Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cała droga minęłaby nam w niemal całkowitej ciszy, gdyby nie sporadyczna rozmowa z Raven. Co jakiś czas pojawiał się między nami krótki dialog, podczas którego wypytywała o Więźniów i ich wyposażenie bojowe. W pewnym momencie rozmowa powędrowała na tory życia przed Apokalipsą, czego kobieta była bardzo ciekawa i z wyraźnym zaciekawieniem słuchała moich odpowiedzi, podczas gdy Lux nie zaszczyciła nas nawet swoim spojrzeniem. Siedziała z tyłu pojazdu i zajmowała się widokiem za oknem, całkowicie nas olewając.

Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Lux wyraźnie za mną nie przepadała i nawet nie próbowała tego ukrywać, dlatego tym bardziej dziwił mnie jej udział w tej wyprawie, skoro mogła zrezygnować w momencie zobaczenia mnie. Nie wiem co nią kierowało, ale spędzenie ze sobą całej doby, podczas której będziemy zmuszeni do współpracy i siedzenia cicho raczej nie było dobrym pomysłem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że dziewczyna prędzej zostawiłaby mnie na pewną śmierć niż pomogła w razie potrzeby.

Dojechaliśmy na miejsce około drugiej w nocy. Raven dobrze wiedziała, że przez wcześniejsze opóźnienie spowodowane potrzebą szukania zastępstwa na tę wartę była nieco w tyle, dlatego kazała nam szybko wysiadać jakąś milę od Edenu (tak było bezpiecznej, ponieważ hipotetyczne patrole mogłyby usłyszeć samochód), gdzie czekały osoby z poprzedniej warty. Szybko wsiedli do pojazdu, a Raven odjechała. Lux nawet nie zaszczyciła mnie swoim spojrzeniem.

- Rusz się, jeśli chcemy tam dotrzeć przed świtem. Nie podoba mi się wizja zobaczenia nas przez satelitę – powiedziała, ruszając w stronę Edenu.

- Moja śmierć tutaj byłaby ci raczej na rękę – mruknąłem, zrównując się z nią.

- To prawda - zgodziła się. – Ale dla reszty moich ludzi nie, jeżeli Więźniowie zobaczyliby cię na satelicie. Wtedy wiedzieliby również o nich.

Nie odpowiedziałem.

Przez większą część podróży w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Każde z nas szło swoim krokiem, a przynajmniej ja. Lux miała wyraźnie krótsze nogi, ponieważ był ode mnie niższa o niecałą głowę, ale za wszelką cenę próbowała iść przede mną. Była tak przyzwyczajona do bycia liderem, za którym podąża cała grupa, że tym razem także nie mogła sobie odpuścić.

- To trochę ironiczne, że teraz wracasz do miejsca, w którym zabiłeś kilku swoich ludzi, aby szpiegować dla ich wrogów, nie uważasz? – zaczęła w pewnym momencie dziewczyna.

- To nigdy nie byli moi ludzie – odparłem spokojnie. – Nigdy nie miałem szansy wybrać, po czyjej stronie jestem. Byłem z nimi z przymusu.

- Szkoda. Gdybyś z nimi został, mogłabym bez oporów odciąć ci głowę.

- Nic cię nie powstrzymuje, przecież nikomu nie podlegasz. Prawda?

Ciemnowłosa szła kilka kroków przede mną, więc nie widziałem jej twarzy, ale jej ciało wyraźnie się spięło.

- Robię to, co dobre dla moich ludzi. Niestety mój ojciec i reszta uważają, że jesteś przydatny, dlatego jeszcze żyjesz.

- A nie dlatego, że cię wtedy pocałowałem?

Trochę przesadziłem, że poruszyłem ten temat. Widziałem to. Całując ją tamtej nocy pokazałem jej, że potrafię zrobić coś, co ją zaskoczy. Zawsze wszyscy się jej bali, a ona najwyraźniej nigdy nie została potraktowana w sposób, który byłby w stanie wytrącić ją w równowagi, dlatego poczuła się słaba. Mimo tego wszystkiego zachowałem pokerową twarz i czekałem na jej reakcję.

- Jesteś gnojem, wiesz? – warknęła. – Czy wracanie do tamtej nocy i poniżanie mnie sprawia ci przyjemność.

- Żadna taka sytuacja by się nie wydarzyła, gdybyś nie przyszła wtedy z nożem i nie przyłożyła mi go do gardła – odpowiedziałem.

- To ty zacząłeś tę wojnę.

- Nie zacząłem żadnej wojny! – krzyknąłem, przez co dziewczyna stanęła na chwilę i odwróciła się w moją stronę. Znajdowaliśmy się już jakieś niecałe dwieście metrów od granicy Edenu. – Chciałem jedynie powtrzymać niepotrzebny rozlew krwi, ale ty zrobiłaś sobie z tego jakiś konkurs. Nie widzisz tego, że to jak się zachowujesz jest po prostu chore?

- Nie będzie oceniał mnie ktoś, kto zdradził swoich własnych ludzi.

- Nie no, kurwa, jasne. Wracajmy do tego argumentu w nieskończoność.

- Właśnie taki mam zamiar! Nie można ufać komuś, kto zrobił coś takiego. Jeżeli zdradziłeś swoich, to będziesz w stanie zrobić to także nam. Ktoś taki jak ty nie ma prawa mówić mi co jest dobre, a co nie. Nie ty musiałeś przez sześć lat użerać się z tymi krzywymi spojrzeniami i próbą obalenia mnie, tylko ja. Ja! I tylko ja wiem, że jedynym sposobem na przetrwanie jest walka. Ciągła walka.

Usłyszałem t o, zanim zdołałem zauważyć i ostrzec dziewczynę - pojedyncze i ciche kliknięcie przy powierzchni ziemi, ale wystarczająco wymowne, aby w ciągu ułamka sekundy przywołać mnie do działania. Lux nadal coś mówiła, kiedy rzuciłem się na nią i przygwoździłem swoim ciałem do ziemi za niewielką skałą obok której właśnie przechodziliśmy w momencie, kiedy ziemia po której właśnie przechodziliśmy wyleciała w powietrze. Pochyliłem niżej głowę, aby nie zostać trafionym odłamkami, a ciemnowłosa, która w tamtym momencie wreszcie zrozumiała co się dzieje, rozchyliła jedną z grubych czerwonych chust przewieszonych przez jej ramię i zarzuciła na nasze głowy. Wprawdzie nie dawało nam to wielkiej ochrony, ale mogło ochronić przed mniejszymi odłamkami.

Kiedy nastała cisza, jeszcze przez chwilę leżeliśmy bez ruchu; moja głowa wciśnięta w ziemię obok twarzy Lux i jej dłonie przyciśnięte do moich pleców, przez co znajdowałem się jeszcze bliżej dziewczyny. Czułem na klatce piersiowej jak mocno wali jej serce, podobnie zresztą jak moje.

- Nic ci nie jest? – zapytałem w końcu, podnosząc niepewnie głowę i patrząc na twarz Lux. Pokręciła przecząco głową.

- A tobie? – zapytała, również ostrożnie unosząc się do góry. Mój syk i poprzedzający go cichy jęk musiały jej wystarczyć jako odpowiedź. – Co ci jest? Dostałeś odłamkiem? W tułów? – zapytała, zaraz oklepując mnie po bokach i plecach, próbując znaleźć dziurę w moim ciele.

- Spokojnie, to tylko noga – odparłem i z westchnieniem stoczyłem się z dziewczyny, opadając do tyłu.

Lux usiadła obok i spojrzała na moją łydkę, w której znajdowała się niewielka dziura. Nie wyglądała źle, jedynie otaczająca ją krew sprawiała wrażenie, jakbym się właśnie wykrwawiał.

- Dasz radę iść? – zapytała, zdejmując jedną z chust i obwiązując ją moją nogę. – Musimy stąd spadać zanim przyjedzie wsparcie i postanowią nas dobić.

- Raczej wezmą nas na zakładników – poprawiłem ciemnowłosą, a ona spiorunowała mnie wzrokiem. – Ale racja, lepiej żebyśmy się nie dostali w ich łapy.

- Chodź – powiedziała i podała mi rękę, szybkim ruchem podnosząc mnie do góry. Nie spodziewałem się, że w takim małym ciele może być tyle siły. – Pomogę ci iść. Wystarczy, że dostaniemy się do linii drzew, tam już znajdziemy jakąś kryjówkę.

Od granicy Edenu dzieliło nas niecałe dwieście metrów, które pokonaliśmy zaskakująco szybko; zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że kulałem i szło mi się z niemałym trudem. Lux pozwoliła mi podeprzeć się o swoje ramię, dzięki czemu się nie przewracałem, ale nie zmieniało to faktu, że strasznie się wlekliśmy, podczas gdy Więźniowie mogli tu dotrzeć w każdej chwili.

- Dasz radę wspiąć się na drzewo? – zapytała dziewczyna, kiedy znaleźliśmy się już w lesie. Spojrzałem na nią jak na wariatkę. – Odpowiedz! To jedyne miejsce, gdzie nas nie wypatrzą. Widzisz na ziemi jakąś kryjówkę, gdzie by nas nie znaleźli? Jeśli tak to chętnie się tam schronię.

Miała rację. Nie było tu prawie żadnych krzewów, a jedynie dość wysokie drzewa, u których liście zaczynały wyrastać dopiero jakieś trzy metry nad ziemią. Przed nami zapowiadała się niezła wspinaczka, ale jako jedyna mogła nam zapewnić względne bezpieczeństwo. Dlatego właśnie kiwnąłem głową i z pomocą prawie samej siły rąk próbowałem dostać się na wyższe gałęzie.

Szło mi to z mniejszym oporem niż początkowo sądziłem. Kolejne gałęzie znajdowały się dość blisko siebie, co znacznie ułatwiało mi sprawę, a Lux znajdująca się zaraz pode mną próbowała mi pomagać, ponieważ podczas upadku na ziemię zapewne zrzuciłbym również ją.

W ciągu kilku minut doszliśmy do miejsca, gdzie liście dość dobrze nas kamuflowały. Ktoś musiałby bardzo się wysilić i wiedzieć, że tu jesteśmy lub stanąć wprost pod nami, aby nas zauważyć. Wydawało się, że nic nam nie grozi, a mimo to nasze serca biły w szaleńczym tempie.

- Dlaczego mi pomogłaś? – zapytałem szeptem, nie przestając się rozglądać wokół drzew. – Przecież to była idealna okazja. Mogłaś mnie tam zostawić na pastwę losu, ewentualnie dobić, żebym nie zdradził niczego Więźniom.

- Ponieważ ty uratowałeś mnie przed miną – odpowiedziała niemal od razu. – Możesz o mnie myśleć co chcesz, ale nigdy nie pozostaję nikomu nic dłużna. Następnym razem zostawię cię na pewną śmierć.

- Miło.

Musieliśmy zamilknąć, ponieważ kilkanaście metrów od nas dało się słyszeć kroki i rozmowy. Skuliliśmy się jeszcze bardziej, a ja mocniej przycisnąłem kawałek materiału do rany, aby żadna kropla krwi nie spadła przez przypadek na ludzi pod nami. Dodatkowo utrzymanie kompletnej ciszy było dość trudne, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciągły ból, ale wiedziałem czym skończy się choć cichy jęk wydobywający się z moich ust.

Jakiś metr od drzewa przejechał jeden z kładów, natomiast za nim pobiegła grupa składająca się z mniej więcej czterech ludzi. Jakieś sto metrów dalej widziałem podobną grupkę, więc najprawdopodobniej chcieli dotrzeć do miejsca wybuchu z kilku stron, spodziewając się tam nie tylko zabitych, ale także rannych. Cóż, zawiedliśmy ich.

- Poczekaj tutaj – powiedziała jakąś minutę później Lux, próbując zejść z drzewa. Zatrzymałem ją, łapiąc ją za ramię.

- Gdzie ty idziesz? – zapytałem.

- Przecież nie spędzimy tutaj całego dnia, musimy się przenieść gdzieś indziej – odparła, uwalniając się z mojego uścisku. – Pójdę sama, ponieważ ty jedynie byś mnie spowolnił i naraził. Poszukam jakiejś kryjówki i wrócę, a ty w tym czasie spróbuj skontaktować się z resztą.

Niechętnie, ale kiwnąłem głową i pozwoliłem dziewczynie zeskoczyć na ziemię, a następnie pobiec w tylko sobie znanym kierunku.

Ponieważ znajdowałem się kilka metrów nad ziemią, gdzie zasięg był idelany, nie miałem żadnego problemu z włączeniem radia i rozmową z Bellamy'm, który właśnie w tamtym momencie posiadał drugie radio. Obok niego siedział Roan, który usłyszał o naszej sytuacji i kazał mi w tamtym momencie dać do radia jego córkę, bo inaczej mi nogi z dupy powyrywa – na nic były tłumaczenia, że nie ma jej w pobliżu. Dopiero Bellamy musiał go uspokoić i odejść na bok, żeby móc w stanie ze mną normalnie rozmawiać. Wytłumaczyłem mu wtedy dokładnie całą sytuację i wyjaśniłem, że kolejnej nocy powinni odpuścić sobie wysyłanie kolejnej warty, ponieważ teraz Więźniowie wiedzą o naszych wypadach na ich tereny, przez co na pewno zwiększy się ich czujność. Oznaczało to, że w tamtej chwili nasz plan padł, a Lux szukała kryjówki, w której mieliśmy po prostu czekać. Na co? Tego nie wiedział nikt.

Dziewczyna wróciła jakąś godzinę później. Wyjaśniła mi, że znalazła niewielką, dość dobrze ukrytą jaskinię jakieś pół mili dalej i to tam mieliśmy się udać, póki jeszcze była noc. Chciałem opatrzyć tam swoją nogę i wyciągnąć ewentualne odłamki, a następnie w miarę możliwości ruszyć dalej. Więźniowie już wiedzieli, że ktoś przeżył wybuch i zapewne spodziewali się, że ukrywamy się blisko granicy, ponieważ nie zdążylibyśmy uciec tak daleko. Dodatkowo kryjówka w pobliżu ich obozu mogła sprawić, że nasz plan inwigilacji wioski nie poszedł na marne i nadal mielibyśmy szansę na dowiedzenie się czegoś przydatnego.

Przemieszczenie się do jaskini zajęło mniej niż się tego spodziewałem. Może dlatego, że już przyzwyczaiłem się do bólu i nie przeszkadzał on tak bardzo w poruszaniu się. Szybko wcisnęliśmy się do środka, a ja rzuciłem się pod najbliższą ścianę, cicho jęcząc.

- Masz jakiś nóż? – zapytała od razu Lux.

- Chcesz mnie dobić?

- Nie, idioto – burknęła. – Chcę opatrzeć twoją ranę. Chyba, że zamiast przecięcia nogawki wolisz ściągnąć spodnie to proszę bardzo, choć szczerze wolałabym oszczędzić sobie tego widoku.

Prychnąłem i podałem dziewczynie nóż. Ciemnowłosa szybkim ruchem przecięła kawałek nogawki, a resztę przedarła ręcznie. Następnie przepłukała ranę wodą ze swojego bidonu i pochyliła się, lepiej przyglądając się mojej nodze.

- W środku masz jakiś większy odłamek – powiedziała. – Wyciągnę go nawet ręcznie, ale rana zaraz zacznie krwawić. Będę musiała ją przypalić.

- Więc to zrób – odpowiedziałem. – Na zewnątrz jest już chyba wystarczająco jasno, żeby rozpalić ognisko. Nikt go nie zauważy, zwłaszcza przez te drzewa.

Kolejne minuty minęły mi na bezczynnym czekaniu, podczas gdy Lux zajmowała się wszystkim. Rozpaliła niewielkie ognisko, do którego włożyła ostrze noża, a kiedy było już wystarczająco gorące, szybko wyjęła w mojej rany pozostawiony tam odłamek i przypaliła dziurę. Mocno zacisnąłem zęby, dzięki czemu nie wydałem z siebie żadnego dźwięku, choć najchętniej krzyknąłbym z bólu.

Dziewczyna ponownie spojrzała na ranę i dotknęła zimnymi palcami skóry wokół. Przez chwilę przyglądała się przypalonemu miejscu, po czym spojrzała na mnie z uśmiechem i lekko poklepała mnie po kolanie.

- Będziesz żył. 


Hejka! Szczerze mówiąc myślałam już, że rozdział się dzisiaj nie pojawi, ponieważ miałam problemy z internetem, ale najwyraźniej szczęście mi sprzyja, przynajmniej w tej kwestii xd

Co sądzicie? Jak widzicie Lux i Artem będą na siebie skazani przez kolejne kilka rozdziałów. Sama jeszcze nie jestem pewna co z tego wyjdzie, ale mam pewien plan i mam nadzieję, że wyjdzie mi to dość dobrze. Wiem także, że dość długo nie było Bellarke, dlatego postaram się ich wpleść w najbliższym czasie - mam nadzieję, że cię to uda.

Pozdrawiam i do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro