Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaczynałam się coraz bardziej niecierpliwić. Wiedziałam, że organizacja wszystkiego i przybycie w wyznaczone miejsce zajmie im parę godzin, ale już po dwóch spanikowałam. Sześć wspólnie spędzonych lat w kosmosie sprawiło, że bardzo przywiązałam się do naszej grupki i nie mogłam pozwolić na to, aby cokolwiek im się stało. Zostawienie Clarke na Ziemi podczas Praimfayi wystarczająco mnie zniszczyło, a ja nie chciałam ponownie przeżywać takich katuszy. Zwłaszcza, że wśród naszych ryzykantów znajdował się Jasper.

Mogliśmy się rozstać, ale nadal zależało mi na tym dupku. Gdybym wtedy nie poroniła, pewnie teraz bylibyśmy szczęśliwą parą z kilkuletnią córeczką – to była dziewczynka, czułam to. Wiem, że nie miałam na to żadnego wpływu, ale w pewnym sensie obwiniałam się o utratę dziecka i spowodowanie u Jaspera łez. Kiedy powiedziałam mu, że zostanie ojcem myślałam, że ze szczęścia rozniesie Pierścień w drobny mak. Nawet Bellamy wyszedł z celi Clarke sprawdzić co się dzieje, a na jego wiecznie umęczonej twarzy zagościł uśmiech.

Wtedy to Blake zazdrościł nam tej radości. Teraz, powrocie na Ziemię, to ja zazdrościłam jemu.

Bellamy jak nikt inny zasłużył na szczęście i widok jego oraz Clarke z Jake'iem razem grzał moje serce, ale jednocześnie sprawiał, że patrzyłam na to, co straciłam. Nie miałam mężczyzny, którego mogłam kochać i dziecka, którego śmiech budziłby mnie z samego rana. Patrząc na Jake'a śpiącego na kocu w Roverze i otulającą go kocem matkę to wszystko zostało jedynie spotęgowane. Poczułam jak pojedyncza łza spływa po moich policzku.

Z tego wszystkiego co kiedykolwiek miałam został jedynie ból.

- Raven? – zapytała niepewnie Clarke, machając mi dłonią przed twarzą. – Hej, Raven, wszystko dobrze?

- Tak – powiedziałam, kręcąc głową na boki i próbując powrócić myślami do teraźniejszości. – Tak, przepraszam. Zamyśliłam się.

- Mogę wiedzieć o czym tak myślałaś? – zapytała. Miałam ochotę odwarknąć jej, żeby nie była taka wścibska, ale jej pełne troski oczy wpatrujące się we mnie odwiodły mnie od tego pomysłu. – Cały czas patrzyłaś się na Jake'a.

- Wspominałam – odparłam lakonicznie. – Pierścień.

Miałam nadzieję, że blondynka odpuści i zajmie się sobą. Możliwe, że stara Clarke by tak zrobiła i po prostu odeszła, a potem jedynie co jakiś czas zerkała czy wszystko ze mną w porządku. Ale nie ta. Ta Clarke z premedytacją usiadła obok mnie i wpatrywała we się mnie wzrokiem mówiącym, że nie odejdzie, dopóki z nią nie porozmawiam.

- Opowiedz – zarządziła, pochylając się lekko do przodu i czekając na mój monolog. Nawet mój pełen niechęci wzrok jej nie odrzucił.

- Nie ma o czym – mruknęłam, opierając brodę na dłoniach i odwracając głowę tak, aby nie musieć patrzeć na kobietę. Zamiast tego zawiesiłam wzrok na drzewach za oknem samochodu, choć przez ciemność widziałam jedynie ich zarys.

- Raven – powiedziała ciepło. – Wiem, że sześć lat to kawał czasu i może niekoniecznie jestem osobą, z którą chcesz rozmawiać o takich rzeczach, ale - tutaj przerwała na chwilę i spojrzała przed siebie, próbując jakoś ulepić z myśli krążących w jej głowie sensowne zdania. – przed tym wszystkim byłyśmy przyjaciółkami, prawda? Przynajmniej takie miałam wrażenie. W każdym razie chodzi o to, że teraz tutaj jestem i jeśli potrzebujesz się wygadać...

- Clarke, nie chodzi o to – westchnęłam, patrząc na nią. – Jasne, że jesteś moją przyjaciółką i nawet pieprzona Praimfaya tego nie zmieni.

- Więc o co chodzi?

Kobieta nie chciała odpuścić. W pewnym stopniu się na nią za to złościłam, ponieważ pragnęłam w samotności przez to przejść i zapomnieć, przynajmniej na jakiś czas. Obecność blondynki mi na to nie pozwalała, ale dzięki temu czułam też ulgę. Do tej pory wszystko ukrywałam i udawałam, że poradziłam sobie ze śmiercią mojego nigdy nienarodzonego dziecka i z rozstaniem z Jasperem, podczas gdy wewnętrznie miałam nadzieję, że ktoś się mną zainteresuje i mimo moich prób przekonywania, że czuję się dobrze, po prostu ze mną zostanie.

Wszyscy zawsze mieli swoje problemy, więc kiedy mówiłam im, że nie potrzebuję ich pomocy, odchodzili. Clarke była inna. Empatyczna. Zawsze wszyscy obwiniali ją o jej wybory, nawet ja, ponieważ byliśmy przekonani, że my zrobilibyśmy wszystko inaczej. Racja, na pewno wymyślilibyśmy coś innego – pewnie usiedlibyśmy w kącie w nadziei, że ktoś nas wyręczy w naszych decyzjach. Ona natomiast działała, nawet jeżeli ludzie mieliby jej nienawidzić. Tak było i tym razem, ponieważ pomimo mojej niechęci i trudnego charakteru kobieta nadal przy mnie trwała, próbując wciągnąć mnie do rozmowy.

W końcu uległam potrzebie wygadania się.

- Poroniłam – powiedziałam nagle. Przez spuszczoną głowę nie widziałam reakcji przyjaciółki. – Jasper i ja chcieliśmy tego dziecka, ale najwyraźniej świat nie miał zamiaru nam go dać.

- Jak to się stało? – zapytała miękkim głosem Clarke.

- Sama dokładnie nie wiem. Z dnia na dzień czułam się coraz gorzej, miałam wymioty i ciągłe bóle. Jasper namówił mnie, żebym odpoczywała. Znasz mnie, nie potrafię usiedzieć w jednym miejscu, ale dla tego dziecka potrafiłam leżeć całymi dniami i wstawać tylko do toalety. A mimo to ono umarło.

Nie umiałam już powstrzymać łez spływających po moich policzkach. Nawet ich nie ukrywałam. Jake spał, a Monty i Harper siedzieli na zewnątrz, dlatego nie musiałam już udawać silnej. Obok mnie siedziała osoba, która miała gdzieś słabości innych i wspierała wszystkich, bez wyjątku. Jednocześnie była pierwszą osobą, nie licząc Jaspera, której zaufałam w takim stopniu, aby pokazać swoje prawdziwe oblicze.

- Cieszę się z twojego szczęścia – szepnęłam. – Ale widok Jake'a przypomina mi o wszystkim, co straciłam. Nie zrozum mnie źle – kocham cię i według mnie zasługujesz na pełną rodzinę, ale...zazdroszczę ci. Najzwyczajniej w świecie ci zazdroszczę.

Clarke się nie odzywała; nie wiedziała jak zareagować i nie dziwiłam się jej. Właśnie jej oświadczyłam, że jej radość sprawia mi ból, a to musiało być problematyczne zarówno dla mnie jak i dla niej. Nie mogła powiedzieć „Słuchaj, nie ma tego złego, mogę ci oddać swojego synka i wszystko będzie cacy". Ja z kolei nie miałam prawa prosić ją, aby w mojej obecności udawała, że jest nieszczęśliwa, bo to by była idiotyczna prośba. To działało w obie strony.

- Przepraszam – oświadczyła w końcu.

- Za co? – zapytałam zaskoczona.

- Za to, że nie było mnie z wami w kosmosie i nie mogłam ci pomóc. Nawet nie wiedziałam, że jesteś w ciąży.

- Ja nawet nie wiedziałam, że żyjesz – prychnęłam. – Także w tym wypadku ja też się nie popisałam. Po za tym to ja zostawiłam cię na Ziemi i nalegałam na odlot, podczas gdy Bellamy chciał czekać. To ja ponoszę winę za to wszystko.

- Nawet nie waż się tak mówić – warknęła, piorunując mnie wzrokiem. – Gdyby nie to, moglibyście się spóźnić i statku dosięgnęłaby Fala. Zginęlibyście, zanim kapsuła przekroczyłaby granicę troposfery.

- Co nie zmienia faktu, że cię zostawiliśmy - mruknęłam, po czym podniosłam wzrok, aby spojrzeć na przyjaciółkę. – Przepraszam. Za wszystko. Nie tylko za to, że cię wtedy zostawiliśmy, ale za każdą nieprzyjemną rzecz, którą zrobiłam lub powiedziałam. Zawsze byłam straszną suką, ale to nie znaczy, że nie doceniałam ciebie lub innych. Po prostu życie nauczyło mnie, że będąc chamską i zamkniętą w sobie już nikt nie będzie mógł mnie skrzywdzić.

Clarke spojrzała na mnie dobrotliwym wzrokiem.

- Nie masz mnie za co przepraszać – mruknęła. – Każdy z nas robił to, co uważał za najlepsze dla siebie. Po prostu staraliśmy się przeżyć. Gdybym ja zaczęła cię przepraszać za wszystko co zrobiłam, to zapewne zabrakłoby mi dnia.

- Ale...

- Raven, żadnego „ale" – przerwała mi, po czym kucnęła naprzeciwko mnie i łapiąc mnie za obie dłonie, spojrzała mi głęboko w oczy. Z trudem podniosłam głowę nieco wyżej, aby utrzymać kontakt wzrokowy. – Musieliście mnie wtedy zostawić, nie mieliście wyjścia. I tak nie zdążyłabym dobiec, a wtedy zginęlibyśmy wszyscy. Jedyne, czego żałuję, to to, że przez to nie byłam w stanie ci pomóc.

Na wspomnienie mojego nienarodzonego dziecka znowu zachciało mi się płakać. Przełknęłam ślinę i zamrugałam kilka razy, rozpraszając tym samym zbierające mi się pod powiekami łzy. Już i tak wyszłam przed Clarke na mazgaja, nie musiałam dodatkowo pogarszać swojej reputacji.

- Ale teraz – kontynuowała. – jesteśmy tutaj razem. Wiem, że łatwo mi mówić, ponieważ mam przy sobie osoby, które kocham i nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić co musisz czuć, ale przed nami nowy początek. Mamy szansę rozwiązać to wszystko inaczej, niż zwykliśmy to robić. Eden może być nasz bez żadnego rozlewu krwi, jeżeli tylko uda nam się dogadać z Więźniami. Po raz pierwszy od bardzo dawna możemy nie mieć na naszych rękach cudzej krwi.

- Naprawdę wierzysz, że nam się to uda? – zapytałam cicho.

- Tak – odparła od razu, wyraźnie pewna swoich słów. – Straciliśmy już tak wiele, że zrobimy wszystko, aby to się nigdy nie powtórzyło. Wtedy będziemy wreszcie normalnie żyć. To nie przywróci życia poległym, ale sprawi, że będziemy mieć szansę to odpokutować. Stać się tym, kim zawsze chcieliśmy być. Doznamy ukojenia, Raven.

Wiedziałam, że Clarke ma rację przynajmniej w pewnej części; po zdobyciu Edenu moglibyśmy zacząć wszystko od nowa i żyć jak normalni, cywilizowani ludzie. Oczami wyobraźni widziałam pola pełne roślin uprawnych, niewielkie chatki postawione dookoła rozległego jeziora i setki, a może nawet tysiące, ludzi śmiejących się, jedzących i wyglądających niczym wyjęci z jakiegoś sielankowego obrazu. To było marzenie, które w tamtej chwili miało szansę się ziścić.

Wątpiłam jednak w całkowicie pokojowe rozpatrzenie tego zatargu. Ludzie z Eligiusa zapoczątkowali tę wojnę w chwili, w której posłali pocisk w stronę naszego statku. Zdecydowanie pragnęli zagarnąć cały zielony skrawek lądu dla siebie, nawet jeżeli był wystarczająco duży dla nas wszystkich. Kierowała nimi chciwość i chęć władzy, które wcześniej wydawały mi się charakterystyczne dla Ziemian. Jak widać nawet kiedy nasz dawny wróg był teraz po naszej stronie, musiała się pojawić kolejna, niebezpieczniejsza grupa.

Kolejnym klockiem w tej układance byli właśnie Ziemianie, co do których wątpiłam, że po prostu zignorują nowych przybyszy. Spodziewałam się, że zaraz po wydobyciu ich spod ziemi będą chcieli znaleźć się w Edenie, pomimo przebywających tam już ludzi. Nawet nie wiedzieliśmy kto w tamtej chwili nimi rządził, ponieważ Roan pozostał na powierzchni, a więc musieli wybrać kogoś nowego. Obawiałam się kto był tym szczęściarzem.

Mimo wszystko miałam nadzieję, a przynajmniej pragnęłam ją mieć. Dlatego też uśmiechnęłam się lekko do Clarke i już miałam otworzyć usta, aby jakoś skomentować jej słowa, kiedy usłyszałam coś na zewnątrz. Był to coraz głośniejszy odgłos silnika, nie!, kilku silników. Był inny niż ten, jaki wydaje Rover, dlatego dwa razy bardziej zwrócił moją uwagę.

Blondynka musiała pomyśleć to samo co ja, ponieważ spojrzała na mnie swoimi rozszerzonymi do granic możliwości źrenicami i rzekła:

- Wrócili. 

Hejka ludziska!
Wróciłam do was po nieco zbyt długiej przerwie i mam nadzieję, że choć część z was tutaj została i postanowiła kontynuować te moje wypociny. Wiem, po tych kilku miesiącach szału nie ma jeżeli chodzi o nowy rozdział, ale bądźmy szczerzy - większość dobrych pomysłów już wykorzystałam xD Bo wiecie: spotkanie Bellarke było, ogarnięcie że Bellamy ma syna było, większość reunionów była itd. Mogę wam tylko powiedzieć że postaram się to jakoś fajnie rozegrać, zwłaszcza że miałam z pół roku na przemyślenie tego, to dużo czasu xD
Nie przedłużając, zapraszam do pozostawienia po sobie jakiegoś śladu, chociażby gwiazdy, jeżeli ten rozdział wam się podobał.
P. S. Trochę spóźnione ale WESOŁYCH ŚWIĄT, SŁONECZKA ❤️😍🐣

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro