Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Arlette, odwołaj proszę dzisiejsze spotkanie — rozpoczął z bladym uśmiechem, w pośpiechu zarzucając płaszcz na ramiona.

— Obawiam się, że to niemożliwe. Pańscy klienci...

— Arlette, Arlette. Spójrz na mnie, proszę.

Nie spuszczał z niej wzroku, jednocześnie zaś jego radość nie zmalała ani odrobinę. Był tak nadzwyczajnie szczęśliwy, jak gdyby próbował zatuszować fakt, że walił mu się świat. Ale kiedy go takim widziała, kiedy próbował ją do czegoś przekonać... Nie była w stanie odmówić.

— Nie ma niczego, co mogłoby cię pokonać, prawda? Przeproś ich w moim imieniu i zaproponuj zwrot kosztów. Umów spotkanie na jutro.Pozwól im uwierzyć, że to, że coś mi wypadło, jest w rzeczywistości darem od losu.

— Oczywiście. Zajmę się wszystkim.

— Na to liczyłem. Jesteś niezastąpiona.

Arlette westchnęła głęboko. Musiała mentalnie przygotować się na tę rozmowę. Nerwowo stukała lśniącymi paznokciami o blat biurka i układała w głowie plan. Nie lubiła klientów zza morza. Funkcjonowali według odmiennych zasad i nie lubili, kiedy ktoś wprowadzał zmiany w harmonogramie.

— Bądź przeklęty, Ethanie Hémery — mamrotała pod, podnosząc słuchawkę.— Good morning, it's Arlette Walsh...

🤎

— Cześć, młody. — Wystawił rękę w kierunku kilkuletniego chłopca. — Zabiorę cię stąd, dobra?

— Ale ja cię nie znam.

Hémery poczuł się jak głupek. Przedszkolanka patrzyła na niego jak na kryminalistę, a dzieciak mierzył butnym, złośliwym spojrzeniem.

— Spokojnie. Spędzimy ze sobą kilka godzin, co? Będzie fajnie, zobaczysz. Twoja mama mówiła, że uwielbiasz samochody, więc możemy pójść do muzeum motoryzacji.

Usłyszał za plecami krótkie, lecz bardzo wymowne chrząknięcie.

— Przepraszam, kim pan jest?

Odwrócił się w kierunku kobiety. Wyglądała, jakby za moment miała wzywać policję. Albo oddział antyterrorystyczny.

— Ethan Hémery.

— Jest pan spokrewniony z Noamem?

Mógł skłamać i udać jego ojczyma. To drobne kłamstwo miałoby szanse powodzenia. Wszystko mogło się jednak skomplikować, gdyby okazało się, że Laurine ma partnera. W takiej sytuacji musiał chyba postawić na szczerość i liczyć, że nikt nie utrudni mu tego, co i tak było już trudne.

— Nie. Jestem tutaj w zastępstwie za jego matkę.

— Ma pan upoważnienie, które pozwoliłoby panu na odebranie dziecka z przedszkola?

— No... właściwie nie mam.

— W takim razie Noam z nami zostanie i poczeka, aż przyjedzie po niego matka albo opiekunka.

— Opiekunka jest chora, nie może go dziś zabrać.

— W takim razie zrobi to pani Lavoie, proszę się nie martwić — rzuciła obłudnie słodkim tonem, jak gdyby usiłowała udowodnić mu, że ani trochę nie obchodzi ją, co ma do powiedzenia. — Nie wypuszczę stąd Noama w towarzystwie obcego mężczyzny, choćbym miała zostać z nim do nocy.

— To jakiś absurd! — uniósł się niespodziewanie.

— Proszę nie podnosić głosu. Wystraszy pan dzieci — upomniała go.

— Przepraszam. Próbuję pani przekazać, że Laurine także nie może zjawić się w przedszkolu — powiedział półtonem, aby nie usłyszał go stojący nieopodal chłopiec. — Może pani do niej zadzwonić. Potwierdzi jedynie, że prosiła mnie o opiekę nad Noamem, dopóki ona nie wróci.

— Pani Laurine zostawiła chłopca bez opieki?

— Zostawiła go ze mną. Zresztą to wcale nie jest porzucenie! Pani Lavoie jest w szpitalu — ściszył ton do szeptu. — Dlatego, rozumie pani, nie może się tutaj stawić.

— Coś się stało?

Zacisnął wargi i pokręcił głową.

— Sam chciałbym wiedzieć. Pewne jest, że nie wróci w ciągu kilku najbliższych godzin.

— Dobrze. Zadzwonię do niej, proszę tu poczekać, dopóki nie wrócę.

— Spokojnie. Zostanę tu i spróbuję porozmawiać z chłopcem.

— Tylko ostrożnie, proszę. Noam jest niezwykle wrażliwy. Wolałabym, aby nie siał pan paniki.

— Gdybym miał zamiar to robić, Laurine nigdy nie prosiłaby mnie o taką przysługę.

— Z pewnością. Zadzwonię do pani Lavoie.

Kobieta zniknęła za ścianą, a Ethan czuł na sobie czujne spojrzenia pozostałych członków personelu, a co gorsza — również dzieci. W tak małej placówce wszyscy się znali. Nic więc dziwnego, że widok faceta, który nie był wcale tatą koleżanki z grupy, tak bardzo konsternował podopiecznych.

— Więc jeśli chodzi o te samochody... Który z nich jest twoim ulubionym? — zapytał, choć w głębi ducha przeklinał własną nieporadność.

Jego pytanie zostało zignorowane.

— Skąd znasz moją mamę? — zainteresował się.

— Pracujemy razem.

— Aha.

Skłamał. Prawda była taka, że Laurine Lavoie to jego największa konkurentka. Nie wiedzieć czemu czasem udawało im się jednak porozumieć za sprawą wystawnych bankietów, na które oboje zapraszano.

Po kilku minutach niezręcznej ciszy do sali zabaw wróciła wysoka brunetka ze sztucznym uśmiechem na ustach.

— Pani Lavoie rzeczywiście prosiła, aby odebrał pan dziś Noama. Podobno poinstruowała pana, co powinien zrobić po wyjściu z budynku, ale może przypomnę, na wszelki wypadek...

— Nie będzie takiej potrzeby.

Niechętnie skinęła głową i kucnęła przy dziecku.

— Noam, pójdziesz z panem Hémery, dobrze? Tylko nie rób problemów, to byłoby bardzo niemiłe.

— Jestem pewien, że sobie poradzimy. Dziękuję pani.

— Zaprowadzę pana do szatni...

— Noam wszystko mi pokaże. Prawda, Noam?

Chłopczyk ponownie zmierzył go spojrzeniem tak przenikliwym, jak gdyby oceniał, czy Ethan Hémery był prawym, poczytalnym człowiekiem. W końcu jednak uśmiechnął się i pociągnął mężczyznę w kierunku długiego korytarza.

— Tylko nie zapomnijcie zameldować się u portiera! — krzyknęła za nimi przedszkolanka.

Ethan nie bardzo wiedział, o czym mógłby rozmawiać z dzieckiem. Obcym dzieckiem. Choć szczerze mówiąc każde dziecko było mu tak samo obce.

— Jesteś głodny?

— Tak. Ale za godzinę będzie podwieczorek.

— Aha. Skąd ta pewność?

— Mama zawsze ma dla mnie podwieczorek. Jemy go, kiedy umyjemy ręce, porozmawiamy o tym, jak minął nam dzień i zaplanujemy, co będziemy robić wieczorem!

Hémery uśmiechnął się szeroko, słysząc, jak malec fascynuje się panującymi w domu tradycjami, które pozwalały mu sądzić, że Laurine miała z synem nadzwyczajnie zdrową relację. Poczuł skurcz w okolicach podbrzusza.

— Jaki jest twój ulubiony deser? — zapytał, pochylając się do niskiej szafeczki, aby wyciągnąć z niej wyjściowe obuwie chłopca.

— Wszystkie są pyszniutkie! Szczególnie wtedy, kiedy mama przywozi je ze swojej ulubionej cukierni.

— Wiesz, co to za cukiernia?

Pokręcił głową niezadowolony.

— To nic. W takim razie pójdziemy gdzieś, gdzie jeszcze nie byliśmy. Na co masz ochotę?

Nie wiedział, czy powinien tak dopytywać. Co jeśli Laurine zarzuci mu później, że zbyt mocno rozpieścił Noama?

— Och, nieistotne. To tylko jeden wieczór — mruknął do siebie pod nosem.

— Na czekoladę. Dużo czekolady. I pomarańczę!

W głowie ukształtował mu się plan.

🤎

Chłopiec zajął się przegarnianiem kawałków pomarańczy z jednej ścianki filiżanki na drugą. Ethan przyglądał mu się bacznie, z niepokojem.

— Wszystko w porządku, Noam?

— Nie. Nie jest tak, jak z mamą. Gdzie ona jest? Chcę z nią porozmawiać.

— O tym, jak minął dzień?

Skinął głową.

— W takim razie może opowiesz mi?

— Nic nie zrozumiesz. Nie znasz osób, o których będę mówił.

— Postaram je sobie wyobrazić. Ewentualnie mi pomożesz. Co ty na to?

— Ale ty też będziesz musiał mi opowiedzieć. Mama zawsze to robi.

— Jasne. Opowiem ci — obiecał w nadziei, że uda mu się ignorować pytanie o Laurine jeszcze przez jakiś czas. — Zaczniesz?

— Tak! Uwielbiam zaczynać! Wtedy jest najwięcej emocji! — Zaśmiał się.

Hémery słuchał uważnie, rozkoszując się smakiem zamówionej wcześniej bezy.

— Mieliśmy dzisiaj spotkanie z taką panią — zaczął nieco niepewnie — właściwie nie wiem, skąd była, ale miała bardzo ładną sukienkę. I taką śmieszną czapkę! I cały czas się uśmiechała, jak do nas mówiła!

— Może to policjantka?

— Nieee, policjantka nie pokazywałaby nam taaakich pięknych zdjęć! Ta pani bardzo dużo podróżuje, wiesz? Była w tym miesiącu na plaży i pływała taką śmieszną łódką!

— A latała samolotem?

— Tak. Skąd wiedziałeś?

— Chyba minąłem się z nią, jak wchodziłem do przedszkola.

Wzruszył ramionami, jakby była to najzwyklejsza rzecz pod słońcem. Nie chciał odbierać dzieciakowi frajdy z opowieści, a jedynie nieco mu pomóc.

— Była ładna, prawda?

— Pani, czy sukienka? — Uśmiechnął się, zgrywając niewiniątko.

— Sukienka!

— Nie zwróciłem uwagi. Chyba miała na sobie płaszcz.

— Przecież jest ciepło!

— Może spieszyła się na samolot do miejsca, gdzie pada śnieg?

— Ale pani mówiła, że najbardziej lubi słońce.

Skrzyżował ręce w łokciach.

W tym świetle, z delikatną poświatą jarzeniówek na twarzy, Noam po raz pierwszy przywiódł mu na myśl Laurine. Miał tak samo uwydatnione kości policzkowe i bystre spojrzenie. Ciekawe, czy też potrafił nim mrozić. Jeśli odziedziczył to po matce, to strzeżcie się, o bogowie!

— Musiała zastąpić koleżankę.

— Aha.

Nabił na widelczyk kawałek brownie z sosem malinowym. Rzeczywiście miał ogromną ochotę na czekoladę, o czym świadczyło nie tylko ciasto, ale również płynna, gęsta substancja w filiżance. Po chwili jedzenia zmarszczył nos.

— Teraz to ty musisz opowiadać.

— Tak? No dobrze. W takim razie... Wiesz, właściwie nie wydarzyło się dziś nic fascynującego... — zaczął się tłumaczyć.

— Pssst — szepnął Noam, wychylając się do połowy stołu, aby móc przekazać coś rozmówcy półgłosem. — Zdradzę ci sekret. Tylko nikomu nie mów, dobra?

Ethan skinął głową na znak zgody.

— U mojej mamy też nigdy nie dzieje się nic ciekawego. Opowiada same nudne rzeczy o pracy, ale udaję, że mnie to interesuje. Ale ona nigdy nie mówi o tym, o czym chciałbym słuchać.

— A o czym chciałbyś słuchać? — Kontynuował konspiracyjnym tonem.

— Nie wiem. Kiedy już o tym usłyszę, to będę wiedział, że to właśnie to. Ale umiem słuchać o nudnych rzeczach. A tradycja to tradycja!

Hémery pokręcił głową w rozbawieniu. Musiał się jeszcze tylu rzeczy nauczyć.

— A lubisz bajki o superbohaterach?

— Lubię!

— To mogę ci jedną opowiedzieć.

— Ale ja chcę posłuchać o twoim dniu!

— I posłuchasz. Tylko w bardziej rozrywkowej formie.

— Hm... Niech ci będzie. Ale jak mi się nie spodoba, to powiem mamie i będziemy się później z ciebie śmiać — ostrzegł, przepełniony napięciem.

— Och, tylko nie to! Postaram się sprostać oczekiwaniom. — Odchrząknął. — Zacząłem dzień w bardzo dobrym humorze.

— Dlaczego?

— Świeciło słońce. Moje mieszkanie było nieziemsko piękne o wschodzie. Włączyłem muzykę, zrobiłem kawę i cieszyłem się chwilą. Odpuściłem sobie oglądanie wiadomości, na dwie godziny wyłączyłem telefon. Moja asystentka była później wściekła i uczyła mnie, do czego służy telefon. I co oznaczają wyznaczone godziny pracy.

— Krzyczała na ciebie?

— Ona nie musi krzyczeć, żeby być straszna!

— Naprawdę?

— Mhm. Jakbyś był wiedźmą, to też byś nie musiał.

— A ona jest wiedźmą?

— Najprawdziwszą w świecie! Ma nawet lekko zielony odcień skóry. Najlepiej widać to wtedy, kiedy przeraża ją to, co robię. Ale czasem wychodzi z niej taka... cywilizowana wiedźma.

— Co to cywilizowana wiedźma? — zapytał zaintrygowany.

— No wiesz... To znaczy, że pod tą maską wiedźmy ma też ludzkie oblicze. I czasem, ale tylko czasem! je odsłania. Wtedy jest troskliwą wróżką, gotową spełniać życzenia.

— To w końcu człowiekiem, wiedźmą, czy wróżką?

— Wiesz, to skomplikowane.

— Mama uważa, że nawet trudne rzeczy można opowiadać w łatwy sposób. Bo nie wolno pomijać dzieci. Ja też będę kiedyś dorosły i muszę się uczyć.

Wypiął dumnie pierś, rozciągnąwszy usta w szerokim uśmiechu.

— Myślę, że nawet wcześniej, niż później — zauważył w zamyśleniu Ethan. — Ale wiesz, jak już wiedźma skończyła na mnie krzyczeć, to pracowałem.

— A co robiłeś?

— Analizowałem maila od klientów. Miałem się dziś spotkać z ludźmi, którzy chcą, abyśmy wybudowali im kilka wieżowców w całej Francji.

— Więc dlaczego się z nimi nie spotkałeś?

— Bo kiedy czytałem tego maila, zadzwoniła do mnie królowa lodu, dasz wiarę? I prosiła, żebym zajął się dziś chłopcem o imieniu Noam!

Rozległ się dzwonek telefonu. Ethan spojrzał na wyświetlacz i widząc imię Laurine, rzucił swobodnie:

— O wilku mowa. Królowa lodu we własnej osobie. Porozmawiam z nią, dobrze?

Chłopiec skinął głową i zajął się ciastem, mężczyzna zaś podszedł do szerokiego okna, ani na chwilę nie spuszczając dziecka z oczu. Zbyt bardzo obawiał się, że coś mogłoby mu się stać.

— Cześć, Laurine. Jak się czujesz?

— Ethan... Jak się ma Noam?

— Myślę, że dobrze się bawi, ale to kwestia czasu, zanim zacznie się o ciebie niepokoić. Jesteś jego superbohaterką.

W słuchawce rozległ się słaby śmiech.

— Staram się, jak mogę. Mam do ciebie prośbę. Najchętniej w ogóle bym o to nie pytała, ale powiedziano mi, że nie mogę na razie wrócić do domu, a wolałabym nie oddawać Noama opiekunce. Jeszcze by się zaraził i wtedy dopiero by było... Mógłbyś jeszcze trochę się nim zająć? Jutro z samego rana opuszczę budynek na żądanie i będziesz wolny...

Ethan skupił uwagę na chłopcu. Momentalnie ogarnął go żal. Wciąż nie wiedział, co się działo. Że w ogóle coś się działo. Mężczyzna sam zresztą nie miał zbyt wielu informacji, ale był przecież w innej sytuacji. To nie jego matka niespodziewanie wylądowała w karetce.

— Laurine, mam nadzieję, że jedynie żartujesz. Nie powinnaś opuszczać szpitala, dopóki lekarze nie ustalą, co ci się stało. To ważne.

— Nie mogę zostawić Noama.

— Zajmę się nim. Tylko obiecaj mi, że będziesz się leczyć, dobra?

— Nie muszę ci niczego obiecywać.

— Zaufaj mi. Może powinienem zabrać go do ciebie? Nie wiem, czy zmiana otoczenia nie wpłynęłaby na niego podwójnie przytłaczająco...

— Możesz mieć rację. Wyślę ci adres do mieszkania. I zadzwonię do portiera, da ci zapasowy zestaw kluczy. Na ogół się na to nie zgadzam, ale możecie zamówić coś do jedzenia. Noam powinien być w przedszkolu o szóstej. Stamtąd już go odbiorę.

— Jeśli twój stan zdrowia ci na to pozwoli.

— Tak, chociaż nie wiem, dlaczego się na to zgadzam.

— Każde z nas potrzebuje czasem kogoś, kto choć odrobinę się o nas zatroszczy. Dopóki jesteś w szpitalu, ja to zrobię. A później nie będę ci tego wypominać. Obiecuję.

— Jeśli wszystko się przedłuży, znajdę kogoś, kto zaopiekuje się Noamem.

— Nie będzie potrzeby.

— Dziękuję. Wyślę ci zaraz wszystkie informacje SMS-em. Na razie nie mów Noamowi, że trafiłam do szpitala. Spróbuj unikać tematu, chyba że będzie bardzo drążył. Ale go nie okłamuj, nawet w ostateczności.

— Przysięgam, że nie zrobię niczego podobnego.

— Świetnie, dziękuję.

Kobieta niemal natychmiast się rozłączyła.

— Ethan?

— Tak?

— Chciałbym pooglądać już te samochody. Możemy stąd iść?

— Jasne, że możemy. Zapłacę i wychodzimy.

Odpowiedział mu jasny uśmiech.

🤎

Bonjour!

Ten tytuł na jakiś czas zniknął z Wattpada, bo zarówno on, jak i autorka, musieli dojrzeć :D od teraz zamiast Gwiezdnych miraży publikować będę go pod nowym tytułem, Architekt ludzkich żyć, który jakoś bardziej pasuje mi do Hémeryego i jego historii

Będę się starała wrzucać rozdziały w miarę regularnie, bo całość jest ukończona i przygotowana właściwie pod wydanie (choć wcale nie chcę jej wydawać), więc mam do naniesienia naprawdę kosmetyczne poprawki

Mam nadzieję, że dobrze będzie się to czytać!

Niepoprawnie pozytywna Vivienka <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro