Rozdział 10 Sześciu rosłych Transformerów...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Katowice — wielkie, modernistyczne miasto powstałe z wielu wsi zebranych wokół kopalń i hut. Głównie beton, asfalt i szkło, jednak znalazłam informacje o jakiś pobliskich lasach. Nie mają zbyt długiej historii, należą do tych młodych miast i nie ma tu szczególnie dużo zabytków jak w Warszawie. Piękne nocą, kiedy wiele budynków ze Spodkiem na czele oświetlone są wielobarwnymi światłami. Panuje tu całkiem inna atmosfera, przez którą stolica Górnego Śląska zaczęła mi się kojarzyć z miastami takimi jak Las Vegas czy Nowym Jorkiem znanych mi z filmów. Jednak nie potrafiłam się tutaj odnaleźć. Bezwiednie wjechałam na ten teren, kiedy bez konkretnego celu jechałam jakąś dwupasmówką. Postanowiłam się zatrzymać na kilka dni, licząc na to, że zrodzi mi się w głowie jakiś plan, co ze sobą zrobić dalej. Chociaż bardzo się starałam, to w głowie miałam tylko Marzenę i chęć powrotu, a jednocześnie zastanawiałam się, co robić, żeby nikt mnie nie znalazł.

Dzień był naprawdę piękny. Niebo było błękitne i bezchmurne. Promienie słońca przedzierały się między oszklonymi budowlami, nadając im więcej blasku. Było ciepło, ale nie gorąco. Przez miasto przedzierały się samochody, jeszcze nie w popołudniowych stały w korkach. Niektórzy ludzie szli do pracy, niektórzy z pracy, inny prowadzili swoje psy do parków, a niektórzy już wracali, jeszcze inni chodzili po sklepach, albo szli bez wyznaczonego celu. Teorii dotyczących tego, gdzie Ci wszyscy ludzie zmierzają, mogłabym wysuwać tysiące. Kierowcy też różni jak ich plany. Niektórzy spokojnie podchodzili do prowadzenia auta, jedni byli nerwowi, a niektórzy niekulturalni. Ktoś czasem na mnie zatrąbił, pewnie dlatego, że za wolno jechałam albo niechcący zajechałam drogę, ale miałam to gdzieś, miałam własne problemy. Jeździłam zestresowana i zmartwiona tak tego dnia, jak i dwa poprzednie.

Ruch na drogach zaczynał gęstnieć. Zaczynałam myśleć o tym, aby znaleźć jakiś bezpłatny parking, na którym mogłabym przeczekać godziny szczytu. Bałam się, że stojąc tuż obok innych kierowców, ktoś mnie rozpozna albo, że mój hologram zacznie migotać. Czułam się osaczona i obserwowana z każdej strony. Dobrze się czułam tam, gdzie było mało ludzi, ale przez większość dnia nie potrafiłam usiedzieć w jednym miejscu.

Udało mi się znaleźć jakieś miejsce z dala od centrum. Mogłabym jeszcze jeździć, ale nie byłam pewna, czy potem znalazłabym coś, a nie daj Wszechisko, wjechałabym w korek. Powoli zaczynałam od tego wariować, co chwilę znajdowałam jakieś nowe sposoby zdemaskowania mnie, więc i stanie na parkingu stawało się dla mnie stresujące. W głowie miałam tylko czarne scenariusze. Teoretycznie mogłabym wyjechać z miasta, zatrzymać się w mniejszej miejscowości, ale w takiej chyba łatwiej zauważyć jakiś nowy samochód w okolicy, a z drugiej strony — najciemniej pod latarnią i w wielkiej metropolii ginę w tłumie.

Stojąc między samochodami, starałam się odwrócić swoją uwagę, słuchając radia, a potem zaczęłam korzystać z urządzenia, które daje mi dostęp do Internetu. Zaczęłam czytać losowe artykuły na Wikipedii, co jakiś czas skupiając się na zmianach w otoczeniu. Nie zauważyłam nic niepokojącego do momentu, aż nie zorientowałam się, że tuż za mną, za dzielącym miejsca parkingowe przejazdem stanęło srebrne, dwuosobowe auto o zaokrąglonych kształtach, z łezkowatymi reflektorami i dwudzielnym grillem jak w BMW. Po szybkim wygooglowaniu logo marki, jakie miał na przodzie wiedziałam, że jest to pontiac. Wszystko byłoby w porządku, gdyby samochód stanął i ktoś z niego wyszedł, a tymczasem kierowca cały czas w nim siedział. Wyłączyłam Internet i skupiłam się na obserwacji jegomościa. Nie działo się absolutnie nic, facet w środku nawet się nie ruszał, nie spał, po prostu siedział wyprostowany i gapił się na mnie.

Iskra mi się tłukła w komorze i nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś mógł ją usłyszeć. Zdenerwowana włączyłam hologram i starając się wyglądać jak zwykłe auto, wyjechałam z miejsca, ruszyłam w stronę wyjazdu z parkingu. Pontiac się nie ruszył. Stojąc na wyjeździe, minął mnie jakiś niebieski chevrolet i nie zwróciłabym na niego większej uwagi, gdybym nie doznała tego samego uczucia, jakiego doświadczyłam w momencie, kiedy obok mnie przejechał Decepticon. Ze strachu prawie wyrwałam z miejsca, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam, zdając sobie sprawę, że to wzbudzi podejrzenia. Chociaż z drugiej strony, jeśli ja o nim już wiedziałam, to on o mnie tym bardziej i moje dalsze ukrywanie się nie miało prawdopodobnie większego sensu. Spokojnie włączyłam się do ruchu. Stanęłam przed skrzyżowaniem i czekałam na moją kolej do wyjazdu, a w tym czasie obserwowałam wyjazd z parkingu. Poczułam, jak ogarnia mnie panika, kiedy zobaczyłam wyjeżdżające stamtąd pontiaca i niebieskiego chevroleta.

Zajeżdżając komuś drogę, skręciłam w lewo. Bez klaksonu się nie obeszło. Czułam, jak grunt pali mi się pod kołami, a żeby tego było mało, zauważyłam nadjeżdżający z naprzeciwka samochód, który wyglądał na jakiś kosmiczny twór, niski, srebrny i o ostrych liniach. Gdy mnie minął, poczułam ten sam dreszcz na boku. Przyspieszyłam, doganiając najbliższe auto przede mną. Chciałam je wyprzedzić, ale nie było miejsca i okazji. Nie widziałam tamtych za sobą, więc skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę i stanęłam na miejscu parkingowym wzdłuż drogi. Nie minęła chwila, a w uliczce pojawił się ten sam Kosmiczny Krążownik. Stanął i chwilę potem chciał zaparkować na kopertę jedno auto za mną. Kiedy jego przód prawie schował się za dzielącym nas autem, ja wyjechałam, a widząc, że on się rusza za mną, przyspieszyłam. Wjechałam na jakąś szerszą drogę, kiedy z prawej nadjechała żółto-czarny chevrolet camaro, a za sobą dojrzałam jakiegoś czerwonego z wielkim grillem podobnym do forda mondeo. Ich silniki były słyszalne z daleka, a przy każdym dodaniu gazu dobitnie pokazywały, ile mają w sobie mocy. Nie mieli problemów, aby mnie dogonić i dotrzymać mi tempa, i raczej nie miałam szansy im uciec. Jedyną moją małą przewagą było to, że zdążyłam się trochę zapoznać się z miastem.

Przez skrzyżowanie przejechałam prosto, wjeżdżając już na żółtym. Camaro zostało w tyle, przyblokowane przez inne auta. Dawałam gazu ile Wszechiskra dała, a czerwony bez większego problemu dalej siedział mi na ogonie. Przy kolejnych światłach te zmieniły się na czerwone, zanim je minęłam. Przepchałam się między autami nim zator zgęstniał i na czerwonym z środkowego pasa skręciłam w prawo. Camaro mignęło mi gdzieś w oddali, próbował się przebić przez masę samochodów, natomiast Wiśnia z dużym grillem niemal wisiała na moim tylnym zderzaku. Wjechałam na rondo, a napastnik za mną. Na pełnym gazie jeździłam w kółko, wycie opon było ogłuszające, unosiły się tumany kurzu, ledwo trzymałam się asfaltu, a Wiśnia, nie wysilając się, sunął tuż za mną. Nie wiele brakowało, aby mój silnik łącznie z iskrą wkrótce rozleciałyby się, wszystkie układy chłodzące były przeciążone.

Na rondo wpadł pontiac. Przyspieszyłam, aż coś zabolało mnie w komorze. Uderzyłam go w tył i pchałam, aż przed nami wyrósł Wiśnia. Ten musiał tego nie zauważyć. Wepchnęłam srebrnego w tył czerwonego, a kilka sekund później czerwony opierał się bokiem o wygięty od uderzenia znak, a jego kumpel, dociskany przeze mnie, całował maską jego drzwi. Wycofałam i w pośpiechu opuściłam miejsce zdarzenia. Spod mojej maski wydobywał się dym, a na drogę kapał gorący płyn z chłodnicy. Czułam się jak wyprane w błocie milion dolarów i dla uczczenia mojego małego zwycięstwa podgłośniłam radio, w którym akurat grało „Nothing can cool me down".

Nie zauważyłam pontiaca i Wiśni w lusterkach, najwyraźniej niemało ich zaskoczył taki obrót sprawy. Jednak spokojem nie nacieszyłam się zbyt długo, bo z naprzeciwka już jechało camaro. Z jękiem frustracji i niechęci dodałam gazu, licząc na to, że zanim on gdzieś nawróci, ja zdążę mu uciec. Niemile mnie zaskoczył, kiedy kompletnie się nie przejmując innymi autami, zarzucił tyłem i zawrócił na środku drogi. W moment był tuż za mną, ale w przeciwieństwie do Wiśni, nie dotykał prawie mojego zderzaka.

Zbliżaliśmy się do skrzyżowania. Pędziłam na tyle, ile mi jeszcze iskra pozwalała, aby tylko zdążyć na zielone światła. Chciałam przyblokować camaro tak, jak wcześniej mi się to udało, ale ten kurczowo trzymał się mojego tyłu i nie było dla niego problemem nadążyć za mną. Jego warczący silnik doprowadzał mnie do ataku paniki, był jak oddech śmierci na karku. Światła zmieniły się na czerwone, przede mną wolny przejazd. Samochody z naprzeciwka wjeżdżały na krzyżówkę, skręcały w lewo. Przestrzeliłam skrzyżowanie, a za mną usłyszałam już tylko potężny huk — camaro zderzył się z innym samochodem. Oczywiście za chwilę na innym skrzyżowaniu natrafiłam na niebieskiego chevroleta i Kosmicznego Krążownika. Zanim mnie dogonili, wjechałam w jakąś wąską ulicę i jeździłam takimi jakiś czas. Wyglądało na to, że ich zgubiłam, jednak, jak już zdążyłam zauważyć, mieli umiejętność pojawiania się niczym zjawy. Musieli mieć chyba jakiś system namierzania.

Jechałam ulicą, wzdłuż której po obu stronach ciągnął się parking. Po prawej stało identyczne punto. Ulica była dwukierunkowa, więc korzystając z okazji, że nic za mną ani przede mną nie jechało, nawróciłam i stanęłam na wolnym miejscu po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko mojego sobowtóra. Ulica zakręcała, więc nie widziałam, co się dzieje za mną, a przed sobą w oddali widziałam skrzyżowanie z sygnalizacją, przez które przejeżdżałam. Zdążyłam wysłuchać dwie i pół piosenki, czyli minęło mniej więcej osiem minut, a przez skrzyżowanie przejechał ten kosmiczny, a chwilę potem w moją ulicę zjechał niebieski. Jechał wolno, jednak minął mnie, jakby mnie przeoczył. Zniknął za łukiem i już się ucieszyłam, że być może to już koniec, kiedy ten wrócił się na wstecznym. Stanął na środku drogi między mną a drugim autem i najwyraźniej nie wiedział, czy znalazł, czy jednak ma do czynienia ze zwykłymi autami. Czułam od niego to dziwne przyciąganie, silniejsze niż w przypadku Decepticona i zastanawiałam się, dlaczego moje przyciąganie nie zwraca na mnie jego uwagi.

Jakiś samochód chciał przejechać, więc cofną zjeżdżając na mój pas. Na jego czarnej klapie bagażnika widniał błyszczący napis VOLT. Szkoda, że pod tym napisem czy gdziekolwiek indziej nie było symbolu przynależności do jednej z frakcji. Gdyby byli wyraźnie oznakowani, wiedziałabym, czy moje uciekanie i chowanie się przed nimi jest słuszne, czy jednak nie. Wolę dmuchać na zimne i ewentualnie miło się zaskoczyć, niż mieć znowu nieprzyjemności. Z drugiej zaś strony, ja też nie mam swojego symbolu w widocznym dla nich miejscu i może sami podejrzewają, że jestem ich wrogiem. Ganiają mnie, bo chcą sprawdzić, kim jestem, a nie mogą się ze mną skontaktować i nie mogą transformować, żeby ze mną porozmawiać. Co, jeśli jednak okaże się, jesteśmy z różnych frakcji? Nie chciałam tego sprawdzać, wolałam jeszcze powalczyć i napsuć nerwów ewentualnym sprzymierzeńcom, niż oddać się w ręce wroga.

Wtem jego lusterko poruszyło się, a odbite światło padło na moje. Myślałam, że wyjdę z siebie ze złości na siebie, ale przed tym wystrzeliłam z parkingu, zanim zdążył mnie przyblokować. Głupiej tego zepsuć nie mogłam, zapomniałam, że ruchy lusterek są widoczne i mogą mnie zdradzić, a chevrolet najwyraźniej nie był pewny mojego istnienia. Na skrzyżowaniu skręciłam w lewo i jak na złość znikąd pojawił się za mną pontiac. Ten chyba wyjątkowo trzymał dystans i zamiast podjeżdżać mi pod tył, próbował zbliżyć się do mnie od boku. Zbliżaliśmy się do kolejnego ronda, przed którego wjazdem ustawiło się już kilka aut. Po lewej widziałam zarysy Spodka. Chciałam przyspieszyć, ale wtedy ból przeszył moją iskrę, więc jedyne co mogłam zrobić, to nie zwalniać. Mogło się wydawać, że zaraz wjadę komuś do bagażnika i pontiac najwyraźniej o tym pomyślał, bo zaczął zwalniać. Ostatnie metry, zjeżdżałam na chodnik i zanim dobiłam do toyoty przede mną, przetransformowałam i wyskoczyłam poza drogę. Założyłam maskę na twarz i ile sił w nogach pobiegłam w stronę kosmicznie wyglądającej budowli. Nogi miałam miękkie, ledwo się na nich trzymałam w pionie i mało brakowało, abym się o nie potknęła. Sapałam chyba głośniej niż lokomotywa, gardło mnie bolało. Droga za Spodkiem była już coraz bliżej, już prawie, tylko wskoczyć na nią, transformować i uciec, ale wtedy drogę zagrodził mi helikopter. Jego śmigła przemknęły mi tuż nad głową. Latał nade mną jak jakaś upierdliwa osa i nie dawał szansy na ucieczkę. Kątem oka zobaczyłam zbliżającego się pontiaca. Nie zastanawiając się, pobiegłam w drugą stronę, a śmigłowiec za mną, pontiac był skupiony na omijaniu panikujących ludzi. Wbiegłam między budynki, gdzie helikopter nie mógł wlecieć i transformowałam. Krążył nad budynkami wzdłuż ulic, aż w końcu straciłam go z pola widzenia i słyszenia.

Miasto zaczynało się korkować, więc tamci mogli już gdzieś utknąć. To była moja szansa na ucieczkę z miasta. Kiedy oni będą zastanawiać się nad tym, jak wyjechać albo gdzie mnie szukać, ja może już będę kilkanaście kilometrów od Katowic. Jeżdżąc wąskimi uliczkami, podczas czego odrobinkę odpoczęłam, licząc na własną intuicję i wspomagając się znakami, udało mi się obrać właściwy kierunek na drogę ekspresową. Nieistotne gdzie mnie droga poprowadzi, byle jak najdalej i jak najszybciej od miasta. Gdy zjeżdżałam z węzła na dwupasmówkę, czułam się spokojniej. Wiedziałam, że jeszcze nie wygrałam tej potyczki, być może jestem dopiero na półmetku, ale i tak było mi lepiej. Nie pozwoliłam sobie na więcej odpoczynku i jechałam najszybciej, jak mogłam, ale starałam się nie przeciążać. Po tym całym maratonie i zabawie w kotka i myszkę moje uszkodzone i nie do końca zregenerowane części bolały prawie tak samo mocno, jak po bójce z tą tygrysopodobną bestią.

Wyjechałam z Katowic i uświadomiłam sobie, że zaczęłam się zbyt wcześnie cieszyć. Na niebie za mną pojawiła się ciemna kropka, która z każdą chwilą się przybliżała. Gdyby nie szum opon i ogólny hałas na drodze pewnie bym słyszała bicie jego śmigieł. Za chwilę w oddali pojawił się Krążownik, a za nim Wiśnia. Dodałam gazu, ale niewiele mi to dało. Wszystko się we mnie buntowało, bolało, nie potrafiłam jechać szybciej. Zmieniłam pas na lewy, licząc na to, że inne samochody ich przyblokują. Po prawej jechały trzy tiry, a za mną jakiś volkswagen, któremu spowolniłam manewr wyprzedzania. Krążownik jechał już dwa samochody za mną, a Wiśnia utknął za tirem. Ledwo wyprzedziłam ostatnią ciężarówkę, a samochody za mną zjechały na prawo, przepuszczając srebrnego zaraz za mnie. Przede mną rozciągał się pusty pas, więc jedyne co mogłam zrobić, to oddalić się od nich i zjechać na najbliższym węźle, ale brakowało mi na to sił. Wiśnia jechał za mną na prawym pasie, a daleko za nami zauważyłam jaskrawy lakier camaro, pewnie chevrolet i pontiac też już byli blisko.

Nie wiedziałam, dlaczego jeszcze uciekam. Iskra mnie już bolała, czułam, że wszystko się we mnie gotuje, a uszkodzenia po walce jakby znowu się odnowiły. Nie miałam siły, chciałam stanąć i chwilę pozdychać w samotności. Może gdybym się poddała, a byłyby to Decepticony, może by mnie oszczędzili tak jak tamten. Skoro tamten mnie z jakichś przyczyn nie zabił, to możliwe jest, że i ci nie zrobią mi krzywdy.

Żółty chevrolet znalazł się za Krążownikiem, wtedy Wiśnia bez większego problemu wyprzedził mnie, jednak pozostał na prawym, na jego miejsce wjechało camaro. Za nami pontiac i niebieski chevrolet zajęli dwa pasy i blokowali wszystkie samochody. Wtedy nade mną zawisł helikopter. Nieco bardziej po mojej lewej schodził coraz niżej, aż prawie jedną płozą dotykał mojego dachu. Zaczął mnie nią spychać, a gdy nie przyniosło to rezultatów, próbował złapać mnie między płozy i przeciągnąć na drugi pas. Rzucałam się, jak tylko mogłam, ale po kilku takich manewrach obroty mojego silnika mimowolnie zaczęły spadać, a ja prawie usiadłam na Krążowniku. Śmigłowiec wykorzystał to i zepchnął mnie na drugi pas, wtedy srebrny za mną przyblokował mnie od boku, a Wiśnia i camaro zmniejszyli odległość dzielącą ich ode mnie. Srebrny był coraz bliżej, chciał mnie zepchnąć na pas awaryjny. Bałam się, że będzie próbował wgnieść mnie w barierki. Mimo bólu dodałam gazu i uderzyłam Wiśnię w tył. Natychmiast się oddalił. Chciałam uciec, ale Krążownik zagrodził mi drogę, a żeby tego było mało, moc nagle i gwałtownie spadła. Głośne buczenie wydobyło się spod maski, a ja uderzyłam tyłem w camaro. Zakołysaliśmy się oboje. Czując, że zaraz stracę kontrolę nad torem ruchu, przetransformowałam i rzuciłam się w zarośla. Sturlałam się z wału i zatrzymałam, uderzając w drzewo na dole. Na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością, w głowie mi się kręciło, jakbym tam miała karuzelę. Każda próba podniesienia się kończyła się ponownym uderzeniem głową w kępkę trawy. Dopiero huk bijących śmigieł helikoptera postawił mnie na nogi. Nie wiem, jak udało mi się wstać, kontaktować zaczęłam, kiedy biegłam już na oślep, zasłaniając się rękami przed gałęziami. Hałas śmigłowca nie pozwalał się skupić. Iskra domagała się chłodu, siłowniki odpoczynku. I wtedy znowu padłam na trawę. Złapał mnie za nadgarstki i chciał przyszpilić do ziemi. Wyrwałam jedną rękę i dźgnęłam go sztyletem. Puścił. Zerwałam się do biegu, ale wtedy drogę zagrodził mi niebieski. Za chwilę przybiegła reszta.

Sześciu rosłych Transformerów i ja jedna. Nie miałam z nimi żadnych szans. Mogłam jedynie uciekać, ale i na to prawdopodobieństwo było niewielkie. Wtedy mi się przypomniały słowa mamy, że jedną z lepszych rzeczy, jaką można zrobić w walce, to zaskoczyć wroga.

„I'm so excited and I just can't hide it..."

Włączyłam radio, a świat jakby się zatrzymał i przez chwilę było słychać tylko energiczny śpiew The Pointer Sisters. Nie dość, że ich zbiłam z tropu, to jeszcze samą siebie. Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek zrobię coś tak głupiego, ale skoro to podziałało, to znaczy, że wcale nie jest głupie. Brnęłam w to dalej i zaczęłam tańczyć. Skąd wzięłam na to siłę, pozostaje dla mnie zagadką, pewne jednak było, że iskra w mojej komorze gotowała się, a moje dramatyczne sapanie już dawno jej nie pomagało. Starałam się jednak być energiczna jak piosenka, nadążać nad jej tempem i rytmem. Istna tortura, jednak ich miny po części wynagradzały mi to.

Nie przerywając moich wygłupów, powoli wyszłam z okręgu, a kiedy od najbliżej stojącego mnie pontiaca, któremu najwyraźniej podobały się moje wyczyny, dzieliło mnie może pięć metrów, zerwałam się do biegu w stronę drogi. Nie myślałam o tym, czy za mną biegną, liczyło się tylko jak najszybsze dotarcie do dwupasmówki. Nie przejmując się ludźmi, wbiegłam na drogę i dalej pognałam na swoich kołach jak na rolkach. Przed oczami zaczęły pojawiać mi się czarne plamy. Nie poddawałam się, chociaż nogi zaczynały mi się plątać.

Obejrzałam się za siebie. Poczułam się tak bezsilna, jak nigdy wcześniej. Jeden ze srebrnych jechał za mną w ten sam sposób co ja, na kołach jak na rolkach, tylko znacznie szybciej. Zaczęłam szybciej przebierać nogami, ale to nic nie dało. Nie potrafiłam, już szybciej nie mogłam, byłam zbyt zmęczona. On był coraz bliżej, czułam już na swoich drzwiach jego łapy. Ostatnim aktem mojej walki był gwałtowny obrót i przyłożenie mu z całej siły z kastetu w twarz. Poprawiłam jeszcze drzwiami i oboje runęliśmy na asfalt. Nie wiem, jak się pozbierałam, ale ledwo wstałam, a usłyszałam za sobą szybkie, dudniące kroki. Coś przyczepiło się do moich pleców. Ktoś ryknął „stój", a wtedy ból przeszył mnie na wylot. Siłowniki spięły się, przed optykami zrobiło się czarno, a za chwilę czułam, jak lecę w dół. Zanim rąbnęłam, ktoś mnie złapał, wziął na ręce.

Nie wiem, co się działo, kołysało mną, kiedy mnie niósł. Słyszałam, jak powtarza „ciii ciii". Próbowałam otworzyć optyki. Miałam wrażenie, że się duszę. Położył mnie, rozmawiali, ale nie rozumiałam nic, wszystkie dźwięki zagłuszał mój dech. Chciałam się podnieść, zmienić pozycję, cokolwiek, byle łatwiej mi było oddychać. Rozchyliłam powieki, światło mnie oślepiło. Ktoś dotknął mojego czoła, coś powiedział, a za chwilę wszystko się zakołysało. Nie, to moja głowa i ciało kołysało się w rytm marszu Transformera.

Udało mi się kilka razy otworzyć optyki. Robot, który niósł mnie na rękach, miał żółtą zbroję, a obok mnie szedł jeden ze srebrnych. Nad nami unosiły się jakieś poszarpane cienie, które co chwilę przepuszczały wiązki światła. Słońce już tak nie paliło. Słyszałam szum drzew, szelest liści i trawy pod stopami, a powietrze było chłodne i wilgotne. Transformer stanął, ktoś powiedział „tu będzie dobrze", a wtedy ten położył mnie na ziemi. Próbowałam usiąść, ale on przycisnął mnie do ziemi. Nie miałam już siły, aby z nim walczyć. Niech się teraz dzieje wola Wszechiskry.

Rozmowy wokół mnie stawały się wyraźniejsze, chociaż ciągle większość zagłuszało moje sapanie. Mówili spokojnie, ściszonymi głosami. Ten, który mnie przyniósł, cały czas trzymał rękę na moim czole. Otworzyłam w końcu optyki, ale obraz ciągle był rozmazany. Dwóch z nich podeszło do mnie, czerwony i niebieski.

— Masz skaner? — zapytał któryś z nich bardzo przyjemnym, głębokim głosem.

— Jasne, jasne... — powiedział drugi o łagodnym głosie, nieco skrzeczącym.

— Oboje drzwi do ponownego lakierowania... — jęknął ten pierwszy. — Zderzak pewnie też. I jak ja mam z takimi drzwiami teraz wrócić?

— Tak jak tu przyjechałeś... Wszechiskro, co za złom.

— Dawaj to. Zajmij się przeglądem.

Niebieska, już bardziej wyraźna plama przybliżyła się do mnie i wyciągnęła ręce do mojej twarzy. Chciałam go odepchnąć, ale machnęłam tylko ręką niepotrzebnie.

— Ja wiem... — Usłyszałam ten łagodniejszy głos. — Boisz się. — Wziął w paluchy moje policzki, a ja szarpnęłam głową. — Wiem, że ci się to nie podoba, ale mogę zobaczyć twoją twarz? — Palcami przetarł moje ochraniacze, a potem spróbował podnieść mój wizjer. — Schowaj przynajmniej ochraniacz ust, będzie ci łatwiej oddychać. — Chwilę czekał. — OK, rozumiem.

— Słyszy cię w ogóle? Dość mocno ją popieściłeś. — Usłyszałam niski głos gdzieś po mojej lewej.

— Słyszy na pewno, ale zastanawiam się, czy pojmuje, co do niej mówię.

Cofnął ręce, wyprostował się, wyciągnął coś zza zbroi na piersi. Zaczął rozwijać jakieś kabelki. W tym czasie ostrość widzenia prawie w pełni do mnie wróciła i mogłam mu się przyjrzeć. Jego twarz była szczupła i wydłużona, a jej proporcje zdawały się zachwiane. Duże, błękitne optyki, czarne, wydawać by się mogło, że wielkie czoło, które od razu skojarzyło mi się z xenomorphem z filmów „Obcy" i które od reszty twarzy było oddzielone białymi brwiami. Ciemnoszare obramówki oczu i białe okolice ust w tym podbródek i nos tworzył dość spory kontrast, a niebieskie policzki ożywiały jego twarz. Był szeroki w barkach, z pleców i ramiona odstawało mu mnóstwo części. Jego dłonie były wielkimi, trójpalczastymi szczypcami, których już nie chciałam poczuć przy sobie. Nie wiem, co chciał zrobić z tymi kabelkami, których dwa końce przyczepił sobie do audio-receptorów, ale nie pozwoliłam mu się do mnie zbliżyć.

— Ej, ej, ej... Spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. — Podniósł ręce w geście kapitulacji, w jednej nadal trzymając kabelek zakończony czarnym czymś w kształcie grzyba o spłaszczonym kapeluszu.

— Chyba za bardzo się cackasz... Nie mamy czasu — powiedział czerwony, który stale pochylał się nad jakimś urządzeniem.

Czerwona zbroja pasowała do jego niezwykle jasnego, prawie mlecznego metalu budującego ciało. Na głowie miał trzy, rozszerzające się ku dołowi grzebienie, czerwoną obudowę twarzy i jedynie małe odstające cząstki w okolicach audio-receptorów, które przypominały elfie uszy. Jego ramiona zdobiły wielkie błotniki i kilka odstających części przypominających bardzo ozdobne naramienniki.

— Ale jak nie zdobędziemy jej zaufania, to stale będzie nam uciekać, a chyba nie o to chodzi. — Po raz pierwszy odezwał się żółty, który miał bardzo dźwięczny, młodzieńczy głos.

— Uważaj sobie na te sztylety... — powiedział ktoś oddalony od nas.

— Dźgnęła cię? — zapytał Wiśnia, podnosząc głowę.

— Niestety tak...

Nie słuchałam dalej, co mówił helikopter. Zapomniałam nawet o niebieskim i jego kabelkach oraz szczypcach. Istniały tylko czerwone optyki Wiśni. Oddech znowu zaczął mi przyspieszać. Niebieski się zaniepokoił, chciał przekręcić moją głowę w swoją stronę. Czerwony przyglądał mi się, nie wiedząc, co się dzieje. Wyprostował się, a wtedy z całej siły kopnęłam go w brzuch. Prawie im się wyrwałam, ale trzech przygniotło mnie do ziemi, unieruchomili ręce. Wrzeszczałam, kiedy się z nimi siłowałam, aż w końcu padłam na ziemię, wyjąc jak potępieniec. Łzy zalewały mi twarz, zaplułam ochraniacz.

— Cii, cii, ciii... Jest OK, OK... — mówił niebieski.

Żółty przekręcił mnie na plecy, wraz z pontiakiem dociskali moje ręce do ziemi. Drugi srebrny usiadł mi na nogach, nie pozwalając mi już więcej kopać.

— Już spokój — powiedział żółty, nachylając się nade mną. — Spokój, jestem Autobotem. Patrz tu. — Wskazał na symbol na swoim hełmie. — Widzisz? Jestem Autobotem, nie zrobię ci krzywdy. — Położył wolną rękę na moim policzki. — Jest OK. Jest OK.

— Ściągnij ochraniacz, będzie ci łatwiej — odezwał się niebieski. — Chcę tylko zbadać twoją iskrę.

Przyłożył grzybowatą końcówkę do mojego dekoltu i wsunął niżej pod zbroję.

— Szlag... To naprawdę jakiś przedwojenny złom — warknął czerwony.

— Knockout, zamknij się, osłuchuję — warknął niebieski i na dłuższą chwilę zapadła cisza. — Zbyt szybki puls, migotanie iskrownika*. — Nachylił się i dotknął moich drzwi. — Ciepłe... Układ cydrauliczny nie daje rady. Ej — złapał mnie za policzki i skierował twarz w swoją stronę — musisz się uspokoić. Jesteś rozpalona, możesz się przegrzać i może dojść do uszkodzenia iskry. Schowaj ochraniacz, więcej chłodnego powietrza zaciągniesz.

Zrobiłam, jak mówił. Moja komora w moment wypięła się wysoko do góry. Dwa głębokie wdechy i zaczął mnie męczyć kaszel. Puścili mnie. Przekręciłam się na bok i co chwilę wypluwałam olej, a kiedy skończyło mną szarpać, skupiłam się na unormowaniu oddechu. Bolało mnie gardło i siłowniki w komorze. Chciałam już odpocząć, ale nie potrafiłam się uspokoić. Żółty trzymał moje ramię, co jakiś czas przecierał jej pocieszająco.

„Wait a second, let me catch my breath. Remind me how it feels to hear your voice..."

Camaro włączył muzykę. Alan Walker, po ostatnim hicie „faded" jego nowy numer „sing me to sleep" całkiem szybko zdobył wysokie notowania na listach przebojów. Ta piosenka była znacznie spokojniejsza, chociaż tamta nie miała wcale zabójczo szybkiego rytmu. Pasowała do sytuacji melodią, jak i częściowo tekstem. Gdy się na niej skupiłam, łatwiej mi było opanować szalejący dech. W tym czasie niebieski sprawdzał mój stan zdrowia. Więcej czasu poświęcił moim poobijanym zawiasom. Przycisnął mnie też w kilku miejscach, wyciskając ze mnie trochę mniej jęków.

— Boję się o filtry...

— Nie kracz. No! Nareszcie! — zawołał Wiśnia.

— Musisz nam się jeszcze raz położyć na plecach — powiedział niebieski, przewracając mnie na plecy. — OK. To potrwa tylko kilka sekund. Knockout cię tylko przeskanuje i będziemy wiedzieć, czy nie wymagasz leczenia na miejscu.

Wiśnia, czyli Knockout wycelował we mnie kwadratowe urządzenie z niedużym, holograficznym ekranem unoszącym się nad szarą obudową, które miał w rękach. W ramie otworzyła się mała klapka, a za chwilę padł na mnie biały strumień światła. Prześwietlił mnie cztery razy i klapka się zamknęła, a na hologramie pokazały się jakieś informacje w języku cybertrońskim.

— Filtry na szczęście całe — odezwał się niebieski.

— Ma sporo stłuczeń... I mamy przyczynę złego chłodzenia — dodał czerwony, rzuciwszy mi krótkie spojrzenie swoich wściekle czerwonych optyk. — Przebite podkomorze, wskazuje uszkodzony przewód.

— Do roboty na już?

— Nie wiem, trzeba zobaczyć. Prawdopodobnie tak, skoro tak bardzo się zgrzała. Pewnie płyn się wylał albo powstał zator. — Odłożył urządzenie. — No dobrze! Pokaż, kotku, co masz w środku. — Przysunął się bliżej, rozciągając swoje szpony.

Zanim którykolwiek mnie dotknął, kopnęłam Wiśnię, ale odwrócić się już nie zdążyłam. Siłowałam się chwilę z żółtym, ale w końcu w trzech znowu mnie unieruchomili.

— Puśćcie! Ja nie chcę! — wrzasnęłam płaczliwie.

— Hej, niunia, nie musisz się cykać. — Po raz pierwszy odezwał się pontiac, a jego niski, spokojny głos skutecznie odwrócił moją uwagę na kilka chwil. — Chłopaki zrobią, co mają zrobić i będzie po wszystkim. Słowo daję! Tylko wyluzuj.

Któryś dotknął mojego brzucha. Wygięłam się, chcąc się wyrwać. Załkałam, kiedy nic mi to nie dało poza bólem w siłownikach.

— Po co my się w ogóle staramy? — oburzył się czerwony. — Nie chce naszej pomocy.

— Rozkaz był jasny, nie słyszałeś? — odezwał się z oddali helikopter.

— Może to bezfrakcyjna? Albo cywil — zasugerował camaro.

— Niemożliwe — powiedział srebrny, który trzymał moje nogi.

— Możliwe, gdyby była w wieku Doktorka, a nie muszę być medykiem, żeby stwierdzić, że jest młodziutka — powiedział podniac.

— No, chyba że wojnę przespała w jakiejś komorze hibernacyjnej. — Wzruszył ramionami Knockout.

— Nieważne kto, nieważne jak, mamy rozkaz sprowadzić do bazy, a jak nie pomożemy teraz, to ja trupa nie będę holować, jak się nam zagotuje na trasie — powiedział niebieski. — Bumblebee, przyciśniesz mi ją trochę na komorze, podejrzewam, że jest w na tyle ciężkim szoku, że nie pojmuje, co w ogóle robimy i tłumaczenie może nie pomóc. Jazz — ręce, Sideswipe — siądź jej na nogach i dociśnij biodra do ziemi.

— No dobra, ale jak to mam zrobić? — zapytał żółty.

— Ziom, no ręką nie dociśniesz, bo jeszcze cię o molestowanie pozwie. — Pontiac uśmiechnął się zadziornie.

— Czy to ważne? Byle nie będzie wierzgać — odezwał się Wiśnia.

Camaro oddał moją prawą rękę srebrnemu, usiadł tyłem do Wiśni, przeniósł jedną rękę na moją drugą stronę i przygniótł mnie swoim cielskiem. Nie było to komfortowe, a raczej stresujące. Szarpnęłam się jeszcze kilka razy, ale nic mi to nie dało. Próbowałam kopać, kiedy niebieski zaczął dotykać mój brzuch, a potem grzebać w częściach.

— Hej, niunia — pontiac złapał moje ręce jedną ręką, a drugą złapał za podbródek i skierował moją twarz na swoją — wyluzuj w końcu. Naprawdę nic się nie dzieje. Chłopaki zrobią, co mają zrobić i damy ci w spokoju odsapnąć. Nie ma się czego bać, nie będzie boleć. Tak w ogóle, nie przedstawiliśmy się, jestem Jazz, porucznik**, ale wystarczy po prostu Jazz, podanie stopnia to tylko formalność. Nigdy nie przepadałem, jak się do mnie zwracali przez stopień, to tak górnolotnie i poważnie brzmi, a ja nigdy szczególnie poważny nie byłem. Ten żółty to...

— Nie podoba mi się to. — Przerwał mu głos niebieskiego.

— Nacięty przewód miękki podkomorowy, spory wyciek, na przewodzie widzę zakrzep, jest mokry. Pewnie w środku jest tego więcej. Jak wrócimy, trzeba będzie gruntownie czyścić. Na ten moment proponuję wstępnie to oczyścić i zespawać.

— Masz środek znieczulający?

— Oczywiście. Wygodnie, w sprayu. Powiedz, że wziąłeś spawarkę.

— Ja nie potrzebuję. Wystarczy mi elektroda.

— A no tak... Wyleciało mi z głowy, że oprócz tego, że jesteś defibrylatorem, paralizatorem, przenośnym akumulatorem i ładowarką, możesz być jeszcze spawarką...

Pontiac parsknął śmiechem. Żółty także się uśmiechnął. Usłyszałam psikanie sprayu, a po częściach rozprysnęło mi się coś chłodnego.

— Zazdrościsz?

— Czego? Spalania jak u megamastera***?

— Wcale nie palę tak dużo. Na co dzień... Oczyść mi to.

— Kontynuując... — zaczął Jazz.

— Chorąży** Bumblebee, funkcja — zwiadowca — powiedział camaro — ale także wystarczy tylko Bumblebee, albo po prostu Bee. Już od wielu lat nasze stopnie są jakby...

— Bez większego znaczenia. Zmieniając temat, świetnie tańczysz, wiedziałaś? Genialnie się poruszasz, aż mnie kusi, żeby cię poprosić o lekcje.

Rozległo się bzyczenie, a wraz z nim pojawiło się silne kłucie pod moją komorą. Drgnęłam zdenerwowana. Miało nie boleć, a tymczasem zaciskałam zęby, żeby nie jęczeć. Jazz pogłaskał mój policzek. Nie odzywał się, pewnie domyślił się, że odwracanie mojej uwagi gadaniem teraz mi nie pomoże.

— Koniec — obwieścił niebieski. — Knockout, antyrdza... A potem zajmij się Driftem.

— Od kiedy ty wydajesz mi polecenia? — Oburzył się czerwony.

— Odkąd wiemy, że dziewczyna się ciebie boi...

Coś znowu rozlało się po moich częściach, a zaraz potem Wiśnia rozkazał im mnie puścić. Od razu lżej mi się zrobiło, kiedy Bumblebee się podniósł. Jazz pomógł mi usiąść, co okazało się błędem. W głowie mi się tak zakręciło, że nie potrafiłam jej utrzymać w pionie, nie minęła chwila, a zrobiło mi się niedobrze i zwymiotowałam olej, na szczęście gdzieś obok siebie.

— Ajajaj... — Niebieski podniósł moją głowę i chwilę się przyglądał. — Ułatwiłabyś mi zadanie, gdybyś podniosła wizjer, ale nie będę cię zmuszał. — Jeszcze raz wyciągnął swoje kabelki i przyłożył grzybek do mojej komory. — Niewielka poprawa. — Dotknął drzwi. — Też niewiele się zmieniło. To pewnie z osłabienia albo stresu. Pozwolisz, że przeniesiemy cię tam — skinął głową w kierunku helikoptera — do cienia.

Kiwnęłam głową twierdząco. Jazz wziął mnie pod pachy, a niebieski za nogi. Odłożyli na ziemię i od razu przekręciłam się na bok. Było chłodniej między drzewami i trochę wilgotno od mchu. Chevrolet przysiad przy mnie i pogłaskał po ramieniu.

— Jolt, medyk pierwszego stopnia. Kapral, jeśli przypomnieliśmy sobie o stopniach. — Podał mi rękę, którą ostrożnie uścisnęłam. — Wybacz, że nie przedstawiłem się wcześniej. Jazz, Bee, przypilnujcie jej.

Jazz przesiadł się przede mnie, a Bumblebee usiadł za moimi plecami. Jolt podszedł do helikoptera i zajmującego się nim Knockouta. Autobot, którego udało mi się zranić, miał ciemnoniebieską zbroję, znacznie ciemniejszą niż moja, z błękitnymi dodatkami. Kształt jej części i ich układ w zestawieniu z pięknie zdobionym, szerokim hełmem przypominała zbroję samuraja. Jego twarz była złota i wiele jego części mieniły się w tym kolorze.

— Co z nią? — zapytał helikopter Jolta.

— Jest ogólnie wycieńczona i to nie tylko tą dzisiejszą gonitwą. Ktoś ją wcześniej pobił. Dość mocno oberwała... Trochę zbyt mocno ją poraziłem. Gdyby nie to osłabienie, pewnie teraz byłoby lepiej.

— Zlekceważyłeś rozkaz Jolt — powiedział twardo.

— To chciałeś dalej się za nią uganiać? — Głos medyka także przybrał na sile.

— Nie chcę się wtrącać, ale moim skromnym zdaniem, Jolt dobrze zrobił. Dziewczyna by się zamęczyła, zanim zjechalibyśmy z dwupasmówki. Nie popieram jednak braku posłuszeństwa — odezwał się Knockout. — Drift, wycieków nie ma, ważniejsze części też w całości, tylko zbroja i pierwsza powłoka komory są uszkodzone. Można zaspawać, ale samo też się zagoi.

— Tak? To zostaw. Kiedy będziemy mogli ruszać?

— Ciężko powiedzieć.

— Musimy się stąd ruszyć jak najszybciej. Masa ludzi nas widziała.

— Może wstępnie godzina odpoczynku, potem się zobaczy, jak się ona będzie czuć, ale ostrzegam, nie zajedziemy dzisiaj daleko. Trochę to potrwa, zanim układ cydrauliczny zacznie normalnie pracować.

— Wczoraj mieliśmy być w drodze powrotnej — westchnął samuraj.

— Możemy uznać, że za tę godzinę rozpoczynamy operację „powrót do bazy" — powiedział Jazz. — A tymczasem wszystkim proponuję odsapnąć. Sideswipe śpi, warto by było zrobić z niego przykład.

— Nie głupie... — stwierdził Bumblebee. — To dobranoc...

Liście za mną zaszeleściły, a za chwilę podmuch powietrza uświadomił mi, że się za mną położył. Podniosłam się. Knockout oddalił się, wyciągnął jakąś gąbkę i zaczął polerować swoje wgniecione drzwi, raz po raz ubolewając nad zniszczeniami. Samuraj oparł głowę o pień drzewa. Drugi srebrny, którego oni nazywali Sideswipe, leżał niedaleko w plamie światła. Rękami zasłaniał głowę. To był ten, któremu na drodze zaserwowałam kastet w twarz. Jego stopy wciąż zastępowały koła.

— Idę na zwiad — oznajmił Jolt.

— A tak na serio? — zapytał Jazz.

— Nie jestem pewny, ale chyba słyszałem trznadla... — powiedział, oddalając się.

Spojrzałam na swoje nogi. Przemieniłam koła na stopy, czym zainteresował się porucznik.

— Ciekawa umiejętność — stwierdził. — No dobra... — zaczął po chwili ciszy. — To jak mam się do ciebie zwracać? Motyl? Tancerka? Nie przedstawi...

— Zafira. Nazywam się Zafira.

— Ładne imię. Nietypowe.

Coś mi się wtedy przypomniało. Spojrzałam na niego. Twarz Autobota była zbudowana w większości z wąskich, wydłużonych części jednak nie miała ostrego wyrazu. Uśmiechnięty wyglądał całkiem przyjaźnie, chociaż jego uśmiech zdradzał w nim łobuza. Przez jego hełm ciągnął się spłaszczony, kwadratowy grzebień, a odstające części po bokach głowy przypominały mi skrzydła z kapelusza greckiego boga — Hermesa.

— Jazz to imię czy przezwisko?

Uśmiechnął się szeroko.

— To kiedyś było przezwisko, ale potem przyjąłem je jako imię. Czemu pytasz?

— Eee... Ciekawość. — Uśmiechnęłam się.

— Możesz schować wizjer, a tym bardziej sztylety. Nic ci nie grozi.

Zerknęłam na swoją broń, o której kompletnie zapomniałam. Schowałam ją, tak samo kastety. Miałam podnieść wizjer, ale zawahałam się. Przyciągnęłam ręce do piersi i nerwowo tarłam dłońmi. Po chwili zastanowienia podniosłam go, ale nie spojrzałam na porucznika.

— Dokąd mnie zabieracie?

— Na Ukrainę, do bazy w Czarnobylu.

— A jak mnie znaleźliście?

— Wykryliśmy nagłą i silną falę elektromagnetyczną. Minutę po wykryciu sygnału byłaś namierzona i śledziliśmy cię. Jeszcze tego samego dnia natrafiłem na filmy i zdjęcia z tobą w Internecie, więc już wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. Z południa dojechałaś do stolicy, potem się wróciłaś i zatrzymałaś na kilka dni, a następnie przyjechałaś tutaj. W samym mieście mieliśmy problem, cały nasz system namierzania jest w Czarnobylu i nie należy do najdokładniejszych, więc baza nie bardzo mogła nam pomóc. Polegaliśmy na umiejętnościach zwiadowczych Bumblebee i Drifta. Zastanawia mnie jednak, skąd twoje zdjęcia w Internecie.

— Najwyraźniej przez ten sam sygnał wykrył mnie Decepticon. Zaatakował mnie przy ludziach. Jego na zdjęciach nie było?

— Nie. Najwyraźniej włączył zagłuszacz.

— Ja o tym wtedy nie pomyślałam. A nie namierzyliście też jego?

— Nie. Maskowanie sygnału.

Przytaknęłam tylko, wracając do miętoszenia swoich dłoni.

— Odpocznij, prześpij się. Nam też to się przyda. Przez większość nocy próbowaliśmy cię znaleźć.

Położył się twarzą do mnie. Przymknęłam optyki, ale mimo zmęczenia nie mogłam się zrelaksować i zasnąć. Jeszcze nie mogłam się uspokoić, cały czas iskra tłukła mi się komorze, a sama komora pracowała w przyspieszonym tempie.

Przekręciłam się na drugi bok. Bumblebee leżał z zamkniętymi optykami. Wyglądał na nastolatka, niewiele starszego ode mnie. Z tego, co wcześniej zdążyłam zauważyć, miał duże, przeurocze optyki. Prosty kask na jego głowie był przyozdobiony jedynie w dwie ruchome klapki po obu stronach kwadratowego, niskiego grzebienia, na którego przodzie widniał czerwony symbol Autobotów. Z pleców odstawały mu drzwi w taki sam sposób jak mi.

Dziwnie się czułam. Pierwszy raz w życiu spotkałam inne Autoboty, w dodatku płci przeciwnej. Wszyscy są ode mnie potężniejsi, silniejsi, a w dodatku to żołnierze. Złapali mnie i zamierzają gdzieś zabrać. To trochę jak porwanie. Ponadto muszę się zacząć pilnować i zwracać uwagę na to, co mówię. Co gorsza, nie mam w ogóle wymyślone, skąd pochodzę, jak się tu znalazłam i jak się okazuje, bycie cywilem w moim wieku nie jest czymś spotykanym, więc i na to muszę znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. Na wiele pytań muszę znaleźć sensowną odpowiedź, ale nie teraz.

Musiałam przysnąć. Delikatnym klepaniem w ramię obudził mnie Jazz. Zaspana i niekontaktująca usiadłam i starałam się rozbudzić. Było mi słabo i żeby wstać Jazz i Bumblebee musieli wziąć mnie pod pachy i podnieść, a potem, żeby utrzymać się na nogach, trzymałam się ramienia żółtego. Knockout kopniakiem w nogi obudził śpiącego jeszcze srebrnego Autobota. Drift rozmawiał o czymś z Joltem.

— Już wstaję — wyjęczał srebrny, niechętnie się podnosząc. — Coś się dzieje?

— Podobno dość sporo policji krąży w okolicy. Jolt obawia się, że wyślą tu wojska — wyjaśnił Knockout.

— Standard — mruknął srebrny, przeciągnął się, po czym skierował swoje kroki do mojej osoby i podał mi trójpalczastą dłoń. — Sideswipe, chyba chorąży... — Ziewnął, przecierając twarz. — Spec od szybkich akcji, to najważniejsze. — Uśmiechnął się.

— Zafira — powiedziałam nieśmiało.

Miał ładny uśmiech, którego nie sposób było nie odwzajemnić. Był nieco pucołowaty, miał wydłużony podbródek oraz mały, zadarty nosek. Jego hełm składał się z wyciągniętych do tyłu części, mających zaczep na łukach brwiowych. Jasna twarz, tak samo srebrna, jak zbroja, wyglądała młodo, jednak optyki zdradzały, że jest znacznie starszy, niż wygląda. Z jego pleców również odstawały drzwi, jednak w przeciwieństwie do mnie i Bumblebee, on miał jej spuszczone wzdłuż ciała. Kiedy odwrócił się i podszedł do samuraja, zerknęłam na jego nieco krzywe nogi — wyglądało na to, że koła na stałe stanowią jego stopy.

— Nie było wcześniej sposobności... — Głos Wiśni obok mnie zwrócił na niego moją uwagę. — Knockout — wyciągnął do mnie dłoń o szponiastych palcach — medyk trzeciej kategorii, stopień... Bee, jaki ja mam u was stopień?

— Chyba spadasz o jeden w dół...

— Czy to ważne? — odwrócił się Sideswipe.

— Chorąży, były Decepticon. — Słowo „były" wyraźnie zaznaczył.

— Zafira — Podałam mu rękę.

— Słuchajcie, plan jest taki — zaczął helikopter, podchodząc do nas. — Chorąży Drift, zwiadowca. — Podał mi rękę. — Będę was informował z góry. Bee, włączysz się do ruchu przy najbliższej okazji, informujesz z dołu. Sideswipe, pójdziecie wzdłuż dwupasmówki. Kiedy traficie na jakąś dojazdówkę, czy inny asfalt, który wprowadzi was na dwupasmówkę, to włączacie się do ruchu. Jeśli przeszkodzą wam domostwa, znajdź jakąś inną drogę, a jeśli nie będzie to możliwe — od razu na dwupasmówkę. Potem znajdę jakieś miejsce na spoczynek. Minimum sto kilometrów stąd. — Ostatnie zdanie wyraźnie skierował do mnie. — I tak zbyt długo tu jesteśmy. Masz komunikator?

— Nie — mruknęłam, spuszczając wzrok.

Wokół mnie rozbrzmiały przeciągnięte „a" i „aha".

— I wszystko jasne. Stąd brak kontaktu... — westchnął Jazz.

— Umiesz posługiwać się radiem? — zapytał Sideswipe.

— Chyba nie bardzo... Włączam i przeskakuję między stacjami radiowymi, to tyle.

— Musisz po prostu ustawić częstotliwość na trzy tysiące trzysta pięćdziesiąt herców, resztą się zajmę. Zapamiętać to sobie, wszyscy. Będę cię stale słyszeć, oni jak ustawią komunikator na tę częstotliwość. Ty sama nie będziesz mogła się z nimi skontaktować.

— Czy wszystko jasne? Jakieś pytania? — zapytał Drift.

— Tak... Jak szybko pojedziecie? — zapytałam.

— Dostosujemy się do ciebie — powiedział Sideswipe.

— Na więcej niż osiemdziesiąt nie pozwolę ci — odezwał się Jolt.

— Osiemdziesiąt? Myślałem, że chociaż dziewięćdziesiąt! — oburzył się Knockout.

— Jak pojedziemy sześćdziesiąt, będę usatysfakcjonowany. Idziemy — rozkazał srebrny.

Bee ruszył w stronę drogi, my wzdłuż niej, cały czas między drzewami, a Drift poszedł w stronę przeciwną do naszej. Wkrótce przeleciał nad nami. Jazz użyczył mi swojego ramienia. Cały wyjazd z Katowic poszedł zgodnie z planem.

*iskrownik — maleńki mechanizm w iskrze o funkcji podobnej do układu bodźcotwórczo-przewodzącego serca, odpowiedzialny za szybkość i rytmikę pracy iskry.
**stopnie wojskowe
— wzorowane na armii amerykańskiej, odpowiednio użyte nazwy z polskiego wojska, hierarchia jest uproszczona, autobockie stopnie od najniższego do najwyższego: korpus szeregowych: kadet, szeregowy; korpus podoficerów: kapral, plutonowy, sierżant, chorąży; korpus oficerów: porucznik, kapitan, major, oficer, komandor, generał. Stopnie wicelider oraz Prime nie są przypisane do korpusów, są jednak rozszerzeniami generała.
*** megamaster
— jedna z trzech ogólnych kategorii wielkościowych Transformerów: mikromasterów, makromasterów, megamasterów. Megamasterzy to Transformery zużywające najwięcej energonu w jednostce pracy, zazwyczaj mają więcej niż 10 metów wzrostu. Makromasterzy to transformery średniego wzrostu, od około 4,5 metra do 10. Micromasterzy spalają najmniej energonu w jednostce pracy, ich wzrost waha się od kilkudziesięciu centymetrów do około 5 metrów.


Na koniec rozdziału wrzucam jeszcze zdjęcia alt-modw'ów Autobotów, aby nikt nie miał wątpliwości, kto jest kim i jak wygląda.
Widzimy się w kolejnych rozdziałach!

Pontiac solstice - Jazz

Chevrolet volt 2009 - Jolt

Aston Martin vanquish zagato - Knockout

Corvette stingray concept - Sideswipe

cybertroński helikopter, Bugatti veyron - Drift

Chevrolet camaro - Bumblebee

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro