9. Oczyszczająca historia

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pełna rezerwy i sprzecznych ze sobą emocji, usiadłam na drugim krańcu kanapy. Kolana podwinęłam pod brodę, łydki zaś objęłam ramionami; robiłam wszystko, by zajmować jak najmniej miejsca – dosłownie wciskałam się w szczelinę między siedzeniem a oparciem. Gniewnie mrużyłam oczy, wpatrując się w Olivera, który przycupnął po drugiej stronie, w podobnej pozycji. Odległość między nami mimo wszystko wydawała mi się zbyt mała.

– Zaczynam pojmować, co ma się na myśli mówiąc "gdyby wzrok zabijał" – wymamrotał chłopak, próbując rozluźnić atmosferę. – Niezbyt przyjemne doświadczenie – mruknął, domyślając się, że jego starania są bezsensowne.

– W takim razie osiągnęłam efekt – stwierdziłam chłodno, pragnąc znaleźć się gdziekolwiek indziej, byle nie w tym pokoju.

Milczenie. Powoli zaczynałam mieć tego dość.

Nerwowo przeczesał palcami włosy, byleby zająć czymś ręce. Uważnie śledziłam każdy jego ruch, czego zaraz pożałowałam, bo jasną czuprynę wciąż zdobiły resztki zaschniętej krwi. To akurat nie stanowiło dla mnie pokusy, ale aż nazbyt dobrze przypominało o niedoszłej tragedii. Podobnie jak opatrunek na jego czole, które założył mu Carlisle, bo Izadora zdążyła jedynie uleczyć jego szyję i zatamować krwawienie, zanim puściły jej nerwy.

Oliver z roztargnieniem spojrzał na swoje poznaczone czerwienią palce, po czym pośpiesznie otarł je o jeansy. Poczucie winy, które nagle poczułam, zdecydowanie osłabiło mój gniew.

– Pamiętasz coś? – zapytałam, odwracając wzrok. Zaczęłam skubać nitkę koca, którym okryta była kanapa. – Wiesz, co właściwie się stało? – dopytywałam, jednocześnie bojąc się usłyszeć odpowiedź.

Zamyślił się na chwilę, sięgając pamięcią wstecz. Zamarłam, zaniepokojona przeciągającą się ciszą. Sama pamiętałam jedynie obezwładniający zapach krwi, jej smak w moich ustach i wołanie Edwarda, które w końcu przedarło się do mojej podświadomości, pomagając mi wyrwać się z amoku. A pierwszym co zobaczyłam, było wiotkie ciało Olivera i jego blada jak otaczający nas śnieg twarz. Nie miałam nawet chwili, by zastanowić się, skąd nagle wziął się tutaj mój niewidziany od roku przyjaciel – wszystko zostało przysłonięte świadomością popełnionego czynu i szoku z tym związanego.

I jedną, jedyną myśl – "Błagam, niech on nie będzie martwy".

Co w takim razie pamiętał Oliver? Robiło mi się słabo na myśl o tym, jakie wspomnienia mogły wypełniać jego umysł. Czy wiedział? Czy myśląc nad odpowiedzią na moje pytanie, widział mnie ogarniętą żądzą krwi? Pełne szaleństwa oczy; postawę drapieżnika; jak w nadludzkim tempie pokonuję dzielącą nas odległość i z dzikim warknięciem rzucam mu się do gardła?

Co ciekawe, nie martwiła mnie możliwość tego, że mógłby poznać prawdę. Bardziej przerażało mnie to, jak ją przyjmie. Że spojrzy na mnie z obrzydzeniem, odwróci się i odejdzie po raz kolejny – nie byłabym w stanie zaakceptować tego tak łatwo. Rok czy nie, Oliver Collins pozostawał moim przyjacielem.

Jasne, mój czyn mógł ściągnąć poważne konsekwencje na takich jak ja i byłam tego świadoma. Gdyby Oliver wiedział, jego los byłby praktycznie przesądzony – mógłby albo zginąć, albo zostać jednym z nas. Żadna z tych opcji nie była dla niego dobra, ale takie były nasze prawa, a łamanie ich i dawanie Volturi pretekstu do wszczęcia konfliktu, były ostatnim, czego nasza rodzina w obecnej sytuacji potrzebowała.

– Ollie? – szepnęłam, zaniepokojona przeciągającym się milczeniem. Zaczynałam żałować zadanego pytania – może czasem lepiej pewnych rzeczy nie wiedzieć, pozostać w błogiej nieświadomości...?

Uważnie obserwowałam jego twarz, próbując stwierdzić, co myśli. Wyjątkowo żałowałam, że nie posiadam umiejętności Edwarda – mogłam jedynie zgadywać, nieumiejętnie interpretując emocje, które zdradzał.

Słysząc mój głos, wzdrygnął się, jakby wyrwany z głębokiego zamyślenia. Zielone oczy spoczęły na mnie, Oliver zaś znienacka uśmiechnął się, lekko zażenowany.

– Tak właściwie, pamiętam bardzo niewiele. Jedynie to, że chyba się poślizgnąłem podczas spaceru. Pewnie rąbnąłem głową o ziemię, bo dalej była już tylko ciemność – stwierdził. Ulga, która na mnie zstąpiła, była niemal materialna. – I coś jeszcze – dodał nagle. – Kogoś jeszcze – sprostował, a mnie serce omal nie stanęło.

– Carlisle'a? – zasugerowałam, próbując zamaskować napięcie w swoim głosie. – Przynieśliśmy cię do niego od razu, może więc... – zaczęłam, modląc się w duchu o jakiekolwiek bezpieczne dla niego wyjście z tej sytuacji.

Ku mej rozpaczy, pokręcił przecząco głową.

– Jego też, ale do jak już całkiem oprzytomniałem – zgodził się. – Nie wiem, może to zwykły majak, ale pamiętam twarz dziewczyny. Taki uroczy, zielonooki rudzielec...

Mimo ciągnęło zdenerwowania nie mogłabym tak po prostu zignorować zachwytu w jego głosie, kiedy opisywał Izadorę. W sumie nie powinnam się dziwić, że moja siostra zauroczyła nawet nieprzytomnego Olivera – biedaczek miał nieszczęście zakochiwać się w najmniej odpowiednich dla siebie dziewczynach. Co prawda pech ten zwykle nie dotyczył zadurzenia się w nieśmiertelnej, a po prostu w pustych panienkach, które otwarcie nim gardziły, ale mimo wszystko...

– Ach, Izadora – mruknęłam do siebie z ulgą, bardziej niż zwykle doceniając fakt, że moja siostra miała zdolności do zmiany wyglądu i nie musiałam wymyślać wyjaśnienia, by wytłumaczyć nagłe pojawienie się mojej bliźniaczki.

Oliver pokiwał głową w zamyśleniu, jakby próbując dobrze zapamiętać wypowiedziane przeze mnie imię. Jego twarz miała nieprzenikniony wyraz, co w jego przypadku było prawdziwą rzadkością.

– Powiedziałaś, że mnie przynieśliście – przypomniał mi. – Ona też tam była? – zapytał pozornie obojętnym tonem. Mimo wszystko coś podpowiadało mi, że odpowiedź jest dla niego istotna.

– Nie. Jedynie ja i mój chłopak Edward – odpowiedziałam, stawiając na szczerość. Mimo wszystko czułam się nieco dziwnie nazywając Edwarda "swoim chłopakiem"; według mnie to określenie było nieodpowiednie i znacznie umniejszało nasze faktyczne relacje.

Oliver wyglądał na zaskoczonego.

– Edward? – powtórzył. – Więc ty i James... Cóż, byłem przekonany... Ale z drugiej strony, szkolne związki szybko się rozpadają – mruknął, nie chcąc by jego słowa zabrzmiały tak, jakby miał jakieś uwagi do jego decyzji.

Westchnęłam cicho. Krótko spojrzał mi w oczy i zamilkł, domyślając się, że ja i James nie zerwaliśmy ze sobą tak po prostu. Najgorsze w tym wszystkim było, że to ja musiałam przekazać mu teraz złe wieści.

– Ollie, Mel i James nie żyją – szepnęłam zdławionym głosem, bo ten temat wciąż był dla mnie trudny.

Z wrażenia zachłysnął się powietrzem.

– Co?! Kiedy? Jak? – Był w szoku.

Potrzebowałam dłuższej chwili, by odpowiedzieć. Przymknęłam oczy, pierwszy raz od dłuższego czasu mierząc się ze wspomnieniami z polany i tymi wcześniejszymi z pokoju Edwarda. Wszystko trwało zaledwie ułamki sekundy, więc jedynie wampir mógłby zauważyć się się waham.

– Kilka tygodni temu – odparłam lakonicznie, pomijając przyczyny, bo do tej pory nie znałam oficjalniej wersji wydarzeń. James chyba nawet wciąż był uważany za zaginionego.

Oliver szczęściem nie drążył tematu.

– Wiesz, może nie powinienem tego mówić, ale nie przypuszczałem, że w tak krótkim czasie byłabyś w stanie związać się z kimś innym – wyznał. Jak zawsze, kiedy rozmowa robiła się trudna, zmieniał temat na inny, lżejszy. – Nie zrozum mnie źle, Isa, ale...

– Nie, nie. W porządku – zapewniłam pośpiesznie. – Widzisz, rozstaliśmy się wcześniej, z innych powodów. W ciągu ostatniego miesiąca bardzo wiele zmieniło się w moim życiu, Ollie.

Słowa popłynęły z moich ust same. Rozmowa z Oliverem zawsze była dla mnie czymś naturalnym i znajomym, namiastką domu i normalnego życia. W jednej chwili poczułam się tak, jakby rok naszej rozłąki nigdy nie miał miejsca, jakby nic podobnego się nie wydarzyło. Całkiem zapomniałam o cierpieniu, które mi zadał i złości, którą na samym początku czułam. Patrząc mu prosto w oczy, rozmawiałam z nim dokładnie tak jak zawsze.

Opowiedziałam mu wszystko, oczywiście w ocenzurowanej wersji – żadnych wampirów, wilkołaków, darów i przepowiedni. Ani jedno słowo o tym, że nagle, nie dalej jak tydzień wcześniej odnalazłam swoją siostrę bliźniaczkę. Po prostu historia o nieszczęśliwym pożarze, rodzinie zastępczej i przykrej tragedii rodzeństwa Winger, poprzedzonej zdradą i końcem związku na odległość. Jedynie opisując moje i Edwarda pozwoliłam sobie na szczerość, wprost stwierdzając, że nigdy nie darzyłam nikogo tak silnym uczuciem – nawet James'a.

– Tutaj sprowadziliśmy się niedawno – powiedziałam spokojnie. – Carlisle dostał ciekawą ofertę pracy, poza tym na Alasce ma swoich dobrych znajomych. No i... tak jakoś leci – zakończyłam niezgrabnie, ciesząc się, że niczego po drodze nie pomyliłam.

– Och, Isa... – Nie wiedział, co powinien mi powiedzieć. – Musiało ci być ciężko – stwierdził w końcu.

Spojrzałam mu w oczy.

– Nadal jest – sprostowałam, bo wciąż bałam się o bezpieczeństwo moich bliskich. – A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? – zapytałam. Nie oczekiwałam odpowiedzi. – To, że nie było przy mnie żadnego z moich przyjaciół – powiedziałam, starając się nie rozpamiętywać przyczyn dla których zostawili mnie Jacob i jego znajomi z rezerwatu.

Oliver pośpiesznie odwrócił wzrok, próbując ukryć zażenowanie i poczucie winy, ja jednak zauważyłam je w jego pięknych oczach. Nagle też uświadomiłam sobie, że w trakcie mojej opowieści dzielący nas dystans gwałtownie zmalał – praktycznie siedzieliśmy obok siebie, stykając się ramionami. Z wahaniem szturchnęłam go lekko, starając się kontrolować siłę, a kiedy na mnie spojrzał, wysiliłam się na blady uśmiech.

– Wyjaśnij mi, Ollie, co takiego zrobiłam rok temu, że zdecydowałeś się zostawić mnie bez słowa? – zapytałam, próbując zrozumieć. Mój głos nie wyrażał złości – po prostu chciałam wiedzieć.

– Przecież problem w żadnym wypadku nie leży w tobie! – zaprotestował gwałtownie, wstrząśnięty tym, że coś podobnego mogło przyjść mi do głowy. – Błagam, nie mów mi, że przez cały rok obwiniałaś się o to, że wyjechałem – jęknął, uważnie obserwując moją twarz.

Milczałam, uparcie wpatrując się w przestrzeń. Słusznie wziął to za odpowiedź twierdzącą.

– O Boże! – Uderzył głową o kolana, czego zaraz pożałował. Widząc, jak się krzywi, zawahałam się czy nie powinnam zawołać taty, szybko jednak się opanowałam. Tym bardziej, że przypomniało mi się, że rodzice wyszli jakiś kwadrans wcześniej. – Isabel, przez ciebie czuję się jak jakiś dwulicowy dupek – poskarżył mi się Oliver, masując obolałe czoło.

– Przepraszam – bąknęłam, zastanawiając się po raz kolejny, dlaczego nie potrafię wściec się na niego tak, jak początkowo planowałam. – Ale skoro nie ja, kto jest winny temu, że wyjechałeś?

– Moja matka – odpowiedział po prostu. – Kolejny sposób na to, żeby mi dokopać.

Zamrugałam oszołomiona. Trudno był nie pamiętała tej chłodnej, nieczułej kobiety, która wychowywała Olivera. Jego ojca nie znałam – zmarł przed narodzinami syna – ale spotkanie z Eveline Collins było trudnym do zapomnienia i jednocześnie bardzo przykrym doświadczeniem, nawet w tym momencie, choć przemiana zamazała niektóre moje wspomnienia.

Collinsownie byli bogatą rodziną – nie tak jak Cullenowie, ale jednak. Dzieciaki wychowując się w takich warunkach, zwykle miały zniszczone dzieciństwo – lepiej znały wszystkie swoje opiekunki niż twarze własnych rodziców. Oliver nie był wyjątkiem, choć – dzięki Bogu – nie stał rozpuszczonym bachorem z wielką fortuną; odkąd go poznałam, zawsze był miły, dyskretny i odrobinkę fajtłapowaty, choć to ostatnie akurat dodawało mu uroku.

Ale nie w opinii jego matki. Odkąd sięgałam pamięcią, Oliver niejednokrotnie był poniżany przez swoją matkę-idealistkę, która nie potrafiła ścierpieć tego, że jej jedyny syn nie potrafi sprostać jej wymaganiom. Nie wiedziałam, czy stała się taka po śmierci swojego męża, czy może po prostu od zawsze taka była, ale to było mało istotne. Ważne, że otrawcie gardziła decyzjami Olivera, począwszy od tego, że wybrał zwyczajną, publiczną szkołę, gdzie chodziły "takie niedobitki" jak ja czy Wingerowie. Nigdy też nie pogodziła się z tym, że Ollie we wszystkim był po prostu przeciętny i że mu to odpowiada.

– Powiedziała, że załatwiła mi miejsce na jakiejś ekskluzywnej uczelni – sama zgadnij jak – prychnął. – Harvard! Ja i prawo? Wolne żarty! – Zaśmiał się bez wesołości. – Odmówiłem, jak zwykle się pokłóciliśmy, choć tym razem poważniej niż zwykle. Zagroziła, że albo w końcu się za siebie wezmę, albo mnie wydziedziczy – wolałem to drugie. Scena jak z kiepskiego dramatu, nie? – Zerknął na mnie, jeszcze bardziej zażenowany.

– A to s... – zaczęłam, ale w porę ugryzłam się w język. – Dlaczego nie przyszedłeś do mnie? – zapytałam, wciąż nie rozumiejąc jego zniknięcia.

Dawniej po kłótni z matką lądował w moim pokoju; Renée taktownie udawała, że nie ma pojęcia o moim nocnym gościu, rano zaś zachowywała się tak, jakby Oliver właśnie nas odwiedził. Nawet wspominając jak bardzo była roztrzepana, nie byłam w stanie uwierzyć, że faktycznie nie miała pojęcia, jak sprawy faktycznie wyglądają.

– Od razu spakowałem trochę rzeczy. Miałem odrobinę gotówki, poza tym dzień wcześniej dostałem odpowiedź z tutejszego uniwersytety, więc cel był prosty. Zamierzałem cię odwiedzić przed wyjazdem, ale... – Zawahał się. – Oznajmiła mi na odchodne, że jestem nikim. Że nawet ty jesteś bardziej utalentowana ode mnie – "ta mała prostaczka, czy coś w tym stylu. I że pewnie wstydzisz się znajomości z kimś takim jak ja, że to zwyczajna litość...

– A ty uwierzyłeś – stwierdziłam łagodnie. To nie było pytanie.

– Tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro