Rozdział dziesiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



„Szum wiatru i morza był inny niż zwykle, czuło się w powietrzu odmianę, drzewa stały, jakby na coś czekając. Tak mi się zdaje, że zdarzy się coś nadzwyczajnego – pomyślał Muminek."*


Weekend minął szybciej niż Louis mógł się tego spodziewać. Nieoczekiwanie dni spędzone tylko z Harrym okazały się całkiem miłe, a nawet zabawne. Oczywiście to nie tak, że nagle stali się przyjaciółmi i chłopak otworzył się przed nim i zaczął wdawać się w jakieś długie i wyszukane dyskusje, ale nie uciekał przed nim i nawet robiąc herbatę raz zaproponował, że może zrobić ją także Louisowi. Tak, więc postęp, wielki postęp i gdyby Lou prowadził dziennik, odnotowałby to wielkimi literami, używając też kilku lub kilkunastu wykrzykników. Jednak wszystko co dobre musi się w końcu skończyć i niestety nadszedł poniedziałek.

Zimny wiatr wdzierał się do domów mimo zamkniętych okien, hucząc przy tym jakby z groźbą i ostrzeżeniem. Koniec listopada przyniósł już tylko deszcz, który siąpił z nieba mało przyjemnie tworząc coraz to większe kałuże na chodnikach i ulicach. Całe szczęście w tym mały miasteczku, gdzieś na końcu świata, nie jeździło aż tyle samochodów, więc Lou wychodził z domu bez obaw, że za chwilę jego spodnie zostaną ochlapane wodą i błotem przez jakiegoś mało rozgarniętego kierowcę, jak to miało miejsce nie raz w Londynie.

Ledwo zwlókł się z łóżka, a przecież wcale nie położył się późno spać, zresztą Harry odmówił oglądania filmu w niedzielę tłumacząc to tym, że przecież oglądali już w piątek, a niedzielne wieczory nie są od oglądania filmów. Cóż na nic zdały się wyjaśnienia i nalegania szatyna, niedziela nie jest od filmów i już. Jak się później dowiedział, ten dzień należy do gry w scrabble, więc spędzili pół dnia, układając przeróżne słowa i szybko mógł zauważyć, kto jest mistrzem w tej grze, na pewno nie on. Jęcząc do samego siebie i Damy, która chyba zapadała powoli w jakiś zimowy sen, ponieważ spała i mruczała zadowolona, wcale nie zwracając na niego uwagi, ubrał się ciepło i wyszedł z pokoju, zostawiając uchylone drzwi tak by ten mały kocur, mógł tu wejść, kiedy będzie miał na to ochotę.

Zaskoczony zauważył Harry'ego, który przemknął przez korytarz w pidżamie, kierując się do łazienki. Wzruszył na to ramionami i zszedł po schodach do kuchni, nie będąc w stanie zastanawiać się, dlaczego Harry jest tak wcześnie na nogach. Mechanicznie przygotował sobie kanapki do pracy, zaparzył herbatę i usiadł przy stole, opierając głowę na dłoni. Zerknął na zegarek i zauważył, że ma jeszcze dużo czasu, co znaczyło tylko tyle, że ustawił budzik za wcześnie, co też wyjaśniało, dlaczego był tak nieprzytomny i zaspany. Po jakiś dwudziestu minutach, gdy już prawie przysypiał i z trudem trzymał podniesione powieki, usłyszał jakieś szuranie i Harry w pełni ubrany wszedł do kuchni.

- Dzień dobry – przywitał się cicho chłopak, nie patrząc zbyt długo na Louisa, który automatycznie ożywił się i zamrugał szybko, chcąc pozbyć się snu.

- Dobry – odpowiedział z uśmiechem, śledząc wzrokiem każdy ruch loczka, który wydawał się dziwnie zagubiony i nagle westchnął głośno wpatrując się w okno – stało się coś? – zapytał Louis, ponieważ był właśnie takim typem, który nie był wścibski, ale lubił wiedzieć co się dzieje, a z Harrym miał pewność, że od razu dowie się prawdy.

- Mama zawsze robi mi śniadanie do szkoły – wyjaśnił chłopak cichym głosem, nie odwracając się w stronę Tomlinsona – a teraz jej nie ma, a ja nie wiem jak to zrobić.

- Och, ale przecież sam robisz sobie kanapki na kolację, więc potrafisz je zrobić – zauważył, bo przecież taka właśnie była prawda, widział nie raz, jak Harry sam przyrządza sobie coś do jedzenia.

- Tak, ale to nie to samo – wyrzucił podenerwowany chłopak, zaciskając dłonie na blacie.

- Harry to kanapki, czyli dokładnie to samo – powiedział spokojnym głosem, widząc, jak bardzo nerwowy jest loczek.

- Nieprawda, kolacja i śniadanie to nie jest to samo, każdy głupi to wie, ty też powinieneś, chyba że jesteś bardziej niż głupi – odpowiedź ze strony Stylesa pojawiła się natychmiastowo i wmurowała Louisa w podłogę.

- Dobrze, to może w takim razie pomogę ci i zrobimy kanapki razem? – zaproponował, licząc, że tym razem uda mu się uspokoić nastolatka. Harry widocznie rozważał jego pomysł i po chwili skinął lekko głową, akceptując go – świetnie, widzisz poradzimy sobie sami, nie ma takiego problemu, którego nie moglibyśmy rozwiązać – podniósł się z miejsca i już chciał klasnąć w dłonie, jednak powstrzymał się w porę, przypominając sobie, jak ostatnim razem zareagował na to Harry.

- Przestań mówić tak szybko – poprosił młodszy chłopak i przesunął się w bok robiąc więcej miejsca Louisowi.

- Znów trajkoczę prawda? – zaśmiał się i zaczął wyciągać potrzebne produkty z lodówki, co chwilka zerkając na loczka, czekając na jego aprobatę i akceptacje.

- Ty zawsze mówisz tak szybko, to okropne, na pewno nikt cię nie rozumie, nie tylko ja ma z tym problem – powiedział Harry, starannie dobierając każde słowo i to naprawdę rozśmieszyło szatyna, więc zaczął śmiać się rozbawiony słowami młodszego – z czego się śmiejesz?

- Z tego co powiedziałeś.

- Nie żartowałem, więc to nie było nic śmiesznego.

- Jasne Harry, możesz podać mi bułki? – wyciągnął dłoń i po chwili ich wspólnej pracy, śniadanie Harry'ego było gotowe.

- To nie było takie trudne Louis – zauważył zielonooki, gdy siedzieli naprzeciwko siebie, dopijając herbatę.

- Prawda? Zgrana z nas drużyna, jutro też możemy zrobić śniadanie razem, jeżeli masz ochotę – zauważył wątpliwości na twarzy Harry'ego, chłopak widocznie toczył ze sobą jakąś wewnętrzną walkę i nie Lou nie miał pojęcia o co chodzi.

- Ale jutro będzie już mama – powiedział cicho, bawiąc się swoimi palcami u dłoni, wyraźnie zmieszany.

- Tak, ale wtedy twoja mama mogłaby dłużej spać, a my poradzilibyśmy sobie sami, tak jak dziś – było mu żal chłopaka, który miotał się i nie wiedział, co odpowiedzieć, więc dodał szybko – możesz się nad tym zastanowić później i dać mi znać – uśmiechnął się do niego ciepło, mimo tego, że wiedział, że chłopak nie odpowie tym samym gestem – a teraz zbierajmy się do szkoły – chciał wstać, ale poczuł na sobie wzrok Harry'ego, więc popatrzył na niego pytająco.

- Dlaczego powiedziałeś zbierajmy?

- Bo musimy już iść, żeby się nie spóźnić – wyjaśnił nadal patrząc na loczka.

- Ale my, czyli ty i ja tak? – upewnił się ostrożnie dobierając słowa.

- Tak, odprowadzę cię, i tak mam po drodze.

- Nie jestem dzieckiem, nie musisz mnie odprowadzać i pilnować, radzę sobie sam – ostry ton głosu zaalarmował szatyna, który normalnie położyłby dłoń na ramieniu loczka i w ten sposób, starałby się go uspokoić, jednak z Harrym to miałoby odwrotny skutek.

- Pomyślałem, że miło byłoby iść z kimś, a nie samemu, jak już zauważyłeś lubię mówić, więc fajne gdybyśmy mogli pójść razem, ale jeżeli nie chcesz to nie zmuszam.

- Dobrze, chodźmy już, bo nie można się spóźniać – zarządził i nie zwracając uwagi na Louisa wyszedł z kuchni i zaczął przygotowywać się do wyjścia.

Louis przyglądał mu się, już gotowy. Widział jak Harry powoli ubiera buty, wiąże sznurowadła, później zakłada kurtkę, wszystko to wydawało się być jakimś rytuałem, żadna czynność nie była przypadkowa, tego był pewien.

***

Droga minęła im szybko, starał się zagadywać Harry'ego i zachęcać do rozmowy. Kilka razy udało mu się, gdy chłopak zaczął opowiadać o ludziach, których mijali na chodniku, tłumaczył, że wie to wszystko od Nialla i Gemmy, którzy znają wszystkich w mieście. Nieoczekiwanie kilka razy loczek zabłysnął poczuciem humoru i rozbawił szatyna, swoimi opowiastkami, co miło zaskoczyło Louisa.

Przez cały czas obserwował nastolatka i nie mógł nie zauważyć, jak uważnie stawia każdy krok, jak patrzy pod nogi i robi wszystko byleby tylko nie nadepnąć na złączenie płytek na chodniku. Uśmiechał się przez cały czas, ponieważ Harry nieświadomie był tak uroczy i nieporadny. Przypominał Louisowi jego młodsze siostry, którymi szatyn tak bardzo lubił się opiekować.

Kiedy dotarli do szkoły, miał okazję zaobserwować, jak wygląda skrępowany Harry, który nie ma pojęcia, jak się zachować.

- Nikt nigdy mnie nie odprowadzał, poza moją mamą i Gemmą – wyznał, jak zawsze szczery, kopiąc butem w krawężnik.

- Kolejny nowy zwyczaj – uśmiechnął się pod nosem i odważył się delikatnie poklepać chłopaka po ramieniu. Oczywiście Harry momentalnie zesztywniał i spiął się pod jego dłonią, ale po chwili rozluźnił się – a teraz zmykaj do szkoły, miłego dnia i do zobaczenia w domu.

- Do zobaczenia Louis.

Stanął i obserwował, jak Harry powoli kieruje się w stronę mało przyjemnego budynku. Pokręcił głową z rozczuleniem, gdy loczek potknął się na prostej drodze i omal nie upadł, w ostatniej chwili utrzymując równowagę. Jego przenikliwemu spojrzeniu nie umknęła też grupka nastolatków stojąca przy drzwiach i to jak Harry rozejrzał się spanikowany na boki, gdy tylko ich zauważył. Chciał zobaczyć, co wydarzy się za moment i upewnić się w swoich przypuszczeniach, ale musiał już iść, ponieważ jego praca rozpoczynała się za dosłownie dziesięć minut i nie było takiej siły, która dałaby radę przenieść go na miejsce w tak krótkim czasie.

***

Był zaskoczony tym, że Matt i jego grupa przyjaciół nie zaatakowała go, gdy przechodził przez drzwi wejściowe do szkoły, przeciwnie odsunęli się i przepuścili go przodem. Uśmiechnął się do nich nawet, bo przecież to co zrobili było miłe i on też chciał zachować się przyjaźnie. Niestety przeliczył się i kiedy tylko przekroczył próg szkoły usłyszał ich głosy, które wyraźnie skierowane były w jego stronę.

- Hej przygłupie!

Nie zareagował i nadal szedł przed siebie w stronę swojej szafki, niestety nawoływania nie ustawały.

- Przygłupie do ciebie mówię, nie ignoruj mnie słyszysz! Spedalony głąbie obróć się kiedy do ciebie mówię! – to był już wyraźnie głos Matta i Harry z ulgą dotarł do swojej szafki. Nie oczekiwał, że zostanie otoczony z każdej strony – no i co teraz zrobisz? Jak sobie poradzisz cioto? Jak ci minął weekend? Pewnie nie mogłeś się doczekać żeby nas zobaczyć, przecież w tym swoim domu siedzisz zupełnie sam, ponieważ nie masz nikogo, zresztą kto by chciał się z tobą zadawać, jesteś głupi, brzydki, psychiczny i w dodatku jesteś pedałem – wyliczał Matt, a reszta śmiała się głośno obserwując go.

Powinien pewnie czuć się okropnie, ponieważ Matt definitywnie go obrażał, ale jego racjonalna część mówiła mu, że to bezsensu. Nie był głupi, przecież miał dobre oceny z niektórych przedmiotów, może nie z wszystkich, ale z niektórych tak, a Matt uczył się gorzej od niego, co do brzydoty to Harry nigdy nie zastanawiał się jak wygląda i czy jest ładny, to go nie obchodziło, ale wiedział na przykład, że spodnie Matta na pewno mu się nie podobają, a Lou ubiera się ładnie i miło, tylko nadal śmierdzi czymś nieprzyjemnym. Jasne, może był psychiczny, dużo osób tak o nim mówiło, ale z tym nie mógł nic zrobić, taki już się urodził. Nie rozumiał tylko jednego, został nazwany pedałem i nie wiedział, co to znaczy. Zawsze, gdy nie znał znaczenia jakiegoś słowa, sprawdzał je jak najszybciej w Internecie i dziś miał zrobić to samo, postanowił, że gdy tylko będzie przerwa od razu pójdzie do biblioteki i dowie się co znaczy słowo pedał. W ustach Matta brzmiało nieprzyjemnie, więc chciał wiedzieć przynajmniej w jak dużym stopniu jest obrażany.

- I co pedale? Powiedz nam, co to za koleś cię dziś odprowadzał? – zapytał chłopak, popychając go na szafki – no mów dalej!

- To Louis – powiedział szybko, chcąc tylko by dali mu spokój.

- Louis, co za pedalskie imię, to twój chłoptaś? – parsknął śmiechem Matt, a reszta mu zawtórowała – dobrały się dwie cioty, może nie powinniśmy się do ciebie zbliżać, bo jeszcze zarazimy się HIV.

- HIV to ludzki wirus upośledzający odporność poprzez zaatakowanie i uszkodzenie układu immunologicznego i nie można się nim zarazić przez dotyk – wyrecytował z pamięci i poczuł kolejne uderzenie.

- Przestań się wymądrzać cioto – warknął Matt – jeszcze sobie porozmawiamy na temat tego pedała, który cię dziś odprowadzał, nie skończyliśmy tego tematu.

Obserwował, jak cała grupa odchodzi, kierując się na lekcje, ponieważ dzwonek zabrzmiał jakiś czas temu. Naprawdę nie rozumiał o co chodzi im wszystkim, dlaczego czepiali się Louisa, przecież on był normalny, tak mu się przynajmniej wydawało, ale co on tam wiedział.

***

- I jak tam Anne, wypoczęliście? Mam nadzieję, że nie robiliście niczego, czego ja bym nie zrobił podczas szalonego weekendu – zażartował Louis siedząc przy stole w kuchni, dopytując kobietę o to, jak spędzili czas.

Za swoje pytanie zarobił uderzenie ścierką prosto w głowę. Uwielbiał tą kobietę, ona i Gemma były do siebie takie podobne, ale musiał przyznać, że lepiej rozmawiało mu się z Anne, zresztą to z nią spędzał teraz więcej czasu od kiedy Gemms, praktycznie żyła w herbaciarni razem z Niallem, ale nie, oni absolutnie nie są parą. Z tygodnia na tydzień, zadomawiał się tutaj coraz bardziej i na samą myśl o wyprowadzce robiło mu się niedobrze. Wyobraził sobie puste pokoje, ciszę i spokój, brak jakiejkolwiek osoby z którą mógłby zamienić słowo lub dwa. Pewnie zacząłby gadać do ścian, albo do pudełka po butach. Był do tego zdolny naprawdę.

- Odpowiadając na twoje pytanie, było cudownie i naprawdę miło było odpocząć i zrelaksować się przez kilka dni – powiedziała Anne siadając obok, stawiając przed nim kubek z kakao, którego aromat rozniósł się po całej kuchni i zapewne zwabiłby tutaj Gemmę, gdyby tylko ta postanowiła wrócić ze swojej eskapady – a jak minął wam czas? Nie było żadnych problemów? Spodziewałam się co najmniej kilku wiadomości, ale mój telefon dziwnie milczał.

Lou wiedział o co pyta Anne, oczywiście nie dziwił się jej. Pamiętał to jak Harry traktował go przed jej wyjazdem, wtedy sam obawiał się zostać z chłopakiem sam na sam. Zresztą Anne pytała go chyba kilkanaście razy o to, czy na pewno zgadza się zostać z Harrym, tak jakby był wstanie odmówić jej i zniszczyć plany na weekend. Każdy od czasu do czasu potrzebował odpoczynku i chwili tylko dla siebie, a już szczególnie ktoś tak kochany jak Anne. Nie musiał nawet udawać i starać się przywołać szczęśliwy uśmiech, ponieważ ten sam uformował się na jego twarzy.

- Było świetnie – odparł krótko, ale widząc jej sceptyczne spojrzenie, wiedział że mu nie uwierzyła – naprawdę Anne, nie wydarzyło się nic złego, radziliśmy sobie z Harrym, zgrana z nas drużyna.

- Mhm, rozumiem, że mój syn siedział cały weekend w swoim pokoju i wymykał się do kuchni, kiedy był pewny, że ciebie tam nie ma prawda? – zapytała z dobrotliwym uśmiechem i fakt, tak pewnie wyglądałyby te dni, gdyby nie kilka zbiegów okoliczności i niefortunnych wypadków, które się im przytrafiły i ostatecznie wyszły im na dobre.

- Niezupełnie – zaśmiał się widząc jej wzrok – no nie patrz tak na mnie, nie oszukuję cię – zapewnił i z ulgą usłyszał kroki na schodach, które oznaczały, że Harry pofatygował się i zszedł do nich – o Harry, powiedz twojej mamie, że nasz wspólny weekend był bardzo fajny.

- No i jak kochanie, Louis mnie okłamuje, czy mówi prawdę? – zapytała delikatnie Anne, uśmiechając się do swojego syna, który usiadł naprzeciwko nich ze wzrokiem wbitym w blat starego, drewnianego stołu.

- Louis nie kłamie – powiedział obojętnym tonem loczek, zaskakując matkę.

- Doprawdy? To co robiliście chłopcy? – patrzyła to na jednego to na drugiego i Lou wiedział, że Harry raczej jej nie odpowie.

- Cóż oglądaliśmy filmy, rozmawialiśmy, gotowaliśmy razem, graliśmy w te wasze dziwne scrabble i oczywiście Harry wygrał, ponieważ wymyślał takie słowa, które ja słyszałem pierwszy raz w życiu. I tak minął nam weekend.

- Brzmi miło – zauważyła ostrożnie Anne, czekając na jakąś reakcję swojego syna.

- Naprawdę było fajnie mamo – to co powiedział Harry zaskoczyło zarówno Anne jak i Louisa, który nie oczekiwał, że usłyszy coś tak miłego z ust loczka.

- Słyszysz, było fajnie, więc nie martw się tak – szatyn uścisnął jej dłoń, chcąc przekazać jej, że rozumie i że nie ma jej za złe tych pytań i nadmiernej troski. I chyba kobieta to zrozumiała, ponieważ nagle jego dłoń została ściśnięta odrobinę mocniej.

***

Wieczorem wszystko wróciło do starego rytmu, więcej osób kręciło się po domu. Robin siedział na fotelu, a Dama drzemała u jego stóp razem z małym Harrym. Te zwierzaki naprawdę go zdumiewały. Harry pomagał Anne nakrywać do stołu i po chwili wszyscy siedzieli i zaczynali kolację, brakowało tylko jednej osoby i dosłownie, gdy o tym wspomniał drzwi otworzyły się i do domu weszła Gemma.

- O wilku mowa – mruknął rozbawiony, czym zarobił pytające spojrzenie Harry'ego – och chodzi o to, że właśnie o niej mówiłem – wyjaśnił i zauważył, że loczek skinął głową i wrócił do jedzenia, a raczej mało subtelnego rozdzielania wszystkiego na swoim talerzu.

- Cześć wszystkim – blondynka weszła do środka i podeszła do swojej mamy witając się z nią, po czym uścisnęła krótko Robina, musnęła lekko ramię brata i cmoknęła głośno policzek Louisa.

- No witaj młoda panno – zaczął szatyn używając ojcowskiego tonu głosu – wiesz może, która jest godzina? W tej rodzinie nie traktuje się domu jak hotelu – wytknął jej i pogroził palcem – oby to się zdarzyło po raz ostatni – zamilkł i zerknął na zszokowaną twarz Gemmy, która po chwili zrobiła się cała czerwona i wybuchła głośnym śmiechem.

- Jesteś taki głupi Lou – szturchnęła go w bok – nie wiem, kto jest gorszy, ty czy Niall.

- Niall – powiedział od razu Harry, szokując wszystkich obecnych przy stole – dlaczego tak patrzycie? – zapytał obronnie, kiedy nie mogli przestać go obserwować – taka jest przecież prawda.

- Nie lubisz Nialla kochanie? – Anne popatrzyła na niego ze smutkiem, przygryzając wargę w niepewności.

- Co? Przecież nie powiedziałem tego – tym razem to Harry niczego nie rozumiał i popatrzył na swoją mamę, tym razem nie unikając kontaktu wzrokowego.

- Powiedziałeś, że Niall jest gorszy niż Louis – przypomniała Gemma.

- Bo... no... bo przecież – jąkał się chłopak, nie potrafiąc wyjaśnić tego o co mu chodziło – ja...

- Wydaje mi się, że Harry miał na myśli to, że Niall zachowuje się przy Gemmie jak jakiś obłąkany i gdyby mógł to oznaczyłby ją swoim zapachem albo tak jak Dama...

- Ejjj – pisnęła zniesmaczona dziewczyna, zasłaniając uszy.

- Niall jest nawet gorszy od Damy – dopowiedział Harry, a mały uśmiech zamajaczył na jego ustach.

- Oficjalnie was nie lubię – powiedziała głośno Gemma, a gdy Harry poparzył z jakimś lękiem w oczach na siostrę, a później na Louisa, szatyn nie miał serca trzymać go w niepewności i powoli, bezgłośnie powiedział ona żartuje, a twarz loczka rozjaśniła się i rozpogodziła.

- A ja powiem oficjalnie, że tęskniłam za moją rodziną – wyznała Anne, patrząc na nich wszystkich, zatrzymując wzrok dłużej na Louise, który odwzajemnił spojrzenie mówiące więcej niż słowa.

***

Anne obserwowała to co się działo w kuchni i podczas kolacji i nie mogła w to uwierzyć. Jej syn odzywał się, mówił mało, ale on nigdy nie był zbyt rozmowny. Nie unikał Louisa, nie uciekał przed nim, przeciwnie wydawało się, że coś się zmieniło. I była z tego powodu tak szczęśliwa, Harry ani razu nie wspomniał o tym, że Lou ma się wyprowadzić. Coś się zmieniło i nawet nie chciała wiedzieć co takiego, byleby ta zmiana trwała dłużej. Już zawsze chciała widzieć takiego Harry'ego, pogodnego, rozmownego, będącego obok, a nie gdzieś tam daleko w swoim świecie.

Wiedziała, że obecność Louisa coś zmieni, ale nie spodziewała się, że aż tyle.

***

Weekend z Louisem nie był zły. Bałem się, ale okazało się, że on nie jest taki straszny, jak wcześniej sądziłem. Miło było iść z kimś do szkoły i słuchać tego o czym mówił Lou. Mama po powrocie jest chyba szczęśliwa, uśmiecha się często i nie wiem do końca co to znaczy, ale zazwyczaj mówi się, że kiedy ktoś się uśmiecha to jest szczęśliwy, więc myślę, że pozostanę przy tym i będę uważał, że wszystko jest w porządku. Gemma nareszcie wróciła od Nialla, naprawdę staram się zrozumieć dlaczego musi z nim spędzać cały swój czas i nawet Lou starał się mi wytłumaczyć to, że Niall tęskni za rodzicami, przecież rozumiem to, ale bez przesady, oni umarli już dawno temu.

Sprawdziłem co znaczy słowo pedał i chyba muszę porozmawiać o tym z mamą, może ona wyjaśni mi to dokładniej, ponieważ nic nie rozumiem z tego co przeczytałem, a to zdarza się naprawdę rzadko. Może mógłbym porozmawiać o tym podczas terapii w czwartek, ale nie wiem, czy mam na to ochotę.

Myślę, że pomysł Louisa z robieniem sobie kanapek nie jest zły, ale musiałbym powiedzieć o tym mamie żeby zmieniła zasady. Myślę, że nie miałaby nic przeciwko. Pracowanie razem z Lou jest fajne, on nie zachowuje się tak jak ludzie w mojej szkole. Nie ocenia mnie na każdym kroku i wydaje się miły. Mama pewnie uważa, że powinienem go przeprosić za to jak się zachowywałem na początku, ale na razie tego nie zrobię. Nadal nie lubię Damy, ten pies mnie przeraża i przez niego moja głowa boli tak bardzo. Dlaczego Louis nie może mieć kota?

Zastanawiam się czy Louis stanie się taki jak Matt? Kiedy to się stanie i czy będzie nazywał mnie tak samo jak oni? Nie rozumiem tak wielu otaczających mnie ludzi, ale patrząc na Matta cieszę się, że nie rozumiem wszystkiego co do mnie mówi. Czasami niewiedza i inność są błogosławieństwem.



*Muminki

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro