8. victorious

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tęsknota wreszcie wzięła górę i Gilbert odebrał od brata swojego żółtego chevroleta camaro. Ludwig wyglądał na dość szczęśliwego, że wreszcie może się pozbyć obrzydliwego kanarka spod swojego domu. 

Gust w kwestii samochodów, obok stylu życia, musiał być jednym z największych podziałów między nimi. I tak kłócili się - to znaczy, Gilbert zaczynał podnosić głos, zaś jego młodszy brat zachowywał drażniący spokój ze zmarszczonymi brwiami - albo o psującego się rzęcha, w którego jego właściciel inwestował o wiele za dużo pożyczonych pieniędzy, żeby mogło to być zdrowe, albo o pijane instynkty braterskie Gilberta, telefony w środku nocy, kłopoty i to, że nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem. Że wpadł w pułapkę i nie chciał się z niej wyczołgać, bo ból był słodki, tak słodki. Dlaczego to było problemem kogokolwiek poza nim, nie wiedział. Dlaczego miał tak mało czasu zamiast całego czasu świata, by się zastanowić, tym bardziej nie wiedział. 

Podobno tak już było. A on był dorosły, nawet jeśli się nie poczuwał. 

Pozostawało mu tylko puścić Paint It Black na dogorywającym radiu, docisnąć pedał i modlić się, żeby silnik nie zmarł. Póki co maszyna mruczała, więc Gilbert też był w nastroju na mruczenie jak zadowolony kot. 

Zaparkował pod apartamentowcem, w którym gnieździł się Bonnefoy, przywłaszczając sobie dwa miejsca parkingowe i czuł się jak król życia. A rodzice mówili mu, że smętna muzyka tylko go dobije. Tymczasem ona zdawała się artykułować uczucia, których on sam nie mógł, a tym samym przynosić ulgę. Uśmiechnął się. Przed drzwiami Francisa, zadyszany po schodach, nadal się uśmiechał. 

- Nie piję - oświadczył dumnie, ściskając Francuza i kłaniając się Austriakowi. - Jestem dumnym kierowcą - dodał tym samym tonem, którym większość ludzi pochwaliłaby się długo wyczekiwanym dzieckiem. I jeszcze gdyby to była nowość, ale Gilbert wszedł w posiadanie samochodu lata temu. 

W obliczu tego entuzjazmu nikt nie chciał sprowadzać go na ziemię i sugerować zmianę lakieru na mniej obrzydliwy. Jego przyjaciele cieszyli się tą chwilą nieudawanej radości, jakby młodzieniec był na haju, a jednak niepodsycaną żadnymi substancjami. Nie widzieli go w takim stanie wystarczająco często, odkąd weszli w legalną dorosłość. 

- Co u was? - kontynuował, zapraszając się do salonu. 

- Opowiadałem wam o tym doktorancie, który prowadzi zajęcia dodatkowe z podstaw psychologii? - zagaił Francis i sam uśmiechnął się słodko na wspomnienie starszego studenta. - Antonio. 

- Obiecaj mi, że zaprosisz go na randkę przy akompaniamencie Hiszpańskich dziewczyn, a wysłucham wszystkiego o Antonio-och-Antonio. - Uniósł dłoń w uciszającym geście. - Zanim zapomnę, dogadałeś się z osiedlowym domem kultury, Edelstein? 

- Skąd...?

- Po prostu wiem. 

- Stalker - skwitował Roderich. - Przyjęli mnie. Cóż, nie płacą dużo, ale coś będę z tego miał. A to jedyna praca, którą mogę zdzierżyć.

- Zobaczymy po twojej pierwszej lekcji - zauważył Francis. - W razie czego moja była jest prawnikiem. Cud-kobieta. Wyciągniemy cię z więzienia. 

- Seksizm - wtrącił Gilbert. - Nie przypominam sobie, żebyś któregoś ze swoich chłopaków kiedyś obrzucił pochlebnym epitetem. 

- Seksizm wobec mężczyzn? - zapytał z Edelstein tonem, który zdradzał wystarczająco dużo lekceważenia. - Mały problem w porównaniu do doświadczeń kobiet. 

Francis pokiwał skrzętnie głową. Gilbert mógłby się nie zgodzić dla zasady, acz w głębi duszy nie był aż tak złośliwy. Trudno było mu nie zgodzić się z równouprawnieniem. 

- Za kobiety - odparł wreszcie i wzniósł szklankę wody mineralnej nad stołem.

- I za nas. - Roderich dołączył się ze swoim wzniesionym kieliszkiem i popatrzał swojemu przedmówcy w oczy. Przez chwilę bez niezręczności spoglądali na siebie. Przez chwilę byli zamknięci w swoim małym, przytulnym świecie. Potem Bonnefoy stuknął się z nimi swoją szklanką i w zgodzie wrócili do rzeczywistości, która akurat zmieniła kolory na jaśniejsze. - I co u ciebie, Beilschmidt?  

- Ach, no wiesz. U mnie nic się nie dzieje. - Przynajmniej w dobrych czasach. - Zapisałem się ostatnio do wyznawców Szatana. 

- Żartujesz...? - zapytał Francis, na zaś przygotowując już jednak mowę o tym, że ma bardzo, ale to bardzo otwarty umysł i zawsze będzie wspierać swojego przyjaciela. 

- Może - odparł Gilbert, acz ze swoim zawadiackim uśmieszkiem, który odpowiedział zdecydowanie i twierdząco. Inna rzecz, że rozmawiał ostatnio z kilkoma osobnikami z tym powołaniem w pracy i był nawet-nawet ciekaw. Roderich już teraz jednakże kopnął go pod stołem niepotrzebnie mocno, więc należało się obawiać, co jeszcze mógłby zrobić. 

W takich chwilach Gilbert uświadamiał sobie, że Roderich jest skrycie niebezpiecznym demonem i że nie żałował podporządkowania mu nieco swojego życia. 

Ludwig mógł mówić, co chciał, ale ten ból zdawał się chlubny. Przywodził mu na myśl tę jedną jedyną okazję, kiedy w gniewie zbił lustro; bruzdy na dłoni piekły, czekało siedem lat nieszczęścia, lecz czuł satysfakcję. Blizny pozostały, acz obłędne wspomnienia też. 

(Na ogół nie chciał nic zbijać, naprawdę. U Francisa to był nieszczęśliwy wypadek.) 

x

 - Nie wstawiaj tych pasztecików, bo zadzwonię na policję - zagroził Roderich.

- Znowu? I co im niby tym razem powiesz? - burknął Francis, buńczucznie ściskając tacę w dłoni. Na jego twarzy pojawiła się desperacja godna wygłodniałego psa z ulicy. 

- Że stwarzasz zagrożenie dla siebie i osób w swoim otoczeniu. - Machnął dłoniami, mając chyba nadzieję, że to doda mu mocy perswazji. - Jeśli włączysz ten piekarnik, to Gilbert i ja wychodzimy. 

- Ja też? - zapytał Gilbert, który dotąd trzymał się z boku i skanował zawartość lodówki. Zbyt pełna, zbyt konfundująca. - Niech wstawi te paszteciki, to będziesz sobie mógł zadzwonić na straż pożarną, jak lubisz, złotko. 

- A ty co robisz? - zainteresował się Francis, bynajmniej nie przestając przytulać do siebie pasztecików. 

- Przestań wreszcie świecić tą lodówką - zawtórował Edelstein, aby o nim nie zapomniano.

- Czasem muszę postać na baczność przy lodówce i zastanowić się nad swoim życiem. - Gilbert westchnął cicho. 

- Bredzisz jak pijany - wybełkotał pijany Roderich. Wyczarował też skądś komórkę Gilberta i trzymał ją w dłoni, jakby już gotowy do akcji telefonicznej prawowitego obywatela. 

- Mhm - zgodził się pijany Francis, gdy tylko błyskawicznie zamknął drzwiczki od piekarnika. - Zrozum, one się do jutra zepsują - usprawiedliwił się, by ratować nadszarpnięte zaufanie. - Może jak zaniosę kilka sąsiadce z góry, to będziemy sobie mogli do woli potrzaskać drzwiami jak za starych, dobrych lat. 

- Nie mam nastroju na trzaskanie drzwiami - burknął Austriak. Przytulił twarz do chłodnego ekranu telefonu.

- A wracając do tematu mojego doktoranta... 

 x

- Rod - mruknął łagodnie. Nic. - Rod! - powtórzył bardziej natarczywie i użył resztek sił po taszczeniu przyjaciela z samochodu, by nim potrząsnąć. - Pod którym numerem mieszka Elizabeta? 

Edelstein, niechętnie, wreszcie uchylił powieki. Zdawał się wykorzystywać podparcie w postaci Gilberta, by drzemać. A więc wszystkie teorie o tym, że Roderich śpi, wlokąc się do szkoły, mogły być prawdziwe. Skurczybyk miał odpowiednie umiejętności. 

- Myślałem, że boisz się Elizabety - wybełkotał wreszcie.

- Bo się boję, jej i jej patelni - burknął Gilbert, który, prawdę mówiąc, wolałby, żeby to jego pijanego zanoszono do domu. Trzeźwość nie była wcale praktyczna, jeśli pominąć wyniszczenie organizmu. - Ale nasze relacje się ostatnio poprawiły.

Austriak popatrzył na niego z czymś, co Gilbert wziął początkowo za zdumienie, jakkolwiek zreflektował się, gdy pijany przyjaciel zaczął wymiotować. Nie komentując, złapał go tylko pewniej w pasie i odgarnął włosy z twarzy wolną dłonią. Nawet gdy jego buty przestały być zupełnie czyste, odetchnął jedynie głęboko. 

- Domofon prawdopodobnie nie działa - wykrztusił wreszcie Roderich. Jak krótka kontrola urządzenia wykazała, nie mylił się. 

- To z jej telefonu do mnie dzwoniłeś? 

- Nie - wymamrotał markotnie.

- Od Niego?

- Tak, od Niego. 

Raz jeszcze Gilbert ugryzł się w język. Zgadał się z ludźmi, którzy opisali go jako impulsywnego; biorąc pod uwagę ich przytłaczającą liczbę, tak nakazywała demokracja. Wiedział zarazem - i niczyja opinia nie mogła mu tego odebrać - że wystarczająco wiele razy przemilczał, co miał do powiedzenia. Choć zarazem zbyt wiele powiedział wszystko. 

Nie mógł myśleć. Nie wynikało z tego nic dobrego. 

Po prostu nie lubił panicza Bascha. Tyle.

Odchylił głowę, wpatrując się w ciemne okna. No trudno.

- Eliza! - wrzasnął. Planując potencjalnie później przeprosić sąsiadów, zaimprowizował megafon z dłoni dla lepszego efektu. - Węgierska bogini patelni, objaw nam się! 

Roderich usiadł na krawężniku i pomocnie mruczał melodię Dla Elizy

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Cieszcie się fluffem, póki możecie, bo nie za bardzo mam go w planach. Przynajmniej nie z głównymi bohaterami. Tymczasem chciałem opisać porządne spotkanie naszej trójcy. Szkoda, że nie ma tu Rosji, bo mielibyśmy traktat czarnych orłów.  

Przyznaję, że potwornie nie chciało mi się pisać, ale wierzę, że gdy naprawdę Ci się nie chce, to znak, że naprawdę musisz to zrobić. Wtedy rośniesz. Pisanie jak bieganie. 

Co by tu jeszcze... Gilbert odwożący Rodericha do domu przypomina mnie samemu Tear In My Heart od Twenty One Pilots, a dyskusja o lodówce jest wzięta z dzisiejszej rozmowy z ojczymem.

A propos muzyki, psycholog kliniczna dr Genevieve Dingle z Uniwersytetu Queensland w Australii przeprowadziła badania dotyczące wpływu punka lub metalu na emocje. W przeciwieństwie do wielu ekspertów zasugerowała, że ten typ muzyki pomaga "regulować smutek i wzmacniać pozytywne uczucia". Źródło: Świat wiedzy, sierpień 2018 (nie mam siły na poprawne cytowanie).

A tak, żółte camaro są nową definicją stylu. Poważni rywale dla motocykli, o ile zupełnie ich nie biją.

Przestałem opisywać pijane perypetie, zanim mój humor zupełnie zszedł na psy.

Ze spraw organizacyjnych, w następnym tygodniu rozdziały mogą nie pojawiać się co dwa dni, zależnie od tego, ile jeszcze dzisiaj napiszę. Kraków wzywa, więc z tej okazji chyba pozwolę sobie wziąć wolne i popatrzyć wkoło siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro