Rozdział dwunasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Wszyscy jesteśmy aniołami z jednym skrzydłem: możemy latać tylko wtedy, gdy obejmiemy drugiego człowieka.*

Święta przyszły niespodziewanie, jak śnieżyca, która nawiedziła miasteczko zaledwie kilka godzin temu. Louis z przerażeniem i zachwytem w oczach stał przy oknie i obserwował szalejącą na zewnątrz zamieć śnieżną. Władający żywioł nie miał sobie równych i każdy, kto miał choć trochę oleju w głowie, postanowił schronić się w ciepłym domu i nie wyściubiać nosa za próg. Załamanie pogody trwało niespełna godzinę, ale zdążyło narobić wiele szkód, tak przynajmniej oceniał szatyn, widząc zasypane drogi i walające się dookoła gałęzie drzew. Nie był na tyle odważny i zdesperowany, by wyjść na zewnątrz i zobaczyć to wszystko z bliska. Wolał wysłuchiwać narzekania Harry'ego, który przez cały czas mówił, jakie zagrożenie niesie za sobą takie zawirowanie w pogodzie, jak niespotykane to jest dla tego regionu i jak bardzo nie lubi śniegu, który w mroźny dzień wręcz oślepia go, odbijając się jasnym blaskiem. Skłamałby, mówiąc, że spędzanie czasu z Harrym było męczące, czy też nudne, co to, to nie, Harry był tak daleki od definicji bycia nudnym, jak to tylko możliwe, przynajmniej w ocenie Louisa. Mógł tylko domyślać się, jak bardzo bolały oczy Harry'ego, gdy słońce odbijało się w białym śniegu. Nie miał pojęcia o tak wielu sprawach, ale uczył się i każdy dzień spędzony z Harrym był jak kolejne nowe doświadczenie, jak kolejna ważna lekcja.

Od jakiegoś czasu Niall nie odwiedzał ich już tak często, chyba nikt nie zwrócił na to uwagi, ale jednak on to dostrzegł. W końcu blondyn przebywał tutaj dość często, a teraz Lou widział go tylko wtedy, kiedy ten przyprowadzał Theo na zajęcia piłkarskie, które odbywały się na sali gimnastycznej w szkole. Za każdym razem Horan traktował go jak powietrze lub coś paskudnego, jego twarz wyrażała tylko złość i Louis może przejmowałby się tym bardziej, gdyby nie Zayn, który wspomniał mu ostatnio, że Niall przechodzi swój mały kryzys egzystencjalny i lepiej nie wchodzić mu teraz w drogę. Lou przyjął to ostrzeżenie z wdzięcznością i trzymał się z daleka.

- Nie rozumiem, dlaczego tak zachwycasz się tym całym śniegiem, przecież to tylko burza śnieżna, czyli wielogodzinne obfite opady śniegu połączone z silnym wiatrem – powiedział bezbarwnym głosem Harry – wystarczy tylko włączyć telewizję, a wszyscy mówią, że w przypadku burzy śnieżnej trzeba zostać w domu, zachować szczególną ostrożność, nikt nie mówi o obserwowaniu przez cały czas tego, jak pada śnieg. To bez sensu Louis, twoje zachowanie jest pozbawione sensu.

- Dobrze Harry, w takim razie powiedz mi, dlaczego stoisz tutaj ze mną? – zapytał rozbawiony szatyn, zerkając kątem oka na loczka, który zmieszał się i teraz nerwowo zaplatał palce i wyginał je mocno – hej, tak tylko pytam, nie musisz odpowiadać, znasz mnie przecież – uspokoił go szybko, widząc jak zestresowany jest nastolatek – możesz sobie mówić i stać tutaj ze mną, przecież nikt nie każe ci siedzieć cichutko, jak mysz pod miotłą.

Zapanowała cisza i Lou znów powrócił do przyglądania się temu, co dzieje się za oknem do momentu, kiedy Anne zawołała ich wszystkich do salonu, mówiąc, że mają spróbować pierniczków, które upiekła z samego rana. Kiedy Louis siedział przed kominkiem, ogrzewając sobie dłonie o kubek z herbatą, z ustami pełnymi pierniczków, dostrzegł Harry'ego, który siedział sztywno na kanapie, mrucząc coś do siebie pod nosem. Z tej odległości nie był w stanie usłyszeć tego, co mówił chłopak, ale zmarszczka na jego czole wyraźnie wskazywała na to, że był czymś bardzo zaabsorbowany. Przesunął się w jego stronę, opierając się plecami o kanapę tuż przy nogach młodszego Stylesa, chcąc podsłuchać co mówi. I kiedy do jego uszu dotarły słowa powtarzane przez Harry'ego jak mantrę, zamarł, ponieważ to wydarzyło się ponad godzinę temu, a Harry cały czas był skupiony tylko na jednej rzeczy.

- Harry – zaczął ostrożnie, nie chcąc wyrwać go zbyt brutalnie z transu, w którym był od dłuższego czasu – odważył się dotknąć jego nogi i poczuł, jak chłopak podskakuje w miejscu, odsuwając się szybko.

- Dlaczego mysz miałaby siedzieć cicho pod miotłą? – zapytał od razu zdziwiony zielonooki – co by jej to dało?

Wpatrywał się w chłopaka, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Jak Harry mógł rozpamiętywać to przez cały czas. Nie mógł w to uwierzyć i jedyne co chciał zrobić to przytulić tego chłopca, ale wiedział, że nie powinien mu współczuć, Harry nie potrzebował litości, tylko wsparcia i przyjaźni. Dlatego wypuścił powoli powietrze i odchrząknął, nie chcąc, by jego głos drżał i brzmiał płaczliwie, chociaż Harry i tak nie zrozumiałby tego.

- Hazz, nadal o tym myślałeś? – uśmiechnął się ciepło w jego stronę – to tylko takie powiedzenie, nie rozumiemy tego dosłownie. A mysz siedziałaby cicho pod miotłą ze strachu, nie chciałaby, żeby ktoś ją odnalazł, to była jej kryjówka – wytłumaczył najprościej jak tylko potrafił.

- Och, to nie mogłeś tak powiedzieć od razu? Po co te głupie metafory? Nie lubię ich, wtedy czuję się jak głupek, a nie jestem głupi, chociaż wszyscy tak myślą.

- Nigdy nie powiedziałem, że jesteś głupi Hazz, jesteś bardzo mądry, na pewno mądrzejszy ode mnie.

- Wiem to przecież – stwierdził Harry, nawet na niego nie patrząc – nie wiem, jak możesz być nauczycielem – dodał po chwili, rozśmieszając tym Louisa – to nie był żart.

- Wiem, wiem, musisz kiedyś przyjść na trening, sam wtedy zobaczysz, jakim jestem nauczycielem – ponowił zaproszenie, które Harry przez cały czas odrzucał.

- Nie chcę, nie lubię takich głośnych miejsc, powiedziałem to raz, dlaczego wam ciągle trzeba powtarzać to samo? – zapytał rozdrażniony loczek – może jestem jak ta mysz pod miotłą – mruknął cicho i wyszedł z pokoju, zostawiając Louisa samego.

***

Harry rozglądał się po pokoju Louisa, w którym panował całkowity bałagan. Nie mógł w to uwierzyć, przecież sprzątali tutaj zaledwie kilka dni temu, a teraz znów ubrania leżały dosłownie wszędzie i nie można było nawet przejść tak, by nie nadepnąć na coś. A w tym całym chaosie był Lou, klęczący na dywanie składający rzeczy i wkładający je do otwartej walizki.

- Chodź, chodź Harry, usiądź sobie na łóżku, jeśli chcesz, zrzuć te ubrania na podłogę, nie przejmuj się – powiedział lekko szatyn, nadal zajęty pakowaniem.

Odsunął stopą ubrania, które przeszkadzały mu w dotarciu na miejsce i usiadł powoli na łóżku, na którym oczywiście leżała rozbudzona Dama, przyglądająca mu się czujnie. To nie tak, że ją zaakceptował, po prostu przyjął do wiadomości, że ona będzie tutaj, czy mu się to podoba czy nie, więc nie narzekał i starał się do niej przyzwyczaić, na tyle na ile potrafił. Kiedy tylko usiadł, poczuł, jak pies przysuwa się do niego, więc zsunął się na brzeg materaca, jak najdalej od wścibskiego psa, który był coraz bliżej.

- Nie rozumiem po co to wszystko – powiedział nagle, ponieważ naprawdę nie wiedział, dlaczego Louis musiał się pakować.

- Co masz na myśli? – zapytał Louis, przerywając składanie ubrań.

- Dlaczego musisz się pakować i jechać do domu? To zupełnie bez sensu, teraz mieszkasz z nami, więc to tutaj powinieneś spędzać święta.

- Harry, no weź – zaśmiał się Tomlinson, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi młodszy – nie widziałem mojej rodziny od pół roku, tęsknię za nimi. Moja mama wariuje na samą myśl o moim przyjeździe, zresztą cieszę się, że spędzę z nimi trochę czasu, a wy tutaj odpoczniecie sobie ode mnie.

- Nie podoba mi się to wszystko, to z nami powinieneś zostać. Twoja mama jest dziwna, przecież nie jesteś dzieckiem, możesz robić, co chcesz – kontynuował niewzruszony Harry – przecież rozmawiasz z nią przez telefon, to powinno jej wystarczyć. I mówiłeś kiedyś, że twoje siostry są małymi potworami, więc po co chcesz do nich jechać?

- Harry – zaczął powoli Louis – kocham moje siostry i nazywam je potworkami żartobliwie, tęsknię za moją rodziną, chcę do nich jechać i spędzić z nimi święta. Rozumiesz? – popatrzył wyczekująco na loczka, który najwyraźniej starał się przeanalizować jego słowa w swojej głowie.

- Tak, rozumiem, ale wrócisz tutaj, tak? Nie zostaniesz w tamtym domu? – zapytał, wlepiając wzrok w jasny dywan.

- Oczywiście, że wrócę, przecież muszę chodzić do pracy, prawda? Zobaczysz, niedługo będę z powrotem – zapewnił i wrócił do pakowania – możesz pomóc mi wybrać ubrania. Które mam zabrać? Sam sobie z tym nie poradzę.

- Nie rozumiem, po co ci aż tyle ubrań – powiedział po chwili Harry, kiedy z niechęcią przeglądał porozrzucane rzeczy Tomlinsona.

Zerknął na mężczyznę, który uśmiechał się przez cały czas i nie skomentował jego słów w żaden sposób. Czasami w obecności Louisa był całkowicie zdezorientowany, nie wiedział, co powiedzieć lub co zrobić. Zdawał sobie sprawę, że gdyby był normalnym chłopakiem, tak jak wszyscy jego koledzy w szkole, potrafiłby rozmawiać z Louisem i pewnie wyszedłby z nim na trening i może Lou wtedy nie traktowałby go jak chorego dzieciaka. Czasami miał dosyć samego siebie, swoich braków, tego, że były dni, kiedy czuł się jak głupek, niepotrafiący zrobić najprostszej rzeczy. Były chwile, kiedy chciał spojrzeć w oczy Louisa, zobaczyć czy faktycznie jest w nich coś więcej, tak jak mówiła jego terapeutka, ale nie mógł, nie potrafiłby się skupić na tym, co mówiłby do niego szatyn. Czasami zerkał na niego, kiedy był pewien, że Louis na niego nie patrzy. Mimo to nie chciałby się zmienić i to tak bardzo go męczyło, czuł się źle w swojej skórze, ale nie chciałby być kimś innym. Kiedyś przeczytał wypowiedź, jakiegoś nastolatka z zespołem Aspergera i zgadzał się z nią w stu procentach. Brzmiała mniej więcej tak:

– Powiedz, czy zespół Aspergera przeszkadza Ci w funkcjonowaniu wśród ludzi?

– Wydaje mi się, że pewnie przeszkadza, ale gdyby był lek na zespół Aspergera, to bym go nie brał...

***

Lou wyswobodził się z uścisku Anne, która chyba nie potrafiła się z nim dziś pożegnać. Nie mógł być na nią zły, przeciwnie, cieszył się, że ta rodzina przyjęła go w ten sposób i teraz traktowali go jak kogoś bliskiego. Spakował już do samochodu przysmaki, jakie spakowała mu Anne, która koniecznie kazała mu zadzwonić, kiedy tylko dotrze na miejsce. Nie mógł się doczekać spotkania ze swoja rodziną, ale z jakimś smutkiem zostawiał ich wszystkich tutaj. Gemma oczywiście uściskała go krótko bez zbędnych czułości i poczuł się prawie tak jak na studiach, kiedy żegnali się przed wyjazdem do swoich rodzinnych miast.

- Dobrze, komu w drogę temu czas – klasnął w dłonie, odsuwając się w stronę drzwi – zostałbym dłużej, ale nie chcę jechać, kiedy się ściemni, a czeka mnie długa droga.

- Tak, tak, jedź ostrożnie i pamiętaj, żeby zadzwonić, kiedy będziesz już w domu – powiedziała Anne i jeszcze raz uścisnęła go krótko – wracaj do nas szybko – dodała i zniknęła za drzwiami salonu.

Chciał wyjść, gdy o czymś sobie przypomniał, podniósł wzrok na schody i zobaczył stojącego Harry'ego, który wyglądał tak, jakby chciał wtopić się w ścianę i zniknąć niezauważonym. Dobrze, że przypomniał sobie o loczku, w innym wypadku wyszedłby i zapomniał o najważniejszej sprawie. Pochylił się i zaczął grzebać w swoim plecaku, szukając małej paczuszki.

- Dobrze, że jesteś Harry – powiedział, kiedy znalazł to, czego potrzebował – mam coś dla ciebie.

- Mam dla ciebie prezent – powiedział szybko Harry, wyciągając coś zapakowane w okropny sposób i Lou miał ochotę zaśmiać się z nieporadności młodszego chłopaka, ale wiedział, ile trudu musiał zadać sobie loczek, by zapakować coś dla niego. Zresztą nawet nie oczekiwał, że Harry pomyśli o prezencie dla niego – co masz dla mnie?

- Prezent świąteczny – wyjaśnił szatyn – proszę, mam nadzieję, że ci się spodoba.

- Nie wiedziałem, co chciałeś na święta, ale pomyślałem, że ja ucieszyłbym się z czegoś takiego, więc może ty też – powiedział Styles, podając mu prezent.

- Dzięki Hazz, nie musiałeś mi niczego kupować.

- Otwórz teraz, jeżeli odpakowałbyś to u siebie w domu i nie spodobałoby ci się, później powiedziałbyś, że prezent był fajny, ludzie zawsze tak kłamią, żeby innym nie było przykro, mi nie będzie, więc chcę zobaczyć prawdziwą reakcję – wyznał ponaglająco loczek, przystępując z nogi na nogę w nerwowym ruchu.

- Dobrze, dobrze, już patrzę – zaczął rozrywać świąteczny papier i zamarł, kiedy zobaczył, co kupił mu Harry. Nie mógł w to po prostu uwierzyć i wpatrywał się tępym wzrokiem w prezent.

- Nie podoba ci się, prawda? Robisz tą dziwną minę, którą robią ludzie, którzy nie wiedzą, co mają powiedzieć, nie martw się Louis, nie musisz się mną przejmować, nikt tego nie robi i ty też nie musisz. Nie podoba ci się, tak? Zawsze możesz to wyrzucić, albo dać komuś innemu – mówił prędko Harry, nie odrywając spojrzenia od podłogi.

- Harry, otwórz swój prezent, dobrze? – poprosił szatyn, będąc zmartwionym tym, co powiedział młodszy. Anne pewnie wiedziała o niskiej samoocenie Harry'ego, chociaż czasami loczek uważał się za najmądrzejszego na świecie. Jednak nieudane relacje międzyludzkie podkopywały jego pozytywne myślenie.

- Och, skąd wiedziałeś, że chcę tą książkę? – zapytał Harry i Louisowi wydawało się, że usłyszał jakąś radość w głosie młodszego, chociaż mogło mu się tylko wydawać.

- Cóż, mówiłeś o tym bez przerwy od miesiąca, więc to nie było trudne – odpowiedział ze śmiechem.

- Nieprawda – burknął młodszy, wpatrując się z zafascynowaniem w nową książkę – ale dziękuję za prezent.

- Nie ma za co, ale nie wiem, czy zauważyłeś, ale kupiliśmy sobie dokładnie to samo – zauważył ostrożnie Lou.

- To prawda, po prostu nie wiedziałem, co mógłbym ci kupić, ale pomyślałem, że ja ucieszyłbym się z tej książki, więc może ty też będziesz zadowolony i dlatego ją kupiłem.

- I nie przeczytałeś jej w międzyczasie? – dopytywał podejrzliwie Tomlinson, a iskierki rozbawienia były widoczne w jego oczach.

- Słucham? Dlaczego miałbym zrobić coś takiego? To twoja książka, nie moja, kupiłem ją, zapakowałem i schowałem do szafki. Nie mogłem jej czytać, ponieważ nie była moja.

- Ja... to naprawdę miłe Harry – wydusił zszokowany, ponieważ on przeczytałby książkę, którą tak bardzo chciał mieć, a Styles wyjaśnił to wszystko tak dokładnie, jakby to była oczywista oczywistość.

- To jest normalne Louis, ale teraz możemy przeczytać nasze książki, a później porozmawiać o nich, prawda? Kiedy wrócisz? – zapytał Harry, zerkając na niego niepewnie, rumieniąc się przy tym.

- Pewnie, z przyjemnością – zgodził się szatyn – muszę już jechać, wesołych świąt Harry – nie myśląc zbyt wiele, przytulił chłopaka, który spiął się cały w jego ramionach i zamarł.

- Nie rób tak więcej – powiedział Harry, kiedy Lou odsunął się od niego z przepraszającą miną – nie lubię nagłych ruchów.

- Wiem, przepraszam zapomniałem o tym na moment, następnym razem zapytam o pozwolenie, dobrze?

- Następnym razem? – zapytał zdziwiony nastolatek, łapiąc na moment spojrzenie Louisa.

- Do zobaczenia po świętach Hazz, Dama będzie za tobą tęsknić – obrócił się na pięcie i skierował do drzwi, słysząc za sobą niezadowolone prychnięcie Stylesa.

- Możesz ją zostawić ze swoją mamą i potwornymi siostrami – mruknął loczek, a Lou wyszedł z domu, zamykając za sobą drzwi z szerokim uśmiechem na twarzy.

Przerwa świąteczna zapowiadała się naprawdę bardzo miło.

***

Krzątał się po domu, słuchając śmiechu swoich sióstr, które siedziały w salonie i oglądały prezenty świąteczne. Dama biegała w ogrodzie, jak najbardziej zadowolona z ogromnej ilości śniegu. Wszedł do kuchni i przysiadł się do swojej mamy, która trzymała w dłoni filiżankę kawy i wydawała się pochłonięta książką, którą czytała.

- Hej, to moja książka – zauważył nagle, kiedy dostrzegł, co czyta jego rodzicielka.

- Chciałam to przeczytać od dawna, nie wiedziałam, że czytasz tego typu książki, chyba podzielisz się ze swoją matką, prawda? – odłożyła na bok książkę i zdjęła okulary z nosa.

- Dostałem tę książkę od Harry'ego, muszę ją przeczytać, bo inaczej będzie ze mną źle –zażartował szatyn, zerkając na okładkę powieści.

- Od młodszego brata Gemmy? – upewniła się Jay.

- Tak.

- Mam nadzieję, że też coś mu kupiłeś.

- Mamoo, ile ja mam lat, co? Trzynaście? – wyjęczał zażenowany słowami swojej matki – oczywiście, że kupiłem mu prezent, taką samą książkę, jaką kupił mi on – dodał z małym uśmiechem.

- Naprawdę? To dziwne, że pomyśleliście o tym samym. Wspominałeś kiedyś o tym chłopcu, mówiłeś, że coś mu dolega, prawda? – dopytywała kobieta, obserwując go uważnie.

- Tak, Harry ma zespół Aspergera.

- Ile on ma lat? Przypomnij mi – poprosiła zamyślona.

- Osiemnaście. Dlaczego jesteście taka ciekawa? – to wydawało mu się co najmniej podejrzane.

- Uważasz, że nie mogę być ciekawa, z kim żyje na co dzień mój syn? Za jaką matkę mnie uważasz? – prychnęła z udawanym oburzeniem, które nie zrobiło na nim wrażenia, ponieważ jego mama uwielbiała wywoływać w nim poczucie winy.

- Dobrze, dobrze, możesz pytać o cokolwiek chcesz w granicach przyzwoitości oczywiście – mrugnął do niej okiem, śmiejąc się cicho z jej miny pełnej nagany.

- Louis, bądź przez chwilę poważny, to że uczysz dzieci nie oznacza od razu, że musisz zachowywać się w ten sam sposób co one – upomniała go, ale w jej głosie od razu wychwycił tę nutkę rozbawienia, byli do siebie tak podobni – a teraz powiedz mi, czy dobrze cię tam traktują? Mieszkasz tam z nimi, bo domyślam się ile kosztuje samodzielne wynajmowanie jakiegoś mieszkania, ale gdybyś potrzebował pomocy Louis, to przecież mogę się dołożyć, pomogę ci i zamieszkasz sam. Jesteś moim synem i zawsze będę cię wspierać.

- Mamo, to nie tak, naprawdę, ale dziękuję, kocham cię za to co dla mnie zrobiłaś i chcesz robić nadal – uścisnął jej dłoń i trzymał ją tak przez chwilę – Uwielbiam mieszkać z rodziną Gemmy, oni wszyscy traktują mnie tak dobrze, są jak druga rodzina.

- Cieszę się Lou, nie chciałabym żebyś męczył się tam i był nieszczęśliwy – powiedziała poważnie, obserwując go z uwagą.

- Nie jestem nieszczęśliwy, wyprowadziłbym się już dawno, ale Anne nalegała żebym został jeszcze przez jakiś czas.

- To dobrze, martwiłam się, że po przeprowadzce do nowego mieszkania, będziesz samotny, a przecież tak bardzo nie lubisz przebywać sam w czterech ścianach. Zawsze mógłbyś tutaj wrócić i mieszkać z nami, wiesz, że twój pokój zawsze będzie na ciebie czekał.

- Mamo... – jego głos zadrżał niebezpiecznie i chciał zmienić temat jak najszybciej byleby tylko nie rozpłakać się jak dziecko – kocham was najmocniej na świecie, każdy chciałby usłyszeć coś takiego od swojego rodzica. Tęsknie za wami każdego dnia, ale jestem szczęśliwy naprawdę.

- Tylko to chciałam usłyszeć Lou, jeżeli jesteś szczęśliwy tam, my jesteśmy spokojni tutaj.

- Tak sobie pomyślałem, że moglibyście kiedyś przyjechać do mnie, poznalibyście rodzinę Gemmy, jestem pewien, że ty i Anne polubiłybyście się – zaproponował i przecież to był świetny pomysł, może w wakacje, kiedy wszyscy będą mieć więcej czasu, dziewczynki nie miałyby szkoły, to mogłoby się udać.

- To miła myśl Lou, z chęcią poznam osoby, które przyjęły cię tak ciepło – zgodziła się z nim Jay.

- Mamo! – usłyszeli wołanie Fizzy, a po chwili dziewczyna pojawiła się w drzwiach – przestańcie tutaj tak plotkować, my też chcemy wiedzieć co nieco, więc chodźcie do nas – brunetka chwyciła Louisa za rękę i pociągnęła do pokoju obok i jedyne co mógł zrobić szatyn to posłać mamie przepraszający uśmiech.

- Obowiązki starszego brata wzywają, wybacz mamo, dokończymy to później – powiedział i zaśmiał się, widząc Damę w otoczeniu swoich sióstr.

***

To był świąteczny wieczór, wszyscy byli przyjemnie rozleniwieni i zrelaksowani właśnie tak, jak powinno być w czasie świąt Bożego Narodzenia. Gemma leżała na brzuchu przed kominkiem i grała w scrabble z Harrym, który nie potrafił się skupić i pierwszy raz przegrywał w swojej ulubionej grze.

Anne obserwowała swojego syna z lekkim niepokojem, widziała jego drżące dłonie, które zaciskały się mocno od czasu do czasu. Jej syn był czymś zdenerwowany i nawet jego ulubieniec Harry, który leżał na jego wyciągniętych nogach, mrucząc z zadowoleniem, nie potrafił go uspokoić. Gemma też to zauważyła, ponieważ posyłała jej raz po raz coraz to bardziej pytające spojrzenia, na które niestety nie potrafiła odpowiedzieć. Od kilku dni Harry zachowywał się w ten sposób, kręcił się nerwowo po domu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca, unikał rozmów jeszcze bardziej niż zwykle.

- Gemma, o której ma pojawić się Niall? – zapytał Robin z nad swojej książki, którą czytał w każdej wolnej chwili od momentu, kiedy wyciągnął ją spod choinki i rozpakował.

- Nie wiem, wspominał, że posiedzi trochę u Grega, a później przyjdzie do nas, pewnie będzie niedługo – odparła blondynka, przerywając na moment grę – a dlaczego pytasz?

- Cóż, ktoś musi spróbować ze mną tej zeszłorocznej whisky – zaśmiał się mężczyzna – a Niall pewnie zna się na tym.

- Ja też mogłabym spróbować – zaproponowała ochoczo, ale nie powiedziała ani słowa więcej, widząc wzrok swojej mamy.

- Gdyby był tutaj Louis, to napiłbym się z nim, ale zostawimy mu co nieco.

Anne nie umknęło jak głowa Harry'ego poderwała się do góry na sam dźwięk imienia szatyna. A więc chodziło o Louisa, to przynajmniej był już jakiś trop, ale naprawdę nie wiedziała, co jest nie tak, przecież jej syn nie tak dawno temu, wręcz żądał, by Lou się wyprowadził. Teraz powinien być szczęśliwy, to był czas bez Louisa, to powinno być dla niego dobre. Jednak okazało się, że było wprost przeciwnie. Usłyszeli ciche pukanie, a po chwili doszedł ich radosny głos Nialla, który składał im życzenia od progu.

- Dobry wieczór wszystkim, wesołych świąt – powiedział blondyn.

- O wilku mowa – stwierdziła Gemma – i to nie tak, że byłeś tutaj rano i dawałeś nam prezenty Ni, składając przy okazji życzenia – dodała uszczypliwie.

- Dobrze, że jesteś Niall – wtrącił Robin, klepiąc dłonią miejsce obok siebie – nie miałem z kim skosztować tego trunku – wskazał dłonią na butelkę alkoholu.

- O, wiedziałem, w którym momencie się pojawić – zaśmiał się Horan, siadając obok mężczyzny.

- Ktoś chciałby herbatę? – zapytała Anne, idąc w stronę kuchni.

- Ja poproszę – powiedziała Gemma – a ty gdzie idziesz? – zapytała Harry'ego, który podniósł się i poszedł za Anne. – Świetnie, chodź tutaj Niall, grasz za Harry'ego – skinęła na blondyna, który posłusznie położył się obok niej – hej, na drugą stronę – zaśmiała się, odpychając go na bok – mamy grać Horan, uspokój się.

- Ależ ty jesteś dziś marudna – stwierdził rozbawiony mężczyzna, nie ruszając się z miejsca, za to obejmując dziewczynę ramieniem – gdzie poszedł Harry? – zapytał cicho, muskając ustami jej ucho.

- Nie wiem, jest jakiś dziwny od kilku dni. Niby nic się nie stało, ale coś jest nie tak – wyznała zmartwionym głosem, nie odsuwając się od Nialla.

- Może to tylko chwilowe – powiedział, starając się ją pocieszyć – Anne z nim porozmawia i będzie w porządku, zobaczysz.

- Chciałabym w to uwierzyć, ale to jest Harry, dobrze wiesz, że z nim nic nie jest proste – wtuliła się w jego ramię, pozwalając, by objął ją, układając dłonie na jej tali.

- Wiem, ale może nie martwmy się tym dziś, wszystkim zajmiemy się po świętach, dobrze? Pomożemy Harry'emu we wszystkim, w czym będzie trzeba, zgrana z nas ekipa, poradzimy sobie, jak zawsze – powiedział pewnie Niall, całując ją w czoło – no, rozchmurz się mała.

- Jak było u Grega? – zapytała, zmieniając szybko temat.

- O tym też nie będziemy dziś rozmawiać – odpowiedział z krzywym uśmiechem, co mogło oznaczać tylko jedno, Greg po raz kolejny pokazał, na co go stać.

- Dobrze, w takim razie zagrajmy – zaproponowała, chcąc odwrócić myśli Nialla od nieprzyjemnego rodzinnego spotkania.

- A co powiedziałabyś na jakiś świąteczny film?

- Czytasz mi w myślach – zgodziła się szybko, wyciągając ręce w jego stronę – a teraz podnieść mnie i wybierzmy jakiś film.

***

Anne wyjęła kubki z szafki i obróciła się, by ustawić je na stole, gdy dostrzegła swojego syna stojącego niedaleko.

- Kiedy wróci Louis? – nieoczekiwanie padło pytanie z ust Harry'ego i kobieta spojrzała na niego zaciekawiona.

- Lou spędza przerwę świąteczną u swojej rodziny, wróci po świętach – wyjaśniła i obróciła się, chwytając czajnik, wlewając wrzątek do kubków.

- Ale kiedy dokładnie? – dopytywał chłopak, wpatrując się uparcie w blat stołu.

- Nie wiem, pewnie jakoś po nowym roku, zawsze możesz do niego zadzwonić i się dowiedzieć, prawda? – powiedziała z uśmiechem, ale zamarła, widząc, jak Harry wykręca swoje palce i drga niespokojnie.

- Nie lubię rozmawiać przez telefon – wydusił monotonnym tonem, tak pustym i pozbawionym emocji.

- Możesz napisać mu wiadomość, Louis na pewno by się ucieszył – zaproponowała, chcąc znaleźć jakieś rozwiązanie, ponieważ najwyraźniej przyczyną niepokojącego zachowania jej syna był Louis Tomlinson.

- Skąd możesz to wiedzieć? Nie jesteś Louisem.

- Kiedy dostaje się wiadomość od kogoś, kogo się lubi, człowiek zawsze się cieszy.

- Tak, ale co z tego?

- Nie rozumiem Harry – naprawdę nie wiedziała, w którą stronę zawędrował teraz umysł jej syna.

- Louis mnie nie lubi, więc moja wiadomość nie sprawi mu przyjemności, to bez sensu mamo – wyznał i szykował się do wyjścia, więc Anne postanowiła, że musi zatrzymać go tutaj jeszcze na chwilę, by wyjaśnić niektóre sprawy.

- Mylisz się Harry, Lou naprawdę cię lubi, gdyby tak nie było, nie kupiłby ci prezentu na święta i nie spędzałby z tobą czasu – wytłumaczyła spokojnie, obserwując nawet najmniejszy ruch Harry'ego.

- Powiedział ci coś takiego?

- Nie, ale to widać na pierwszy rzut oka – powiedziała coś, co było dla niej oczywiste, ale gdy dostrzegła zmieszanie na twarzy syna, zrozumiała co powiedziała – nie dosłownie Harry, mam na myśli, że to widać, że Louis cię lubi.

- Och, teraz rozumiem.

- Czyli Louis wraca drugiego stycznia tak? – upewnił się, wracając do wcześniejszej sprawy, która go martwiła.

- Nie jestem pewna, ale to całkiem możliwe – nie mogła obiecać mu czegoś takiego, ponieważ zdawała sobie sprawę, jakie byłyby konsekwencje czegoś takiego, gdyby Louis przyjechał dzień później.

- Zadzwoń do niego i się dowiedz – powiedział rozkazująco chłopak i Anne wiedziała, że nie powinna mu ulegać, bo takie zachowanie prowadziło tylko do tego, że Harry nie staje się samodzielny, a wyręcza się innymi osobami. Westchnęła i chwyciła dwa kubki, chcąc wrócić do salonu – dlaczego nie dzwonisz? – zatrzymał ją głos Harry'ego, w którym nie było ani grama sympatii czy też prośby.

- Harry, naprawdę nie podoba mi się to, że mi rozkazujesz – widziała niezrozumienie wypisane na twarzy nastolatka – mogę zadzwonić do Louisa, ale nie zrobię tego teraz.

- A kiedy?

- Później – minęła go, chcąc wyjść.

- Kiedy dokładnie?

Właśnie w takich momentach traciła cierpliwość do swojego dziecka. Wiedziała, że to nie jego wina, ale były dni, kiedy to niczego nie ułatwiało. Frustracja i zdenerwowanie chciały wziąć górę, ale musiała się uspokajać, by nie wybuchnąć i nie zrobić czegoś, co złamało by Harry'ego.

- Są święta, dajmy Louisowi jeszcze dwa dni dobrze? Wtedy do niego zadzwonimy, co ty na to?

- Dobrze, zadzwonisz za dwa dni, zgadzam się – przytaknął zadowolony loczek, nadal stojąc w miejscu, a jego oczy tym razem były skierowane w stronę ściany, daleko od miejsca gdzie stała Anne – ale Louis na pewno wróci, mamo?

- Harry, powiedz mi jedno, tak bardzo nie chcesz żeby Lou tutaj wracał? Myślałam, że już przekonałeś się do niego i polubiłeś go.

- Dlaczego mówisz coś takiego? – zapytał z jakąś złością, o którą go nie posądzała – przecież właśnie zapytałem się, czy Louis wróci.

- Och ty... och – nagle wszystko do niej dotarło i chciała sama uderzyć się w czoło, ponieważ jak mogła być tak głupia i ślepa. Harry chciał być pewny tego, że Louis wróci. On bał się, że Lou już się tutaj nie pojawi.

- Co? – warknął w jej stronę.

- Nic takiego, Louis na pewno wróci, obiecuję Harry. Nie musisz się martwić, za kilka dni znów będzie tutaj.

- I dobrze – stwierdził Harry i wyszedł z kuchni, znikając na schodach prowadzących na piętro.

Mimo tylu lat, jej syn nadal ją zaskakiwał.

- Coś się stało z Harrym mamo? – zapytała Gemma, kiedy Anne usiadła na jednym z foteli.

- Nie, nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku – zapewniła z małym uśmiechem i usłyszała tylko głos Nialla, który mówił, że miał racje jak zawsze.

Słuchała ich przekomarzań i kręciła głową z politowaniem, ponieważ jej dzieci były tak oczywiste, a nawet jej czasami umykało ich dziwne zachowanie.

***

Nie rozumiem zachowania swojej mamy. Naprawdę, podobno neurotypowi są uważani za normalnych ludzi, ale czasami wydaje mi się, że z nimi też jest coś nie tak. Skąd w jej głowie pomysł, że nie chcę, żeby Louis wrócił do domu? To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem z jej ust od dłuższego czasu.

Nie rozumem tego wszystkiego, na początku nie chciałem tutaj Lou, przeszkadzała mi jego obecność i jeszcze ten wielki pies, ale teraz nie podoba mi się, że wyjechał. Nie rozumiem po co musiał jechać do swojej rodziny. Co jeżeli będzie chciał tam zostać i już nie wróci? Co jeżeli zniknie i już go nie zobaczę? Nie wiem, co się dzieje, ale boję się, że Louis już do nas nie wróci, z kim wtedy będę mógł rozmawiać na temat książek i filmów? Louis jest potrzebny tutaj, a nie tam, w domu.

Mama obiecała mi, że za kilka dni Lou już tutaj będzie i wtedy będę mógł porozmawiać z nim na temat książki. Wtedy wszystko będzie tak jak dawniej, zgodnie z zasadami, tak jak powinno być przez cały czas.

*Bruno Ferrero

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro