To moja wina...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rysunek, który został tu przeze mnie wrzucony, był stworzony na komputerze, za pomocą tableta graficznego.
Nie pytajcie nawet, ile ja to rysowałam...
Ustalmy, że długo...

Szłam po dachach, co chwilę przeskakując z jednego, na drugi. W czasie marszu, cały czas wycierałam swoje oczy, które wogóle nie chciały przestać łzawić. Już kilka razy dzwonił mój komunikator, na którym na zmianę pokazywał się tata albo mama. Po tym co mi powiedziała, nie chcę nawet wracać w progi tego domu. Zdjęłam z głowy kaptur, po czym zeskoczyłam na leśną drogę. Po chwili schowałam słuchawki do torby. 

W tym samym momencie usłyszałam w mieście alarm. Informacja, że ktoś zaginął. W tym przypadku pewnie chodzi o mnie.


Podniosłam wzrok, a z daleka widziałam swój dom na wzgórzu. Poczułam łzy na policzkach, a następnie odwróciłam się i ruszyłam w kierunku miejsca gdzie mamy się spotkać. Spowrotem założyłam na głowę kaptur, aby nie było widać moich przekrwionych oczu i nie wystraszyć reszty. Już po chwili słyszałam śmiech Elay, Dery, Rexy i Ari.

Westchnęłam cicho. Dziewczyny mnie za dobrze znają i napewno zauważą, że coś się musiało stać. Wiedziałam, że coś się dzisiaj wydarzy. Czułam to, od kiedy się obudziłam. 

— A! Kicia, jesteś! — Odezwała się Elay, kiedy tylko weszłam w ich pole widzenia. 

Machnęłam ręką w ich kierunku, a następnie podeszłam do kolumny, o którą się oparłam ramieniem. 

— Ej, laska... Wszystko ok? — Zapytała Rexa, a ja w odpowiedzi kiwnęłam głową. — Ok, co jest? — Podeszła bliżej i założyła ręce na piersi. 

Pokręciłam głową, ale to nic nie dało. Hektor i dziewczyny zmartwili się jeszcze bardziej, kiedy spod mojego kaptura zaczęły spadać łzy. 

— Dobra, Tasha. Serio, co się stało? — Zapytała zmartwiona Elay, która podeszła bliżej, tak samo jak reszta. 

Pociągnęłam nosem i podniosłam na nie wzrok, nie unosząc nawet głowy. Złapałam za kaptur, który zdjęłam ze swoich włosów, tym samym ukazując reszcie to, jak wyglądam. Wszyscy na mój widok otworzyli szerzej oczy, a już tym bardziej, kiedy zobaczyli moje przekrwione oczy i czerwony nos. Zagryzłam dolną wargę, po czym na nich spojrzałam. 

— Powiedziałam jej... — Dziewczyny się zdziwiły.

— O tym, czym chcesz się zająć? — Zapytała Ari, dziewczyna z każdą cechą myszy. 

— Tak... — Znowu pociągnęłam nosem. 

— Twój wygląd mówi sam za siebie, że ta rozmowa nie należała do najłatwiejszych... I, że nie poszła ona za dobrze... — Zauważyła Elay, która jest w stanie zmienić swoją skórę w każdy istniejący minerał. 

— Bo nie poszła... — W tym momencie jeszcze bardziej się rozpłakałam, a do mnie podeszła Rexa, która mnie przytuliła. 

— Jak źle jest? — Zapytała Dera, która jak zwykle miała na uszach didżejskie słuchawki, aby nie bolały jej dźwięki wokół niej. 

Ma niesamowicie wrażliwy słuch i jest w stanie wysłyszeć wszystko. Dlatego to właśnie ona zajmuję się miksowaniem melodii, przy naszych piosenkach. 

— Na tyle, że zwiałam z domu... Alarm, który był przed chwilą puszczany, mówił o mnie... — Wszystkich zaskoczyłam, po czym się odbiłam od kolumny. — Są wszyscy, więc możemy ruszać... — Ruszyłam w kierunku plantacji, którą było ledwo widać przez las. 

Pozostali ruszyli za mną bez słowa. Włożyłam ręce do kieszeni bluzy, a przy tym spojrzałam na przebłyski słońca, które przechodzą między liśćmi drzew. 

Ash

Chodziłem w kółko po kuchni zastanawiając się, gdzie Tasha mogła zniknąć i czekając, aż reszta przyjdzie. Powiadomiliśmy ich o tym, a oni odrazu się zadeklarowali, że pomogą. Jekyll powiedział, że weźmie ze szkoły Arliyę i Rossa. Spojrzałem na Tremér, która siedziała na krześle z opuszczoną głową, za którą się trzymała. W tym momencie usłyszałem otwieranie drzwi, a w kolejnej chwili do kuchni wleciała pozostała dwójka naszych dzieci. 

Oboje odrazu podbiegli do Tremér. Zaraz za nimi do kuchni weszli pozostali. 

— Co się stało? — Zapytał odrazu Kar. 

Powiedziałem tylko, że coś się stało z Tashą. Opuściłem wzrok i spojrzałem na białowłosą, którą przytulała Arliya. 

— Tasha uciekła... — Powiedziałem w końcu. 

— Ale przecież mówiliście, że ona się cały czas wymyka... — Zauważyła Reona. 

— Prawda, ale nigdy wcześniej nie zabrała połowy ubrań ze swojej szafy i nie zostawiła listu na pożegnanie... — Odezwała się Tremér, która podniosła wzrok na wszystkich. 

Miała zapłakane oczy. 

— Co napisała w liście? — Zapytał ojciec Mrozka, a ona podała mi kartkę, na której Tasha napisała wiadomość. 

— „Nie szukajcie mnie, nie chcę być znaleziona. Chyba dopiero teraz, po siedemnastu latach zauważyłam, jak bardzo ślepa musiałam być, że nie zauważyłam jednej rzeczy. Że nie zauważyłam, jak bardzo nie pasuję do tej rodziny... ” — Zaciąłem się, a przy tym spojrzałem na pozostałych, którzy opuścili wzrok niedowierzając. — „Do czternastego roku życia starałam się jakoś nakierować waszą uwagę na to, że nie chcę być nauczycielką, ale wy nawet tego nie dostrzegaliście. Woleliście z góry narzucić mi waszą wolę i nie interesowało was, czy czymś się interesuję. Robiliście wszystko dla mojego dobra? Nie. Robiliście wszystko, byleby tylko podciąć mi skrzydła i nie dopuścić do tego, żebym robiła co chcę. Rozumiem, że jestem najstarszym dzieckiem, że najwięcej się ode mnie oczekuję, i że powinnam być przykładem dla młodszego rodzeństwa oraz innych. Przez to właśnie się zmieniłam. Żadne z powyższych do mnie nie pasuję. Oczekujecie ode mnie tego wszystkiego, ale was chyba kompletnie nie obchodzą moje uczucia. Jeszcze raz, nie szukajcie mnie. ” — Spojrzałem na wszystkich, a oni patrzyli teraz na Tremér. 

— To moja wina... — Odezwała się. — Gdybym jej tego wszystkiego nie powiedziała... — Złapała się za głowę. 

— Co jej powiedziałaś? — Zapytałem zaskoczony, bo wcześniej nic o tym nie wspomniała. 

— Zaczęłam z nią rozmowę o tym, czym chcę się zająć... — Wszyscy na nią spojrzeli. 

— Mieliśmy z nią o tym porozmawiać razem... Miałaś poczekać na mnie aż wrócę... — Powiedziałem, a ona zagryzła dolną wargę. 

— Ash... Ona się chcę zająć muzyką... — Zaskoczyła wszystkich, którzy byli w pomieszczeniu. — Jej IQ wynosi ponad 230, jest dosłownie geniuszem nad geniuszami, a ja mam jej pozwolić, żeby zmarnowała swój potencjał na coś tak bez przyszłości jak mu... — Ktoś jej przerwał. 

— Tremér! — Krzyknęła na nią jej matka. — Nie tak cię wychowałam! Od kiedy rodzic niszczy marzenia swoich dzieci?! — Zapytała zdenerwowana, a przy tym miała ręce skrzyżowane na piersi. 

— Musimy ją znaleźć... — Odezwała się Alma. 

— Tylko gdzie ona mogła pójść? — Zadał pytanie Stuart. 

— To wasza córka... Pomyślcie... Jakieś miejsce, gdzie mogła ona pójść... Napewno jakieś jest... — Powiedział tym razem Rick. 

Spojrzałem na białowłosą, a ona na mnie. Po chwili oboje opuściliśmy wzrok, aby dokładnie się nad tym zastanowić.

— Tasha nienawidzi siedzieć w jednym miejscu... — Odezwała się Tremér. 

— Chyba, że musi sobie coś dogłębnie przemyśleć... — Spojrzałem na nią, a ona na mnie. 

— Wzgórze... — Powiedzieliśmy jednocześnie. 

— Jakie wzgórze? — Zapytał Kar. 

— Wzgórze, z którego widać panoramę całego miasta... Tasha zawsze tam chodziła, kiedy coś nie dawało jej spokoju... — Powiedziałem. 

— Powinniśmy sprawdzić każdy trop... — Zauważyła Dawn, a w kolejnej chwili całą grupą ruszyliśmy w kierunku wzgórza. 

Wraz z nami ruszyły nasze pociechy. Po jakimś czasie w końcu byliśmy w tym miejscu, ale nie było jej tutaj. Spojrzałem na pozostałych, którzy spojrzeli na mnie i na Tremér współczująco. Zwróciłam uwagę na Mrozka. Patrzyła na wszystkie plantację. 

— Tremér? — Zwróciłem jej uwagę. 

— Tasha wczoraj się mnie pytała, czy razem z przyjaciółmi może się wybrać do plantacji na kilka dni... — Spojrzała na nas. — Co jeśli to tam uciekła? — Wszyscy spojrzeli w kierunku ogromnych konstrukcji, które przypominają nam naszą przeszłość. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro