Rozdział trzynasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



„Nigdy nie zapominaj o tym, kim jesteś, bo świat na pewno o tym nie zapomni. Uczyń z tego swoją siłę, a wtedy przestanie to być twoim słabym punktem. Zrób z tego swoją zbroję, a nikt nie użyje tego przeciwko tobie*."

Oczekiwanie na święta czasami wydaje się być ich najprzyjemniejszą częścią. To ciągłe wpatrywanie się w kalendarz, świat za oknem zmieniający się, stający się trochę bardziej magiczny i bajkowy niż zwykle, świąteczne piosenki płynące z głośników niezależnie od stacji radiowej. To wszystko sprawia, że czas oczekiwania nie jest uciążliwy, jest niezwykły. Później nadchodzi sylwester, za nim nowy rok i nim człowiek zdąży się zorientować jest styczeń, początek kolejnego miesiąca, kolejnego roku, kolejnego rozdziału w życiu. Styczeń powinien nieść ze sobą siłę, energię do działania, moc jakiej brakowało wcześniej i czasami tak jest, niestety tylko przez pierwsze dni, a później ta bajkowa aura świąt i nowego początku zanika wraz z lampkami świątecznymi, śniegiem i muzyką w radiu. I ponownie wszystko wraca do starego porządku i chociaż ktoś chciałby się zatrzymać i stać w miejscu, nie ruszając się, to życie i tak toczy się dalej, czas płynie i chcąc nie chcąc każdy musi otrząsnąć się i zacząć żyć oczekując na kolejne wyjątkowe i magiczne dni.

***

Harry krzątał się po sypialni Louisa, zastanawiając się jak to możliwe, że panuje tutaj taki bałagan skoro mężczyzny przez ponad tydzień nie było w ich domu. Doceniłby zaangażowanie Lou w sprzątanie, ale jedno spojrzenie mogło tylko potwierdzić przemyślenia Harry'ego, szatyn był wielkim leniem i śpiochem, tak jak ten jego okropny pies.

- Harry naprawdę nie musisz sprzątać w moim pokoju – powiedział Louis ze swojego miejsca na łóżku – źle się z tym czuję, leżąc tak, kiedy ty sprzątasz.

- To mi pomóż – stwierdził młodszy, sprawdzając czy książki są ustawione w dobrej kolejności. Zauważył, że jedna jest zdecydowanie większa i stoi nieprawidłowo, więc szybko wyciągnął ją i ustawił odpowiednio.

- Nie, zdecydowanie bardziej wolę leżeć tutaj z Damą i Harrym.

- Rób co chcesz, ja i tak już kończę – mruknął Harry, patrząc z zadowoleniem na swoje dzieło.

Od razu jego samopoczucie się poprawiło, kiedy w pokoju zapanował ład i porządek. Rozejrzał się po sypialni, szukając miejsca gdzie mógłby usiąść, zauważył, że na krześle przy biurku leże plecak Louisa, więc zdecydowanie nie było dla niego miejsca, musiał postać. Zastanawiał się co teraz zrobić, miał tak stać i milczeć, dla niego to było normalne, ale wtedy pewnie Lou uzna go za głupka i będzie chciał, żeby wyszedł z jego pokoju jak najszybciej. Nie widział szatyna przez taki długi czas, kiedy po świętach mama zadzwoniła do Louisa i dowiedziała się kiedy wraca, czuł szczęście, naprawdę się ucieszył, zaznaczył nawet w kalendarzu ten dzień i oczekiwał na niego ze zniecierpliwieniem. Dom bez Louisa był dziwny, pusty i nie chciało mu się nawet robić samemu śniadania, bo wtedy zawsze był czas na rozmowę z Lou, a gdy go nie było, to jaki był sens wczesnego wstawania i siedzenia w samotności przy kubku herbaty. W dzień powrotu Louisa nie potrafił usiedzieć w miejscu, krążył po całym domu od swojego pokoju do salonu, później do kuchni i pokoju rodziców. Tak przez cały czas, zastanawiając się tylko, kiedy wreszcie wróci Louis, ale gdy ten pojawił się w drzwiach nagle cała radość wyparowała. Zamiast przywitać się z nim tak jak zrobiła to reszta rodziny, po prostu wszedł po schodach na piętro i zamknął się w swoim pokoju, nie wychodząc z niego aż do następnego dnia.

Wiedział, że zachował się tak jak nie powinien, ale nagle stracił całą pewność siebie, nie wiedział co zrobić, co powiedzieć Louisowi. Przecież nie mógł podejść do niego tak jak Gemma i przytulić się, nie potrafiłby, miał powiedzieć tylko cześć? To też nie było właściwie, więc postanowił nie robić nic i zniknąć tak jak zawsze, to było bezpieczne. Ale teraz czuł się dobrze, ponieważ Louis był w domu i wszystko wróciło do starego porządku, tak jak było wcześniej.

- Usiądź Harry, zmieścimy się wszyscy – zaproponował Louis, przesuwając się na łóżku i siadając, Harry od razu wdrapał mu się na kolana, mrucząc cicho z zadowolenia, a Dama nie zrobiła zupełnie nic, najwyraźniej śpiąc.

- Tam jest za mało miejsca – powiedział, niepewnie robiąc krok do przodu w stronę łóżka.

- Siadaj – szatyn poklepał miejsce obok siebie, budząc tym Damę, która otworzyła jedno oko i zamknęła je po chwili.

Spojrzał na łóżko i usiadł na brzegu naprzeciwko Louisa, który z tego co zdążył zauważyć, uśmiechał się szczęśliwy. Na jego widok Harry nawet nie drgnął i to była oczywista zdrada, ale postanowił tego nie komentować.

- To jak minęły ci święta Harry?

- Lubię święta – powiedział powoli, zastanawiając się co jeszcze dodać.

- Naprawdę? – zapytał zaskoczony Louis.

- Tak, święta to jedna wielka rutyna, co roku wszyscy robią to samo, wiesz pieczenie, gotowanie, zakupy, ubieranie choinki, prezenty, wspólnie spędzany czas. To jest takie oczywiste i wykonywane w sposób wyuczony, to bardzo mi się podoba – wyjaśnił szybko, chcąc by Louis zrozumiał jego punkt widzenia.

- Och no tak, nie pomyślałem o tym w ten sposób.

- I wiesz ja przez większą część czasu muszę udawać prawda? Udaję, że rozumiem was wszystkich, wasze dziwaczne zachowanie, które jest tak naprawdę całkowicie nielogiczne, a w święta prawie wszyscy coś udają, na przykład sympatię podczas składania życzeń, albo uśmiech do sąsiada którego się nie lubi. I poza tym miło odpocząć od szkoły i mieć trochę spokoju, miałem czas na czytanie książek.

- Dobrze, ale nie powiedziałeś jeszcze co robiłeś podczas świąt? Jak spędzałeś czas? – dopytywał dalej Louis, jakby obchodziło go to co Harry ma do powiedzenia.

- Tak jak zawsze, byliśmy w Kościele co jest dla mnie bez sensu, a później przez pozostałe dni jedliśmy wszystko co przygotowaliśmy, oglądaliśmy świąteczne filmy, graliśmy w scrabble, odwiedził nas Niall i to wszystko – zakończył Harry wpatrując się w ścianę za głową Louisa. Wiedział, że to dawało złudne poczucie, tak jakby patrzył na mężczyznę.

- W takim razie to był miły czas – szatyn podrapał się niezręcznie po karku, zastanawiając się dlaczego rozmowy z Harrym czasami są tak trudne i niewygodne, normalnie druga osoba zadała pytanie, jak jemu minęły święta, ale oczywiście loczek tego nie zrobił i wtedy Lou uświadomił sobie, że przez te kilka dni zapomniał, że z Harrym działa się trochę inaczej, nie gorzej, po prostu inaczej – moje święta też były udane, było koszmarnie głośno, mam wrażenie, że ciągle słyszę pisk sióstr w uszach, Dama została wykończona psychicznie i fizycznie i myślę, że teraz właśnie stara się odreagować i odpocząć. Moja mama ugotowała tyle jedzenia, nie byliśmy wstanie tego przejeść, ale takie właśnie są święta w rodzinie Tomlinsonów. Było świetnie, ale cieszę się, że już wróciłem.

- Naprawdę? – głowa Harry'ego poderwała się do góry i chłopak nawet nie poczuł, jak Dama trąca pyskiem jego dłoń leżącą na kocu.

- Oczywiście, że tak, a czego się spodziewałeś? – zaśmiał się, ale spoważniał widząc rozbiegany wzrok loczka i lekkie rumieńce na twarzy.

- Myślałem, że może postanowisz zostać w domu na zawsze i już tutaj nie wrócisz – powiedział szczerze zielonooki, odsuwając rękę jak najdalej od Damy, która przysunęła się bliżej niego – dlaczego ten pies nie może trzymać się ode mnie z daleka? Nie wie, że go nie lubię?

- Cóż myślę, że Dama darzy cię wielką sympatią – zażartował widząc, jak Harry krzywi się nie odrywając wzroku od psa.

- Możesz jej powiedzieć, że ja wprost przeciwnie nie lubię jej ani trochę – stwierdził poważnie, zsuwając się na sam brzeg łóżka, oceniając odległość od Damy.

- Zranisz jej psie serce, ale masz moje słowo, że przekażę jej wszystko co powiedziałeś – obiecał z ręką na sercu, powstrzymując się przed parsknięciem, ponieważ Harry zachowywał się dziecinnie i komicznie.

- To tylko pies, nie rozumie co tak naprawdę do niego mówimy.

- Nie zgodzę się z tobą, uważasz że Harry nie rozumie co do niego mówisz?

- On jest kotem, to coś zupełnie innego koty są mądre, nie to co psy.

Najwidoczniej Harry miał odpowiedzieć na każde pytanie, a jego nastawienie do psów raczej nie miało się zmienić w najbliższym czasie, mimo że Dama zachowywała się wręcz wzorowo, tak jakby wyczuwała nastroje loczka, które były naprawdę bardzo zmienne. Spojrzał na chłopaka, który siedział spokojnie wpatrując się w jedno miejsce gdzieś na regale z książkami należącymi do Louisa. Wiedział, że jeśli się nie odezwie, loczek spędzi w takim zawieszeniu dobrą godzinę jeśli nie więcej, już nie raz był świadkiem takiego odlatywania Harry'ego. I rozumiał, że w ten sposób chłopak uspokajał się i uciekał do swojej bezpiecznej strefy pełnej ciszy i komfortu, ale tym razem nie miał zamiaru pozwolić mu na coś takiego. Odchrząknął więc cicho i postanowił przerwać ciszę.

- A jak minął ci sylwester Harry? – zapytał, dotykając delikatnie kolana młodszego, który wzdrygnął się i wrócił na ziemię w jednej chwili.

- Tak jak zawsze, byłem w domu, czytałem książkę i starałem się zasnąć przed północą żeby nie słyszeć i nie widzieć fajerwerków. Oczywiście to mi się nie udało, ale miałem stopery, więc przynajmniej moja głowa nie bolała od hałasu – stwierdził beznamiętnym tonem i Lou nie powinien spodziewać się niczego innego. Nawet nie potrafił wyobrazić sobie młodego Stylesa na imprezie. – Gemma i Niall urządzali w herbaciarni przyjęcie sylwestrowe dla mieszkańców i rodzice też tam poszli razem ze swoimi przyjaciółmi – dodał po chwili loczek.

- Och wiem, Gemms dzwoniła do mnie i chwaliła się, że impreza udała się świetnie – odezwał się entuzjastycznie, ponieważ blondynka opisała mu nawet najmniejszy szczegół tej sylwestrowej imprezy dla mieszkańców miasteczka.

- Dzwoniła do ciebie? – zapytał zmieszany Harry, a mała zmarszczka pojawiła się pomiędzy jego brwiami.

- Tak, myślałem, że może ty też do mnie zadzwonisz – naprawdę czekał na telefon od chłopaka, nie chciał dzwonić do niego jako pierwszy, ponieważ nie miał pojęcia, jak zareagowałby Harry, co jeśli nie chciałby tego? Lou wolał do niczego go nie zmuszać.

- Nie przepadam za rozmowami telefonicznymi – mruknął – najchętniej w ogóle nie miałbym telefonu, on jest mi nie potrzebny i tak nikt do mnie nie dzwoni ani nie pisze.

- Ja mógłbym dzwonić, albo pisać, co wolisz – zaproponował od razu szatyn.

- Po co? Przecież widujemy się codziennie w domu, to zupełnie bezsensu. Nie rozumiem jak można rozmawiać z kimś przez telefon w ogóle go nie widząc. Skąd mam wiedzieć, kiedy się odezwać, albo kiedy przestać mówić? Ja nie wiem tego nawet podczas normalnej rozmowy.

- Jeśli będziesz chciał możemy kiedyś poćwiczyć takie telefoniczne rozmowy, może wtedy przełamiesz się i...

- Dlaczego mam się przełamywać? – zapytał od razu, ale po chwili zrozumienie wypłynęło na jego twarz – a już rozumiem, przełamać czyli zacząć jednak rozmawiać przez telefon, a nie przełamać się, jak na przykład na pół – wytłumaczył to sam sobie na głos i Louis nie mógł przestać myśleć o tym, że to jest urocze, że Harry czasami nie ma pojęcia jak rozbrajający i uroczy jest.

- Więc co ty na to?

- Nie zaczyna się zdania od więc – stwierdził tylko Harry i wstał, idąc powoli w stronę drzwi – zastanowię się i dam ci znać.

Z tymi słowami opuścił pokój Louisa, patrząc tęsknie na Harry'ego, który spał smacznie nie zawracając sobie swojej kociej głowy nikim i niczym, a już na pewno nie niezadowoleniem swojego pana.

***

Niall pracował od kilku godzin siedząc w mieszkaniu nad herbaciarnią, czasami słyszał śmiech Gemmy, która rozmawiała o czymś z klientami, którzy wpadali na rozgrzewającą herbatę lub coś mocniejszego wracając z pracy. Oczy zaczynały piec go ze zmęczenia i wiedział, że powinien zrobić sobie przerwę i na chwilę odsapnąć od tego wszystkiego. Usłyszał kroki na schodach i z uśmiechem odłożył ołówek na biurko, myśląc że Gemma wybrała idealną porę by wpaść na pogaduchy. Obrócił się na krześle i zamarł, a uśmiech spełzł z jego twarzy tak szybko jak się na niej pojawił. W progu mieszkania nie stała uśmiechnięta Gemma, a jak zawsze niezadowolony i naburmuszony Greg.

- Cześć, stało się coś? – przywitał się i od razu zapytał o co chodzi, widząc minę brata domyślał się, że to nie będzie przyjemna rozmowa, zresztą nie pamiętał już takich. Od śmierci rodziców jego brat stał się zupełnie innym człowiekiem i czasami Niall zastanawiał się który z nich nie potrafił pogodzić się z odejściem najbliższych.

- Wiesz co Niall, tak stało się i naprawdę cieszę się, że te dokumenty przypadkiem trafiły pod zły adres – rzucił mu w twarz jakąś kopertę, która oczywiście była już otwarta. Rzucił okiem na nadawcę i już wiedział co trzyma w dłoniach – och już sobie uzmysłowiłeś geniuszu? – prychnął Greg, podchodząc bliżej niego – jak śmiałeś zrobić coś takiego? Jak mogłeś w ogóle planować coś takiego za moimi plecami? Nie masz prawa rozumiesz?! Nie masz prawa rządzić się i rozporządzać herbaciarnią rodziców tak jakby od zawsze należała tylko do ciebie!

- Uspokój się Greg – powiedział powoli, chcąc załagodzić nadchodzącą awanturę, ale widział, że jest na przegranej pozycji.

- Nie mów mi, że mam być spokojny – warknął brunet – i co? Nie masz mi nic do powiedzenia? Nie masz zamiaru wytłumaczyć, jakim prawem postanowiłeś podzielić herbaciarnię i zrobić z Gemmy współwłaścicielkę?

- Naprawdę nie chcę tego mówić Greg, ale herbaciarnia należy do mnie i mam prawo zrobić z nią co tylko będę chciał. Mógłbym ją nawet sprzedać, a tobie nic do tego – wyjaśnił spokojnym tonem, zdejmując okulary i przecierając zaczerwienione oczy.

- To, że rodzice zapisali ją na ciebie nie oznacza, że masz prawo traktować ją jak swoją własność! – krzyknął starszy, zapominając o ludziach kręcących się na dole.

- To oznacza dokładnie to, więc powiedz o co ci naprawdę chodzi i idź już.

- Rozumiem, że Gemma robi tutaj wszystko za ciebie, że jesteś chodzącym nieudacznikiem, który nie potrafi nawet zająć się czymś co było dla naszych rodziców tak ważne, ale ona jest obca Niall! Nie jest nikim z rodziny, możesz ją sobie zatrudnić, zapraszać tutaj, przespać się z nią, czy cokolwiek tam sobie ubzdurasz, ale nie rób z niej współwłaścicielki tego miejsca. Chociaż raz bądź mężczyzną i nie pozwalaj by jakaś dziewucha tobą rządziła. Nie bądź takim przydupasem Niall!

- Dobra, wynoś się stąd – podniósł się z krzesła i stanął na przeciwko Grega, który cofnął się o krok, jakby zaskoczony jego nagłą reakcją.

- Daj spokój Niall – zaczął spokojniej brunet, ale zamilkł widząc jaką postawę przyjął mężczyzna, blondyn wpatrywał się w niego bez cienia emocji na twarzy, odciął się i całe jego ciało krzyczało, że Greg nie jest tu mile widziany.

- Powiedziałem wynoś się i nie chcę cię tutaj widzieć.

- Przestań, przecież wiesz, że mam rację – odezwał się po raz kolejny, ale widząc wzrok Nialla obrócił się na pięcie w stronę drzwi – przemyśl to co powiedziałem – powiedział stojąc już w progu – i wpadnij do nas, kiedy zmądrzejesz.

Niall usiadł i obrócił się w stronę okna, starając się zapomnieć o tym co przed chwilą usłyszał. Wiedział, że to bez sensu, ponieważ słowa Grega będą nieustannie rozbrzmiewały w jego głowie. Był wściekły, złość rozsadzała go od środka. Żałował, że nie zamknął się w mieszkaniu na klucz, wtedy Greg nie mógłby wejść do środka i ta cała rozmowa nie miałaby miejsca. To była jego decyzja i miał prawo zrobić to co uważał za słuszne, a w obecnej sytuacji wydawało mu się, że to najlepsze co może zrobić dla herbaciarni i dla samego siebie. Po raz kolejny usłyszał odgłos kroków i tym razem był już pewny, że to Gemma pojawiła się w mieszkaniu. Nie odwrócił się w jej stronę, nie miał ochoty na rozmowę, nie teraz kiedy cały kipiał ze złości i nerwów.

- Słyszałam, że znów kłóciłeś się z Gregiem – powiedziała dziewczyna, podchodząc do niego i siadając na biurku.

- Żadna nowość – stwierdził krótko, nie chcąc wdawać się w szczegóły, ale oczywiście to była Gemma i nie mogła odpuścić.

- Jasne, ale chyba posprzeczaliście się dość mocno, bo Greg wyszedł naprawdę wkurzony i powiedział, że powinnam przyjść z tobą porozmawiać, więc oto jestem – uśmiechnęła się do niego, ale nawet na nią nie spojrzał – więc o co poszło tym razem?

- Nie możesz odpuścić prawda? Musisz znać całą prawdę? – warknął, i wyciągnął w jej stronę dłoń z dokumentami – raz mogłabyś dać sobie spokój.

- Co to jest? – zapytała, wyciągając z środka dokumenty, przebiegając wzrokiem po tekście – Co to jest?! – zapytała po raz kolejny ze złością.

- To co widzisz – mruknął i odjechał krzesłem do tyłu, nie chcąc być blisko wkurzonej blondynki.

- Och naprawdę? Jakiś ty błyskotliwy – sarknęła, przewracając oczami – czyś ty zwariował? Kto prosił cię o coś takiego?

- Daj mi spokój Gemma, na dziś mam dosyć bezsensownych kłótni – powiedział spokojnie i wstał, chcąc pójść do kuchni, by zrobić sobie kubek mocnej, ciemnej kawy. Może chociaż to postawiłoby go trochę na nogi.

- Zapewniam cię, że to nie będzie bezsensowna kłótnia, więc obróć się do mnie w tej chwili, nie będę mówiła do twoich pleców – zażądała i zsunęła się z biurka, stając z ramionami zaplecionymi na piersi.

- Czego ode mnie chcesz?

- Właśnie o to chodzi Niall, że niczego od ciebie nie chcę! – krzyknęła rzucając w niego dokumentami – nie chcę połowy twojej herbaciarni, rozmawialiśmy o tym dawno temu, ale nie miałeś prawa decydować w pojedynkę i nie zgadzam się na to wszystko. Nie potrzebuję cię i niczego od ciebie nie chcę, a szczególnie takich zobowiązań, jak wspólny biznes!

Złapał dokumenty, które poleciały w jego stronę i zamarł słysząc co mówi Gemma. Niczego do ciebie nie chcę. Spojrzał na nią zaskoczony i nie mógł uwierzyć w to co usłyszał, nigdy nie sądził, że Gemma potrzebuje go tak bardzo jak on ją, ale nigdy w życiu nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że jest niepotrzebnym, zbędnym elementem w życiu dziewczyny. Wydawało mu się, że są przyjaciółmi, że wspierają się i są dla siebie zawsze i wszędzie.

- Wiesz co, świetnie że nareszcie to sobie wyjaśniliśmy – powiedział po chwili milczenia – przynajmniej wiem na czym stoję, a teraz jeżeli już raczyłaś tak dosadnie powiedzieć mi co czujesz, to możesz wynosić się z mojego domu i mojego życia. Proponuję zniknąć z niego raz na zawsze, teraz nareszcie będziesz mogła wrócić sobie do swojego wspaniałego Londynu i światowych przyjaciół! Widzisz uwolniłaś się od swojego największego problemu, teraz jesteś zupełnie wolna. I tak miałem dosyć twojej ciągłej obecności, gdzie nie spojrzałem wszędzie byłaś ty i twój irytujący uśmiech, męczące poczucie humoru i nudne opowieści o wielkim świecie. Nareszcie będę miał święty spokój, ulżyło mi! A teraz z łaski swojej wyjdź z mojego mieszkania i z herbaciarni, klucze możesz zostawić na blacie przy drzwiach. Żegnam – obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, kierując swoje kroki do kuchni, która była najbliżej.

- Jesteś największym palantem jakiego znam Horan! – krzyknęła za nim Gemma – I co? Tak kończymy tak? Po prostu sobie odchodzisz i mnie zostawiasz?! Kończysz naszą wieloletnią przyjaźń?

- To ty mnie zostawiłaś – powiedział, wymijając ją po czym zniknął za drzwiami sypialni, zamykając je na klucz.

***

Louis nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, po nowym roku nauczyciel którego zastępował, postanowił ostatecznie przejść na zasłużoną emeryturę, więc równocześnie to Lou dostał propozycję etatu i przyjął ją nie wahając się długo. Po kilku dniach dyrektorka zapytała, czy nie mógłby również wyskoczyć na kilka godzin do miejscowej szkoły średniej, ponieważ jeden z nauczycieli rozchorował się nagle. I chciał odmówić, ponieważ ostatnie na co miał ochotę to użeranie się z dojrzewającymi nastolatkami, ale widząc błagalne spojrzenie pani dyrektor zgodził się, a dopiero później zorientował się, że przecież do tej szkoły uczęszcza Harry, więc może będzie mógł widywać loczka częściej i mieć na niego oko przez kilka godzin dziennie.

Kręcił się po korytarzu, poznając budynek szkoły, czuł na sobie ciekawskie spojrzenia mijających go uczniów, ale nie zwracał na nich uwagi. Powstrzymał prychnięcie na widok grupy osiłków i kilku wdzięczących się do nich dziewczyn. Takie rzeczy nie zmieniały się mimo upływu lat. Gdzieś w oddali dostrzegł czuprynę loków, ale wiedział, że lepiej nie podchodzić do Harry'ego z zaskoczenia, więc pozwolił mu oddalić się i zniknąć za drzwiami biblioteki.

Nie musiał długo czekać, by zobaczyć kim są osoby którym nie podobał się Harry. Kliku chłopaków z klasy Stylesa definitywnie miało jakiś problem z samą obecnością loczka. I Lou wiedział, że nie powinien się wtrącać, w ten sposób mógł tylko zaszkodzić chłopakowi, tym bardziej, że miał być tutaj tylko przez tydzień. Jednak postanowił, że będzie odprowadzać loczka do szkoły, bo z tego co zdążył się zorientować jego zastępstwo rozpoczynało się z samego rana.

Nazajutrz wymaszerował z domu ramię w ramię z Harrym, który nie krył swojego zdziwienia na wieść o lekcjach Louisa w szkole. To co ucieszyło szatyna to brak niezadowolenia po usłyszeniu tej informacji, najwyraźniej loczek przyzwyczaił się już do jego obecności. Maszerowali razem po zaśnieżonym placu przed szkołą, by dostać się do schodów prowadzących do głównego budynku. Lou zerknął na kilku chłopaków stojących na samym szczycie. Opierali się dumnie o ścianę i zachowywali się jak królowie tej szkoły, to było tak słabe, że parsknął cicho, zarabiając krótkie spojrzenie od Harry'ego, który nie skomentował tego jednak.

Louis naprawdę zastanawiał się, czy kiedykolwiek to wszystko zmieni się, czy kiedyś znikną te sztuczne szkolne podziały na kujonów, sportowców i ofiary, czy takie cwaniaki, które potrafią tylko straszyć słabszych i wyżywać się na innych, zaprzestaną takiego kretyńskiego zachowania. Wydawało mu się, że tylko kiedyś, jeszcze za jego szkolnych lat, szkoła była małym piekłem, ale teraz widział doskonale, że nic się nie zmieniło. Weszli po schodach i nawet nie musiał patrzeć na Harry'ego, by wiedzieć, że chłopak zwolnił kroku i spuścił głowę, chcąc stać się całkowicie niewidocznym dla otoczenia, a szczególnie dla tych czterech chłopaków.

- Panowie naprawdę tak bardzo lubicie odmrażać sobie tyłki, że stoicie na mrozie? Czy może czekacie na kogoś konkretnego? Dziewczynę lub chłopaka? – uniósł brew, uśmiechając się zawadiacko do zaskoczonych nastolatków, którzy najwyraźniej na moment stracili mowę, a wyraz ich twarzy był doprawdy głupkowaty – no już, już jeśli nie czekacie tutaj na waszych ukochanych, to zmiatajcie do szkoły.

- A ty to kto? – postawił się jeden z nich – ochroniarz tej ofermy?

- Nauczyciel wychowania fizycznego i na twoim miejscu modliłbym się, żebyśmy nie spotkali się na lekcji, ponieważ wtedy to czułe określenia ofiara może zmienić posiadacza – stwierdził lekko i chwytając Harry'ego za łokieć, pociągnął go za sobą do szkoły – co to za kolesie Harry? – zapytał od razu, gdy znaleźli się w budynku, z dala od wścibskich uszu tamtej czwórki.

- Jedni z wielu – stwierdził krótko młodszy i odszedł w swoją stronę zapewne kierując się do sali, w której miał pierwszą lekcję.

Louis odprowadził go wzrokiem, myślami uciekając gdzieś daleko do swoich szkolnych lat, gdy w szkole chłopcy tacy jak Harry nie mieli życia, a najlepszą rozrywką innych było codziennie znęcanie się nad nimi i łamanie ich krok po kroku coraz mocniej. Już wcześniej był prawie pewien tego, że w szkole loczka dzieje się coś złego, jednak teraz zyskał ostateczną pewność i wiedział, że musi coś zrobić, jakoś zadziałać. Jeszcze nie wiedział, jak ale był pewien, że coś wymyśli.

***

Niall zdawał sobie sprawę, że powiedział za dużo. Nigdy nie pokłócił się z Gemmą aż tak. Jasne zdarzały im się ciche dni, pełne wymownego milczenia, ale trwały krótko, bardzo krótko. Zazwyczaj nawet nie zdążyli za sobą zatęsknić, a jedno z nich już wracało z przeprosinami na ustach i tartą czekoladową w dłoniach. Teraz czuł, że jest inaczej, gorzej, bardziej poważnie i ostatecznie. Czuł się winny, ale jednak nie do końca. Gdyby nie słowa Gemmy, nigdy nie powiedziałby czegoś tak złośliwego, ale stało się i nie mógł cofnąć czasu, by zapobiec tym wydarzeniom. Minęło już kilka dni i nic nie zapowiadało, że ktoś wyciągnie białą flagę i podda się. Może był zbyt dumny, może powinien przyjąć słowa Gemmy jak mężczyzna i nareszcie zrozumieć to co chciała mu przekazać od dawna, ale nie chciał tego, nie chciał tej gorzkiej prawdy, wolał karmić się kłamstwami, które były przyjemnie słodkie i dawały złudne uczucie bycia potrzebnym i chcianym.

Wolał żyć w kłamstwie niż przejrzeć na oczy i zobaczyć bolesną prawdę.

***

Lou ciągle ponawiał to samo zaproszenie, a Harry na pewno przestał już przejmować się jego słowami. Zazwyczaj ignorował go i wychodził z kuchni lub innego pokoju w którym znajdował się w danej chwili. Wiedział, że jest monotematyczny i loczek ma go dość, ale nadal uparcie wracał do tematu chcąc wyciągnąć chłopaka z domu chociaż na godzinę, albo nawet krócej.

Sobotni poranek był naprawdę mroźny, po przebudzeniu widział, jak śnieg błyszczy się w słońcu, które zwiastowało zimny dzień z przerażającą temperaturą poniżej zera. Dziś postanowił sobie, że za wszelką cenę uda mu się zabrać Harry'ego ze sobą. Miał cel, więc ubrał się szybko, spakował potrzebne rzeczy do sportowej torby i zarzucając ją sobie na ramię zbiegł po schodach, wchodząc szybko do kuchni, gdzie loczek szykował sobie śniadanie.

- Dzień dobry Harry.

- Dzień dobry – głos zielonookiego jak zawsze brzmiał monotonnie, a jego wzrok utkwiony był w kubku.

- Mamy dziś piękny dzień – zauważył z uśmiechem szatyn, siadając naprzeciwko niego.

- Piękny ponieważ świeci słońce, czy piękny ponieważ jest sobota? – zapytał po chwili zastanowienia Harry.

- Oba z powyższych, więc mamy podwójnie piękny dzień i trzeba to wykorzystać.

- Nie ma czegoś takiego, jak podwójnie piękny dzień – poprawił go chłopak, jedząc swojego tosta.

- Cokolwiek powiesz – machnął ręką i spojrzał na loczka z podekscytowaniem – i właśnie ty możesz sprawić, że ten sobotni poranek stanie się jeszcze lepszy.

- Ja? – zaskoczenie na twarzy Harry'ego było komiczne.

- Dokładnie tak mój drogi, czy uczynisz mi ten zaszczyt i będziesz towarzyszył mi dziś na treningu? – zapytał uroczyście, niemal podskakując z podekscytowania na swoim krześle.

- Louis, dlaczego ciągle pytasz o to samo i po co używasz takiego oficjalnego języka, jesteś śmieszny.

- O nie, nie co najwyżej jestem zabawny, ale stwierdziłbym raczej, że oczytany i stąd ten niezwykle poetycki język – poprawił Harry'ego, który uśmiechnął się delikatnie, a kąciki jego ust uniosły się ku górze, niemal niewidocznie, ale jednak.

- Czasami jesteś dziwniejszy niż ja, a to naprawdę trudne – zauważył młodszy i można to było uznać za mały żart z jego strony, więc Lou zaśmiał się cicho nim ponownie spoważniał, zastanawiając się, czy to było dobrze ukryte odrzucenie zaproszenia.

- Więc, jaka jest odpowiedź? – zapytał przygotowując się na to co zawsze – I nim zdążysz powiedzieć, tak wiem, że nie rozpoczyna się zdania od więc, ale nie o tym teraz rozmawiamy – wtrącił domyślając się, że Harry zaraz zwróci mu uwagę.

- Dobra, mam cię dosyć, jesteś męczący, irytujący i ciągle pytasz o to samo, więc pójdę z tobą jeden raz na ten głupi i nudny trening, podczas którego dzieci będą krzyczeć i piszczeć biegając za piłką i jeśli moja głowa będzie bolała i przez ciebie będę miał zepsuty cały dzień to nigdy więcej już nie wspomnisz o treningu – powiedział Harry, wstając i wpatrując się w Louisa, a raczej gdzieś gdzie Lou stał.

- Och jasne, jasne masz moje słowo, jeśli będziesz czuł się źle już nigdy ani słowa o treningach i jeśli będziesz zmęczony w trakcie to tylko jedno twoje słowo i będziesz mógł wyjść wcześniej i powiem dzieciakom żeby się zachowywały i nie były zbyt głośno i...

- Przestań mówić – rozkazał Harry – naprawdę nikt nie mówi więcej niż ty, nawet ta twoja Dama jest spokojniejsza od ciebie – powiedział i wyszedł z kuchni zostawiając osłupiałego Louisa.

Jeśli szatyn myślał, że poznał już Harry'ego to mylił się i to bardzo. Loczek był wielka zagadką którą odkrywał każdego dnia i gdy wydawało mu się, że wie o nim naprawdę dużo, nagle okazywało się w jak wielkim błędzie jest.

***

Nie mogę uwierzyć w to co zrobiłem. Zgodziłem się pójść z Louisem na trening i bałem się tak bardzo, że chciałem zabarykadować się w pokoju i nigdy z niego nie wyjść, ale później usłyszałem ciche pukanie i wiedziałem, że już czas. Pierwszy raz otaczało mnie tyle małych dzieci. Widziałem Theo i Mię, uśmiechali się i byli szczęśliwi i nawet pozostałe dzieci przedstawiły się i chciały mnie poznać. I hałas nie był przeraźliwie mocny, chociaż czasami gwizdek Louisa stawał się irytujący to jakoś mogłem to przetrwać. I wydawało mi się, że to będzie okropne przeżycie, ale myślę, że bawiłem się dobrze i może kiedyś jeśli Louis chciałby, to mógłbym powtórzyć to wyjście.

Czasami zastanawiam się czy Louis wie, że lubię spędzać z nim czas. Wydaje mi się, że jest inteligentny, więc powinien wiedzieć, ale później uzmysławiam sobie, że przecież to wcale go nie obchodzi i tylko stara się być dla mnie miły ze względu na Gemmę, ludzie czasami tak robią.

Gdy wróciliśmy do domu mama była taka szczęśliwa, jeszcze radośniejsza niż w czasie świąt, a później kiedy wyszedłem ze swojego pokoju zobaczyłem, że Louis z nią rozmawia i uśmiechają się tak jakby wydarzyło się coś niesamowicie dobrego. Nie mam pojęcia o co im chodzi i co się stało, ale kiedy zapytałem, czy ktoś widział Harry'ego, zaproponowali, że poszukają go razem ze mną i nadal uśmiechali się.

Po raz kolejny muszę to napisać neurotypowi są naprawdę trudni do zrozumienia, nawet moja mama czasami zachowuje się nieobliczalnie.

* George R. R. Martin.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro