Wirus

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poprawiłam swoją torbę, kiedy to schodziliśmy schodami. Szłam razem z Hektorem, a za sobą słyszałam tylko plotkowanie członków mojej rodziny, a mówiły one między innymi o mnie i o brunecie. Westchnęłam, kiedy po raz kolejny usłyszałam słowa, typu „Na kilometr widać, że oni ze sobą kręcą. ”, które wyszły z ust mojej babci. Ja tu w końcu nie wyrobię. 

— Tasha, te drzwi są otwarte... — Wskazała na nie Ari, a ja kiwnęłam głową. 

Już po chwili wszystcy weszliśmy na korytarz, a ja widziałam lekkie zaniepokojenie na twarzach moich rodziców. Tata mówił, że walczyli o wolność mutantów, więc pewnie musieli już tutaj być. Wnioskując po ich wyrazach, te wspomnienia, które do nich wróciły, nie były zbyt dobre, miłe i kolorowe. Ciekawe co tutaj się przed laty działo. Odwróciłam wzrok na korytarz, a wszyscy już po chwili ruszyliśmy tym szlakiem, rozglądając się dookoła. 

Szaro, bez wyczucia i zdecydowanie zbyt sterylnie. Pomimo tych kilkunastu lat, nadal tak tutaj jest. Mam wrażenie, jakbym szła szpitalnym holem, a przez to czuję, jak po moim kręgosłupie przebiegają dreszcze. Nienawidzę takich miejsc, które tylko i wyłącznie przyprawiają o zaniepokojenie. Przełknęłam ślinę, tak samo jak dziewczyny, kiedy usłyszałyśmy hałas. 

— Co to było? — Odezwała się Stilla, która schowała się za Alfym. 

— Dera? — Zwróciłam jej uwagę, a ona kiwnęła głową i złapała za swoje słuchawki. — Nich wszyscy wstrzymają oddech... — Każdy kiwnął głową, a szatynka zdjęła z uszu swoje didżejki.

Stała tak przez parę sekund, ale po chwili spowrotem je założyła, a przy tym odetchnęła z ulgą. 

— Nikogo poza nami tu nie ma... — Kiwnęliśmy głowami na jej słowa, a w kolejnej chwili spojrzałam na wszystkich. 

— Dera ma bardzo czuły słuch. Na tyle, że jest w stanie usłyszeć, jak biję czyjeś serce. Nosi słuchawki, bo od dźwięku wydychanego powietrza boli ją głowa i w sumie wszystko... — Kiwnęła głową, kiedy zwróciłam na nią wzrok. 

Już po chwili ruszyliśmy dalej, a w trakcie tego, cały czas się rozglądałam. W pewnym momencie zobaczyłam otwarte drzwi, do których podeszłam zaciekawiona. Gdy spojrzałam do środka, zobaczyłam masę sprzętów komputerowych i serwerów. 

— Serwerownia... — Odezwała się moja matka, która stanęła obok mnie. 

Spojrzałam na nią, a następnie zwróciłam uwagę na to, w co jest ona ubrana. Miała na sobie jeansy, sweter z golfem, a na to jeszcze bluzę z kapturem, która była rozpięta. Na stopach miała jeszcze buty ponad kostkę, które były sznurowane. Odetchnęłam cicho i odwróciłam wzrok, kiedy na mnie spojrzała. Po chwili odeszłam do moich przyjaciół, a moja matka oprowadziła mnie wzrokiem. 

— Co się stało? — Zapytał tata, który podszedł do mamy, a następnie wszyscy zrobili to samo. 

— Nie wiem, myślałam... Myślałam, że między nami jest już wszystko w porządku... — Odpowiedziała, a przy tym czułam, jak mi się przygląda. 

Przełknęłam ślinę, kiedy usłyszałam ich rozmowę, a w tym samym momencie poczułam, jak ktoś mnie objął ramieniem. 

— Coś się stało? — Zadał pytanie Hektor, a ja pokręciłam głową na nie. 

— Nie, czemu? — Zapytałam, a on lekko zmarszczył brwi. 

— Dziwnie się dzisiaj zachowujesz... — Powiedział, a ja znowu pokręciłam głową. 

— Nie wiem o co ci chodzi. Nic się nie dzieję... — Wzruszyłam ramionami, a w kolejnej chwili usłyszałam głos mojego taty. 

— Tasha, możemy porozmawiać? — Spojrzałam na niego, a na jego pytanie trochę niepewnie kiwnęłam głową, po czym odeszłam z nim kawałek. 

Założyłam ręce na klatce piersiowej, kiedy stanęliśmy przy skręcie do innego korytarza. Trochę nerwowo zaczęłam się zachowywać przez to wszystko. Zdecydowanie szybciej mrugałam przez to wszystko, a do tego wszystkiego rozglądałam się we wszystkich kierunkach i miałam lekko przyśpieszony oddech. 

— Rozumiem, że twoje dzisiejsze zachowanie ma związek z rozmową w środku nocy... — Kiwnęłam głową lekko głową. — Te wszystkie lata bolą i tak szybko nie znikną z twojej pamięci, bo cię przeprosiliśmy, ale naprawdę chcemy, żebyś nam to wszystko wybaczyła. Małymi krokami, Tasha. Narazie chociaż spróbuj udawać, że wszyscy jest ok, bo martwisz nie tylko nas, ale i swoich przyjaciół. Słyszałem pytanie Hektora. Aaron wyczuł, że się on o ciebie bardzo martwi. — Spojrzałam kątem oka w kierunku chłopaka. — Jesteś pewna, że między wami nic nie ma? Bo mi, twojej matce, twojemu rodzeństwu, wogóle wszystkim, wasze relacje nie wyglądają na stricte przyjacielskie. — Zwróciłam wzrok na mojego ojca zaskoczona. 

— Co? Nie, nic między nami nie ma. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Hektor raczej nic do mnie nie... — Zacięłam się, kiedy przypomniał mi się nasz ostatni spacer w nocy. — Chyba nic między nami nie ma. Nie wiem. — Tata się uśmiechnął, a przy tym założył mi włosy za ucho. 

— Widzę jak na niego patrzysz, a jak on na ciebie. Zastanów się nad tym, bo wydaję się on być porządnym chłopakiem. — Spojrzałam na niego niedowierzając. 

— Tato... — Zaśmiał się, a w kolejnej chwili odszedł, lekko mnie rozbawiając swoim komentarzem. 

Parsknęłam pod nosem, a przy tym pokręciłam głową. Własny ojciec chce mnie zeswatać z moim przyjacielem. Nie wierzę w to. Już po chwili wróciłam do reszty, która weszła za moją matką do serwerowni. Próbowała chyba podłączyć komputery, ale bez zasilania raczej będzie to trudne. Podeszłam do bruneta, który stał z założonymi rękoma. 

— Co się dzieję? — Zapytałam zaciekawiona, a on na mnie spojrzał. 

— Twoja mama chce się dobrać do systemu, żebyśmy mieli dostęp do innych pomieszczeń. Większość można otworzyć tylko z pomocą karty, a my jej nie mamy, dlatego postanowiła włamać się na serwery. — Spojrzałam na mamę, do której podszedł wujek Jekyll. 

— Hektor, mógłbyś chociaż dać im jakiekolwiek zasilanie? Bez tego, to oni się na serwery nie dostaną. — Zauważyłam, a on podszedł do metalowej skrzynki, w której znajdowały się kable zasilania. 

— Już... — Dotknął wszystkich, a następnie zabrał szybko rękę. 

Machnął nią, aby odzyskać prawdopodobnie czucie. Musiał go chyba lekko kopnąć prąd, bo lekko się skrzywił. 

— Z tego co pamiętam, to wgrałaś na te serwery wirusa, więc jak chcesz niby złamać wszystkie zabezpieczenia? — Zapytał wujek Kar, a moja mama spojrzała na niego, jak na idiotę, co nie powiem, ale lekko mnie rozśmieszyło. 

— Nie zapominaj, że to ja napisałam tamtego wirusa. Nadal pamiętam algorytm do jego usunięcia i zniszczenia. — Podniosła się, po czym rozciągnęła palce i zaczęła wklepywać na klawiaturze tyle znaków, liter i co tylko, że moje oczy dostawały głupawki i nie nadążały. 

— Coraz bardziej zaczynam uważać, że twoja mama jest zarąbista... — Zabiłam wzrokiem Elay, które wyszeptała mi to na ucho. — No co? Taka prawda... — Wskazała ręką na moją matkę, a ja opuściłam wzrok. 

Mama jest zarąbista? Może i racja, ale ja mam pewien problem z tym, aby to przyznać. Nigdy wcześniej nie widziałam jej takiej. Ani razu, przez całe moje życie nie byłam świadkiem tego, jak ona robi coś takiego. Nie znałam jej, tak samo jak ona mnie. Obie miałyśmy sekrety których nie chciałyśmy zdradzać, a teraz, gdy wychodzą one na wierzch, nie potrafimy znaleźć nawet jakichkolwiek słów, aby o tym porozmawiać. Wieczorem jakoś że sobą pogadałyśmy, ale teraz? Nawet patrzenie na siebie jest dla nas zbyt trudne. 

Czy to uczucie „niemocy” kiedykolwiek zniknie i będziemy mogły jakoś ze sobą porozmawiać? Mam jakieś dziwne wrażenie, że musiałoby się stać coś naprawdę okropnego, żebyśmy znowu były tak blisko siebie, jak to było, gdy byłam mała. 

— Jest źle... — Odezwała się nagle białowłosa, której przed oczami ukazały się czerwone ekrany. 

— Co się dzieję? — Zapytał mój ojciec, a mama na niego spojrzała. 

— Nie mogę zniszczyć wirusa... — Wszyscy na siebie spojrzeliśmy, a następnie spowrotem na moją matkę, do której dosiadł się wujek Jekyll. 

— Nie da się go usunąć... — Powiedział, a moja rodzicielka złapała się za głowę. 

— Tremér? — Tata położył jej na ramieniu rękę. 

— Ktoś musiał złamać mój algorytm i jeszcze bardziej go zablokować. — Znowu zaczęła coś wpisywać, ale znowu to samo pojawiło się na ekranach. — Cholera... — Przeklnęła pod nosem. 

— Tremi? — Odezwał się wujek Kar. 

— Przenieśli wirusa na wszystko w Edenie... — Przeczesała swoje włosy. 

— Chcesz powiedzieć, że... — Odezwała się ciocia Dawn. 

— Że Eden stał się jedną, wielką bombą, która zniszczy wszystko, co jest w jego zasięgu, jeśli nie zniszczymy wirusa... — Spojrzała na nas wszystkich, a w jej oczach dostrzegłam strach, który pokazywał się również u mnie, kiedy spojrzałam na swoją trzęsącą się dłoń. 


I tak oto...
W końcu jesteśmy na momencie, który od samego początku miał być głównym założeniem książki...
Mam nadzieję, że kogoś zaskoczyłam takim obrotem spraw ❤
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro