Rozdział dwudziesty czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nie da się nigdy nikogo poznać do końca. Dlatego jest to jedna z najbardziej przerażających rzeczy – przyjmowanie kogoś na wiarę i nadzieja, że on przyjmie nas tak samo. Jest to stan równowagi tak chwiejnej, że aż dziw, iż w ogóle się na to decydujemy. A mimo to...*


Lipiec powoli chylił się ku końcowi. Mijały jego ostatnie dni, a czas zdawał się przyspieszać coraz bardziej, byleby tylko pożegnać ten miesiąc i rozpocząć nowy, który miał przynieść zapach zbliżającej się jesieni i melancholii, która była tak potrzebna wszystkim zmagającym się z upałami i skwarem lata.

Louis obserwował, jak mieszkańcy przynoszą pełne kosze warzyw i owoców z własnych ogrodów, narzekając na tegoroczną suszę i marne plony. A on uświadomił sobie z zaskoczeniem, że już niedługo minie rok, odkąd zamieszkał z rodziną Gemmy. Pamiętał siebie z tamtego czasu, pełnego obaw i lęków, które w rzeczywistości okazały się wyolbrzymione i niepotrzebne. Okazało się, że zyskał drugą rodzinę i miejsce, w którym czuł się jak w domu. Nie mógł prosić o nic więcej. Był szczęściarzem.

Zerkał na zegarek, nie mogąc się doczekać przyjazdu swojej rodziny. Mama nie powiedziała mu nawet, z kim przyjedzie. Najchętniej zobaczyłby się ze wszystkimi członkami swojej rodziny, ale domyślał się, że Jay nie zwali się na głowę Anne z kilkoma osobami w pakiecie. Nie uzgodnił tego jeszcze z Gemmą, ale miał zamiar nocować w jej pokoju, tak by oddać swoją sypialnię mamie. Miał nadzieję, że dziewczyna nie będzie marudziła i że nagle nie postanowi zaprosić tutaj Darrena. Wtedy musiałby okupować salon i tamtejszą kanapę, która wyglądała na bardzo wygodną, ale wygląd mógł być mylący. Kątem oka widział, jak Anne krząta się po salonie i wygładza nieistniejące zmarszczki na poduszce. Chyba wszystkim odrobinę odbijało. Usłyszał dźwięk podjeżdżającego samochodu, więc nie czekając, wybiegł przed dom, mając pewność, kto parkuje właśnie na małym podjeździe.

- Louis! – Jay wysiadła z samochodu i podbiegła do Louisa, który starał się ukryć podekscytowanie, jakie ogarnęło go na widok matki. Nie był maminsynkiem, ale nigdy nie ukrywał, jak ważna jest dla niego rodzina.

- Cześć mamo – pozwolił objąć się mocno, z przyjemnością wtulając się w znajome ciało. – Nie zabrałaś ze sobą dziewczyn? – zapytał, gdy z zawahaniem zerknął na puste auto, z którego nikt więcej nie wysiadł.

- Przykro mi, ale musisz zadowolić się tylko swoją starą matką – Jay poklepała go po policzku, przyglądając mu się uważnie.

- Nie jesteś stara, ile razy mam to powtarzać? – jęknął, przewracając oczami. – Chodź do domu, uwierz mi, Anne bardzo chce cię poznać – splótł swoją dłoń z tą mniejszą należącą do Jay i pociągnął ją w stronę drzwi.

- Ja również nie mogę się doczekać spotkania z kobietą, która zastępuję ci matkę – powiedziała z małym, ledwie słyszalnym wyrzutem w głosie.

- Przestań się boczyć mamo, nie do twarzy ci z takim grymasem – zażartował, przepuszczając ją przodem. – Nikt nie zastąpi mi ciebie, ale wiem, że chciałaś to usłyszeć, ponieważ po kimś odziedziczyłem tę okropną cechę, jaką jest zaborczość.

- Jay! – po schodach zbiegła roześmiana Gemma, która oczywiście odepchnęła szatyna i uściskała mocno zaskoczoną kobietę. – Nareszcie postanowiłaś nas odwiedzić. Myśleliśmy już, że ten tutaj – wskazała głową na Louisa, który odsunął się na bezpieczną odległość – oszaleje z tęsknoty za tobą.

- Ciebie też dobrze widzieć – Jay uśmiechała się promiennie, szczebiocząc o czymś z dziewczyną, ale szczerze mówiąc Lou nie rozumiał zbyt wiele z ich babskiej paplaniny.

Cóż mógł się domyśleć, że podczas tej wizyty jego mama nie będzie miała dla niego zbyt wiele czasu i uwagi. Mógł to jakoś przeżyć, w końcu miał z kim spędzać swój wolny czas. Rozejrzał się po salonie, ale zauważył tylko matkę witającą się z Anne i Gemmę, która kręciła się po kuchni przygotowując zapewne popołudniową herbatę. Szukał wzrokiem jednej konkretnej osoby, ale mógł się spodziewać, że Harry dobrowolnie nie wyjdzie ze swojego pokoju, w którym ukrywał się od samego rana. Cały czas miał obawy, jak jego mama potraktuje loczka, ale liczył w duchu, że Jay nie zawiedzie go i nie skrzywdzi chłopaka.

- Dobrze – Jay przerwała na chwilę rozmowę z kobietami i rozejrzała się po salonie – poznałam już słynną Anne, przywitałam się z Gemmą, Robin jest w pracy, ale chyba powinnam przedstawić się jeszcze komuś prawda? – spojrzała sugestywnie na Louisa, który miał nadzieję, że nie zarumienił się jak nastolatka i wytrzymał jej ponaglający wzrok.

- Och tak – Anne zareagowała jako pierwsza i szatyn był jej za to ogromnie wdzięczny. Jego matka potrafiła być bardzo wścibska i inwazyjna, kiedy czegoś chciała. – Jest jeszcze mój syn Harry, ale pewnie zajmuje się czymś w swoim pokoju. Na pewno go poznasz, ale dajmy mu trochę czasu i na pewno sam do nas zejdzie dobrze?

- Oczywiście, po prostu chciałabym poznać osobę, o której słyszałam tak dużo dobrego.

- Mamo zaprowadzę cię do pokoju, zostawisz tam swoją torbę i będziesz mogła odpocząć po podróży, a później zejdziemy na dół na herbatę. Co ty na to? – wtrącił się szybko, nim jego matka zawstydziłaby go przy wszystkich i narobiła jeszcze większego wstydu. Naprawdę mógł jej niczego nie mówić. Teraz stresował się tylko tym, czy kobieta za chwilę nie wygada wszystkiego Anne, albo co gorsza samemu Harry'emu. – Mamo czy możesz przestać? – powiedział, gdy drzwi od pokoju, w którym spał, zamknęły się za nimi z cichym kliknięciem.

- Przestać co? – Jay rozglądała się po przytulnej sypialni z małym uśmiechem tańczącym na ustach.

- Dobrze wiesz co. Nie zachowuj się w ten sposób. Powiedziałem ci o Harrym, ponieważ ci ufam i jesteś moją mamą, ale jeśli masz zamiar rzucać na każdym kroku takie insynuacje, to dasz mi tylko powód, bym następnym razem milczał i trzymał wszystko w sekrecie.

- Nie denerwuj się Lou, po prostu chciałabym go poznać. Nie mam zamiaru cię stresować i drażnić. Chcę poznać tego chłopaka i tyle. To zwykła kobieca ciekawość. Nie możesz mi się dziwić. Gemma nic się nie zmieniła, a Anne wydaje się naprawdę miłą osobą. Jestem zwyczajnie ciekawa, jaki jest on.

- Jest zwykłym chłopakiem mamo. Proszę, bądź dla niego łagodna, on jest bardzo wrażliwy. Jeśli powiesz mu coś okropnego, uwierz, nie odezwę się już do ciebie – zagroził, ale widząc czuły uśmiech swojej mamy wiedział, że Harry'emu nic nie grozi.

- Jesteś niczym obronny pies Louis, mam nadzieję, że Harry to docenia. Właśnie, nasza rozmowa przypomniała mi o czymś jeszcze, gdzie jest Dama? Jak mogła nie przybiec na sam dźwięk mojego głosu? – Jay rozsiadła się wygodnie na łóżku szatyna, zrzucając ze stóp lekkie sandały. – Czy wszyscy już zapomnieli o moim istnieniu? Nawet ten pies, który kiedyś tak mnie lubił?

- Wyluzuj mamo, Dama na pewno jest w pokoju Harry'ego i bawi się ze swoim ulubieńcem – wyjaśnił, uśmiechając się na samo wspomnienie głupich zabaw, jakie urządzały sobie zwierzęta w tym domu.

- Widzę, że Harry skradł nie tylko twoje serce – mama puściła mu oczko, najwidoczniej świetnie się bawiąc jego kosztem.

- Nie mów tego tak głośno dobrze? Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć – pokręcił głową na jej dziecinne zachowanie. – A tak właściwie to dlaczego moje wyrodne siostry postanowiły olać swojego starszego i jedynego brata?

- Są wakacje Lou, twoje siostry miały swoje plany – szatynka uśmiechnęła się do niego przepraszająco. – Lottie poleciała z przyjaciółmi na Maltę i wraca w tym tygodniu, więc możesz być pewien, że zadzwoni do ciebie i opowie ze szczegółami, jakie miała cudowne wakacje. Za to Fizzy bardzo żałowała, że nie mogła przyjechać ze mną, ale wczoraj razem z koleżanką i jej starszą siostrą pojechały na jakiś festiwal, wiesz cały dzień koncertów i zabawy. Wracają jutro, a Fizzy zostanie u Mel, dopóki nie wrócę.

- Innymi słowy dziewczyny mają wakacje życia, a ja gniję na brytyjskim zadupiu?

- Ty to powiedziałeś skarbie.

- Żartowałem, jakkolwiek to brzmi, chyba się zestarzałem i nie bawi mnie już imprezowanie do białego rana z upitymi i naćpanymi ludźmi. Jest mi dobrze tutaj, gdzie jestem – wzruszył ramionami, uśmiechając się na widok zaskoczenia wymalowanego na twarzy matki.

- Nigdy nie byłeś typem imprezowicza Lou, ale wystarczyła mi chwila w tym domu, żebym dowiedziała się, dlaczego jest ci tutaj tak dobrze. Pokażesz mi w końcu, gdzie jest łazienka? Chciałabym się odświeżyć i w końcu móc poplotkować trochę z Anne i dowiedzieć się, jak okropnie się tutaj zachowujesz – Jay wstała z miejsca i pozwoliła się zaprowadzić do łazienki. – A ty idź w końcu do swojego Harry'ego, na pewno się za nim stęskniłeś – po tych zuchwałych słowach zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.

- Moja mama to zło wcielone – wymamrotał pod nosem, zanim zgodnie z sugestią rodzicielki podreptał do pokoju loczka. Najwidoczniej był żałośnie przewidywalny.

***

Siedział w pokoju już od jakiegoś czasu. Słyszał głosy dochodzące z salonu i wiedział, co one oznaczają. Przyjechała mama Louisa. Miała na imię Jay, szatyn trochę mu o niej opowiadał i dzięki temu wiedział coś o jego rodzinie. To było uczciwe skoro Lou znał całą rodzinę Harry'ego. Przez chwilę wydawało mu się, że jest spokojny i wcale nie stresuje się tymi odwiedzinami, ale teraz czuł, jak serce bije mu coraz szybciej i nawet obecność Harry'ego i Damy nie pomagała. Był przerażony. Nie wiedział, co miałby teraz zrobić. Wyjść z pokoju i powiedzieć zwyczajne dzień dobry?

Nie miał pojęcia, a z jakiegoś nieznanego powodu, zależało mu na zdaniu Jay. Chciał, żeby choć trochę go polubiła, żeby nie uważała go za kretyna i głupka. Chciał się postarać, ale czuł, że zawali to tak jak zawsze. Bał się, że jeżeli mama szatyna go nie polubi, wtedy on także stwierdzi, że nie będzie marnował swojego czasu na Harry'ego. Nie wyobrażał sobie, co stałoby się, gdyby nagle Lou stał się dla niego okropny, albo zacząłby go ignorować. Usłyszał ciche pukanie, a później oczywiście drzwi się otworzyły i do środka wszedł nie kto inny jak Louis.

- Cześć, nie przeszkadzam? – spokojny głos mężczyzny sprawił, że rumieńce oblały blade policzki loczka.

- Nie – pokręcił głową, chcąc zapewnić, że nie przeszkadza, bo niby w czym.

- Przyjechała moja mama – powiedział szatyn, siadając na łóżku tuż obok niego.

- Wiem, słyszałem jej głos z salonu.

- Bardzo chciałaby cię poznać, więc jeśli będziesz miał ochotę i czas to może zszedłbyś na dół i spędził z nami trochę czasu?

- Chciałaby mnie poznać? Dlaczego? – nie miał pojęcia, dlaczego mama Louisa chciałaby go poznać. Przecież nawet nie wiedziała, kim jest, więc jak to możliwie.

- Cóż opowiadałem jej o tobie podczas każdej rozmowy telefonicznej, więc teraz, kiedy ma okazję, chciałby zobaczyć cię na własne oczy i upewnić się, że wcale sobie ciebie nie wymyśliłem.

- Nie wiem, czy w tej chwili mówisz poważnie, czy żartujesz sobie ze mnie – powiedział ostrożnie, naprawdę nie wiedząc, co powinien teraz czuć. Wiedział, że Lou uwielbiał sobie żartować, ale zazwyczaj potrafił już to wyłapać i czasami nawet sam się z tego śmiał, ale teraz był tak zestresowany.

- Jestem poważny, nigdy z ciebie nie żartuję chyba, że się droczę. Naprawdę chciałbym, żebyś poznał moją mamę, ale jeśli nie czujesz się z tym dobrze, to nie mam zamiaru cię zmuszać – szatyn powoli chwycił jego dłoń i ścisnął ją lekko.

- Po prostu... - zaczął cicho, ale przerwał szybko, nie wiedząc, czy powinien być całkowicie szczery.

- Tak?

- Boję się, że twoja mama nie będzie taka jak ty – wyznał i od razu poczuł gorąco na swoich policzkach. – Czy twoje siostry też tutaj są?

- Nie, jest tylko mama. Okazało się, że dziewczyny wolały spędzić wakacje na swój własny sposób z daleka ode mnie. Minęły już czasy, kiedy byłem dla nich najważniejszą osobą na świecie.

- Och jest ci z tego powodu przykro prawda? Chciałeś się z nimi spotkać – wiedział o tym dobrze, Louis cały czas opowiadał mu o Fizzy i Lottie. Zapamiętał nawet, że jedna z nich jest starsza od niego zaledwie o rok i już studiuje. Wyłapywał takie małe informacje i zapamiętywał je dokładnie, nie wiedzieć dlaczego, wszystko co dotyczyło Louisa, wydawało mu się szalenie ważne.

- Miałem nadzieję, że przyjadą, ale rozumiem, że miały swoje plany. Lottie jest na Malcie, a Fizzy pojechała na jakiś festiwal. Niech się bawią póki mogą, później kiedy dopadnie je starość, nie będą miały na to czasu i sił.

- Mówisz na podstawie własnych doświadczeń? – zapytał z odrobiną złośliwości, ale znał już Louisa na tyle, żeby wiedzieć, że może sobie na to pozwolić.

- Złośliwiec – prychnął szatyn z uśmiechem. – Nie jestem jeszcze aż tak stary.

- Ale już nie aż tak młody – zażartował uszczypliwie śmiejąc się cicho na widok zaskoczonej miny Louisa. – Zawsze możesz odwiedzić siostry.

- Nie zostało już zbyt wiele czasu na takie wyjazdy, ale może o tym pomyślę. Zresztą to nie tak, że usycham za nimi z tęsknoty – Tomlinson obrócił się w stronę drzwi, słysząc jak ktoś wykrzykuje jego imię. – Chyba powinienem sprawdzić, o co chodzi tym razem – westchnął tak, jakby wcale nie chciał stąd odchodzić, ale przecież chciał spędzić czas z mamą, więc nie powinien przesiadywać tutaj prawda? – Jeśli będziesz miał ochotę, to zejdź do nas dobrze? Obiecuję, że wszystko będzie w porządku, a moja mama okaże się jeszcze lepsza niż ja. Nie chcę, żebyś się od nas izolował, to twój dom i powinieneś się tutaj czuć dobrze niezależnie od tego, czy pojawia się w nim ktoś obcy. Zgoda?

- Tak, tak – przytknął zgodnie, nie chcąc zabierać mu więcej czasu. – Idź już, zanim ktoś tu przyjdzie – machnął ręką, wyganiając go z pokoju na korytarz.

Gdy drzwi zamknęły się za Louisem, położył się na łóżku i przymknął na moment powieki. Chciał tylko uspokoić myśli i szybciej bijące serce. Zawsze po rozmowach z Louisem czuł się taki skołowany, sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, co myśleć o szatynie i wszystkim co powiedział. Był pewien tylko jednego, mama Louisa nie mogła być lepsza niż on. Nikt nie mógł być lepszy niż Louis.

***

Louis śmiał się głośno z głupot wygadywanych przez Gemmę, gdy usłyszał ciche kroki. Obrócił głowę w stronę schodów, by dostrzec Harry'ego, który szybko przemknął do kuchni tak, by nikt go nie zauważył. Zerknął na swoją mamę, która była pochłonięta jakąś rozmową z Anne. Kobiety dogadywały się nadzwyczaj dobrze, co pozwalało szatynowi na subtelne wymknięcie się z pokoju do kuchni. Gdy wszedł do pomieszczenia, zobaczył loczka, który w skupieniu przygotowywał sobie herbatę.

- Już myślałem, że do nas nie przyjdziesz – zaczął z małym uśmiechem, nie chcąc wystraszyć zielonookiego, który był napięty jak struna.

- Przepraszam – wymamrotał niewyraźnie.

- Za co?

- Nie ma szans, żeby twoja mama mnie polubiła, przykro mi Louis, ale może lepiej żebym nie wychodził z pokoju podczas jej wizyty. Przynajmniej nie narobię ci wstydu – mówił coraz szybciej, brzmiąc na całkowicie spanikowanego i przerażonego.

- Hej, hej spokojnie. Musisz się uspokoić Harry – podszedł do niego w trzech krokach i chwycił go za dłoń. – Nic z tego co powiedziałeś, nie jest prawdą, więc przestań – jego głos był mocny i pewny. – Teraz wejdziemy razem do pokoju i usiądziesz obok mnie na dywanie. Będziemy słuchać, o czym rozmawiają nasze mamy i może ja czasami wtrącę się, ponieważ wiesz, jakim jestem gadułą. Gemma od czasu do czasu powie coś głupiego i zaśmiejemy się zgodnie. To tyle, nic strasznego. Zrobimy to razem dobrze? Ty i ja.

- Dobrze, ale jeśli powiem coś okropnie głupiego, albo zrobię coś dziwnego, to pójdę i już nie wyjdę z pokoju, tak żeby cię nie zawstydzać – powiedział cicho Harry, mocniej chwytając się dłoni szatyna. – Chodźmy już.

- Widzisz, przed chwilą nie chciałeś przyjść, a teraz nawet mnie ponaglasz. Oto co robię z ludźmi.

- Louis.

- Dobrze, już dobrze. Nic nie mówię – szturchnął lekko loczka i pociągnął go za sobą do salonu, z którego dobiegały rozbawione kobiece głosy. Weszli w ciszy, tak by nie zwracać na siebie uwagi, ale wzrok Jay od razu skierował się w ich stronę. Kobieta uniosła brwi na widok ich splecionych dłoni.

- Och ty musisz być Harry – powiedziała z chłodem w głosie. Louis zmarszczył brwi słysząc ten ton i udawane ciepło, przez które i tak przebijała się złośliwość. Obserwował, jak jego matka wstaje i podchodzi do loczka, który nadal był uczepiony jego ręki i za nic w świecie nie chciał go puścić. – Mam na imię Jay, jestem mamą Louisa – szatynka wyciągnęła dłoń w stronę bruneta, który uścisnął ją niezdarnie.

- Tak, wiem – powiedział cicho, nie unosząc na nią wzroku – Lou mi powiedział. Miło panią poznać – wymamrotał po chwili ciszy, która wszystkich wprawiła w zakłopotanie.

- Ciebie również – stwierdziła Jay, nim odsunęła się od nich i usiadła na wcześniej zajmowanym miejscu.

Louis wiedział, że jego mama nie przekona się do chłopaka od razu, ale nie oczekiwał takiego chłodu i dystansu, jaki teraz zaprezentowała. Pociągnął loczka w dół tak, że siedzieli na dywanie obok siebie. Patrzył na matkę, chcąc za pomocą samego spojrzenia przekazać jej własne myśli, ale ta wróciła już do rozmowy z Anne i ignorowała go. Czuł obok siebie ciało bruneta, który był spięty i zdenerwowany, ale postanowił dotrzymać słowa i zostać, rezygnując z ucieczki. Zaskakująco ich dłonie nadal były splecione i szatyn miał zamiar korzystać z tego tak długo, jak tylko Harry mu na to pozwoli. Cieszył się, że jego mama dogaduje się z Anne, słyszał ich śmiech i przekomarzanie. Myśl, że rodzina jego i Harry'ego się lubi była czymś miłym, ale nadal odczuwał pewien niepokój wywołany zachowaniem matki. W między czasie dołączyły do nich zwierzęta i najwyraźniej Dama nie tęskniła za Jay aż tak bardzo, bo po wbiegnięciu do salonu obrzuciła kobietę spojrzeniem, po czym podeszła do Harry'ego i ułożyła się obok jego stóp.

- Dama chyba naprawdę nie ma zamiaru się ze mną przywitać – zauważyła kobieta, kręcąc głową z niedowierzaniem.

- Musisz jej wybaczyć Jay, ona całkowicie przepadła dla tego kota – powiedziała Anne, uśmiechając się z czułością.

- Chyba nie tylko dla kota – szatynka patrzyła na Harry'ego, taksując go wzrokiem. – Louis mówił, że nie lubisz Damy – powiedziała do chłopaka, który kompletnie nie zareagował na jej słowa, skupiony na powolnym głaskaniu psa i ciepłym uścisku dłoni Tomlinsona.

- Harry – szatyn ścisnął mocniej jego palce, sprowadzając chłopaka na ziemię. – Moja mama do ciebie mówi – powiedział z małym uśmiechem, nie chcąc, by chłopak się wystraszył i niepotrzebnie spanikował.

- Ja nie słyszałem, przepraszam – powiedział loczek, zerkając krótko na Jay, ale szybko uciekł wzrokiem z dala od kobiety, która nie wydawała się tak miła jak Louis. – O co chodzi?

- Powiedziałam, że podobno nie lubisz Damy, tak przynajmniej mówił mój syn – kobieta powtórzyła, obdarzając go mało przychylnym spojrzeniem. Gdyby nie dłoń loczka, Lou już dawno poprosiłby swoją matkę na słowo. Nie rozumiał, co nią kierowało i co chciała osiągnąć takim zachowaniem.

- Lubię Damę – powiedział krótko Harry i to było takie w jego stylu, że Lou siłą opanował wybuch śmiechu, widząc minę swojej matki, która oczekiwała jakiegoś długiego wywodu ze strony Stylesa.

- Ona też cię lubi – wtrącił, nim jego matka jakoś by to skomentowała, a delikatny uśmiech na twarzy Harry'ego był najlepszym, co dziś otrzymał.

- Jak ci się mieszka z Louisem? Z doświadczenia wiem, że potrafi być okropny – wiedział co robiła mama, chciała sprowokować nastolatka, ośmieszyć go i pokazać jego słabości. Nie mógł uwierzyć, że Jay posuwa się do czegoś takiego, żeby coś mu udowodnić. Nie znał jej od tej strony, zachowywała się okropnie, była taka wyrachowana i podła. Chwilę wcześniej śmiała się z Anne, by teraz wbijać szpile w chłopaka, który nic jej przecież nie zrobił.

- Mamo nie ujawniaj moich najgorszych cech, chcesz żeby przestali mnie uwielbiać? – zażartował, chcąc zmienić temat i oddalić pytanie od loczka, ale znał swoją rodzicielkę, wiedział że mu nie odpuści.

- Nie przesadzaj, Harry chyba potrafi sam odpowiedzieć prawda?

- Potrafię – niespodziewanie brunet zabrał głos i wszyscy w pokoju spojrzeli na niego zdziwieni. – Louis jest okropnym współlokatorem. Jego pokój wygląda jak chlew, wszędzie leżą brudne ubrania, rozrzucone książki, piłki, nie potrafi po sobie sprzątać. W dodatku wszędzie zostawia swój bałagan, sprząta dopiero kiedy mu o tym przypomnę. Pije herbatę z mojego kubka, mówi za szybko i ciągle gestykuluje. Wszędzie za mną chodzi i każe mi robić rzeczy, których nie chcę. Wtrąca się we wszystko i często jest nieuprzejmy. Mówi dużo głupot i czasami zachowuje się jak małe dziecko. Ma pani rację, trudno mieszka się z Louisem – chłopak skończył z małym wzruszeniem ramionami i wrócił do spokojnego głaskania śpiącej Damy. Nie zareagował na wszystkie te spojrzenia skierowane w swoją stronę, był całkowicie skupiony na tym, co robił i dopiero głos Louisa zwrócił jego uwagę.

- Teraz wiesz już wszystko mamo. Hazz strofuje mnie bardziej niż ty – żartobliwie pociągnął jeden z loczków chłopaka, który skrzywił się na to i odsunął od niego na bezpieczną odległość.

- Myślę, że czas przygotować kolację – Anne podniosła się energicznie z kanapy. – Ktoś chętny, by mi pomóc?

- Jasne, my możemy – Louis szturchnął młodszego chłopaka. – Chodź, pomożemy twojej mamie.

- W czym? – loczek podniósł się posłusznie, ale oczywiście oczekiwał odpowiedzi na zadane pytanie. To nie tak, że wierzył w każde słowo szatyna, ten często wygadywał okropne głupoty.

- Kolacja.

- Louis mogę z tobą chwilkę porozmawiać? – Jay przerwała ich wymianę zdań i przywołała go do siebie. – Chodźmy na chwilkę do twojego pokoju.

- Zaraz wracam Harry – zapewnił chłopaka, który już zmierzał w stronę kuchni, by pomóc swojej mamie. – Słucham? Chcesz się może wytłumaczyć z tego, co mówiłaś? Z tego, jak się zachowywałaś?

- Nie kpij sobie ze mnie Louis – wyszeptała i gwałtownym ruchem pociągnęła go do pierwszego lepszego pomieszczenia, którym okazała się spiżarnia. – Nie potrafię zrozumieć tego wszystkiego. Mówiłeś, że lubisz tego chłopaka, że czujesz coś do niego, opowiadałeś o nim w samych superlatywach – szatynka nerwowo gestykulowała rękoma, patrząc na syna – a on przecież nawet cię nie lubi. Co więcej wydaje mi się, że gdyby mógł, pozbyłby się ciebie w jednej chwili. Ten chłopak jest nieokrzesany, niewychowany i zwyczajnie brak mu kultury. Jak mógł spodobać ci się ktoś taki Lou? Jesteś ułożonym mężczyzną, a on jest przeciwieństwem wszystkiego co... co mogłoby cię pociągać. Możesz twierdzić, że jestem stara i nie znam się na tych sprawach, ale wiem, kiedy ktoś jest wart mojego syna, a ten dzieciak zdecydowanie nie jest. Louis on cie obraża, traktuje jak największe zło. Błagam, nie mów mi, że on naprawdę ci się podoba. To jakiś mało śmieszny żart – Jay zatrzymała swój nerwowy spacer i stanęła naprzeciwko syna. – Lou kochanie...

- Nie mamo, teraz ja będę mówił, a ty posłuchasz – przerwał jej ze złością. – Nie masz pojęcia, kim jest Harry, jakim jest człowiekiem i co czuje. Nie znasz go i kilka słów, które powiedział, nie dają ci prawa do oceniania go i obrażania. Hazz jest najbardziej szczerą i prawdomówną osobą, jaką znam. Wszystko co robi i mówi, nie ma na celu skrzywdzenia drugiego człowieka. On po prostu taki jest, wcale mnie nie obrażał, po prostu mówił prawdę. Przecież nie możesz stwierdzić, że to co powiedział, nie jest prawdą. Jestem bałaganiarzem i leniem, a w moim pokoju zawsze panował chaos. I to nie jest żart mamo, naprawdę zależy mi na Harrym, lubię go bardziej niż powinienem, bo nie wiem, czy to ja jestem jego wart. Chciałbym, żebyś spojrzała na niego i zobaczyła to, co widzę, tego zagubionego, nieśmiałego chłopaka, który doświadczył tak mało dobroci i miłości. Jeżeli nie potrafisz, to proszę cię traktuj go z szacunkiem i nie staraj się go wystraszyć. Uwierz mi, on boi się ciebie wystarczająco mocno.

- Synku – Jay westchnęła ciężko i popatrzyła na niego ze zmartwieniem – nie chcę, żebyś cierpiał. Nie znam Harry'ego, ale jego zachowanie nie zrobiło na mnie dobrego wrażenia. Przykro mi, że nie dostrzegam w nim tego co ty, ale postaram się zmienić swoje zachowanie i poznać go lepiej, jeżeli cie to uszczęśliwi.

- Nie chciałem na ciebie krzyczeć mamo – powiedział przepraszająco i objął szatynkę, która wyciągnęła w jego stronę ręce zachęcając go do uścisku. – Przepraszam.

- Wiem Lou – pogłaskała go po włosach, chcąc go uspokoić – ja też przepraszam. Nie byłam zbyt uprzejma w stosunku do tego młodzieńca, obiecuję, że spróbuję zachowywać się tak, żebyś nie musiał się za mnie wstydzić.

- On jest wyjątkowy mamo – wyszeptał szatyn, nie mając odwagi powiedzieć tego głośno.

- Widzę, jak na niego patrzysz kochanie, po prostu boję się, że się zakochasz.

- Myślę, że to już się stało mamo. Jestem zakochany w Harrym.

***

Jay mogła zapewniać Louisa, że rozumie, ale nie miała pojęcia. Jednak obiecała swojemu dziecku, że będzie się zachowywać i miała zamiar dotrzymać tej obietnicy. Dlatego stała w kuchni i kroiła warzywa, kątem oka przyglądając się Harry'emu i Louisowi. Chłopcy układali talerze i sztućce na stole, rozmawiając o czymś cicho.

- Twój syn skończył szkołę prawda? – zagadnęła Anne, nie chcąc zbyt natarczywo gapić się na tych dwoje.

- Tak, w tym roku.

- Ma teraz jakieś plany? – nie chciała być zbyt wścibska szczególnie, że Lou przyglądał się jej cały czas.

- Harry nie mówi mi zbyt dużo, ale wiem od Louisa, że chciałby zacząć studiować coś związanego z dziennikarstwem albo kreatywnym pisaniem. Na pewno będzie chciał to robić internetowo, bo nie wyobraża sobie wyjazdu do Londynu, ale cieszę się, że odważył się coś planować. Wiem, że to duża zasługa twojego syna. Harry interesuje się filmami i książkami, lubi też pisać i potrafi ładnie operować słowami, więc myślę, że mógłby się w tym odnaleźć, ale wiem, że gdyby nie jakaś zachęta z zewnątrz, to nigdy by o tym nie pomyślał.

- Louis potrafi przekonywać, jeżeli na czymś mu zależy – uśmiechnęła się na myśl o tym, że jej syn pomógł temu chłopcu. Zerknęła na nich akurat, gdy w chodzili do kuchni. – Lou zaparz herbatę do kolacji dobrze?

- Jasne, Hazz wyciągnij kubki.

Patrzyła, jak dobrze razem funkcjonują, krążą wokół siebie nie obijając się, podają sobie potrzebne rzeczy i pracują w skupieniu. Widziała, jak czasami dłoń Louisa delikatnie obejmuje nadgarstek chłopaka w uspokajającym geście, a ten zamiera na moment, by po chwili wrócić do przerwanej czynności. Jednak tym co najbardziej ją szokowało, był wyraz twarzy jej syna, Louis wpatrywał się w tego chłopca z nieustanną czułością i troską, opiekował się nim i troszczył o niego. Nie mogła tego kwestionować, zresztą nigdy wcześniej nie widziała, by Lou traktował tak kogoś spoza rodziny. Był taki delikatny, przy Harrym stał się spokojniejszy i cichszy, był subtelny i łagodny. To było niezwykłe.

- Jak tu ciemno, zaraz się poparzycie przy takim świetle – powiedziała i wstała, by zapalić światło, ale powstrzymał ją głos Louisa.

- Mamo nie, zapalę małą lampkę dobrze? Harry nie przepada za tym mocnym światłem, które razi go w oczy – szatyn uśmiechnął się do niej i wrócił do pracy. – Herbata gotowa proszę bardzo. Chodźcie już do stołu, jeżeli tutaj skończyłyście.

Zajęła jedno z krzeseł i wzięła do ręki kubek z parującą herbatą. Ten sierpniowy wieczór był dość chłodny, więc z przyjemnością napiła się czegoś ciepłego. Zauważyła, że wszyscy zajęli już swoje miejsca i częstują się jedzeniem, ale jeden rzut oka na Harry'ego pokazał jej, że coś jest nie tak. Zerknęła na Louisa, który także zamarł i patrzył na kubek, z którego przed chwilą piła. Nie wiedziała, co złego się stało, ale słyszała ich cichą rozmowę.

- Przykro mi Hazz – powiedział Lou. – Chciałbyś jakiś inny kubek?

- Nie Louis, chcę swój kubek. Mówiłeś, że twoja mama jest miła, a zachowała się tak samo jak ty, kiedy tu przyjechałeś. Robicie to specjalnie? – dłonie chłopaka drżały, a głos łamał się z nerwów.

- Spokojnie, zaraz to załatwię dobrze? Będziesz miał swój kubek – zapewnił łagodnie i zerknął na Jay, która już na niego patrzyła.

- Nie możesz tego naprawić Louis, twoja mama pomyśli, że jestem świrem, a już widzę, że mnie nie lubi.

- Przestań, to nieprawda – posłał mu radosny uśmiech i lekko pogłaskał po włosach. – Mamo przykro mi, ale wzięłaś nie swój kubek. Zaparzyłem w nim specjalną herbatę Harry'ego, więc wybacz, ale muszę ją zabrać. Proszę, tutaj jest twój – podał jej błękitną filiżankę, która stała przed loczkiem – a ten zabieram. Zaraz przyniosą ci twoją herbatę Hazz.

- Tylko... - Harry zaczął mówić, ale przerwał mu uspokajający głos szatyna.

- Wiem, jak wymyć twój kubek skarbie – zapewnił i zniknął w kuchni zostawiając ich wszystkich w szoku.

- Przepraszam panią – wydukał loczek, wpatrując się w swój pusty talerz. – Nie chciałem zabierać pani herbaty.

- Och niczym się nie przejmuj Harry, to żaden problem. Rozumiem, że to był twój ulubiony kubek tak? – Jay użyła swojego najmilszego tonu i uśmiechnęła się pogodnie w stronę chłopaka, który spojrzał na nią zaskoczony. Zieleń jego oczu uderzyła ją od razu. – Każdy ma jakieś swoje lubione przedmioty, ty po prostu byłeś na tyle odważny, by zwrócić mi uwagę.

- Naprawdę?

- Oczywiście, że tak. I musze przyznać, że podoba mi się, kiedy mój leniwy syn w końcu myje naczynia i robi coś pożytecznego – dodała ze śmiechem, który ku jej zaskoczeniu był szczery. Nie udawała sympatii, po prostu odrzuciła swoje uprzedzenia, z którymi tutaj przyjechała. Nie rozumiała jeszcze, dlaczego jej syn wybrał Harry'ego, ale potrafiła dostrzec, że łączy ich coś wyjątkowego.

- Louis często sprząta, kiedy mu każę albo zmywa za mnie naczynia, kiedy źle się czuję – powiedział z zadowoleniem Harry i zauważył zaskoczone spojrzenie swojej matki. – Chyba nie powinienem tego mówić przy mamie – wymamrotał zmieszany. – To miała być nasza tajemnica.

- W takim razie Harry jesteś jedyną osobą, która potrafi zmusić Louisa do sprzątania – Jay patrzyła na niego z zainteresowaniem, kiedy rumieńce przyozdobiły jego blade policzki. Coś było w tym chłopaku. Jeszcze nie wiedziała co, ale faktycznie można było zwrócić na niego uwagę.

- Przestańcie mnie obgadywać – do pomieszczenia wszedł Louis, patrząc na wszystkich z uśmiechem. – Wszystko słyszałem. Proszę Hazz twoja herbata – postawił przed loczkiem kubek i usiadł obok.

- Jeśli wszystko słyszałeś, to znaczy, że cię nie obgadywaliśmy, tylko rozmawialiśmy – zauważył brunet, powoli odzyskując swoją pewność siebie.

- Cokolwiek powiesz Hazz, a teraz możemy już jeść? Później porozmawiacie sobie o mnie. Mama może ci nawet poopowiadać jakieś zabawne historie z mojego dzieciństwa prawda?

- Z przyjemnością – Jay przytaknęła z błyskiem w oku.

- Naprawdę? – niepokojąco Harry wydawał się bardziej niż zadowolony z tego powodu i do końca kolacji kręcił się z podekscytowania na krześle nie mogąc się doczekać końca kolacji.

Louis spojrzał na swoją mamę, gdy Harry i Anne znosili talerze ze stołu. Wydawało mu się, że wszystko zmierza ku dobremu, szczególnie kiedy dostrzegł uśmiech na twarzy swojej rodzicielki.

- Jeszcze nie wiem, co o nim myślę, ale w pewien dziwny sposób jest uroczy – szepnęła do niego wykorzystując moment. – No i te loczki – mrugnęła do niego okiem, po czym wyszła z pokoju, zostawiając go zupełnie samego z głową pełną szalejących myśli i uśmiechem Harry'ego przed oczami.

***

Anne nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Wiedziała już od jakiegoś czasu, że coś zaczyna się dziać, ale zbagatelizowała to, nie myśląc, że coś może się rozwinąć. Teraz czuła, że jest już za późno i wszystko co powie, będzie nieważne. Widziała te spojrzenia, które Louis posyłał Harry'emu, małe uśmiechy, które dzielili. Nie raz przyłapała ich na jakiejś przyciszonej rozmowie. Nie mogła zignorować ich splecionych dłoni, albo tego jak Lou potrafił uspokoić jej syna kilkoma słowami. To było niepokojące i czuła, że wymknęło się jej spod kontroli. Musiała porozmawiać z szatynem, ponieważ rozmowa z Harrym nie wchodziła w grę.

***

Myślę, że mama Louisa nie jest taka zła. Na początku bardzo się jej bałem i wydawało mi się, że okropnie mnie nie lubi, ale później zrozumiałem, że mogę się mylić.

Jay rozmawiała ze mną i mówiła powoli i spokojnie. Opowiedziała mi trochę historii o dzieciństwie Louisa i śmialiśmy się razem.

Przyznaję, że bardzo się jej bałem, ale okazało się, że Lou miał rację i ten strach był niepotrzebny. Teraz jestem już spokojny, ale i tak ucieszę się, kiedy Jay wróci do siebie i wszystko będzie tak jak dawniej.

Nie mogę zignorować tego, jak radosny jest Louis. Cały czas się uśmiecha i mówi bardzo dużo, często mnie dotyka, co nie jest już tak nieprzyjemne jak na początku. Polubiłem te drobne gesty, to jak głaszcze moje włosy albo ściska dłoń. To bardzo miłe.

Myślę, że w przyszłości chciałbym poznać siostry Lou, jeszcze nie teraz, ale kiedyś. Nie wiem dokładnie, co mam na myśli używając słowa kiedyś, ale kiedy nadejdzie ten właściwy czas będę wiedział, że to już.

Dzisiejszy dzień był taki miły. Jak to możliwe, że jedna osoba, może odmienić całe nasze życie. Myślałem, że to tylko tani frazes z książek, a teraz okazuje się, że to prawda.

Louis jest tą osobą...



*Libba Bray

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro