Rozdział VIII - Audaces fortuna iuvat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział pragnę zadedykować wszystkim moim czytelnikom, którzy pomimo wolno pojawiających się rozdziałów i mojego zastoju twórczego, są ze mną, wspierają mnie i wciąż czytają tą książkę. Dziękuję <3

************************************

Zamarłam w bezruchu...

Głos uwiązł mi w gardle, uniemożliwiając wypowiedzenie choćby najcichszego słowa. Miałam wrażenie, że jakaś nadnaturalna siła miażdży moją klatkę piersiową. Na chwilę wstrzymałam oddech.

Przed moimi oczyma, zaledwie centymetr od twarzy, śmignął lśniący, srebrzysty sztylet. Nie zdążyłam nawet w jakikolwiek sposób zareagować – zimne niczym lód ostrze dotykało już skóry na mojej szyi. Wystarczyłoby jedno drgnięcie, by kawałek ostrego jak brzytwa metalu zatopił się w moim gardle.

Zaczęłam błądzić wzrokiem po pomieszczeniu. Choć panował tu półmrok, doskonale widziałam wymierzone w moją stronę lufy pistoletów. Cała grupa mafiozów gotowych do oddania strzału celowała prosto we mnie, trzymając palce na językach spustowych.

— Przyznam, jestem w lekkim szoku. Wiedziałam, że prędzej czy później będziesz chciał poderżnąć mi gardło, ale nie spodziewałam się, że będziesz potrzebował do tego tylu osób, hah... — zwróciłam się kpiącym tonem do stojącego tuż za moimi plecami, trzymającego sztylet mężczyzny. I choć nieprzyznanie się do tego, iż mój głos drżał, byłoby kłamstwem; to mogę rzec z ręką na sercu, iż moją duszę wypełniało teraz coś, co zapewne można by podpiąć pod słownikową definicję spokoju. — Nieźle zaplanowane... Chuuya.

— Tsk... Dość zuchwale zwracasz się do osoby, od której właśnie zależy twoje życie — odrzekł oschle, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści ostrza. Nie widziałam jego twarzy, ale byłam całkowicie przekonana, że w tym momencie zmarszczył brwi. — Teraz wasza kolej — dodał, kierując swoje słowa gdzieś w głąb sali.

Wytężyłam wzrok, by ujrzeć wyłaniające się z mroku niewyraźne sylwetki —  Tachihara, Akutagawa, Higuchi, Gin, Kajii, a nawet pan Hirotsu... Wszyscy dumnie kroczyli w moją stronę z oczyma przepełnionymi nieprzeniknioną żądzą mordu i broniami gotowymi do ataku. 

Zawahałam się.

Zacisnęłam zęby.

Cień bezradności przemknął przez mój nieco zaćmiony umysł.

Czyżby naprawdę pragnęli mnie zabić?

Zdradzili mnie? Oni? Moi jedyni przyjaciele w tym (i tak do krzty splugawionym) świecie?

Co zrobiłby w tej sytuacji Dazai lub Mori?

Albo lepsze pytanie: co JA mam teraz zrobić?

Westchnęłam cicho z zamiarem zebrania myśli.

Zobaczmy...

Krok w przód skutkowałby poderżnięciem mi gardła przez Nakaharę. Ten sam skutek przyniósłby krok w tył. Zaś gdybym spróbowała ruszyć się w lewo, napotkałabym Tachiharę, który podziurawiłby mnie przy pomocy swoich pistoletów w zaledwie kilka sekund. Natomiast próba ruszenia się w prawo, jednoznaczna była z byciem posiekanym na kawałeczki przez ostrza Gin i Złotego Demona Kouyou. Ponadto, nawet gdybym przy łucie szczęścia uniknęła sztyletu i konfrontacji z  Chuuyą, czekali na mnie jeszcze Akutagawa i jego "Rashoumon", Hirotsu ze swoją "Opadającą Kamelią", Kajii zaopatrzony w co najmniej tuzin "cytrynowych bomb" oraz Higuchi (która, magicznym sposobem, potrafi walczyć tylko wtedy, gdy coś zagraża jej "senpaiowi"...). Nie wspominając o całym oddziale mafiosów, gotowych do otwarcia ognia. 

Wniosek? Lepiej się poddać, bo i tak umrę.

Nie no, żartuję. 

Tak mógłby powiedzieć Dazai, ale ja mam nieco inne spojrzenie na pojęcie ludzkiej egzystencji.

— Ja to mam szczęście... Śmierć w urodziny brzmi niezwykle ekstrawagancko. Wychodzi na to, że pierwsze, co zrobię będąc pełnoletnią, to poniesienie śmierci z rąk mafiosów. Normalnie jak w jakiejś książce... — zmrużyłam oczy, starając się nie tracić obojętności wymalowanej na twarzy. Potrzebowałam więcej czasu na opracowanie strategii, a jak powszechnie wiadomo, jednym z najlepszych ku temu sposobów jest właśnie próba nawiązania konwersacji lub po prostu mówienie, co ślina na język przyniesie. Drążyłam zatem temat, chcąc by cała uwaga przeciwników skupiła się teraz na tej jakże bezsensownej, nieco prowokującej wypowiedzi. — Dziwi mnie jednak drobny szczegół. Nawet nie zawracaliście sobie głowy ze związaniem mi rąk czy coś... Naprawdę myślicie, że jestem aż tak słaba i nie stanowię żadnego zagrożenia? W takim razie po co zebraliście tu niemały oddział? Idąc waszym tokiem rozumowania, wystarczyłby sam Chuuya. Ba, nawet Higuchi mogłaby to robić. — uśmiechnęłam się z kpiną, wyczekując ich dalszej reakcji.

— Buahahaha! Patrzcie tylko na nią! — niepohamowany śmiech Tachihary rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, echem obijając się od ścian. — Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji! Jeden nasz ruch i jesteś martwa! — W tym momencie uniósł wyżej trzymane w dłoniach pistolety. Zrobił to z pozoru niedbale, jakby od niechcenia,  a mimo to wykonany przez niego gest idealnie podkreślił wagę wypowiadanych słów. Mój wzrok również powędrował nieco w górę, spoczywając na dzierżonej przez niego broni. Dwa czarne, dobrze znane mi pistolety – niezwykle piękne i drogocenne, jak również śmiercionośne i niebezpieczne. 

Nieznacznie uniosłam brwi, a iskierka zaciekawienia błysnęła w moich oczach.

— Sig Sauer P226, co? — spytałam przepełniona trudnym do ukrycia zachwytem, całkowicie ignorując rzucane pod moim adresem groźby. Nie mogłam oderwać wzroku od tych, przywołujących wspomnienia, zabójczych, niezwykłych przedmiotów. Samo patrzenie na nie poruszyło jakąś głęboko ukrytą cząstkę duszy. Kąciki moich ust mimowolnie się uniosły, wykrzywiając usta w delikatnym, nostalgicznym uśmiechu. — Dziewięciomilimetrowy kaliber, prawda? Magazynek na piętnaście naboi, płynnie działający spust, niezwykle celny...Jak i drogi... Prawie trzysta osiemnaście tysięcy jenów, jeśli się nie mylę...

Twarz Michizou przybrała nieco inny wyraz — wyglądał na odrobinę zaintrygowanego posiadaną przeze mnie wiedzą na temat broni, a jednocześnie emanującego dumą z powodu posiadania w swojej kolekcji czegoś, co wzbudzało fascynację innych.

— Dlaczego akurat te? Podejrzewam, że z twoimi zarobkami i znajomościami mógłbyś pozwolić sobie nawet na Big Bang-a ... Więc czemu? Sentyment? — spytałam swobodnie, starając się jak najbezczelniej ignorować innych. Jak powszechnie wiadomo, bycie ignorowanym wzbudza negatywne emocje; negatywne emocje wpływają na szybkość i racjonalność myślenia; a to zaś decyduje o moich szansach w starciu. Podsumowując: moje życie zależy od walki na tle psychologicznym.

— Grasz na czas, co? — Tachihara prychnął prześmiewczo i ponownie wycelował w moją stronę— Ale odpowiadając na twoje pytanie: kwestia gustu. Poza tym, gdy z nich strzelam, nigdy nie pudłuję. A to czy jesteś dziewczyną, fanatyczką broni, czy nawet podopieczną szefa, nie ma żadnego znaczenia. Możesz sobie być nawet jebanym prezydentem. Portowa Mafia nikogo nie traktuje ulgowo.

— Tch... To dlatego zwlekacie z zabiciem mnie już dobre kilka minut? Błagam. Gdyby chodziło tylko o moją śmierć, leżałabym martwa na tej posadzce od razu po przekroczeniu progu. — odrzekłam nad wyraz  uszczypliwie — Chyba że...

Przejechałam podejrzliwym wzrokiem po twarzach mafiosów. Wszyscy milczeli, a ich oblicza przypominały raczej kamienne rzeźby z ubiegłego wieku, aniżeli żywe, ludzkie istoty. Kątem oka zauważyłam jak Tachihara rzuca pozostałym sygnalizujące spojrzenie, na co tamci odpowiedzieli skinieniem głów niemal instynktownie i stanęli w gotowości do walki.

A więc to tak?

Im dłużej przyglądałam się ich poczynaniom i zachowaniu, tym bardziej zaczynałam rozumieć ukryty sens, a raczej – cel wszechobecnej sytuacji. Wszystkie elementy zagadki stopniowo składały się w jeden, spójny, wyraźny obraz. 

— Haha... Już rozumiem... — rozpromieniłam się wskutek nagłego olśnienia, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Nie miał on jednak nic wspólnego ze strachem, lecz spowodowany był raczej przypływem niewytłumaczalnej ekscytacji, która zawładnęła mną w tamtym momencie.— Przegraliście... Game over

Szybkim, niemal błyskawicznym ruchem ręki, chwyciłam dłoń Chuuyi, w której trzymał przyłożone do mojej szyi ostrze. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który cisnął mi się na usta. 

— Co ty robisz? Chcesz mi wyrwać sztylet? — w szorstkim do granic możliwości głosie mężczyzny można było usłyszeć nutkę zmieszania.— Żartujesz sobie? Jesteś zbyt słaba.

— Hahaha... Kto powiedział, że chcę ci go wyrwać? — zaśmiałam się, czując nagły przypływ adrenaliny. Doskonale wiedziałam, że to, co chciałam zrobić, było szalone, lekkomyślne i niebezpieczne, a jednak mimo to, sama myśl wprowadzenia owego planu w życie, napawała mnie czymś w rodzaju chorej, wręcz psychopatycznej ekscytacji. — Zaczynamy spektakularne przedstawienie!

— Co masz na myś- Zaraz, co ty-?! 

Za późno, Chuuya...

.

.

.

.

.

Przeszywający duszę brzdęk metalu rozbrzmiał pośród głuchej ciszy. Wszyscy zamarli w bezruchu, niemalże natychmiastowo przenosząc zszokowane spojrzenia w stronę źródła przeraźliwego dźwięku. Srebrzysty sztylet – ten sam, którym zaledwie chwilę temu groził mi Chuuya – teraz zbrukany był krwią i bezwiednie leżał kamiennej posadzce. Wokół ostrza również widniały krople krwistoczerwonej cieczy – zapewne powstały w wyniku nagłego zderzenia noża z podłogą, podczas którego pokrywające sztylet kropelki krwi zrosiły ją niczym poranny deszcz. 

Przy akompaniamencie obijającego się o ściany, niknącego stukotu rozbrzmiał czyjś cichy śmiech. Dochodził jakby z oddali, a jego przeraźliwe, diaboliczne wręcz brzmienie wywoływało ciarki na plecach. Żaden człowiek będący przy zdrowych zmysłach nie byłby w stanie śmiać się w tak napawający strachem sposób. Nigdy wcześniej nie słyszałam czegoś tak makabrycznie przerażającego.  Zaczęłam szukać wzrokiem osoby, z której ust wychodził ten przeszywający duszę śmiech, lecz spostrzegłam, że wszyscy mafiosi tkwili w zupełnej ciszy – w dodatku, jakby obawiali się, iż choćby najniewinniejszy szept równoznaczny będzie ze śmiercią. Nikt nawet nie śmiał się poruszyć choćby o milimetr. Zamiast tego, przenosili swe zdezorientowane spojrzenia z podłogi na moją twarz i z powrotem. 

Wtedy dotarło do mnie...

Że śmiech wydobywał się z moich ust...

Znów to samo... Stoję na granicy utraty kontroli, pożerana przez własne emocje. 

Gdy zdałam sobie z tego sprawę, mój śmiech natychmiastowo ucichł.

Mimowolnie uniosłam drżące dłonie ku górze, jedną zasłaniając usta, zaś drugą zatrzymując na wysokości obojczyka. 

Airi, uspokój się... Wszystko w porządku. Żyjesz. Oni żyją. Nikt nie ucierpiał. Nie zdejmuj maski z twarzy – kłamstwo jest twoją największą ochroną i siłą. Po prostu udawaj, że wszystko jest w porządku. Przecież zawsze tak robisz... — powtarzałam te słowa w myślach niczym mantrę.

Wzięłam głęboki oddech.

Dopiero teraz do mojego zamglonego umysłu dotarło, co zrobiłam.

Na mojej szyi, tuż pod podbródkiem, widniało kilkucentymetrowe rozcięcie, z którego strużką sączyła się krew. Piekło jak diabli. Miałam wrażenie, jakby ktoś przyłożył mi do skóry rozżarzony pogrzebacz do pieca. Rana najprawdopodobniej wyglądała wręcz makabrycznie, jednak w istocie nie była zbyt głęboka, a co za tym idzie – nie stanowiła zagrożenia dla życia. Wstyd przyznać, jednak gdyby nie Chuuya, który w samą porę zatrzymał ostrze i odrzucił je z impetem na bok, kto wie, czy nie tkwiłabym teraz przypadkiem po drugiej stronie, popijając herbatkę z Odasaku i dzieciakami. Gdyby nie on... Byłabym martwa.

Wyciągnęłam z kieszeni poszetkę, którą wcześniej dostałam (w twarz) od Nakahary, a następnie przycisnęłam ją do rozcięcia, by wchłonęła nieco krwi.

— Ehh... Od początku wiedziałam, że nie chciałeś mnie zabić. Może jesteś debilem, ale nie skurwysynem... — prychnęłam z trudem powstrzymując skrzywienie się z bólu. Zabrzmiało to dużo bardziej opryskliwie niż pierwotnie zamierzałam, jednak pragnę zaznaczyć, że wypowiedzenie tych dwóch zdań tak, aby brzmiały choć odrobinę przekonująco, kosztowały mnie nie lada wysiłku i włożenia w to całego talentu aktorskiego. I choć z zewnątrz wyglądałam na emanującą pewnością siebie, to wewnątrz cały czas towarzyszył mi niepokój.

Większość mafiosów zdążyła już, w miarę możliwości, otrząsnąć się z szoku wywołanego moim nieprzewidywalnym zachowaniem. Ku mojemu zdziwieniu, nie należał do nich Nakahara, który całkowicie zastygł w bezruchu. Jego lśniące błękitem oczy nie potrafiły ukryć towarzyszącego mu niedowierzania. Nie wspominając już o jego wyrazie twarzy – minę miał, jakby właśnie zobaczył Dazaia w stroju baletnicy (albo Akutagawę w różowej sukience księżniczki). W sumie trudno mu się dziwić. Na pewno nie spodziewał się zainicjowanego przeze mnie samobójczego ataku. Cóż... Nawet ja niekoniecznie się tego spodziewałam.

— Możemy już przejść do rzeczy? — spytałam protekcjonalnym tonem, przeniósłszy wzrok na pozostałych mafiosów. — Od początku nie chodziło o zabicie mnie, prawda? 

— Droga Airi... — zimne jak lód słowa wypływające z pomalowanych czerwoną szminką ust Kouyou sprawiły, że po moich plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i pełnym gracji krokiem podeszła nieco bliżej. — Tu nigdy nie chodziło o ciebie... Ty jesteś tylko małym, nic nieznaczącym pionkiem na szachownicy strategii...

— Co? — wzdrygnęłam się, marszcząc brwi.— Oczywiście, że chodzi o mnie. Aczkolwiek nie o moją śmierć.  Wszystko na to wskazuje — stwierdziłam, ponownie rozpatrując każdy, względnie możliwy scenariusz zdarzeń. Nie zmieniło to jednak mojego przekonania, które mogłam podeprzeć najrozmaitszymi argumentami, uwzględniającymi schematy zachowań, sygnały niewerbalne czy chociażby nieświadome reakcje. Rozwiązanie mogło być tylko jedno i dotyczyło ono mnie. Nigdy nie myliłam się w swoich przypuszczeniach, zatem tym razem również nie wzięłam pod uwagę pomyłki.

— Moje dziecko, nie sądzisz ze twój sposób rozumowania jest dość... Narcystyczny? — Japonka zlustrowała mnie wzrokiem. Jej ton był wciąż ostry jak brzytwa i wywoływał dziwny niepokój. — Ponadto, co masz na myśli mówiąc, że "wszystko na to wskazuje"? Bez niezbitych dowodów, to stwierdzenie brzmi dość infantylnie, nieprawdaż?

Zacisnęłam usta w wąską linię.

Niby dlaczego mój tok myślenia jest narcystyczny? To nie tak, że za wszelką cenę staram się stawić własną osobę w centrum wydarzeń. Wszelkie procesy zachodzące w mojej głowie są raczej logiczne i podparte argumentami. Co prawda zazwyczaj moje działania nie są zbyt przemyślane, ale w tak poważnych sytuacjach jak ta, zawsze stawiam rozum ponad wszystko. 

— MAM niezbite dowody.— wymknęło mi się w nagłym przypływie śmiałości, przez co zbytnio zaakcentowałam pierwsze słowo  —  Wiesz o tym, dlatego próbujesz mnie zmanipulować.

Kątem oka zerknęłam na pozostałych, którzy jakby z ekscytacją oczekiwali tego jakże "wiekopomnego" pojedynku między dwiema przedstawicielkami płci pięknej. Prawdopodobnie zdawali sobie sprawę z faktu, iż żadna kłótnia czy choćby ostra wymiana zdań, nie równa się rozmowie wrogo nastawionych do siebie kobiet. Szkoda tylko, że ja wcale nie byłam wrogo nastawiona. Wręcz przeciwnie. Traktowałam to jako luźną grę mającą zakończyć się lada moment – w dodatku zakończyć moim zwycięstwem.

— Tak uważasz? — spytała oschle, na co ja jedynie skinęłam głową. Kobieta, zauważywszy ów gest, posłała mi tylko pełne dezaprobaty spojrzenie, pod wpływem którego poczułam jak żołądek zaczął zwijać mi się w supeł. — Zatem jesteś w błędzie... 

Nim zdążyłam spostrzec, dwoje mafiosów, a dokładniej Tachihara i Gin, cofnęli się w głąb sali niknąc w mroku. Nie minęła chwila, a znów stanęli w nikłym świetle – aczkolwiek tym razem – wspólnie trzymając dużą, czarną torbę, która zapewne zdolna byłaby pomieścić w swoim wnętrzu nawet ludzkie ciało. Zauważywszy z jakim trudem udaje im się utrzymać ów "bagaż" nad ziemią i jak bardzo uginają im się przy tym nogi, w moim głowie pojawił się najmroczniejszy scenariusz.

W torbie są... zwłoki...?

— Wiesz, kochanie... Tak naprawdę bardzo zależało nam na śmierci...— wypowiadane przez Kouyou słowa  brzmiały niczym przesiąknięte trucizną. — Ale nie twojej.

Moje serce zaczęło bić jak oszalałe. Poczułam jak żołądek podchodzi mi do gardła. Zakręciło mi się w głowie. Przez moment miałam wrażenie, że mdleję, a moje myśli pochłonięte były domysłami dotyczącymi tajemniczego pakunku.

Myliłam się...?  

Niemożliwe... Przecież byłam pewna, że...

Nie... To nie może być prawda...

Czy tam w środku naprawdę jest...?

Niemal podskoczyłam z przerażenia, gdy wspomnianą wcześniej torbę rzucono tuż pod moje nogi. 

— Wszystkiego najlepszego... — wyszeptała mi Ozaki do ucha diabolicznym wręcz tonem.— Cóż może być lepszym prezentem otrzymanym od mafijnej świty niż...

Błagam, nie mów tego!

— ...martwe ciało samego szefa...?

Miałam ochotę krzyczeć, lecz głos uwiązł mi w gardle. Kurczowo przycisnęłam dłoń do serca, powstrzymując się od płaczu. Nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w czarną torbę, leżącą tuż przede mną. Nogi zrobiły mi się jak z waty, przez co runęłam z impetem na kolana. Nie miałam pojęcia, co począć.

Nie... 

Nie.

NIE!

To nie może być prawda.

Nie może zginąć kolejna ważna dla mnie osoba.

Nie może.

NIE MOŻE!

Przecież...

Nie zabiliby własnego szefa... Nie zabiliby Mori'ego... Prawda?

A jeśli to zrobili...

— Wszystkich was zamorduję...— udało mi się wycedzić przez zaciśnięte zęby. — Zamorduję! — powtórzyłam głośniej, niemal krzycząc.

Gdyby nie wciąż krążący w moich żyłach specyfik, który kilka godzin temu wstrzyknął mi Dazai podczas jednego z moich "ataków", w sali już dawno roiłoby się od trupów. Wystarczyłoby kilka sekund, by pozbawić życia wszystkich w zasięgu mojego wzroku. Zresztą... to bez znaczenia... Zabijając oprawców, nie przywróciłabym ich ofiar do życia. Wiedziałam o tym aż zbyt dobrze, a mimo to ogarniająca mnie gorycz bezsilności doprowadzała mnie do szału.

Dlaczego...

Dlaczego, do cholery...?

Westchnęłam głęboko, starając się uporządkować natłok chaotycznych myśli i rozjaśnić nieco umysł. Całkowicie zignorowałam, dobiegające jakby z oddali, głosy mafiosów.  I właśnie wtedy doznałam olśnienia. Kierowana impulsem, wyciągnęłam dłoń w kierunku torby. Zdecydowanym ruchem chwyciłam zamek, zdając sobie sprawę, że jeśli nie doszło jeszcze do martwicy mózgu, to byłabym w stanie uratować Mori'ego. Aczkolwiek, gdybym ujrzała jego ciało w tak zmasakrowanym stanie jak zwłoki osób, które zginęły z rąk Portowej Mafii... 

"Audaces fortuna iuvat" (z łac. "Odważnych szczęście wspiera" - przyp. autorki)

Drżącymi dłońmi zaczęłam otwierać torbę. Podświadomie modliłam się w duszy, jednak zaprzestałam, zorientowawszy się, iż raczej Bóg, czy jakakolwiek siła wyższa, nie zamierzaliby nigdy uchronić od śmierci tak okrutnego człowieka, jakim był Mori (chyba, że kierowałabym swe modły do jakiś nikczemnych istot, czego nigdy w życiu bym nie zrobiła). Wstrzymałam na chwilę oddech. Gdy już prawie rozsunęłam zamek, zauważyłam, że coś w środku drgnęło. Początkowo uznałam to za wynik mojej wyobraźni, co nie zmieniło faktu, iż automatycznie cofnęłam się jak oparzona. Zamrugałam kilkakrotnie i przetarłam dłonią oczy. Z myślą, iż zapewne wyglądałam jak jakaś schizofreniczka, znowu niepewnie przybliżyłam się do obiektu przyprawiającego mnie o dreszcze.

Torba znów niepokojąco się poruszyła, a zaraz potem...

Wrzasnęłam w niebogłosy, widząc jak z wnętrza torby wyłonił się znajomy szatyn, który, krzycząc głośne "NIESPODZIANKA", rzucił we mnie garściami konfetti. 

— Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastki, młoda! — Dazai zamknął mnie w ciasnym uścisku, podczas gdy ja walczyłam z palpitacją serca i stanem bliskim zawału jednocześnie.

— Wszystkiego najlepszego! — zawtórowali wszyscy mafiosi, a zaraz potem (wciąż klęcząc) tkwiłam otoczona przyjaciółmi, którzy nie szczędząc mi przytulasów, składali mi najszczersze życzenia.

Wciąż tkwiłam w szoku. Oniemiałam. Nie byłam w stanie wydusić z siebie choć najcichszego "dziękuję". Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Podniósłszy się z podłogi, złapałam Dazai'a za ramię by przypadkiem nie przewrócić się z wrażenia. Sala rozbrzmiewa szczerym śmiechem, wypływającym z moich ust.

Błagam, niech ktoś mi zafunduje dobrego psychiatrę...

***

W KOŃCU SIĘ UDAŁOO!

Jejuuuu, pisałam ten rozdział baaaardzo długo, bo chciałam, żeby był dopracowany w każdym calu. Mam ogromną nadzieję, że wam się podobał <3

Fun fact: podczas pisania kilkakrotnie wyjebało mi prąd, spalił mi się kabel od kompa, zepsuł router, a ostateczne rozszalała się burza. No mówię Wam, podczas pisania tego rozdziału ciążyło nade mną jakieś fatum i wszechobecny pech XD Dlatego jestem dumna, że w końcu się udało.

Piszcie swoje opinie w kom! Jestem ciekawa Waszego zdania!

Pozdrawiam gorąco,

Wasza Julia-Paula

PS: Ostatnio trochę gorzej z moim zdrowiem (zarówno fizycznym jak i psychicznym), dlatego nie wiem, kiedy napiszę kolejny rozdział, ale postaram się, żeby stało się to jak najszybciej. 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro