spontaniczna gilotyna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeżeli istniała jakaś potencjalnie opłacalna obsesja, to w wypadku poety Piotra z całą pewnością było to planowanie. Piotr planował wszystko. Wiersze, których nie pisał. Karierę, na której przestało mu zależeć, gdy ją wymyślił. W dzieciństwie wolał bawić się z wyimaginowani przyjaciółmi, bo go nie bili i mógł ich "dopisywać". Dzięki temu byli głębocy niby studnie bez dna, zaplanowani, nieidealni w sposób, który go zadowalał. Ludzie zdawali się płytcy przy świecie, którego akcja rozgrywała się przed oczami Piotra.

Piotr lubił komfort swojej własnej głowy, choć jak sam twierdził, nigdy nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Jak wielu wychodził z założenia, że ludzka psychika jest na tyle niezgłębiona i nieprzewidywalna, że własne wnętrze może człowiekowi dostarczyć wystarczająco wiele wrażeń. Otaczał się sobą, co tłumaczył przed własnym wnętrzem swoim wysokim standardem, któremu otoczenie nie mogło sprostać. Poeta Piotr podświadomie był trochę snobem.

Świat zewnętrzny zbudowany był z niebezpieczeństw, jakim nie szło sprostać, więc bał się go - najzwyczajniej się bał, budując wkoło siebie mur przynajmniej pozornie nie do przebycia. W oczach Piotr bardzo wiele rzeczy było nie do przebycia. Czy to ludzie i ich motywy, które w jego opinii zawsze musiały być albo zbyt powierzchowne (po co? po co oni, skoro tacy prości, bezduszni?), albo zbyt utajone, niezrozumiałe, czy to życie w społeczeństwie (zbyt proste, zbyt banalne, więc bezwartościowe), czy to bunt (bunt? w XXI wieku? czy bunt jeszcze żyje?) - dla Piotra wszystko było zbyt trudne.

— No cholera jasna, dlaczego znowu łazienka nie działa? Czy ona kiedykolwiek działa? Zaczynam myśleć, że w ogóle jej nie ma i ten znaczek to tak tylko dla żartu tu wisi.

Filip, student politologii ze znanymi wszystkim aspiracjami do rządzenia narodem głośno wyrażał swoje niezadowolenie. Na pierwszy rzut oka można by się zastanawiać, co ktoś taki ukierunkowany i konkretny jak on robił w Arsenicum pełnym ludzi tak nieukierunkowanych i niekonkretnych, lecz po czasie przyglądania się jego działaniom, wyłaniał się z nich pewien schemat. Filip przychodził jedynie wieczorami, po zajęciach na uniwersytecie, mając na sobie jeden ze swoich bardzo klasycznych garniturów. Zwykł siadać przy stoliku (blisko wyjścia; jak to ci chwilowi klienci mają w zwyczaju), zamawiać szklankę whiskey i udawać, że czyta dziennik ustaw. Nie wiedział dlaczego, ale od pewnego czasu, gdy wychodził wieczorami, jedynym otwartym lokalem, na jaki wpadał, było właśnie Arsenicum.

— Student się nie rzuca. Bunt się powiesił. Trzeba posprzątać.

"Bunt się powiesił? Więc to tak. Nie ma Buntu - jest tylko szara, bezwartościowa codzienność i Arsenicum" myślał Piotr. "Bunt się powiesił. Dlaczego Bunt się powiesił? Czy na tym podle łez nie ma już miejsca nawet dla niego? Skoro nie ma miejsca na Bunt, to na co jest miejsce? Czy do tej pory Bunt nie był jedynym istotnym pierwiastkiem cywilizacji, który nie pozwalał na jej upadek? Przerywał zbyt długie okresy ciągłości, zmieniał tory, jakimi biegła historia? Czy Buntem nie byli pierwsi osiedlający się ludzie? Czy każdy najmniejszy pierwiastek rozwoju nie jest buntowaniem się przeciwko temu, co już się ma? Co mamy zrobić, skoro Bunt się powiesił?"

Katarzyna niewzruszona kilkuminutowym, ogólnym poruszeniem wciąż wlepiała swoje duże brązowe oczy w poetę Piotra. Jego krzaczaste brwi pozostawały zmarszczone jeszcze długo po tym, gdy całe zamieszanie wśród odwiedzających Arsenicum ucichło. Ludzie wrócili do swoich codziennych zajęć, czyli przede wszystkim udawania, że robią jakieś pozornie ważne, wzniosłe zajęcie. Wzrok większości chybotał się po linijkach "czytanego" tekstu, momentami zezując na wynoszone ciało Buntu, które złowrogi barman ciągnął za ladę.

Sama Katarzyna spojrzała na niego tylko na sekundę. Bunt miał wywinięte oczy i nieelegancko wywieszony język. Na jego szczupłej, kobiecej twarzy zasychały plamy ze śliny pomieszanej z krwią. Podobne znajdowały się pewnie na całym ciele, które w momencie zwiotczenia mięśni opuściła duża ilość rozmaitych płynów, ale przez czarny kolor ubrań trudno było być pewnym. Jednak na tej jego komicznej w przerażający sposób fizis wciąż widniał ten sam typowy wyraz  kpiny. Nawet ostatnie działanie Buntu było buntowaniem się przeciwko światu. Katarzyna odwróciła oczy, czując lekkie ukłucie w środku.

Kolejna fala odbierająca jej oddech uderzyła w nią, gdy niespodziewanie stołek pod ściętą głową Marii Antoniny zaszurał odsunięty stanowczym ruchem dłoni. Piotr wstał, rzucił wszystkim lekko przyćmione spojrzenie, trochę jakby był pod wpływem, po czym zamrugał kilkukrotnie. Malujący się przed jego oczyma obraz wyostrzył się, więc przeleciał jeszcze raz wzrokiem po sali, nie zatrzymując się na sylwetce Katarzyny, po czym nie patrząc za siebie, przestąpił kilka dużych kroków w kierunku wyjścia i trzasnął drzwiami. Wyszedł.

Katarzyna zamrugała. Całe Arsenicum zamrugało. Nikt się tego nie spodziewał, więc wszyscy przez moment siedzieli zdumieni, że Piotr wyszedł, choć nigdy nie widzieli, żeby wychodził. A przecież było tak wcześnie, prawie rano. Po chwili jednak towarzystwo na nowo wróciło do swoich normalnych zajęć; "czytania", mieszania łyżeczkami w czarnej kawie, ewentualnie dumania nad rozgrzebanymi kawałkami życia.

Katarzyna oderwała wzrok od opustoszałego stolika, po czym na nowo przeniosła oczy na tę martwą twarz Buntu, w której dostrzegła coś, co przez chwilę rozświetlało spojrzenie wychodzącego Piotra. Kpina, ta paskudna kpina, która ich obu przeniosła do jakiejś innej rzeczywistości. Katarzyna skrzywiła się i sama wstała. Jak w transie przeszła kilka kroków i złapała za jeszcze ciepłe oparcie stołka. Usiadła. Rozejrzała się po znajomej sali z tego innego, trochę ciemniejszego kąta. Przyjrzała się gęsto usłanym prozą parapetom. W końcu rzuciła okiem na wiszącą tuż obok ściętą głowę Marii Antoniny.

Arsenicum wciąż żyło.







Powiem wam, że długo nie mogłam skończyć tego pisać.Zawsze myślałam, że do Arsenicum się wraca - na krócej, na dłużej, ale wraca. Czasami się przyrosło do krzesła, czasami tkwi się latami, czasami nie pamięta, że istnieje coś poza nim. Wychodzi się; chociażby na moment, chociażby tylko po to, by za moment usiąść znów na swoim starym miejscu. Nie jestem człowiekiem, który uważa, że jesteśmy przegrani - z Arsenicum się wychodzi; chociażby na moment. Bardzo chciałam skończyć pisać Arsenicum. Chciałam napisać, jak się wychodzi, jak ktoś zajmuje stołek, chociaż stołki nigdy się nie kończą. Koło życia - koło Arsenicum - koło wiecznych powrotów - koło rotacji pod ściętą głową Marii Antoniny. Chciałam napisać, jak się wychodzi. Po cóż się wychodzi? - nie wiadomo. I tak się wróci. Arsenicum miało być jak nawracający nowotwór. Moje Arsenicum stało się przystanią tego, co z natury obrzydliwe, w tym, co najmilsze. Moje Arsenicum gniło od środka, wiedząc o tym i delektując się własną zgnilizną - jak zepsute jabłka na jesień, które topią się we własnej ohydnej słodyczy. Chciałam napisać, jak Piotr wychodzi - jak wszyscy się tego nie spodziewają, ale mimo wszystko wiedzą, że wróci. I chyba nie mogłam tego napisać- bo Arsenicum jest jak nowotwór. Z przerzutami. Bo byłam przekonana, że on wróci, chociaż nigdy nie miał wracać, bo do Arsenicum się wcale nie wraca. Idzie się do następnego. Przekracza się próg, przechodzi na drugą stronę ulicy i wpada w następne, może bliźniacze szpony. Ale inne. Do Arsenicum się nie wraca - cały czas byłam w błędzie, bo nie wiedziałam, co będzie po tym.Może po tym wcale nie będzie stolika pod ściętą głową Marii Antoniny i kolekcji zegarów, które stoją, bo nawet czas umiera w Arsenicum. Może po drugiej stronie ulicy ktoś siedzi pod portretem Robespierre'a, choć poeci tak samo nie piszą "bo nie mogą"? Nie mogłam oficjalnie skończyć Arsenicum, bo wiedziałam, że do niego nie wrócę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro