Rozpacz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Hiszpania leżał na plecach patrząc się tępo w sufit. Tej nocy spadł zaledwie godzinę, może dwie, mimo iż naprawdę chciało mu się spać, jednak wczorajszy pocałunek Anglii nie dawał mu spokoju. Bowiem nie był taki, jak inne. Nie był ani brutalny, ani natarczywy, czy agresywny, ale za to delikatny, miły i w sumie... przyjemny. Tak, Antonio sam się sobie dziwił, że w ogóle tak pomyślał.

Westchnął przeciągle, a następnie schował głowę pod poduszkę. Zastanawiał się, jak w ogóle taka myśl mogła przyjść mu do głowy... Przecież to było nienormalne, a sam nie był masochistą. Nie mógł nim być, prawda?

Niespodziewanie ktoś zapukał do drzwi, a następnie w nie zapukał i nawet nie czekając na zezwolenie otworzył je i wszedł do środka. Hiszpania uniósł lekko poduszkę odsłaniając oczy. W futrynie ujrzał Anglię, który stał w tym razem czerwonym płaszczy, w ręku trzymając jakąś białą misę. Latynos jęknął cicho i puścił poduszkę, pozwalając jej spaść na oczy. Blondyn był ostatnią osobą, jaką chciał w tej chwili widzieć.

Antonio usłyszał, jak przybysz stawia niepewne kroki w jego stronę, a następnie kładzie coś na stoliku. Zgadywał, że była to misa, którą trzymał. Po chwili do jego nozdrzy dotarł nad wyraz miły zapach. Zmarszczył brwi i zaciągnął się zapachem. Mm... Potrawka z królika, jak on dawno tego nie jadł... Już nawet zapomniał jej smaku. Ciekawe kogo takiego Anglia wynajął, by mógł mu gotować?

- Hiszpania... - usłyszał cichy i drżący głos. – Ja...

- Ty. – Przerwał mu Latynos.

- ...chciałem cię przeprosić – dokończył blondyn nie zważając na w połowie przerwane mu zdanie. Antonio był tym tak zaskoczony, że aż gwałtownie poderwał się do siadu, przez co poduszka spadła mu na uda. Spojrzał na blondyna podejrzliwie, ale nic nie powiedział. – Prawdę mówię! – wykrzyknął jakiś czas widocznie podenerwowany Anglia.

- Pff, oczywiście – prychnął i skrzyżował ręce na piersi. – Myślisz niby, że ci uwierzę? Kiedy to robiłeś, jakoś nie widziałem żebyś żałował!

- Hisz...

- A poza tym, myślisz niby, że ci przebaczę? Jasne! Chciałem to zrobić od razu, jak tylko wypowiedziałeś te słowa! – krzyknął z doskonale wyczuwalnym jadem i sarkazmem w głosie.

- Hiszpanio...

- To co zrobiłeś jest niewybaczalne, sir Anglio, nie dość, że...

- Hiszpanio, ale mi naprawdę jest przykro – powiedział szeptem i po tych słowach Latynos spojrzał w oczy blondyna. Były zaszklone i widać było, że jest mu naprawdę przykro, ale Antonio nie zwrócił na to uwagi, przynajmniej nie chciał, mimo iż gdzieś z tyłu jego głowy zrobiło mu się go trochę żal.

- Teraz jest ci niby przykro, co? Trzeba było pomyśleć o tym dużo wcześniej, a nie przypomnieć sobie o tym dopiero teraz – warknął jednocześnie odwracając wzrok w stronę okna, za którym była bardzo słoneczna pogoda, a ptaszki wesoło latały, wywijały piruety. Ta atmosfera tak bardzo nie pasowało do jego, i nie tylko jego, nastroju...

- A ty? Nie robiłeś tego nigdy? – niespodziewanie spytał Anglia.

Hiszpania wzdrygnął się. Oczywiście, że to zrobił. Ale to był tylko jeden raz, może dwa, jednak wtedy on nie był sobą. Nie chciał tego, naprawdę, on po prostu nie panował nad swoimi potrzebami, a musiał się jakoś wyżyć.

„Jasne, wmawiaj to sobie. Durny" – warknął na siebie w myślach. Potrząsnął głową i spojrzał w stronę Anglii, który śledził każdy jego ruch oczami wielkimi, jak monety.

- Raz – powiedział głosem cichszym od szeptu, jednak blondyn i tak go usłyszał.

- Widzisz – uśmiechnął się na odpowiedź Latynosa.

- Ale... Ty dobrze wiesz, jaki jestem, gdy jestem tam! – krzyknął zrozpaczony. Wolał, by tamta chwila nigdy nie nastąpiła, och, jaki on był wtedy głupi...

- To nic nie zmienia – odparł Anglia siadając na łóżku.

Hiszpania miał w tej chwili ochotę uderzyć go w twarz, jednak tego nie zrobił.

- Zmienia, wszystko zmienia – warknął.

Blondyn spojrzał Latynosowi oczy i uśmiechnął się słabo, a następnie wstał z łoża i udał się w stronę drzwi. Obejrzał się jeszcze za siebie i chwilę się wahał nad swoją wypowiedzią, jednak rzekł w końcu.

- Przygotuj się. Królowa miała cię dość, więc postanowiła, że mamy cię wyrzucić na Morzu Północnym.

Hiszpania zakrztusił się powietrzem. „Że co?"

***


Latynos o zielonych oczach siedział w jednej kajucie z Anglią, który jadł jakąś pieczeń. Wyglądała niezbyt apetycznie, ale najwidoczniej musiała mu smakować. Antonio skrzywił się, sam by coś zjadł, ale nie śmiał prosić Arthura o nic. Westchnął i spojrzał na mapę przedstawiającą obie Ameryki. Uśmiechnął się lekko na myśl o swoich podopiecznych, ale zaraz się opanował. Nie mógł teraz o nich myśleć, musiał zachować powagę i spokój na twarzy. Z powrotem skierował swój wzrok na Anglię. Nawet nie zauważył, kiedy ten przestał jeść i zaczął mu się przyglądać. Hiszpania poczuł się trochę niezręcznie i zarumienił się lekko. Odkąd Arthur chciał go w nieudolny sposób przeprosić, ciało Latynosa reagowało na każdą jego obecność w dziwny sposób. Na początku tego nie zauważał, ale po dniu spędzonym w karocy w drodze do portu zdał sobie z tego sprawę. Jęknął cicho i oparł się o oparcie krzesła.

- Co się tak patrzysz? – spytał po dłuższej chwili.

- Po prostu myślę – odpowiedział mu blondyn i wrócił do jedzenia.

Hiszpania prychnął. Miał dość Anglii i jego ostatnio dziwnego zachowania. Zamknął oczy i westchnął.

Niespodziewanie Arthur odłożył misę z jedzeniem i przybliżył się do Antonia, tak, że ich twarze dzieliły jedynie centymetry. Latynos otworzył oczy i spojrzał się spode łba na twarz drugiej personifikacji. Bardzo nie podobało mu się to położenie w jakim się właśnie znaleźli.

- To co? – spytał blondyn.

- Co, co? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

Anglia przełknął ślinę tak, że jego grdyka się bardzo widocznie poruszyła.

- Dobrze wiesz co – odparł, a na jego policzkach pojawił się lekki rumieniec.

Hiszpania wywrócił oczami i pokręcił głową. Nie zamierzał mu wybaczyć, a na każde takie pytanie od Anglii odpowiadał tak samo. W sumie to ostatnio Arthur ciągle pytał się go o to samo, co Antonia już to bardzo irytowało.

Pchnął pierś blondyna i warknął.

- Już chyba czas bym udał się do morza.

- Racja – odpowiedział szeptem. Sięgnął po sznur, który następnie związał na nadgarstkach Latynosa. Złapał go za przed ramię i zaprowadził w stronę drzwi, przy których się zatrzymał, jakby się nad czymś zastanawiał.

Hiszpania spojrzał na niego kątem oka, czego raczej nie powinien robić. Anglia wyglądał dosłownie, jak zbity pies, przez co tylna część umysłu Latynosa ponownie się odezwała i kazała mu wybaczyć temu blondynowi. Antonio westchnął i po chwili wahania jednak się odezwał.

- Wiesz Anglia... Jesteśmy personifikacjami państw, przed nami jeszcze całe tysiąclecia życia i... - w tym momencie właśnie załamał mu się głos, przez co trochę zadrżał – może... może kiedyś ci wybaczę, prawda? – na koniec posłał blondynowi ciepły uśmiech.

Arthur spojrzał na niego z nadzieją w oczach i szczęśliwy kiwnął głową. Jedną ręką otworzył drzwi, a drugą popchnął lekko plecy Latynosa i udał się z nim do balustrady statku. Cała reszta załogi zeszła się, by móc zobaczyć, co takiego ich kapitan postanowił zrobić. Anglia puścił przedramię Hiszpanii i wyciągnął z kieszeni kawałek materiału, którym zamierzał obwiązać więźniowi oczy. Zrobił to i pomógł Antoniemu stanąć na wąskim grzbiecie barierki.

- W przyszłości ktoś podglądnie ten patent i zacznie się moda na wrzucanie jeńców do morza! – zaśmiał się Latynos na rozruźlenie atmosfery.

Anglia zaśmiał się cicho na to, ale tego już Hiszpania nie mógł usłyszeć. Skoczył, a przed oczami miał jedynie atramentową ciemność... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro