70. Powrót do domu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
ASIA POW. Właśnie jadę do Szymona, do szpitala. Jak codziennie z resztą... Tyle że tym razem mam go odebrać z tego szpitala, gdyż WRESZCIE go wypuszczają... Na całe szczęście dzisiaj mam CALUTKI dzień wolny, więc mogę to na spokojnie zrobić... Tak się cieszę! Nikt dzisiaj nie popsuje mi humoru!

10 MINUT PÓŹNIEJ
SZPITAL
Zaparkowałam na wolnym miejscu parkingowym, zgasiłam silnik, wysiadłam i po zamknięciu auta udałam się do tego ogromnego budynku. Przy wejściu przywitałam się z recepcjonistką, a stamtąd udałam się prosto do sali Szymona, kiwając na "dzień dobry" mijanym po drodze pielęgniarką. Kobiety zdążyły przez ostatnie 1.5 miesiąca dobrze mnie poznać, gdyż bywałam tu praktycznie codziennie... Przez ten fakt z wieloma z nich znałam się na przysłowiowe "ty", czyli po prostu po imieniu. Zieliński już na mnie czekał przebrany i spakowany, czyli gotowy do wyjścia, siedząc na skraju łóżka i z nudów bawiąc się trzymanym w ręku telefonem.
-Cześć Kochanie!- powiedziałam wchodząc do środka, aby się przywitać i jednocześnie zaznaczyć swoją obecność. Szymek słysząc mój głos, od razu na mnie spojrzał, szeroko się uśmiechnął i wstał.
-Cześć Skarbie!- przywitał się i krótko się pocałowaliśmy. Zieliński na sekundę miał dłoń na moim biodrze, a moje ciało od razu zareagowało, więc przepłynął przeze mnie bardzo znajomy, ciepły prąd. Tak za tym tęskniłam...
-Masz wypis?!- spytałam dla pewności, wewnętrznie skacząc z radości że znów czuję jego obecność przy sobie, rękę na tali i te kochane oczy wpatrzone we mnie. Oddałbym absolutnie wszystko za niego!
-Mam, mam, spokojnie!- odpowiedział i pokazał mi biały świstek.
-To dawaj tą torbę i na reszcie wracamy do domu!- powiedziałam zabierając mu z ramienia sportową torbę, którą mu przyniosłam z rzeczami i zakładając ją na ramię.
-Asia mogę sam to nieść! Nie jestem inwalidą!- nie chciał się na to zgodzić.
-Przypominam ci że pan Marek kazał ci się oszczędzać!- uargumentowałam swój czyn i przytulając się do niego dodałam -Nie bocz się już, tylko chodź! Zwijamy się stąd, bo jeszcze mi cię tu jednak przetrzymają na dłużej!- powiedziałam z uśmiechem i krótko pocałowałam go w policzek, aby poprawić mu humor. Szymon mi przytaknął i objęci opuściliśmy mury szpitala, wcześniej pokazując w recepcji podpisany przez doktora Nadzieję wypis. Puścili nas bez problemu i już po 5 minutach wiozłam nas do domu, mając Szymona za pasażera. Trochę marudził że chce prowadzić, ale i na to miałam argument, więc finalnie skończył na fotelu obok. Przez początek drogi milczeliśmy, on wpatrzony w okno, a ja w drogę przede mną. Jednakże to była ta cisza z tych przyjemnych...
Z tego zawieszenia wyrwał mnie Szymon, kładąc dłoń na moim udzie, które delikatnie potarł. Spojrzałam na niego przelotnie z szerokim uśmiechem. Patrzył się na mnie z ognikami w oczach, również się uśmiechając.
-No co?!- zaśmiałam się, gdy nadal nic nie mówił.
-Tęskniłem...- odparł szczerze.
-Ja też kochanie- odpowiedziałam z westchnieniem -Nawet nie masz pojęcia jak bardzo...- dodałam -Cieszę się że już wracasz do domu...- dokończyłam z uśmiechem.
-Ja też, nawet nie wiesz jak bardzo!- odpowiedział szczerze, z lekka po mnie powtarzając. Dalej kontynuowaliśmy luźną rozmowę na wszystkie tematy, wracając spokojnie do domu, w bardzo dobrych humorach.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ
W DOMU
-Zapraszam w bardziej niż znajome progi!- zaśmiałam się przepuszczając Szymka pierwszego w drzwiach. Zieliński od razu zaczął się bawić z Ozyrysem, który przyszedł zobaczyć, któż to go nachodzi w jego posiadłości... Rozbawiona zostawiłam moich chłopaków w salonie, sama idąc do łazienki, aby wrzucić brudne ciuchy Szymona do kosza na pranie i wstawiłam jedną pralkę z ciemnymi rzeczami, które już zaczęły kipić z kosza, po czym udałam się do kuchni, aby ugotować nam coś do jedzenia. Przez pierwszą chwilę nie miałam zupełnie pomysłu, ale potem stwierdziłam że zrobię risotto i właśnie do tego się zabrałam.
Uszykowałam już sobie składniki, gdy poczułam znajome przytulenie od tyłu. Mimowolnie się w niego wtuliłam, nie przestając łączyć składników na "tę płynną" część naszego posiłku.
-Tęskniłem...- wyszeptał i złożył parę czułych pocałunków na mojej szyi.
-A ja się o ciebie bałam!- odparłam, a w moim głosie wybrzmiał smutek - Nie mam pojęcia co bym bez ciebie zrobiła!- pozwoliłam sobie na moment się odwrócić przodem do niego i po raz kolejny spojrzeć w te kochane oczy, które chcę widzieć przy sobie do końca mojego życia...
-Asia...- również westchnął i lekko zacisnął ręce na moich biodrach -Wiesz dobrze że nie miałem na tę bombę wpływu...- miał zmartwioną minę, trochę jak taki zbity psiak.
-Wiem Kochanie... Ale i tak się bałam!- odparłam szczerze, biorąc jego twarz w obie dłonie, całując go krótko, ale namiętnie i odezwałam się ponownie -A teraz cię przepraszam, ale zaraz nam się jedzenie sfajczy...- powiedziałam, chcąc poprawić trochę atmosferę, po czym faktycznie się odwróciłam i skupiłam na gotowaniu. Szymek mi towarzyszył, cały czas mnie przytulając i patrząc mi ponad ramieniem z brodą opartą na moim prawym ramieniu. Jak zawsze, w jego ramionach czułam się najbezpieczniej, jak w domu...
Po pół godzinie obiad był gotowy. Nałożyłam dwie porcje na głębokie talerze i usiedliśmy do stołu, naprzeciw siebie. Uśmiechy nie schodziły nam z twarzy. Podczas jedzenia rozmawialiśmy sobie o wszystkim, plus opowiadałam mu (po raz drugi) co się działo, gdy on był "niedostępny". Atmosfera była naprawdę miła...
-Chodź, posprzątamy...- powiedział, jednocześnie wstaliśmy i posprzątaliśmy ze stołu, wsadzając brudne naczynia do zmywarki. Żadne z nas nie wadziło drugiemu, znów mieliśmy to nasze "zsynchronizowanie" jakie widać u nas w czasie pracy. Potem zdecydowaliśmy że usiądziemy na kanapie i pooglądamy jakiś film. Z oczywistych powodów, komedie romantyczne odpadały...

Po chyba 3 godzinach oglądania, znudziło nam się to, więc wyłączyłam telewizor.
-To co robimy teraz?!- spytał mnie Szymek.
-Może pójdziemy na spacer?!- zaproponowałam.
-Jestem za. Trochę świeżego powietrza po tym szpitalu mi się przyda- odparł i ucałował mnie w policzek.
-W takim razie, chodź!- powiedziałam z uśmiechem, łapiąc go za rękę i wstając z kanapy. Zieliński uczynił to samo i udaliśmy się do korytarza. Ubraliśmy co potrzebne i biorąc najpotrzebniejsze rzeczy, opuściliśmy mieszkanie.
-To może park!?- zaproponowałam, gdy wyszliśmy przed blok.
-Chodźmy- zgodził się i tak właśnie zrobiliśmy, idąc nieśpiesznym krokiem. Mamy czas...

GODZINĘ PÓŹNIEJ
Nadal wędrowaliśmy sobie niespiesznie po parkowych alejkach, trzymając się za ręce. Bardzo mi tego brakowało mi tego...
-Masz ochotę na mrożoną kawę?!- spytał mnie w pewnym momencie Szymek, drugą ręką wskazując "ruchomą" kawiarenkę.
-A z chęcią!- zgodziłam się i tam podeszliśmy.
-Dzień dobry. Poprosilibyśmy dwie mrożone espresso...- zamówił Szymek, gdy przyszła nasza kolej.
-Z cukrem?- spytała uśmiechnięta ekspedientka.
-Nie, dziękujemy...
-Małe, średnie, czy duże?- pytała dalej.
-Średnie- odpowiedziałam jej za nas dwoje, również z uśmiechem.
-Już się robi- odpowiedziała i po może 5 minutach mieliśmy już w rękach swoje napoje.
-Należy się 7.50...- powiedziała kobieta, drukując paragon, na co Szymek wyciągnął z kieszeni kurtki portfel i dał jej 8 zł w drobnych.
-Reszty nie trzeba, miłego dnia!- powiedział z uśmiechem, zabierając z lady ten świstek i chowając go do kieszeni, po czym biorąc napój ponownie do ręki.
-Miłego dnia i smacznego!- odpowiedziała nam i poszliśmy dalej spacerować, z kubkami w rękach. Spacerowaliśmy w ciszy, każde z nas o czymś gruntownie myślało i sączyło napój. Było naprawdę miło...
-Robi się późno, może już wracajmy?!- spytałam go w pewnym momencie.
-A która godzina?
-17:15...- odpowiedziałam, sprawdzając godzinę w telefonie.
-Masz rację, wracajmy już...- zgodził się i nieśpiesznie wróciliśmy do domu. A tam pozbyliśmy się kurtek, mimo wczesnej godziny każde z nas się wykąpało i na spokojnie spędziliśmy miło wieczór, z herbatką, kanapkami i filmem.
Około 21 położyliśmy się spać. Szymek przytulał mnie do siebie, a ja wtulając się w niego, leżałam na boku z głową na jego ramieniu.
-Dobranoc Skarbie- powiedział całując mnie w czoło.
-Branoc Kochanie- odpowiedziałam sennie i już po chwili porwały mnie objęcia Morfeusza, a Szymona zaraz po mnie.
CDN.

Czy teraz już będzie ok??
Czy może spadną na nich kolejne problemy?!
Tego wam nie zdradzę!
Miłego dnia! / Dobranoc!
F.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro