6. Głosy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Błękitne oczy błysnęły w lustrze, doskonale komponując się ze złocistymi lokami Izadory. Dziewczyna lekko przekrzywiła głowę, po czym delikatnie nawinęła blond pasemko na palec i podsunęła go bliżej twarzy, dokładnie lustrując go wzrokiem. Idealne brwi uniosły się lekko ku górze, po chwili opadając w geście rozczarowania.

Nie, to już nie było to. Co z tego, że pod tą postacią czuła się najlepiej, skoro taki wygląd zaczynał powoli ją nudzić? Dora nie znosiła monotonii, zwłaszcza w swoim życiu, teraz zaś czuła, że musi w końcu coś w sobie zmienić, jeżeli wkrótce nie chce oszaleć. Już i tak była wystarczająco pokręcona, po co więc dodatkowo ryzykować?

Hm, czy tak właściwie można oszaleć z nudy? Bardzo możliwe, zwłaszcza kiedy ma się przed sobą całą wieczność i bardzo indywidualnych charakter.

Błękit oczu ustąpił zieleni, włosy zaś zawinęły się w urocze loczki, sięgając Dorze zaledwie do łopatek. Włosy w jednej chwili zmieniły kolor na coś pośredniego pomiędzy rudym, a jasnym brązem, dając dość intrygujący efekt.

Mogła z czystym sumieniem stwierdzić, że jest w pełni usatysfakcjonowana.

-Hej, Bella dwa-zero! – usłyszała nim jeszcze drzwi jej pokoju otworzyły się gwałtownie. – Masz ochotę na... – Emmett urwał w pół zdania, w końcu dokładniej jej się przyglądając.

– 'Dora', to jedyne zdrobnienie, które uznaję – oznajmiła pogodnie, udając, że nie dostrzega zaskoczenia na twarzy swojego nowego przybranego brata. Raz jeszcze zerknęła w lustro, utwierdzając się w przekonaniu, że faktycznie wygląda znakomicie. – Nie, jednak nie wytrzymam – zachichotała. – Wyraz twojej twarzy jest bezcenny, misiaczku.

Z lekkością i gracją baletnicy, minęła go, wychodząc z pokoju. Była przy schodach, kiedy wampir w końcu się otrząsnął i zdecydował do niej dołączyć.

– Jesteś bardziej rozrywkowa od Bells – stwierdził z entuzjazmem. – Ona jest zapatrzona w nasz chodzący encefalograf, a przecież nie można tak po prostu zapomnieć o "fajniejszych" członkach rodziny, nie uważasz?

Skwitowała to śmiechem. W duchu czuła się mile połechtana, bo ten z członków klanu Cullenów sprawiał, że czuła się częścią tej rodziny, a przecież o niczym więcej nie ważyła się marzyć. Chciała po prostu czuć, że gdzieś przynależy – wtedy mogła spokojnie zmierzyć się ze wszystkim, co przyszłość szykowała dla niej i Isabel.

To, co miało się wydarzyć w najbliższym czasie, było dla niej jednak jedną wielką niewiadomą. Przeczucia, których doznawała, wydawały się nie mieć logicznego sensu. Próbując pojąć znaczenie pojedynczych myśli, które z bez ostrzeżenia pojawiały się w jej umyśle, kiedy skupiała się na przyszłości, były zagadkami, które zdecydowanie wykraczały poza jej umiejętności poznawcze.

Co ciekawe, wszystko zaczęło się od dnia jej przybycia na Alaskę, od jednego dziwacznego zdania. "Ona jest drogą do niego" – do tej pory nie potrafiła pojąć, jak powinna zinterpretować te słowa. Jedyne, czego była pewna to to, że dotyczą Isabel.

– Widzieliście już nowe wydanie mojej siostrzyczki? – Głos Emmetta sprawił, że zapomniała o dręczących ją pytaniach. Z uśmiechem wkroczyła do salonu, w pełni już przekonana, że obecny wygląd idealnie do niej pasuje. – Ten dar jest świetny. Ledwo przywykłem do tego, że czasami wygląda jak Bella – ciągnął jej przybrany brat, emocjonując się bardziej, niż można było przypuszczać.

– Uważaj, bo się zakochasz – rzuciła chłodno Rosalie, spoglądając wrogo na Izadorę.

Nie przepadała ani za nią, ani za jej siostrą, choć żadna z bliźniaczek nie była tak naprawdę pewna dlaczego – nawet nie próbowała dać im szansy. Dorę czasami korciło, by ją o to zapytać, jednocześnie jednak czuła, że powód złości Rosalie jest niesłuszny i wkrótce ich relacje się odmienią, ale zachowywała tę wiedzę dla siebie.

– Nie musisz się martwić. On jest pisany tobie, nie mi – uspokoiła blondynkę, nawet jeśli ta sceptycznie podchodziła do przeczuć jej i Isabel.

W tym momencie była pewna tego, co czuje, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaintrygowana ciepłem, które rozeszło się po jej ciele na myśl o przyszłym, obcym jej jeszcze partnerze, raz jeszcze pomyślała o szepcie, który rozległ się w jej umyśle, kiedy po raz pierwszy zawitała na Alasce. Od tamtego czasu nawiedził on ją jeszcze parokrotnie, ostatni raz wtedy, kiedy była w pokoju z Edwardem i swoją siostrą – to dlatego tak bardzo ucieszyła się, że oboje wychodzą.

Teraz pojawiło się ponownie, drugi raz tego dnia. Co ciekawe, za każdym razem czuła coraz większy niepokój – tym razem wzdrygnęła się, jakby nagle dotknęło ją coś obślizgłego i nieprzyjemnego.

– Hej, mówię do ciebie. – Rosalie przywołała ją do porządku. – Czyli w i e s z, że nie muszę się martwić? – zapytała, starając się ukryć fakt, że odpowiedź Izadory jest dla niej istotna.

– Absolutnie – zapewniła.

Rose wtuliła się w Emmetta, wyraźnie uspokojona. Dora nawet nie zauważyła, kiedy dziewczyna właściwie znalazła się na kolanach u swojego męża, musiała jednak przyznać przed samą sobą, że odrobinę jej zazdrościła. Nie tego z braci Cullen oczywiście, ale kogoś, kto kochał ją ze wzajemnością.

Izadora jako jedyna była sama.

Ona jest drogą do niego, padło w odpowiedzi na jej prywatne żale.

Powoli miała tego wszystkiego dość. Zagadki ją irytowały. Przez miesiące po przemianie przywykła do tego, że na każde pytanie odpowiada znajomy głos w jej głowie, a ona nie musi się wysilać. Jeszcze jako człowiek miała niezwykle wyczuloną intuicję, była ciekawska z natury i nienawidziła nie wiedzieć. A teraz po raz pierwszy od dawna musiała męczyć się z wątpliwościami i zgadywać.

– Nie uważacie, że ona jest teraz strasznie podobna do was? – zapytał pogodnie Emmett, kiedy do salonu weszli przybrani rodzice całego rodzeństwa. – Choć może bardziej do Esme, ale te oczy... – trajkotał, niezbyt zainteresowany tym, czy ktokolwiek właściwie go rozumie albo słucha.

– To szmaragdowy, rzadko się go spotyka – wtrąciła się, zupełnie nieskrępowana spojrzeniami doktora i jego żony. – Carlisle miał błękitne za życia, więc twoje rozumowanie jest błędne, czyż nie? – upewniła się, choć doskonale wiedziała, że ma rację.

– Zgadza się. – Carlisle spojrzał na nią z fascynacją. – Twój dar objawia się nieco inaczej niż w przypadku Belli – zauważył. – Mimo przemiany, nie możemy sobie poradzić z gorączką i osłabieniem, poza tym jej przeczucia pojawiają się zdecydowanie rzadziej.

– Nie rozumiem tego. – Loczki Izadory zawirowały wokół twarzy, kiedy z frustracją pokręciła głową. – To coś, co nas łączy, ten sam dar, a jednak reagujemy inaczej. To jedna z nielicznych rzeczy, których nie potrafię wyjaśnić. Jak myślę o jej przeczuciach, w głowie mam całkowitą pustkę – pożaliła się.

Carlisle skinął głową ze zrozumieniem. Izadora wiedziała, że choć przeczucia nie szkodziły Belli, jego jako lekarza niepokoiły towarzyszące im objawy. Jeśli chodziło o nią, była w pełni spokojna o siostrę; czuła, że te dziwne przeczucia przyniosą Isabel coś dobrego, nawet jeśli nie miała jeszcze pojęcia co.

Ona jest drogą do niego...

Zadrżała, kolejny raz słysząc to intrygujące zdanie. Zupełnie machinalnie objęła się ramionami, jakby usiłując się bronić przed chłodem, którzy prowadził jej ciało. Coś się stało, coś niedobrego... – podpowiadał instynkt, wciąż jednak nie otrzymywała odpowiedzi na jedno istotne pytanie: O co chodziło?

Wszyscy poczuli to w tej samej chwili. Oszołomiona zakryła usta dłonią, sparaliżowana słodkim zapachem, który nagle wypełnił jej płuca. Jęknęła cicho, nie tyle z powodu pragnienia, które nagle poczuła, a dziesiątek różnych głosów, które wypełniły jej umysł. Niespokojne, przekrzykujące się szepty, odbijające się boleśnie w jej głowie i powoli doprowadzając ją do szaleństwa. Dar, który do tej pory traktowała niemalże z czcią, w jednej chwili stał się najgorszym przekleństwem, znienawidzony podobnie jak słowa, które dosłownie wypalały się w jej podświadomości, sięgając niemal samej duszy.

Ona jest drogą do niego...

Do niego...

NIEGO...

– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła sfrustrowana, ukrywając twarz w dłoniach i usilnie starając się zapanować nad bólem oraz zawrotami głowy. Zachwiała się lekko i byłaby upadła, gdyby stojąca najbliżej niej Esme nie przytrzymała jej za ramię.

– Izadoro? – zaniepokoiła się wampirzyca, momentalnie zapominając o szoku i pragnieniu, wywołanymi pojawieniem się zapachu ludzkiej krwi w powietrzu. W tym momencie liczyła się dla niej jedynie przybrana córka.

Troska i niepokój w głosie partnerki głowy rodziny Cullenów, wpłynęły na Izadorę kojąco. Skorzystała z pomocy Esme, jak nigdy wcześniej czując się częścią tego niezwykłego klanu. Nie przypuszczała nawet, że w tak krótkim czasie stanie się dla nich ważna, więc ta nagła oznaka matczynej miłości wytrąciła ją z równowagi i pozwoliła chwilowo zapanować nad narastającym bólem.

– Coś jest nie tak – wydyszała, ledwo łapiąc oddech. – Coś... Och! – wyrwało jej się, kiedy znów poczuła ból.

– Carlisle – szepnęła bezradnie Esme, nie wiedząc jak właściwie powinna jej pomóc. – Co ja mam z nią zrobić? – zapytała, spoglądając na męża.

Szepty wciąż rozbrzmiewały w umyśle Izadory, tworząc niebezpieczne połączenie w parze z kuszącym zapachem krwi. Ledwo zarejestrowała przybycie Tanyi i Kate, które na chwilę zamarły u stóp schodów, próbując ocenić sytuację. Chwilę później pojawili się Jasper i Alice – ona wciąż z mocno zmierzwionymi włosami, co mogłoby być efektem wiatru, gdyby nie pośpiesznie założona koszula jej partnera, wciąż rozpięta pod szyją; blondyn mocno ściskał dłoń chochlicy, wyraźnie ledwo nas sobą panując – nadal odczuwalne przez niego pożądanie potęgowało głód i jego oczy były niepokojąco czarne.

– Krew... – odezwała się cicho Tanya. – Co się stało? – zapytała, wbijając wzrok w Izadorę, jakby podejrzewała, że to ona jest ranna.

– Nie jesteśmy pewni – odpowiedział jej Carlisle, podchodząc do podtrzymywanej przez jego żonę dziewczyny. – Izadoro, słyszysz mnie? – zapytał dość opanowanym tonem, którego wyuczył się przez te wszystkie lata bycia lekarzem.

Delikatnie ujął jej twarz w dłonie, chcąc się jej przyjrzeć. Spojrzała mu w oczy w pełni świadoma; dotyk lodowatej skóry przynosił jej ulgę, odrobinę tłumiąc ból głowy, który ją męczył. Oddychała przez usta, łapczywie chwytając powietrze i wyraźnie walcząc o głos.

– Tak... – wydyszała. – Przeczucie. Chyba... Nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego, więc nie mam pewności, ale... – Musiała przerwać, by zaczerpnąć tchu i zwalczyć w sobie pokusę, by zacząć wyć z bólu oraz narastającej frustracji.

Doktor chciał coś powiedzieć, powstrzymał się jednak, słysząc, że drzwi wejściowe otwierają się gwałtownie. Dora uniosła głowę, kiedy Edward i Bella wpadli do salonu – ból ustąpił momentalnie, głosy ucichły, a ona w końcu mogła zacząć normalnie funkcjonować.

– Carlisle – jęknęła Isabel. Dora zauważyła, że jej siostra wygląda na bliską załamania nerwowego. – Ja nie chciałam, naprawdę nie chciałam... – mamrotała gorączkowo. Blada i przerażona, zamarła w progu, dygocąc na całym ciele; nerwowo przyciskała dłonie do ust, przez co jej głos był lekko przytłumiony. – Tato, proszę, pomóż mu – załkała. Izadora nie przypuszczała nawet, że cokolwiek mogłoby doprowadzić jej siostrę do takiego stanu.

Carlisle krótko przyjrzał się Dorze i upewniwszy się, że ta pewnie już trzyma się w pionie, natychmiast skupił się na swojej drugiej córce. Zlustrował wzrokiem jej przerażoną twarz, po czym w końcu spojrzał na Edwarda, stojącego w znacznym oddaleniu od Belli. Izadora również spojrzała na miedzianowłosego i zamarła, nagle wszystko pojmując.

Partner jej siostry trzymał na rękach ludzkiego chłopaka. Izadora jak zaczarowana wpatrywała się w dość wątłe i niezbyt wysportowane ciało. Jego niemal srebrzyste włosy częściowo przysłaniały twarz, pół-wampirzyca wiedziała jednak, że ma łagodne, wciąż nieco chłopięce rysy twarzy. Był nieprzytomny – szkarłatna krew znaczyła jego skroń i blond włosy – instynkt jednak podpowiadał jej, że jego oczy mają kolor szmaragdowy.

Ten niezwykle rzadki kolor, ten, który w tym momencie miały jej własne tęczówki...

Doktor podszedł do chłopaka, by móc ocenić jego stan. Podczas krótkiego badania głowa nieznajomego odchyliła się odrobinę, ukazując świeże ślady po ugryzieniu. Rana już nie krwawiła, musiała więc nie być zbyt poważna, wyjaśniała jednak zachowanie Belli; Dorze nadal wydawało się trochę zbyt gwałtowne, podejrzewała wręcz, że kryje się za nim coś więcej, niż utrata kontroli, ale nie zamierzała teraz tego roztrząsać.

– Nic mu nie będzie – zapewnił spokojnie Carlisle. Dziwne, ale Izadora poczuła się nieco lepiej. Ufała słowom wampira, poza tym doktor wydawał się być pewien swojej diagnozy, bo w pierwszej kolejności zajął się córką. – Bello, kochanie, nikt nie ma ci tego za złe – zapewnił ją. Podszedł do niej, w uspokajającym geście kładąc dłoń na jej ramionach. – Dopiero co przeszłaś przemianę, a radzisz sobie znakomicie. Taka sytuacja mogła się zdarzyć każdemu i skończyć zdecydowanie gorzej. – Ucałował ją w czoło. – Podać ci coś na uspokojenie?

Pokręciła przecząco głową. Choć wciąż nie mogła wydobyć z siebie głosu, Dora zauważyła, że jej siostrze nieco ulżyło. Dhampirzyca wciąż wpatrywała się w chłopaka, którego Edward zdążył ułożyć już na kanapie; miedzianowłosy teraz już obejmował swoją roztrzęsioną partnerkę, zamiast niej odpowiadając na pytania ojca.

Izadora rozejrzała się po pokoju. Esme wciąż lekko ją podtrzymywała, Dora więc uśmiechnęła się uspokajająco i delikatnie wyswobodziła się z jej objęć. Zauważyła, że Alice wyprowadziła już Jaspera, by przypadkiem jednak nie doszło do tragedii. Rosalie i Emmett również już opuścili salon, prawdopodobnie przez konieczność zwolnienia kanapy dla rannego chłopaka. Jedynie siostry Denali trwały na swoim miejscu przy schodach; ich oczy odrobinę pociemniały, nic jednak nie wskazywało na to, że są niebezpieczne. Obie wpatrywały się w Bellę – Kate ze współczuciem, Tanya zaś z mieszaniną satysfakcji i zawiści, wyraźnie zirytowana opiekuńczym zachowaniem Edwarda. Izadora naprawdę chciała ją znielubić, nie pozwalało jej na to jednak jedno z przeczuć, podpowiadające, że relacje między wampirzycą a jej bliźniaczką jeszcze się unormują.

Nikt nie patrzył na chłopaka, ani na nią – z wyjątkiem Isabel. Dora podchwyciła błagalny wzrok bliźniaczki, która wciąż usiłowała nakłonić Edwarda i Carlisle'a do zajęcia się nieznajomym, a nie ją. Zależało jej na nim, bardzo zależało, ale właściwie dlaczego?

Nienawidziła pytań, to zaś szczególnie mocno ją irytowało. Mogła jedynie zgadywać, co w tym momencie kierowało jej siostrą i sprawiało, że ten chłopak był dla niej taki ważny. I wszystkie teorie, które przychodziły jej do głowy, rozpalały w niej dziką zazdrość. Nie rozumiała i wstydziła się tej reakcji, co jednak mogła na nią poradzić?

A Bella wciąż patrzyła na nią błagalnie.

Izadora zacisnęła dłonie w pięści, czując jak pulsują ciepłem, które momentalnie wypełniło całe jej ciało.

Już wiedziała co zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro