Chapter 23.
Gwiazdki i komentarze mile widziane! 🖤
-Wszystko zostaje między nami. - warknęłam, gdy Sebastian podwiózł mnie do domu - Jeśli ktoś się czegoś dowie, to urwę ci głowę. Jasne? - zaśmiał i przytaknął.
-Pewnie. - mruknął.
-I nikt nie może wiedzieć, że wczoraj z tobą byłam. - dodałam, chwytając za klamkę.
-Oczywiście. - zaśmiał się.
-Mówię poważnie. - dodałam - Jeśli ktoś będzie cię pytał co wczoraj robiłeś to...
-Umiem kłamać. - przerwał mi - Jestem mistrzem Jeśli chodzi o intrygi, więc nie masz się czym martwić. - wzruszył ramionami.
-Nie wątpię, że umiesz kłamać. - prychnęłam - Obawiam się tego, czy mogę ci ufać. - wyjaśniłam - Wiem, że miałeś jakiś cel w naszym wczorajszym spotkaniu, ale nie wiem jaki. - mruknęłam - Wybacz, Smythe. Po prostu ci nie ufam. - wyszłam z samochodu i ruszyłam do domu.
-Ej! - odwróciłam się i ujrzałam Sebastiana, wychylonego przez okno - Kiedy to powtórzymy? - przewróciłam oczami.
-Nie widzę cię tu. - warknęłam i weszłam do środka - Wróciłam! - krzyknęłam, ściągając buty.
W korytarzu od razu pojawiła się matka Kurta, która mocno mnie do siebie przytuliła.
-Dzień dobry. - zaśmiałam się.
-Ależ się o ciebie martwiłam, dziecko. - potarła moje plecy i odsunęła się ode mnie - Kurt dopiero późno w nocy powiedział mi, że zostajesz u przyjaciółki na noc.
-Bardzo przepraszam, to moja wina. - mruknęłam. Machnęła dłonią.
-Spokojnie. Też kiedyś byłam młoda, wiem jak to jest szaleć. - zaśmiała się - Jesteś w wymarzonym miejscu na ziemi, korzystaj. - doradziła - Możesz robić co tylko uważasz za słuszne, tylko uprzedzaj mnie. Będę cię wspierać. - ta kobieta była cudowna.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się i poszłam do swojego pokoju.
Zmęczona rzuciłam się na łóżko i wtuliłam w miękką pościeli. Zamierzałam odespać wczorajszą imprezę, ale moje plany przerwał telefon.
-Halo? - jęknęłam.
-Gdzie nocowałaś? - przewróciłam oczami.
-Ciebie też miło słyszeć, Santana. - prychnęłam.
-Tak, tak... Darujmy sobie. Gdzie spędziłaś wczorajszą noc? - wzięłam głęboki wdech.
-Musimy się spotkać. - oznajmiłam - Jestem w domu i wolę nie ryzykować, że ktoś mnie usłyszy.
-Jasne. Za dwadzieścia minut w Lima Bean. - dodała i się rozłączyła. Jęknęłam i wstałam z łóżka. Chwyciłam bluzę i założyłam na siebie. Szybko wyszłam z pokoju i ruszyłam do wyjścia, po drodze zahaczając o kuchnię, w której był ojciec Kurta.
-Dzień dobry. - uśmiechnęłam się.
-Cześć, Sabrina. - odparł uśmiechnięty - Co słychać?
-Chciałam powiedzieć, że wychodzę z przyjaciółką na kawę. - wyjaśniłam.
-Jasne. - przytaknął - Rozumiem. Idź i baw się dobrze. - wzruszył ramionami. Przytaknęłam i wyszłam.
Czy znałam drogę? Oczywiście, że nie. Ale od czego są mapy google?
Udało mi się dotrzeć do celu na czas i z uśmiechem weszłam do środka. Zauważyłam Santanę przy stoliku, więc od razu do niej podeszłam. Oderwała się od telefonu i wskazała miejsce naprzeciwko siebie.
-Gadaj. - warknęła. Przełknęłam gulę w gardle i skinęłam głową.
-Nocowałam u Sebastiana. - odparłam na jednym wdechu. Wytrzeszczyła oczy i rozchyliła usta.
-Pieprzony Andrew McCarthy... - warknęła pod nosem - Jaki miał w tym cel? - zainteresowała się. Wzruszyłam ramionami.
-Nie mam pojęcia. - westchnęłam - Nie możesz nikomu powiedzieć. - spojrzałam na nią błagalnie - Dogadaliśmy się, że nikt nie dowie się o poprzedniej nocy i...
-Chwilę! - przerwała mi - McCarthy jestem gejem, tak? Nie zaliczył cię? - przerażona tym pomysłem, potrząsnęłam głową.
-Nie! - pisnęłam - Skąd. - zaprzeczyłam. Mogłam jej powiedzieć, że Sebastian był biseksualny, ale to raczej jego sprawa i nie powinnam wyciągać takich informacji na światło dzienne.
-Uff. - odetchnęła z ulgą - Same problemy przez tego cwaniaka. - prychnęła.
-Nie jest taki zły...
-Diabeł wcielony. - warknęła - Trzymaj się od niego tak daleko jak tylko jesteś w stanie. - poprosiła.
-Okey. - wzruszyłam ramionami - Jeśli to dla ciebie takie ważne. - dodałam. Uśmiechnęła się lekko.
-Jesteś bardzo naiwna, wiesz? - spojrzałam na nią zaskoczona - Wierzysz, że w każdym jest jakieś dobro. Nie skreśliłaś mnie choć od początku mówili ci, że jestem suką. Zaprzyjaźniłaś się z Puckiem, choć mówiłam żebyś uważała. - chwyciła mnie za dłoń - Skarbie, nie ma nawet grama dobra w Sebastianie. - wyszeptała.
-Może jest głęboko ukryte? - uśmiechnęłam się do niej. Pokręciła głową, krzyżując ręce na piersi.
-Nie ma. - zaśmiała się - On jest po prostu zły. - spuściłam wzrok na podłogę. Dla mnie był naprawdę w porządku. Może udawał? Może zależało mu tylko na tym cholernym konkursie i miałam być jakimś środkiem do celu...
- Będę uważać. - spojrzałam przyjaciółce w oczy - Jakieś plany na dziś? - zmieniłam temat.
-A i owszem. - uśmiechnęła się - Odbieramy co nasze. - zmarszczyłam brwi.
-W sensie?
-Spotykamy się ze Skowronkami i zamierzam wywalczyć prawo do piosenki Michaela Jacksona. - wytrzeszczyłam oczy.
-Jak to? Dlaczego nic nie wiem? - zdziwiłam się.
-Mówiłaś, że nie śpiewasz. - wzruszyła ramionami - Nie chcemy cię narażać. - uśmiechnęła się lekko. Może to źle, ale byłam im naprawdę wdzięczna. Miałabym śpiewać publicznie? Bez szans.
-Daj znać jak będzie po wszystkim. - poprosiłam.
Emilia Mikaelson
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro