Chapter 21.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pamiętajcie o pozostawieniu gwiazdki i komentarza! 🖤










W głowie kręciło mi się niemiłosiernie, a mimo to, wciąż tańczyłam z Sebastianem na parkiecie. Gdy ponownie wpadłam w jego ramiona, roześmiana objęłam go za szyję.

-Musisz mi pomóc. - wyszeptałam mu na ucho. Odsunął się i zeskanował mnie wzorkiem, jakby chciał sprawdzić czy wszystko w porządku.

-Coś się stało? - wyglądał jakby naprawdę się martwił. Pokręciłam głową.

-Nie. - zaśmiałam się - Po prostu jestem troszkę pijana i sama nie zejdę z parkietu. - nie mogłam przestać się śmiać. Choć tak naprawdę, to nie wiedziałam, czemu się śmiałam...

-Jesteś bardzo pijana. - stwierdził, ale ja pokręciłam głową.

-Nigdy w życiu. - prychnęłam - Jestem trzeźwa jak... - Co niby można podać jako przykład trzeźwości? - Jak nie wiem co. - wzruszyłam ramionami - Ale jestem trzeźwa. - uśmiechnęłam się, ukazując ząbki.

-Jesteś pijana. - powtórzył, a ja przytaknęłam. Miał rację.

-No wiem... - oparłam głowę o klatkę piersiową szatyna. Ten objął mnie w talii i razem zeszliśmy z parkietu. Poczułam jak telelefon w kieszeni zaczyna wibrować. Z jękiem wyciągnęłam urządzenie i dopiero do mnie dotarło, która była godzina i ile miałam wiadomości. - Kurwa... - na wyświetlaczu pojawiło się imię Kurta.

-Co się dzieje? - pokazałam zielonookiemu wyświetlacz - Uhuhu. Ktoś będzie miał kłopoty. - przyłożyłam palec wskazującym do ust, aby go uciszyć.

-Cześć, Kurt. - zaśmiałam się. Kurwa niedobrze...

-Sabrina? Wszystkie w porządku? Co to za hałas? - rozejrzałam się wokół. Myśl. No myśl!

-Taak. - Sebastian patrzył na mnie z zainteresowaniem, pokazałam mu środkowy palec i skupiłam się na rozmowie - Jestem u... Santany! - pisnęłam zadowolona ze swojego pomysłu - Mamy babski wieczór i wrócę raczej późno. - zachichotałam. Dlaczego wszystko było takie śmieszne?

-Czy ty jesteś pijana? - cholerka. Zakryłam głośnik i spanikowana spojrzałam na Sebastiana.

-Pyta czy jestem pijana! - pisnęłam, a szatyn zaczął się śmiać - I co ja mam teraz zrobić? - spojrzałam na niego przerażona.

-Na pewno nie mów prawdy. - prychnął.

-Troszkę wypita. - mruknęłam do telefonu - Mam słabą głowę, a Santana przyniosła wino. - skłamałam.

-Słuchaj, mogłabyś zostać u niej na noc? - co kurwa - Jeśli mój tata lub mama Finna zobaczą, że jesteś pijana to będę miał kłopoty. Miałem cię pilnować. - wyjaśnił. Cholera jasna. Nigdy więcej nie skłamie.

-Pewnie. - odchrząknęłam w końcu.

-Świetnie. - odetchnął z ulgą - Do zobaczenia jutro. - zakończył połączenie. Przerażona spojrzałam na Sebastiana.

-Mam przerąbane. - jęknęłam.

-Wiem. - parsknął - Słyszałem. - przewróciłam oczami i wybrałam numer przyjaciółki.

-Santana! - pisnęłam, gdy brunetka odebrała połączenie - Musisz mi pomóc.

-Jejku dziewczyno, brzmisz jak desperatka. - prychnęła - Co żeś odwaliła? - przewróciłam oczami.

-Ja... - spojrzałam na szatyna, który miał niezły ubaw - Narozrabiałam. - jęknęłam.

-Jesteś pijana. - to było stwierdzenie a nie pytanie. Ona po prostu wiedziała.

-Tak. - mruknęłam - Kurt myśli, że jestem z tobą, więc musisz mnie kryć. - wyjaśniłam.

-Jasne. - zgodziła się od razu - A z kim tak naprawdę jesteś? - zagryzłam dolną wargę. Tego się właśnie obawiałam.

-Ja... - o matko, ona mnie zabije - Jestem z Sebastianem...

-Pieprzony Andrew McCarthy! - wrzasnęła - Co z tobą nie tak, laska? - wypuściłam powietrze z płuc.

-Możesz mnie dziś przenocować? - ignorując jej pytanie, przeszłam do kolejnej kwestii.

-Bardzo bym chciała, ale nie ma mnie w domu... - o nie. Nie. Nie. Nie tak miało być. - Wrócę dopiero jutro, więc...

-Ym jasne. - odchrząknęłam - Rozumiem.

-Ale jeśli potrzebujesz noclegu to...

-Poradzę sobie. - przerwałam jej - Dziękuję, Santana. - dodałam z wdzięcznością.

-Nie ma za co. Laski muszą trzymać się razem. - zakończyłam połączenie i spojrzałam na Smythe'a - Gdybym nie była tak pijana, to pewnie bym się martwiła. - powiedziałam śmiejąc się.

-Jesteś nienormalna. - mruknął roześmiany - Chyba za to cię lubię. - zaskoczona wybałuszyłam oczy.

-Czy Sebastian Smythe właśnie powiedział, że mnie lubi? - pisnęłam, udając zachwycenie. Szatyn zaczął się śmiać, ale skinął głową. - Wow. - mruknęłam - Aż zapiszę datę w kalendarzu. - parsknęłam.

-Powinnaś. - puścił mi oczko - Jaki masz plan? - spytał. Zmarszczyłam brwi. - O dzisiejszą noc pytam. - wyjaśnił.

-Oooo. - przytaknęłam - Ymm... - wzruszyłam ramionami - Nigdy nie spałam pod gołym niebem. - parsknęłam śmiechem. Z jakiegoś powodu bardzo śmieszyła mnie ta sytuacja. Tym powodem zapewne był alkohol.

-Jesteś chora. - mruknął i chwycił mnie za rękę - Myślę, że jestem w stanie cię uratować. - wyprowadził nas z baru.

-Co kombinujesz? - spytałam, opierając głowę o jego ramię. Ziewnęłam, rozglądając się wokół. Przymknęłam powieki i rozkoszowałam się przyjemnym chłodem, który panował na zewnątrz.

-Ratuję ci tyłek, śpiąca królewno. - mruknął, a ja uśmiechnęłam się pod nosem - Zasnęłaś mi już? - zaśmiał się, trącając mnie ramieniem. Lekko pokręciłam głową. Usłyszałam jego śmiech, a chwilę poniżej byłam w jego ramionach, ponad ziemią.

-Co jest... - mruknęłam zdezorientowana.

-Twój książę na białym koniu. - prychnął. Ziewnęłam po raz kolejny i mocniej wtuliłam policzek w klatkę piersiową zielonookiego.

W dupie miałam te wszystkie konflikty. Wiecie, co było w życiu naprawdę ważne? Sen.








Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro