Propozycja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rano, gdzieś koło ósmej, zostałam brutalnie obudzona przez moje młodsze rodzeństwo. Kocham ich, ale jednocześnie nienawidzę. A dlaczego brutalnie? Krótko rzecz ujmując, wskoczyli mi na kręgosłup. 

— Za co ja dostałam takie milutkie rodzeństwo? — Moja wypowiedź aż ociekała sarkazmem, ale wymruczałam to wszystko w moją poduszkę. 

— Tasha, wstawaj! — Krzyknęli oboje i zaczęli mi skakać po plecach, na co głośno jęknęłam. 

— Rodzice kazali cię obudzić... — Powiedział Ross, który siedział mi na samym środku kręgosłupa. 

— I masz się odrazu ubrać, bo wujkowie, ciocie, dziadkowie i kuzynostwo nadal jest u nas... — Dopowiedziała Arliya, która siedziała na moim tyłku. 

— Co wam tak długo za... — Zaciął się mój ojciec, który właśnie wszedł do pokoju. — Ross, Arliya... Pytanie za sto punktów, jak Tasha ma wstać, kiedy praktycznie siedzicie jej na kręgosłupie? — Kątem oka zauważyłam, jak założył ręce po bokach. 

— Ja nie wstaję... — Odwróciłam się na lewy bok, tym samym zrzucając z siebie moje rodzeństwo. 

Usłyszałam jak się zaśmiali, a po chwili poczułam jak pociągnęli za mój ogon. Podskoczyłam praktycznie na łóżku, wydałam z siebie jęk bólu i złapałam za nasadę, która znajdowała się na środku moich lędźwi. 

— Gdzie za ogon?! — Krzyknęłam na nich wkurzona, ale oni się tylko na to zaśmiali. 

Wydałam z siebie warknięcie, a ta dwójka odrazu pobiegła w kierunku naszego taty, który złapał się za głowę. 

— Przebierz się i zejdź na śniadanie... — Powiedział, po czym pogonił tą dwójkę małych sadystów. 

Walnęłam się spowrotem na łóżko, po czym otworzyłam oczy i spojrzałam na sufit. To nie był sen. Naprawdę w środku nocy całowałam się z chłopakiem. Dotknęłam swojej szyi, bo czułam, że mam chyba lekko zdarte gardło. Będę miała chrypę. Podniosłam się do siadu, po czym wypełzłam w końcu z łóżka. Podeszłam do szafy, aby znaleźć jakieś ubrania. 

Po chwili zdecydowałam, aby założyć na siebie jaskrawą, żółtą bokserkę. Na to zarzuciłam bluzę kangurka, którą przerobiłam sobie na croptop. Na nogi wciągnęłam wojskowe spodnie z łańcuchem przewieszonym przez lewy bok. Wciągnęłam na stopy skarpetki stópki, po czym ruszyłam w kierunku drzwi. Już na wyjściu z niego dostałam zawału przez moje młodsze rodzeństwo. 

— Jednemu wyrwe ogon, drugiemu wydłubię oczy! Chodźcie tu! — Zbiegłam za nimi po schodach prosto do kuchni, gdzie zaczęłam ich gonić wokół wyspy kuchennej. 

— Pełna energii już od rana, widzę... — Zażartował wujek, a ja na niego spojrzałam. 

— Ta... — Odwróciłam wzrok w inną stronę, a w tym samym momencie ponownie poczułam, jak moje rodzeństwo łapie mój ogon. — Wy małe, wstrętne... Agh! — Schowałam go pod ubranie, bo ta dwójka naprawdę mnie już wkurza. 

— Dobra, koniec zabawy, siadać do stołu... — Odezwała się mama. 

Dałam swojemu rodzeństwu po pstryczku w środek czoła, a następnie wszyscy usiedliśmy przy drewnianym blacie. 

— Tasha, tak właściwie to czym się interesujesz? — Zapytał wujek Stuart. 

Spojrzałam na niego zaskoczona. Pierwszy raz w życiu ktoś się mnie o coś takiego zapytał. Już miałam coś powiedzieć, ale mama mnie wyprzedziła. 

— Tasha świetnie sobie radzi z wieloma rzeczami... — Zaczęła tłumaczyć, ale oczywiście nie zwróciła uwagi na to, co ja chciałam powiedzieć. 

Posmutniałam, gdy nie dała mi nawet dojść do słowa, a kiedy powiedziała, że kiedyś pewnie zostanę nauczycielką tak jak ona czy tata, nie wytrzymałam. Wstałam od stołu i po prostu sobie poszłam. 

— Tasha, co to za zacho... — Już mi chciała zwrócić uwagę, ale szybko coś rzuciłam w jej kierunku. 

— Nienawidzę cię, mamo... — Za sobą tylko usłyszałam głos mojego ojca, ale już byłam w moim pokoju. 

Wyjęłam z szafy martensy, które szybko wciągnęłam na swoje stopy, a następnie wyskoczyłam przez okno na dach. W kolejnej chwili szłam już po kablach nad ulicą. Włożyłam ręce do kieszeni i ruszyłam z opuszczoną głową w kierunku miasta. 

Tremér

W głowie rozbrzmiewały mi cały czas te trzy słowa.

Nienawidzę cię, mamo ~

— Wymknęła się... — Powiedział Ash, kiedy spowrotem znalazł się w jadalni. — Nie przejmuj się. Napewno nie mówiła na serio... Przejdzie jej... Musi ochłonąć... — Położył mi rękę na ramieniu. 

— Dlaczego Tasha powiedziała coś takiego? — Odezwał się cicho Ross. 

— Bo ona nie chce być nauczycielką... — Opowiedziała mu Arliya, ale odrazu zakryła sobie usta. 

— Jak to? Co masz na myśli, Arliya? — Zwrócił się do niej Jekyll. 

— Obiecałam, że nie powiem... — Dodała jeszcze.

— Arliya, mów... — Zwrócił się do niej Ash. 

— Obiecałam na mały palec, że nie powiem, a wy zawsze powtarzaliście, że nie można łamać obietnic... — Spojrzała na nas swoimi błękitnymi oczami. 

— Arliya... — Odezwałam się ostrzegawczo, co w końcu ją złamało.

— Tasha nie chce być nauczycielką, a jest dla was niemiła, bo ustawiliście jej „grafik na całe życie"... — Opuściła głowę. 

— Jeśli nie chce być nauczycielką, to kim chce zostać? — Zapytał spokojnie Jekyll. 

— Nie powiedziała... Mówiła tylko, że chce robić to, co lubi... Nie wiem co... — Powiedziała, a ja i Ash na siebie spojrzeliśmy. 

Hektor

Szedłem chodnikiem, kiedy nagle zobaczyłem nad sobą cień. Uniosłem wzrok, dzięki czemu zobaczyłem Tashę, która szła po linii wysokiego napięcia. Wydawała się smutna. Powędrowałem za nią wzrokiem, dzięki czemu zauważyłem, że idzie w kierunku wzgórza, z którego jest idealny widok na plantację, w których podobno kiedyś byliśmy zamknięci. 

Ruszyłem w tym samym kierunku, bo zaniepokoił mnie jej stan. Coś się musiało stać, skoro nagle się nie uśmiecha. Po jakichś może dzieisięciu minutach byłem na wzgórzu. Siedziała skulona pod drzewem, a przy tym widziałem, jak wykonywała gwałtowne ruchy, starając się złapać oddech. Płacze... 

Ruszyłem w jej kierunku, a gdy usiadłem obok niej, nagle podniosła na mnie wzrok. Była cała zapłakana. Odrazu wytarła swoje oczy, a następnie spojrzała w kierunku plantacji. 

— Zastanawiałeś się kiedyś, jak by wyglądało życie w plantacji? — Zapytała nagle, a ja oparłem się rękoma o swoje kolana. 

— Kiedyś odwiedzę to miejsce... — Spojrzała na mnie zaskoczona. — Chcę zobaczyć na własne oczy, jak wygląda tamto niby więzienie... — Uśmiechnęła się delikatnie. — Gdy ten dzień przyjdzie... Chcesz tam pójść ze mną? — Zauważyłem na jej twarzy zaskoczenie. 

— Mhm... — Kiwnęła głową po chwili. — Kiedy? — Spojrzałem na plantacje. 

— Za miesiąc... — Oparła się o moje ramię głową, czym mnie zaskoczyła, ale po chwili szoku, zrobiłem to samo, a przy tym objąłem ją ramieniem. 

Hohohohoho
*daje se po nodze*
To jeszcze nie są święta, więc się ogarnij do cholery Harpio jedna...

Dobra, mniejsza
Chciałabym powiadomić, że powoli wchodzimy w główny wątek historii!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro