie już chwilę po tym, jak w końcu znaleźli się na świeżym powietrzu, ranka zaś musiała pewnie zniknąć jeszcze wcześniej. Co jak co, ale w tym przypadku zgadzała się z Santiego – przecież była Uzdrowicielką, obojętnie jak dziwnie dla niej ten termin brzmiał. Chyba nawet tym dziwniej, że wciąż brzydziła się krwi i to na dodatek swojej własnej.

– Powinnam chyba zacząć zapisywać imiona wszystkich, którzy zamierzają mnie o to zapytać – stwierdziła, wysilając się na uśmiech. Carlisle oczywiście już dokładnie ją o wszystko wypytał, zafascynowany jej zdolnościami. Podejrzewała, że nie mógł tak do końca przeboleć tego, że w żadnym wypadku nie brała pod uwagę medycyny, ale co mogła poradzić? Mdlejąca na widok krwi wampirka-lekarka? Brzmiało jak marny żart, poza tym Izadora chciała tworzyć. – Czuję się świetnie – zapewniła.

Oliver pokiwał głową, chociaż nie wyglądał na przekonanego. Spróbowała uśmiechnąć się bardziej wiarygodnie i nawet podeszła bliżej, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Jego serce gwałtownie przyśpieszyło, kiedy znaleźli się na tyle blisko siebie, że czuła ciepło bijące od jego ciała. W jednej chwili zapragnęła znaleźć się jeszcze bliżej – tak blisko, żeby jej dotykał – ale zdawała sobie sprawę z tego, że nie może sobie na to pozwolić. Jak mógłby chcieć być tak blisko kogoś, kto nie był człowiekiem i na dodatek mógł okazać się jego katem? Od momentu, w którym ostatnim razem siedzieli w jej pracowni, wydawały się upłynąć już całe wieki. Kolejne miały upłynąć, zanim w końcu miała się z tym pogodzić.

A może i nie miała móc...

– Tam, w Volterze... – zaczęła, nie mogąc się powstrzymać. Urwała gwałtownie, kiedy drgnął niespokojnie. – Wtedy, kiedy zemdlałam... Pamiętam twój głos. I pamiętam, że mnie dotykałeś – powiedziała cicho. – Dlaczego?

Ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju, chociaż z drugiej strony nie była pewna, czy chce żeby ostatecznie została wyjaśniona. Czasami prawda niosła ze sobą ból, a na ten nie była gotowa. Teraz już jednak było za późno.

Oliver milczał tak długo, że przez moment myślała, że jednak nie odpowie.

– Tak po prostu upadłaś i znieruchomiałaś... Myślałem, że coś ci się stało. – Szmaragdowe oczy odnalazły jej własne. – Nie chciałem, żeby coś ci się stało – powiedział z pasją. – Poza tym mógłbym zapytać o to samo – stwierdził nagle.

Zamrugała zaskoczona.

– Że co?

Popatrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem.

– No wiesz, kiedy ta cała Jane mnie torturowała... Krzyczałaś za mnie i jakoś wtedy... – Urwał na moment. – Krzyczałaś tak, że ja już nie musiałem. To było tak, jakbyś odbierała cały ten ból za mnie...?

– Ja też nie chciałam, żeby coś ci się stało – powiedziała, krzywiąc się na samo wspomnienie tamtego momentu. – Teraz też nie chcę – dodała i ułożyła obie dłonie na jego torsie, nagle uświadamiając sobie, że odległość pomiędzy nimi drastycznie zmalała i teraz właściwie mogą dotykać się biodrami.

Oliver na moment spojrzał na swoją pierś, po czym ponownie zajrzał jej w oczy. Jego własne błyszczały intensywnie, poza tym dostrzegła w nich coś, czego w pierwszej chwili nie zrozumiała – to było zdecydowanie. Serce zabiło jej szybciej, kiedy się nad tym zastanowiła, zanim jednak wyciągnęła jakiekolwiek wnioski, chłopak zdążył już delikatnie ująć ją pod brodę. A potem w końcu ją pocałował, w tak delikatny i pełen czułości sposób, jakiego chyba nigdy nie zaznała. Był to pocałunek słodki, ale również pełen uczuć, które chciał jej przekazać – i które doskonale zrozumiała. Przez moment stała w bezruchu, oszołomiona, zanim lekko rozchyliła usta i z równie wielką wylewnością odwzajemniła pieszczotę. Zauważyła, że oczy Olivera rozszerzyły się w geście niedowierzania, dlatego odważyła się jeszcze bardziej go zaskoczyć i zarzuciwszy mu obie ręce na szyję, pchnęła go aż pod samą ścianę. Zwarli się w ciasnym uścisku, szczęśliwi, pewni swoich uczuć i absolutnie obojętni na to, co miało nadejść.

Sama nie była pewna, w którym momencie oboje wylądowali na jej łóżku. Po prostu nagle stwierdziła, że leży, a Oliver oplatał ją ramionami, bawiąc się kosmykiem jej włosów i raz po raz nawijając go na palec. Sprawiało jej to przyjemność, podobnie zresztą jak i to, że słyszała wyraźnie bicie jego serca. Słodycz jego krwi oszałamiała ją, ale w pozytywnym sensie – nigdy nie miała problemów z pragnieniem, być może dlatego, że tak bardzo brzydziła się krążącej w żyłach osoki. Nawet polując na zwierzęta robiła wszystko, byleby nie uronić nawet jednej kropelki, która mogłaby później znaleźć się w zasięgu jej wzroku albo zabrudzić ubranie. Teraz jednak nawet bliskość szyi Olivera nie przywoływała nieprzyjemnych obrazów – po prostu było jej dobrze, tak dobrze jak chyba nigdy.

– To trochę dziwne – stwierdził nagle Oliver, przyglądając się jej włosom. – Czasami o tym myślałem, ale z drugiej strony to tak, jakbym obserwował Bellę... – Speszył się nagle. – Ale to ty, prawda? Prawdziwa ty...

Jedynie się uśmiechnęła. Od momentu, kiedy z Isabel zamieniły się miejscami, jakoś nie miała głowy do tego, żeby eksperymentować ze swoim wyglądem. W Volterze było to zbyt niebezpieczne, a teraz kompletnie o tym zapomniała. Poza tym chyba dobrze, że w tym momencie niczego w sobie nie zmieniła.

– Masz rację. To ja – zgodziła się. – Prawdziwa ja – dodała, a potem pozwoliła, żeby raz jeszcze ją pocałował.

– Będziesz bardzo zła, jeśli cię o coś zapytam? – odezwał się po chwili, kiedy już się od siebie odsunęli.

Zmrużyła oczy.

– Właśnie to zrobiłeś, a jednak nie czuję gniewu – zauważyła i uśmiechnęła się figlarnie. – No, więc? – ponagliła, zaintrygowana.

Dotknął jej twarzy, przyglądając się wargom. Tym razem jednak jej nie pocałował.

– Nie tak trudno było mi sobie wyobrazić, że te wszystkie razy, które dostała Isa, mogły być wymierzone w ciebie... – zaczął powoli. – Kiedy tak na ciebie patrzyłem, przypomniałem sobie, jak uleczyłaś jej twarz. – Zdwoiła czujność, ale nie przerywała mu. Tak, pamiętała moment, kiedy postanowiła wyręczyć Carlisle'a i od razu doprowadzić twarz siostry do porządku, skoro nie stanowiło to dla niej problemu. – Bella później mi powiedziała, że brzydzisz się krwi... – wyznał, czekając na jej reakcję.

Zesztywniała i odsunęła się od niego, siadając na łóżku. Niby nie powiedział niczego złego, ale nie potrafiła stwierdzić do czego właściwie zmierza.

– I co w związku z tym? – zapytała obojętnie. – Dalej nie widzę tutaj żadnego pytania – dodała ostrzej niż planowała. Poczuła wyrzuty sumienia, kiedy się wzdrygnął. – Przepraszam – zreflektowała się z westchnieniem.

Podniósł się powoli, żeby znów móc ją objąć. Nie odepchnęła go, chociaż coś sprawiało, że zapragnęła uciec.

– Dlaczego tak jest? – zapytał w końcu.

Rozluźniła się. Ach, więc o to chodziło...

– Sama nie wiem. To po prostu jestem ja. Tak było zawsze, nie przez jakąś traumę czy coś... – Wzruszyła ramionami.

– A jednak mnie jakoś uleczyłaś – zauważył. – Nie patrz tak na mnie, pamiętam krew. I ciebie. Jak przez mgłę, ale pamiętam.

– Świetnie. I tak, uleczyłam cię.

Doszła do wniosku, że dłużej tego nie wytrzyma. Chciała wstać i odejść, ale chwycił ją za rękę i przytrzymał. Spojrzała na niego gniewnie, ale kiedy zobaczyła jego spojrzenie, znieruchomiała. Mogła mu się wyrwać, ale nie chciała go zranić.

– Ollie, moja fobia to nie jest temat, który lubię roztrząsać – powiedziała, mając nadzieję, że jakoś dzięki temu go zniechęci.

– Wiem, ale mimo wszystko... – Westchnął. – A nie mógłbym ci jakoś pomóc? Doro, proszę! – nalegał, wyraźnie ze swojego pomysłu zadowolony.

– Kiedy ja nawet nie wiem, jak sama mogłabym sobie pomóc! Co ja mam twoim zdaniem zrobić, Oliverze? – zapytała, kręcąc głową.

Przez moment wyglądał na pokonanego – błysk w jego oczach przygasł – po chwili jednak ogień pojawił się na nowo. Uśmiechnął się niepewnie, jakby coś rozważając i bojąc się zaproponować. Zmrużyła oczy, obserwując go i próbując stwierdzić, co właściwie przyszło mu do głowy. Miała złe przeczucia.

– A czy... ja też cię brzydzę? – zapytał nagle, wprawiając ją w osłupienie.

Spojrzała na niego jak na wariata.

– Oczywiście, że nie! Przecież cię kocham – palnęła, dopiero po chwili uświadamiając sobie, co właśnie powiedziała na głos. Zarumieniła się, ale Oliver nie wyglądał na złego – jego oczy rozbłysły jeszcze bardziej.

– To chyba dobrze, bo ja ciebie też. I to od samego początku – przyznał, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – To może w takim razie po prostu byś się ze mnie napiła? Może to pomoże – zadecydował. W pierwszym momencie jego słowa do niej nie dotarły. – Proszę cię. Bella mi mówiła, że nie macie jadu, więc...

– Nie!

Zerwała się z miejsca tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie. Chciała wyjść z pokoju, ale jakimś cudem pomyliła kierunki i w ułamku sekundy znalazła się po najdalej znajdującą się ścianą. Przywarła do niej plecami, mocno zdenerwowana.

Zobaczyła w jego oczach ból, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Krew, jakakolwiek krew... Nie, nie, nie, nie, nie...

– Ale dlaczego? – zapytał, podnosząc się, zastygł jednak w miejscu, kiedy drgnęła niespokojnie. – Izadoro...

Jęknęła.

– Dlaczego chcesz mi to zrobić? – zapytała z goryczą. – Przecież ci powiedziałam, że tego nie chcę i nie lubię nawet o tym rozmawiać. Ja po prostu... – zaczęła i urwała, bo Oliver jednak ruszył się z miejsca.

Skuliła się pod ścianą, kiedy do niej podszedł, ale przez cały czas nie mogła oderwać od niego wzroku. Kiedy stanął przed nią, mogła po prostu na niego patrzeć – świadoma jego wszystkich zalet, bijącego serca i ciepła ciała. Podszedł tak blisko, że ostatecznie przycisnął ją do ściany, ponownie biorąc ją w ramiona.

– Proszę... – nalegał.

Uciekła wzrokiem gdzieś w bok.

– Nie!

Pogłaskał ją po pliczku.

– Dlaczego? – zapytał i wydało się, że naprawdę rani go tym, że nie kwapi się do rozerwania mu gardła. Czy musiał tak na nią patrzeć?

– Po prostu nie mogę... – jęknęła, czując, że na samą myśl żołądek podchodzi jej do gardła, grożąc wywróceniem się na drugą stronę.

– Tylko spróbujmy – powiedział, patrząc jej w oczy. – Po prostu spróbuj, nic więcej – dodał z przekonaniem, cały czas się jej przypatrując.

Zacisnęła powieki, nie chcąc na niego patrzeć, ale nawet wtedy widziała wyraźnie jego twarz i wpatrzone w nią szmaragdowe oczy. Tak bardzo chciał jej pomóc i to do tego stopnia, że był gotów pozwolić, żeby napiła się jego krwi...

Ale nie mogła...

Nie mogła...

Nie...

Powoli uniosła powieki i raz jeszcze na niego spojrzała. Kiedy znów zagłębiła się w jego zielonych oczach, niczym w transie skinęła głową, po czym bardzo powoli nachyliła się, żeby musnąć wargami jego szyję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro