2. what do you want from me?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

once upon a time I didn't give a damn

- Panie i panowie - zaczął Francis, unosząc kieliszek wina w toaście. Jego jedyni towarzysze, Roderich i Gilbert, popatrzyli po sobie sceptycznie, jak gdyby próbując wypracować, który z nich mógłby zostać panią. W końcu Gilbert z ostrożności odsunął od Francuza świeżo otwartą butelkę wina, podejrzewając, że ten może mieć dość, zanim jeszcze zaczął. 

Inna rzecz, że poza Francisem żadne z nich nie tknęłoby tych drogich pomyj: Beilschmidt za bardzo przystosował swoje kubki smakowe do tanich alternatyw, a Edelstein unikał jak ognia wszystkiego, za co sam nie zapłacił. Tym samym jeden trzymał się supermarketowej wódki z colą, drugi zaszalał z winem ze środkowej półki. I spotkali się tak w domu Francisa niczym narodowy i socjalny patchwork o różnych obyczajach.

- Ile lat jesteśmy już w tej naszej komitywie? - kontynuował blondyn, dla większego efektu zawieszając w tym momencie swoją długo planowaną przemowę. Ach, ten dramat.

- Od pierwszej klasy liceum? - zasugerował Gilbert. Poczuł się znienacka staro. 

- Prosimy pana solenizanta o nieprzerywanie - fuknął Bonnefoy, strasząc potrząśnięciem kieliszka. - Przypomnę wam w takim razie, że znamy się od pierwszej klasy liceum - dodał. - Użerałem się z wami dzień w dzień i z jakiegoś powodu decyduję się nadal to robić. - Skinął głową w stronę Beilschmidta. - Nawet pomimo zbitego okna. - W stronę Rodericha. - Pomimo zażaleń sąsiadów na trzaskanie drzwiami i, nie zapominajmy, wywalanie korków. Notoryczne alarmy przeciwpożarowe i wzywanie policji. To wszystko i jeszcze więcej to zasługa tej naszej pięknej oraz bardzo męskiej przyjaźni, której nie zamieniłbym na nic innego.

- Stary - mruknął Gilbert, z wrażenia aż robiąc sobie kolejnego drinka - uspokój się. Wiesz, że robię się płaczliwy pod wódce.

- Cicho tam. Proponuję toast za nas!

Austriak skwapliwie uniósł kieliszek do ust i choć nie było to widoczne dla Gilberta, ze swojej perspektywy Francis mógł dostrzec, że kącik ust przyjaciela przesuwa się lekko w górę. 

Wkrótce Roderich odchrząknął, odstawiając naczynie i zdając się spinać nieco mięśnie. Po rzeczonym okresie znajomości pozostali dwaj młodzieńcy dość płynnie wyczuwali zmiany nastroju i zgodnie zwrócili na przyjaciela swą uwagę. Austriak tymczasem schylił się do swojej torby, z którą nigdy się nie rozstawał, i wyłowił z niej teczkę. 

- Po prostu nie wierzę. - Beilschmidt pochylił się do przodu w antycypacji. - Czyżbym na coś sobie zasłużył?

Ignorując pytanie, brunet z nabożeństwem otworzył teczkę, by rozprzestrzenić po stole nuty. Spoczywający z wierzchu arkusz przesunął w dłonie solenizant.

- Czy to...? - zaczął Gilbert, w myślach słysząc odpowiednie dźwięki w miarę czytania zapisu. 

- Twoja punkowa muzyka, tak. 

- To nie faza, mamo - zaznaczył Beilschmidt. - I to nie tylko punk - obruszył się zaraz. - Spisałeś ją?

- Udoskonaliłem ją. 

- Już się boję. - Uśmiechał się jednak. 

Przyglądając się im z boku, Francis pomyślał, iż z Gilbertem sprawy przedstawiają się lepiej. Będąc swobodnym - czy też, jak wielu mawiało, nieokrzesanym - nie był w stanie dobrze ukrywać swoich emocji. Nie próbował więcej. Nawet jeśli miał swoje tajemnice, przynajmniej z grubsza dało się opracować, o co mu chodzi. Takiemu człowiekowi natomiast można pomóc.

Roderich? Jak Gilbert odnajdywał siłę w swobodzie, tak Austriak zdawał się czuć silny z ozdobną fasadą opanowania, którą prezentował światu. Wybuchał czasem, ale były to tak oderwane od całości, że jego przyjaciele nie do końca mogli uzmysłowić sobie, jaki dokładnie ma problem.

Z drugiej strony, nawet gdyby z grubsza pojęli, nikt nie mówi, że byliby w stanie pomóc...

A może po prostu wykłady z psychologii zaczęły mieszać Francuzowi w głowie. 

Wieczór nie mógł skończyć się dobrze. Największa próba, w postaci uzależnień Gilberta, wciąż na nich czekała. Należało przyznać mężczyźnie, że jak na nałogowego palacza, trzymał się długo. Znał wszak stawkę.

- Czy ty masz odrobinę szacunku do czyichkolwiek płuc? - zapytał Edelstein. Z pozoru jego głos brzmiał spokojnie, jednakże dało się wyczuć napięcie. - Swoich, naszych? 

Ze swojej wyszkolonej do mediatorstwa perspektywy, Bonnefoy zaryzykowałby przypuszczenie, że brunet nie chciał źle. Na swój patologiczny sposób wyrażał troskę. Znajomy weebo ze studiów chyba napisał to kiedyś jako osobowość tsundere. 

Niestety, będąc na linii ognia, raczej nie analizowało się sytuacji dość dogłębnie.

Gilbert już-już otwierał usta, gotów odpowiedzieć cierpko; w końcu przemilczał komentarz, zrezygnowany. Podniósł się natomiast na równe nogi i ruszył w stronę drzwi na balkon. 

- To nie jest rozwiązanie - usłyszał za sobą. 

Po paleniu czmychnął od niechcenia do łazienki. Był to w dużej mierze, ale nie wyłącznie gryps - alkohol, w którym nie znał umiaru, też mógł mieć tu coś do rzeczy. Żołądek ścisnął mu się do tego czasu boleśnie, a po nikotynie doszły do tego jeszcze silniejsze mdłości, którym dał upust z grzbietem wygiętym i głową pochyloną nad sedesem. 

Niech mówią, co chcą, ale z promilami we krwi czuł się przynajmniej bardziej swobodnie. Spięcie sprzed imprezy odeszło w niepamięć. Właściwie, sam nie wiedząc kiedy i dlaczego, pozbył się ubrań i wskoczył pod prysznic jak u siebie w domu. Nieszczególnie kłopotał się ręcznikiem oraz ubraniem na zmianę. 

Ociekając wodą, zawłaszczył sobie pierwszy lepszy ręcznik i pożyczył szlafrok w panterkę. Karma odpłaciła mu się na tyle, że wychodząc z łazienki zderzył się z czekającym na nią Francuzem. Wymienili spojrzenia, które wyrażały więcej niż tysiąc słów ("Nie podglądałeś mnie, nie?"; "Jakbym już nie widział wszystkiego, co jest do zobaczenia"; "No bi, bro"), po czym zamienili się miejscami.

Nim Gilbert wrócił do salonu, wino robiło swoje: Roderich spał na kanapie. Nie drzemał, tylko spał jak zabity, do tego skulony jak nieszczęście w swoim odświętnym ubraniu. 

Jasnowłosy usiłował przysiąść w pobliskim fotelu, acz niezbyt mu to szło pod względem nawigacji i koordynacji, toteż zdecydował, iż podłoga to powierzchnia równie dobra jak każda inna. Oparł tylko przekrzywioną głowę o podłokietnik kanapy, od niechcenia przyglądając się uśpionemu Austriakowi.

- Jak ja cię nie lubię - wymamrotał, lekko kręcąc głową, jakby sam nie dowierzał temu ogromowi niechęci. - Jesteś upierdliwym, zakompleksionym arystokratą mentalnym. - Uśmiechnął się szeroko, szczerze, jak alkohol i samotność pozwalały.  - Kiedy ty wymyślasz tyle sposobów, żeby zatruć mi życie, pracoholiku? Uch, ty!

No właśnie, gdzie ich towarzysząca franca się zgubiła, zapytał powolny, zamglony umysł. A zresztą - pewnie znowu zasnął na dywaniku koło umywalki. Norma. Od tego wiele się nie umiera.

Nie myśląc wiele, wyciągnął dłoń w stronę czupryny Austriaka. Przymykając oczy, przeczesał palcami jego włosy i poczuł swoiste katharsis. Roderich mruknął coś, czego nie szło odszyfrować, po czym zdecydowanie przewrócił się na drugą stronę. Skurczykot. 

xxx

Francis musiał jeszcze wkuć połowę podręcznika z anatomii na wczoraj, ale nie odmówił sobie przemierzenia połowy miasta taksówką na jeden drink w pewnym szczególnym barze. Może menu jakoś specjalnie się nie wyróżniało, barman za to pierwsza klasa. 

- Gilbert! - zawołał poprzez pomieszczenie, nieskrępowany. Za często tu bywali, by ich tu nie znano, więc nie znalazłoby się sensu w zahamowaniach. 

Imiennik obejrzał się i, nie przerywając sobie żucia gumy, skinął głową.  

- Odświeżamy oddech? - zagaił Francis, przecisnąwszy się między tancerzami. - Mamy randkę? 

- Wiesz, że nie - prychnął Beilschmidt. 

Zanim zajął miejsce na krześle, Francuz cofnął się jeszcze o krok od baru, by otaksować przyjaciela wzrokiem. Przede wszystkim jego ramiona, wyeksponowane przez czarną koszulkę bez rękawów. 

- Czy ty masz na sobie plastry nikotynowe? 

- Ach, tak. Rzucam.


a/n: Myślałem, że oczy sobie wydrapię przy pisaniu tego rozdziału, choć tę historię kocham całym sercem. Może wykonanie mniej. Ale jest, udało się coś zrobić i będzie tylko lepiej, bo jak ma być? 

Może nawet uda mi się opublikować playlistę do tego tworu, boć to takowa istnieje, tylko wymaga oszlifowania. 

Agresywna_Pesymistka, I gave you more.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro