1. it's torture

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To była osobliwa sytuacja. Każdy ruch neurotycznego Rodericha był celowy i odmierzony. Szatyn wiedział, co czyni, tak doskonale, iż było to nieomal ostentacyjne.

Gdyby tylko Gilbert nie zasłuchiwał się w agresywne walenie swojego serca, być może potraktowałby to jako atak na swoją dumę. Nie chciał jednak rywalizować. Nie przynależał tu i miejsce to go przerażało.

Roderich czuł się w pokoju muzycznym jak ryba w wodzie. Nie żałując klawiszom odpowiedniego nacisku, unosił się zarazem wyraźną miłością tak do pianina, jak i do muzyki.

Gilbertowi trzęsły się ręce i nie wiedział, czy bardziej nienawidzi tego faktu, czy miejsca, które takie reakcje prowokowało.

Roderich czytał nuty płynniej niż mówił, i to bez jąkania się, a Gilbert tylko wałkował w myślach nienawistnie ekspresje w łacinie podwórkowej.

x

Na jego widok Francis uśmiechnął się zachęcająco, za to Roderich obrócił go zniechęconym spojrzeniem. Wzruszył ramionami, coby zaraz kokieteryjnym uśmiechem zwrócić się do kelnerki i odebrać od niej kartę. 

- No co? - zapytał, bo też, zanim zasiadł przy stoliku, Austriak zdążył zabrać się za niezadowolone bębnienie palcami w blat. Chyba nie chciał wiedzieć, ale jeszcze gorzej wyszłoby, gdyby pozwolił napięciu dalej się budować. Mogli uważać go za głupiego, ale po paru awanturach czasem się uczył. Jeszcze nie zapomniał, jak pierwszy raz dostał od szatyna w twarz. 

- Jak ty wyglądasz? 

- Powiedział człowiek ubrany w lumpeksie. 

- Oświecę cię: wyglądasz okropnie.

- Ależ dziękuję.

- Mon Dieu - wciął się Bonnefoy. - Pozwólmy Gilbertowi żyć po gilbertowemu. 

Edelstein z dezaprobatą zajął się swoją kawą, Gilbert nieco nerwowo sprawdził coś na telefonie, a ich francuski przyjaciel zaczął opowiadać o swoich studiach.

Gilbert odczekał chwilę, pozwalając głównemu mówcy dojść do tematu kobiet, nim podniósł się i udał do toalety. Czuł na plecach nieufne spojrzenie aż do progu. W drodze powrotnej ukradkiem zahaczył o ladę i uregulował zapłatę za ich zamówienia.

- Będę się zbierał. - Roderich zerwał się wreszcie w pośpiechu z głębokiego fotela. Wystarczająco długo siedział jak na szpilkach, dłużej nie planował. 

- Jesteś pewien? - zagaił Francis. - Dopiero co usiedliśmy wszyscy razem...

- Odprowadzę cię do domu - mruknął za to Gilbert, nie spodziewając się, by Austriak mógł zmienić zdanie.

Roderich ani nie odpowiedział, ani nie zwolnił kroku po drodze do drzwi, ale dla Gilberta nie było to nic nowego, więc też spokojnie podążył w ślad za swoim przyjacielem. Przy okazji zerknął na własne odbicie w drzwiach kawiarni. Wyglądał tak źle? Może spędził weekend bardzo wesoło, niedawno się obudził i w pośpiechu ubrał, co leżało pod ręką, ale nie były to jakieś tygodniowe ubrania. No, poza trampkami, ale kto patrzy drugiemu człowiekowi na obuwie? (Roderich Edelstein.)

Zrównali się na światłach.

- Dlaczego wynajmujesz mieszkanie w mojej okolicy? - zapytał Edelstein, bynajmniej nie pierwszy raz. 

- Żeby słuchać, jak grasz na pianinie? 

Obaj parsknęli na to krótkim, jadowitym śmiechem. 

- Ze względu na ceny - przyznał zaraz. 

Było to dla szatyna bardziej wiarygodne, lecz też nie przekonało go całkowicie. To Roderich był zdesperowanym uzurpatorem; "Beilschmidt" oznaczało nowobogacką dumę, przynajmniej z zasady.

Nie rozmawiali więcej, choć spacer trochę trwał i nawet szli koło siebie. Wreszcie Gilbert skręcił w lewo, pozostawiając Austriaka samego na krótkim dystansie dzielącym ich bloki.  

Pod swoimi drzwiami z brakującą wycieraczką Roderich znalazł ociekające z wody narcyzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro