Chapter 38.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gwiazdki i komentarze mile widziane! 🖤











Rozejrzałam się wokół i w końcu zauważyłam Sebastiana, stojącego przy murku. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że z daleko zauważyłam łzy w jego oczach.

-Co jest... - mruknęłam pod nosem i ruszyłam do szatyna. Stał oparty o mur, wpatrując się w kostkę brukową. - Sebastian. - zaczęłam niepewnie. Uniósł głowę i szybko otarł łzę z twarzy. Cholera. Było bardzo źle. - Co się stało? - położyłam dłoń na jego ramieniu.

Co się powinno robić w takiej sytuacji?! Co powinnam była zrobić? Co powiedzieć?

-Nic. - odchrząknął - Po prostu...

-Nie kłam, proszę. - przerwałam mu - Dotarliśmy do takiego momentu, że cię nie nienawidzę. - uśmiechnęłam się lekko - Nie schrzań tego. - poprosiłam.

-Lubisz mnie? - widząc jego spojrzenie, przewróciłam oczami. Wrócił Sebastian dupek...

-Nie zmieniaj tematu. - warknęłam - Co takiego się stało, że wyprowadziło cię to z równowagi?

-Korofsky. - odparł cicho. Uniosłam brew, wciąż wpatrując się w piękne zielone teczówki Smythe'a. Wziął głęboki wdech i kontynuował. - Powiedziałem mu parę słów i... - wplątał dłonie we włosy, ciągnąc za nie lekko - Nie mogę się pozbyć wrażenia, że gdybym tego nie powiedział. On nie spróbowałby...

-Przestań. - przerwałam, nie mogąc tego słuchać - Pewnie cię to nie pocieszy, ale brzmisz jak Kurt. - zaśmiałam się krótko - On też wciąż sie obwinia, że mógł coś zrobić. - zagryzłam dolną wargę i spojrzałam mu w oczy - To, co się stało, to nie twoja wina. - nie wiedziałam dlaczego, ale chwyciłam jego twarz w dłonie - Przestań się obwiniać. Nie masz z tym nic wspólnego

-Niestety nie masz racji. - westchnął, spuszczając wzrok na ziemię - Naprawdę pchnąłem Davida do...

-Nie prawda. - przerwałam, wciąż trzymałam dłonie na jego policzkach. Zmusiłam go, aby znów spojrzał mi w oczy. - Jesteś dupkiem. - mruknęłam, a on uśmiechnął się pod nosem. To był dla niego komplement, że się szczerzył jak głupi? - Jednak wierzę, że nie jesteś zły. - dodałam - Względem mnie, nigdy nie byłeś. - wzruszyłam ramionami - Więc do cholery, przestań się obwiniać. Davidowi na szczęście nic się nie stało, a jego próba samobójcza była spowodowana, tym, że uczniowie z jego szkoły dowiedzieli się, że jest gejem. - wyjaśniłam - Ani ty, ani Kurt się do tego nie przyczyniliście. - zakończyłam.

Przez cały monolog nie spuścił ze mnie wzroku. Zawzięcie patrzyliśmy sobie w oczy, aż w końcu zauważyłam wesołe świetliki w jego źrenicach. Wrócił ten charakterystyczny błysk w jego oczach i ten uśmieszek, który doprowadzał do szaleństwa.

-Jesteś za dobra, wiesz o tym? - szybko zabrałam dłonie z jego twarzy, gdy uświadomiłam sobie jak blisko niego stałam. Moje policzki oblał soczysty rumieniec. Cofnęłam się, chowając dłonie za plecami.

-Jestem po prostu sobą. - wzruszyłam ramionami - Nie jestem pewna czy jestem jakoś wybitnie dobra. - zaśmiałam się.

-Kurt powiedział prawdę, masz za dużo wiary w ludzi. - spuścił wzrok na kilka sekund, aby po chwili znów skupić na mnie swoją uwagę - Uważaj, żebyś się nie zawiodła. - przewróciłam oczami.

-Gorzej niż na ciebie już chyba nie trafię? - szturchnęłam go w ramię. Parsknął śmiechem, kręcąc głową.

-Raczej nie. - wzruszył ramionami - Jestem najgorszym z najgorszych. - puścił mi oczko. Przeniósł wzrok za moje plecy i westchnął. - Serio mi nie ufają. - zmarszczyłam brwi, więc wytłumaczył - Przy wejściu kawiarni stoją twoi przyjaciele. - uśmiechnął się uroczo. Uniosłam brew i odwróciłam głowę w drugą stronę.

Mówił prawdę. Przed Lima Bean stali Blaine, Kurt i Santana, wpatrując się we mnie i Sebastiana. Zapewne czekali na mnie.

Zagryzłam lekko wargę i spojrzałam na Sebastiana, który wzrok wciąż miał wbity w moich bliskich.

Skąd w mojej głowie zbierały się tak cholernie głupie pomysły? To powinno być karalne...

-Okey. - odezwałam się w końcu - Ty i Kurt macie rację, jestem zbyt dobra. - zaśmiałam się krótko - Jako, że jeszcze mnie dziś nie wkurzyłeś, to będę grzeczną i kochaną osobą. - miałam ochotę uderzyć głową w mur - Masz doła i wolałabym mieć pewność, że nie będziesz się nad sobą użalał przez cały dzień, więc... - Nie przeszło mi to przez gardło.

-Chcesz gdzieś ze mną wyjść? - jakby czytał mi w myślach. Lekko skinęłam głową.

-Jeśli nie masz innych planów. - mruknęłam. Zaproponowałam mu spotkanie w dwójkę... Trochę jakby randka. Rany! Nie taki był mój cel.

-Nie mam. - zaśmiał się, widząc moją minę - A nawet gdybym miał, zmieniłbym je. - puścił mi oczko. Przytaknęłam.

-W takim razie, zaraz wracam. - odwróciłam się, ale chwyciłam mnie za łokieć, znów zwracając w swoją stronę.

-Gdzie idziesz?

-Powiedzieć przyjaciołom, że poświęcę swój dzień dla samolubnego dupka. - zaśmiałam się i pobiegłam do przyjaciół.

- Możecie iść, ja muszę jeszcze coś załatwić. - mruknęłam, patrząc na Sebastiana.

-Poważnie? - zdziwił się Blaine - Zamierzasz spędzić popołudnie z Sebastianem? - przytaknęłam.

-To dość skomplikowane, ale tak. - odparłam.

-Powinnaś na niego uważać. - mruknął Kurt, wpatrywał się w Smythe'a - Ja mu nie ufam. - uśmiechnęłam się lekko. Martwił się o mnie.

-Nie przejmuj się. - objęłam Kurta - Wrócę cała i zdrowa. - zaśmiałam się, odwracając do przyjaciółki.

-Postaraj się z nim nie całować. - szepnęła mi na ucho, a ja zdzieliłam ją w ramię.

-Kretynka. - prychnęłam

-Kochasz mnie. - zaśmiała się, a ja biegiem wróciłam do Sebastiana.

- Nie lubią cię bardziej niż myślałam. - mruknęłam, stając obok niego.

-Co będziemy robić? - zapytał całkowicie mnie ignorując. Wrócił Sebastian...










Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro