arszenik poproszę!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czekałem na ciebie w tej samej kawiarni, w której zwykłem na ciebie czekać, gdy jeszcze istniał cień szansy, że przyjdziesz. Nie przychodziłaś nigdy, więc spędzałem całe popołudnia przy stygnącej kawie, pisząc listy. Z początku pisałem tylko do ciebie, po polsku. Później przerzuciłem się na angielski, później łamany niemiecki. Później zacząłem pisać do wszystkich, o wszystkim. Do matki, do twojej siostry, do naszych ulubionych autorów. Powstał przy tym całkiem pokaźny tomik. Tomik słów adresowanych do nikogo konkretnego, tak bym go określił. Czasami nie byłem już w stanie patrzeć na tę kawę. Nigdy jej nie lubiłem, tak naprawdę. Chyba zamawiałem ją tylko ze względu na czasy minione i, chociaż była zdecydowanie mniej ohydna od tej robionej twoją ręką, ani trochę mi nie smakowała. Często tak czekałem, chyba tylko dlatego, że to odrobinę zabijało we mnie poczucie bezczynności. Teraz z perspektywy czasu przyznaję, że w rzeczywistości nie robiłem nic. Czekałem w odrętwieniu, a ty nigdy nie przychodziłaś.

Ta kawiarnia była moją przystanią szczęścia. Czułem się tam bardziej u siebie niż we własnym łóżku. I mimo ciągłego huku (był to lokal wyjątkowo uczęszczany, praktycznie zawsze wszystkie stoliki były zajęte) nigdzie indziej nie czułem, by moje myśli układały się w takie równe kształty. Byłem zagubionym, samotnym dźwiękiem, ale tam w środku, kiedy na ladę z trzaskiem lądowały filiżanki aromatycznej herbaty, a w tle śpiewała Édith Piaf, wpisując się w to wszystko tak perfekcyjnie, że człowiekowi od razu zdawało się, że to Paryż, nie Kraków, zdawałem się względnie wtapiać w melodię reszty. Małą cząstką uczestniczącą w tym harmidrze. Ale ciebie nigdy nie było, dlatego wciąż pozostawałem pustą w środku półnutą.

W zasadzie nie wiem, czemu akurat tam na ciebie czekałem. Byliśmy w naszej kawiarni tylko dwa razy wspólnie, co nie zmieniało faktu, że to była nasza kawiarnia, a ja nie byłem w stanie wyobrazić sobie innego miejsca, w którym powinienem na ciebie czekać. Jakbym w ogóle powinien.

Zazwyczaj siadałem w rogu, co było możliwe tylko dlatego, że zazwyczaj spędzałem tam czas od południa aż do zmierzchu, więc zdążyłem obrać dobrą lokalizację, nim do środka wypełzł największy tłum. Czasami tylko, gdy dopadało mnie szczególne przygnębienie spowodowane świadomością, że najpewniej nigdy nie przyjdziesz, wybierałem mały stoliczek na zewnątrz, by przy patrzeniu, jak kawa stygnie, móc otulać płuca papierosowym dymem. Wtedy nie pisałem listów, a ty i tak nie przychodziłaś.

Czasami mówiłem do ciebie w myślach. Czasami prawie wierzyłem, że mnie słyszysz i kiwasz głową. Może dlatego wciąż spędzałem tam całe dnie, smarując koślawe szlaczki na okładkach magazynów dla kobiet, którymi usłane były parapety?

Nie wiem, co mną wtedy kierowało, ale to nie był zły czas. Tak mi się przynajmniej zdaje teraz; kiedy nie jestem w stanie wyściubić nosa spod kołdry. Jestem prawie dumny. Dumny, dlatego że zmusiłem się do napisania tego. Prawie, bo wszystkich ciepłych odczuć do siebie wyzbyłem się dawno, dawno temu, jeszcze zanim się poznaliśmy. Pamiętam, że bardzo się zasmuciłaś, kiedy to dostrzegłaś. Zrobiło mi się wtedy ciężej na duszy, bo nie zasłużyłaś, by przykrość sprawiał ci taki śmieć jak ja. Zbeształem się w myślach i wielkodusznie zamówiłem drugą filiżankę czarnej jak łzy śmierci kawy dla ciebie. To był nasz drugi wspólny raz w naszej kawiarni.

To mój ostatni list, więc chyba mógłbym nazwać go "pożegnalnym", jednak tego nie zrobię, bo te słowa to moja kulawa forma przywitania. Już zdecydowałem się na dalsze poszukiwania. Nie sądziłem, że do tego kiedyś dojdzie, ale już nawet paryskie słowiki brzmią w mojej głowie nijako, a kawa wydaje się względnie normalna, ni dobra, ni obrzydliwa. Składam dłonie w błagalnym geście i próbuję przywołać w myślach nie twój śmiech, bo nie śmiałaś się zbyt często i nie był to twój naturalny, niewymuszony dźwięk, szukam uszami wyobraźni twojego milczenia i nim otwarte pióro upada na ostatnią zapisaną stronę mojego brulionu, na twarz wypełza mi błogi uśmiech.

Usypiam na wieki, przed oczyma mając tylko słodko kwilącego "Non, je ne regrette rien" słowika.

poeta Piotr,
stolik 7, krzesło koło ściętej głowy Marii Antoniny,
19 stycznia 2019

Dziś w Arsenicum, w ten mroźny, styczniowy wieczór goście raczeni są pokrzepiającym rzępoleniem na skrzypcach Małgorzaty. Pokrzepiającym, bowiem do niedawna nasza kochana klientka nie mogła znieść, jak głucha na efemeryczne dźwięki jest, przez co tylko siedziała koło kontuaru, bezgłośnie ruszając ustami, jak gdyby próbowała śpiewać, lecz wiedząc o swoim zerowym talencie, powstrzymywała się. Po południu jednak napiła się trochę i teraz wali smyczkiem w cienkie struny, które płaczą niby głodne niemowlęta; głośno i rozdzierająco. Z bliżej nieokreślonej strony dochodzi szelest wiązanej pętli - och, chyba znowu będę musiał zmywać brudną od wydzielin maści wszelakiej posadzkę na zapleczu. Jeżeli są państwo u nas od dawna, to może pamiętacie, że kiedyś, dawno temu, w takich sytuacjach próbowaliśmy zamykać lokal wcześniej, jednak prędko się okazało, że to całkowicie niemożliwe - trupy trupami, ale biznes musi się kręcić.

Katarzyna zezuje na Piotra, a Piotr skrobie, skrobie... O, przestał! Odkłada pióro na bok, patrzy na wydartą z notesu kartkę. Podpisał się; zawsze starannie opatruje datą swe prace, by czytelnicy mogli wiedzieć, jak aktualne bolączki znajdują na parapetach. Nasz poeta nieruchomieje, jak to zresztą czasami ma w zwyczaju, gdy skończy pracę. Gapi się na słowa na przemian z precyzją matematyka, jak gdyby sprawdzał, czy odstępy między literami są równe, oraz nieobecnością godną umierających oczu starca. Zwykle w takich sytuacjach w pewnym momencie, nie zmieniając wyrazu twarzy, sięga po następną kartkę, a jednak teraz... Cóż ten nasz Piotr wyrabia? Zrywa się nagle z miejsca! Wszystkie oczy w ułamku sekundy lądują na jego sylwetce, mierzą jego znajomą fizis, teraz oblaną zimnym potem.

— Arszenik poproszę!




***
jeżeli ktoś czytał "pełną" wersję "jak w sufit z latarką", to może pamięta, że praca Piotra była wcześniej tam opublikowana pod tytułem "list powitalny".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro