CAN'T MORPH THE SPIDER INTO THE BUTTERFLY; MORMOR

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[PANIC! AT THE DISCO LET'S KILL TONIGHT ]

Mieszkanie było nie tyle bardziej zabałaganione, gdy pedantycznego zwykle Jima nie było, ale znacznie bardziej puste, gdy nieduża, ubrana w czerń figura nie leżała na fotelu, nie wymachiwała beztrosko nogami na wysokim krześle w kuchni ani nie zrywała się w losowych momentach by zatańczyć kilka sekund do muzyki w słuchawkach. Czarny, skórzany fotel należący do Jamesa został litościwie okryty kocem i zarzucony poduszkami, stanowiąc teraz poważny kontrast dla swojego nieco jaśniejszego, beżowego odpowiednika stojącego naprzeciwko, po drugiej stronie niskiej ławy. Przynajmniej nie było widać pustki, w którą wpasowywał się Moriarty z zadowoleniem godnym najpróżniejszego z kotów i przerzucał nogi przez podłokietnik.

Starał się otwierać okna, nie można przecież oddychać dymem papierosowym oraz tym ze świeczek, które Eurus rozpalała za każdym razem, gdy przychodziła, nierzadko z kimś, żeby nie zostawiać Sebastiana samego na zbyt długo. Niby wiedział, na co się pisał, gdy padł ofiarą najpierw oferty nie do odrzucenia, a potem mieszanych, splecionych jak pajęczyna uczuć, lecz ostatnie wydarzenia — dziesięć miesięcy bez wspominania nazwiska szefa gdziekolwiek — dobitnie potwierdziły, że nie mógł pająka przeobrazić w motyla; wrodzone szaleństwo nie pokłoni się nagle chęciom zdrowej, stabilnej relacji. Zwykle Moran tego nie żałował, sam był poobtłukiwany jak japońska wiekowa filiżanka do herbaty z tą różnicą, że jego rys i pęknięć nikt nie wypełniał złotem, ale teraz, samemu w mieszkaniu, na balkonie, z drugim pufem pustym, z jednym kieliszkiem, z wiecznie zimną drugą stroną łóżka czuł się tak nie na miejscu jak nigdy dotąd.

Dwa puzzle. Prychnął z pogardą. Śmieszny jesteś, Jim, i żałosny.

Jasne, był dorosłym mężczyzną, trzydziestoośmioletnim, płatnym zabójcą i doskonałym snajperem, byłym pułkownikiem, tylko że nawet to nie mogło stłumić żalu. Zawodu. Uczucia bycia jedynie pionkiem, którym Moriarty rozegrał partię i bez zbędnej troski zrzucił z planszy. Idiotyzm, wiedział przecież, że związki w pracy nigdy się dobrze nie kończą, a jakakolwiek relacja z Jamesem uderzyła go na odlew w twarz.

Przez pierwsze kilka dni nawet dzwonił, naiwnie wierząc, że telefon pojawi się w kieszeni Jima, a ten niedbałym ruchem odbierze, uśmiechnie się wariacko, rzuci cześć, tygrysie, i wprowadzi go w subtelny jak nić pajęcza plan. Teraz wszystkie plany przypominały bardziej poranne pajęczyny, obciążone kroplami rosy, z martwym lub dogorywającym właścicielem.

W dotąd nieodczytanej — bo jak inaczej, skoro komórka szefa leżała bezużytecznie na blacie — wiadomości napisał ze złością, że rzuca tę pracę, nie będzie dłużej snajperem i właściwie Jim może sobie szukać nowej prawej ręki, nowego łóżkowego partnera bo Sebastian był pewny, że służył mu tylko do tego, i w ogóle nowego. Seba już to nie obchodzi.

— Chuj z tobą, James — wymamrotał pod nosem, po raz kolejny trafiając w wyznaczony punkt. — Naprawdę.

Trzaśnięcie drzwi wyrwało go z automatycznego rzucania nożami w tarczę na ścianie i obcesowo pchnęło na fotel, podając jak aperitif dwa fakty; raz, ktoś właśnie wszedł do mieszkania, dwa, Sebastian nie powinien witać gościa bez górnej części ubioru. Wciągnął na siebie koszulkę i ruszył do drzwi, awaryjnie z browningiem w dłoni oraz niedużym nożem w kieszeni.

Melodyjny, ociekający szaleństwem i lekki, modulowany głos przeszył jego uszy, wyrysowując dokładnie cienkimi liniami każdy detal twarzy właściciela, razem z dużymi ciemnymi oczami czy dziecięcym, wciąż morderczym wyrazem twarzy.

— Cześć, tygrysie, nie przywitasz się ze mną? — rzucił śpiewnie od progu Moriarty, wchodząc do środka tak pewnie, jakby wcale nie zniknął na miesiące, niemal rok, i właśnie wracał do domu.

A Moran odkrył, że w tej chwili nienawidzi w nim wszystkiego; wijącego się i pulsującego szaleństwa pod skórą, szczerego barwnego jadu, który musiał płynąć w żyłach zamiast krwi, ciemnych włosów, garnituru Westwood, od czubka głowy po lśniące buty.

— Jakbyś wrócił dziesięć miesięcy wcześniej, może bym się przywitał — odparł sucho. — Powiedziałem, nie mieszkasz tutaj. Wynieś się albo poderżnę ci gardło.

— Aw, Sebby, nie marudź, wróciłem. Nie dostanę buziaka? — Oczy Jima rozbłysły, gdy przebiegały spojrzeniem po spiętych mięśniach ramion, przedramion, aż w końcu uchyciły palce ściskające spust.

— Nie ode mnie.

— Nie bądź bezczelny, tygrysku.

— Bezczelny? — warknął Seb. Jeszcze chwila i uderzy go prosto w tę zawadiacko uśmiechnętą, oczekującą twarz. Wzniósł oczy do nieba. — Znikasz bez słowa, zostawiasz mnie samego w łóżku, twoich rzeczy nie ma, telefon w mojej kurtce. Wyjaśnij mi to, do kurwy nędzy — zażądał. Moriarty bywał nie do zniesienia.

— Nie ty tu wydajesz rozkazy, Sebby.

— Więc wyjaśnij z własnej woli.

— Nie będę z tobą rozmawiał, jeśli celujesz we mnie z broni. Odłóż ją na stolik tak, żebym widział. — Rozbawiony, podszyty dumą głos zamarzł do postaci cienkich sopli lodu. — Nóż też. Wszystkie.

Sebastian nie pytał, skąd Jim wie. Po chwili dwa noże i browning leżały na blacie, patrząc z napięciem na sytuację metr od nich. Gdyby nie dobrowolne oddanie, zostałyby brutalnie wydarte z dłoni i użyte do powolnej, bolesnej tortury która niewątpliwie pozostawiłaby więcej blizn na i tak poszarganych plecach oraz ramionach. Seb ich nie lubił i nieszczególnie pragnął ich więcej, a odkąd wiedział, do czego obrażony, znudzony lub wściekły Moriarty jest zdolny, posłusznie się ich pozbył.

Wciąż bolały go łopatki, gdy przypomniał sobie incydent w Edynburgu. Zmienianie pościeli trzy razy, gdy krew zostawiała ślady, ostry ból i pieczenie nie należały do najmilszych wspomnień. Cienki głos Jamesa który upominał go, że gdyby pozwolił się rozbroić bez protestu, nic by się nie stało. To były początki ich współpracy, kiedy jeszcze się dopasowywali; teraz Jim nie używał siły, a Sebastian wiedział, że lepiej wykonać polecenie.

— Jeśli liczyłeś na miłe, domowe powitanie, to po pierwsze nie tutaj, a po drugie spóźniłeś się.

Jim cmoknął z niezadowoleniem i postąpił krok do przodu, tak, że znalazł się półtora metra od swojego-nie swojego snajpera.

— Szef nigdy się nie spóźnia.

— Szef może i nie, ale zrezygnowałem. — Moran chwycił telefon, który spoczywał obok broni, odblokował go, po czym przeczytał powoli wiadomość, w której dosadnie wyjaśniał, że już nie pracuje.

— Ow, nie mogę uwierzyć, że nazwałeś mnie chujem — brunet skrzywił się z niesmakiem, słysząc treść. Przekleństwa mimo wszystko wpijały się w jego uszy, on był przestępcą z klasą. — Musiałem coś załatwić.

— I nie mogłem o tym wiedzieć — przypomniał sobie Sebastian, czując, jak gniew powoli doprowadza do wrzenia i zastępuje krew. — Już tu nie mieszkasz, James.

Jim uważnie omiótł sylwetkę partnera wzrokiem. W każdej innej sytuacji, gdy się droczyli, syczeli na siebie lub dochodziło do krwawiących cięć czy zadrapań wszystko robił za wyraźnym pozwoleniem i zgodą swojego ulubionego strzelca, który na końcu i tak mamrotał, że było mu dobrze, z półpewnym siebie, wariackim uśmiechem na ustach obmalowywał czubki bladych palców krótkimi pocałunkami, niekiedy sugestywnymi, niekiedy wdzięcznymi. Teraz nie wyglądał na pozytywnie wycieńczonego; wyglądał na wypalonego i zużytego, a na to James nie mógł sobie pozwolić.

— Gdybym wiedział, że odejdę...

— Daruj sobie.

— Sebastian Moran, słuchaj, co do ciebie mówię, albo najpierw cię wypatroszę, zostawię tak i dopiero — głos się obniżył, przybrał postać węża, nawet syczał obłąkańczo — i dopiero wtedy zmuszę cię, żebyś mnie wysłuchał — zakończył aksamitnym szeptem. Podszedł bez strachu, bez lęku do rozbrojonego mężczyzny, który mógł wciąż go zabić używając jedynie dłoni, i pieszczotliwie ujął jego twarz w dłoń. — Dobrze, tygrysie?

Nie uzyskał werbalnej odpowiedzi, nawet pogardliwej, złośliwej, sarkastycznej, gdy Seb chwycił go za w pasie i przyparł do ściany, łącząc ich usta. Jim uśmiechnął się lisio, wykorzystując sekundę, by ugryźć dolną wargę snajpera do krwi i z rozkoszą przeciągnąć po niej językiem.

— Tęskniłeś za mną, Sebby? — spytał słodko i pewnie jakby stał co najmniej na piedestale, a nie przyciśnięty do ściany przez ramiona i dłonie, które dla niego bezlitośnie naciskały spust. — Tęskniłeś, co?

Moran warknął tylko, zapewne ostrzegając, by mu nie przeszkadzać, każdy tygrys bawi się swoją zdobyczą, zanim ją pożre, ale ta zdobycz wcale się nie bała; jeśli drżała, to z ekscytacji, z diabelskimi płomieniami w czarnych tęczówkach. Nawet sama nadstawiała ulegle odsłoniętą szyję, pozwalając się gryźć, całować i drapać zarostem po bladej skórze. Żałował tylko, że przerwał tę intrygującą zabawę, gdy pewne dłonie zacisnęły się na drogim krawacie, gotowe do zerwania go tu i teraz.

— Zanim przejdziemy do nieporównywalnie przyjemniejszych zajęć, Sebby — mruknął cicho, z ustami tuż przy uchu Morana, łowiącego każde słowo i każdy oddech jak jedyne, co trzyma go przy życiu — powiedz, tęskniłeś za mną, tygrysie?

Sebastian prychnął z rozbawieniem i gniewem, niezdecydowany czy woli go pocałować, zrujnować i zasnąć splątany razem z nim, czy woli rozerwać mu gardło tu i teraz, jak ma tygrysa przystało.

— Tęskniłem, szefie — wyjawił równie cicho, powoli wsuwając dłonie pod odziane w czerń biodra Jima. — Tęskniłem. Nie wiem, czy wolę cię obcałować, czy zamordować, więc pozwól, że to będzie coś pomiędzy.

— Spodoba mi się to — zachichotał zadowolony James, zarzuciwszy chętnie ramiona na szyję blondyna. — Pokaż, jak bardzo za mną tęskniłeś.

— Rozkaz, szefie.

— Tego oczekuję od swojego tygrysa.

Sebastian zaśmiał się krótko, wsunąwszy dłoń pod materiał koszuli Jamesa i uszczypnął go lekko.

— Mówisz to wszystkim swoim chłopcom.

Jim prychnął z niedowierzaniem, mając cichą nadzieję, że się przesłyszał i Moran naprawdę nie ma go za kogoś takiego.

— Aw, to zawsze byłeś tylko ty.

Leżenie w znajomym cieple w znajomym, komfortowym miejscu sprawiło, że jeśli jakąś cząstka Jima chciała wstać i się ubrać jak przystało, to szybko została zduszona, a on sam wcisnął się głębiej w przestrzeń między owiniętymi wokół niego ramionami Sebastiana, miejsce stworzone tylko dla niego.

Podbródek snajpera znajdował się centymetry od rozluźnionych mięśni barków Jamesa, przez co ciepły, miękki oddech rozbijał się o jasną skórę.

— Sebby? — mruknął, odwracając się z niejakim wysiłkiem, żeby leżeć twarzą w twarz z blondynem.

— Tak, szefie?

— Czy my właśnie pogodziliśmy się seksem na zgodę?

Seb wciągnął powietrze, imitując tygrysie poszukiwanie ofiary po zapachu i roześmiał się.

— Twój stan — silna dłoń potarła zaczerwienione biodra — wskazuje, że raczej tak, nasze ciuchy leżą wszędzie, a resztę oczywistych szczegółów pozwolę sobie przemilczeć — zachichotał, zatapiając nos w poznaczonej ugryzieniami i otarciami skórze szyi Jamesa. — Poza tym paliłem — dodał stłumionym głosem, rzucając na pościel zgarniętą niedbale z szafki paczkę papierosów.

— To żaden dowód, palisz i tak, rzuć to.

— Może, jak mnie ładnie poprosisz. — Niebieskie oczy rozbłysły jak u bawiącego się kłębkiem włóczki psotnego kota.

— To jest rozkaz, Sebby.

— Nie śmiem się nie posłuchać — zakpił Moran, zostawiając kolejny ślad zębów na karku Jima.

— Nie żartuj ze mnie, bo rozetnę ci gardło twoimi nożami, każdym po kolei.

— Z przyjemnością.

— Czy to jest fluffy post-sex talk?

— Mogę cię wyrzucić z łóżka, jeśli ci to przeszkadza, żebyś założył swój ulubiony Westwood i patrzył, jak śpię i leczę swoje nerwy.

— Ani się waż, Sebby. I daj mi spać, bo cholera, jest siódma rano, wszystko mnie boli i jestem zmęczony, a jak rano nie dostanę irlandzkiej kawy, to się wyprowadzę. — Moriarty odgarnął rozsypane włosy z czoła i zerknął na Sebastiana; ten leżał spokojnie, z uśmiechem. — I może czegoś przeciwbólowego, bo doprawdy wykazałeś się ogromnym entuzjazmem, a teraz ja będę cierpiał.

Moran prychnął. Cierpiał. Całkiem jakby sytuacja była odwrotna i to on odszedł prawie na rok, bez słowa czy znaku życia. Mimo to — oraz długiej poważnej rozmowy, którą zamierzał przeprowadzić — dobrze było mieć swojego szaleńca z powrotem przy sobie.

— Coś cię bawi, tygrysie? — mruknął James zaczepnie.

— Nie bawi. — Seb poklepał szefa delikatnie po biodrach, zyskując mordercze spojrzenie oraz cichy jęk. — Cieszy.

no i jak

czy zostało mi wybaczone c:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro