5. "Więzy krwi nie gwarantują miłości bliźniego."*

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świętowanie śmierci Wielkiego Mistrza nie trwało długo. Samuel wiedział, że templariusze nie są tacy głupi i szybko znajdą sobie kolejnego przywódcę. Spodziewał się, że będzie to Michael, Frederick, nawet ten łamaga Teodor, którego wszyscy musieli ratować albo Robert, który ponoć nie potrafi się kłócić. Przynajmniej tak mówił ich już świętej pamięci szpieg.
Był bardzo ciekawy, kto zostanie jego przyszłym celem i wręcz nie mógł się doczekać listu na swoim biurku, w którym zapisane jest imię i nazwisko jego wroga.
Wziął łyk bursztynowego napoju, zawierający około czterdzieści procent alkoholu i wszedł do swojego jak zwykle czystego i pachnącego świeżością biura. Nie zdziwił się, kiedy ujrzał swoją żonę, stojącą przy oknie, która spojrzała na niego, kiedy tylko otworzył drzwi.
- Znów pijesz? - spytała, spoglądając na szklankę, którą trzymał w ręku. Samuel nie odpowiedział, a jedynie wziął ostatni łyk whisky i odłożył szklankę z powoli roztapiającym się lodem na biurko.

- Czyżby jakieś nowe wieści? - spytał, spoglądając na ozdobną kopertę, która leżała idealnie na środku biurka. Scottowi oczy zalśniły na myśl, że może w końcu się dowie jakiego kolejnego idiotę postawili na dowódcę tego ich zakonu idiotów.
- Nie wiem, nie sprawdzałam. Koperta jest zaadresowana do ciebie. - odpowiedziała kobieta.

Mężczyzna podszedł na tył mebla i wziął kopertę do ręki. Otworzył i ją i wyjął z niej mały, ozdobny papier, na którym tekst był zapisany odręcznie piórem z czarnym tuszem. Uśmiechnął się lekko pod nosem, jeżdżąc wzrokiem po literach ułożonych w słowa, słowach ułożonych w zdaniach, zdaniach ułożonych w jeden spójny tekst. 

W pewnym momencie, zbladł i przeczytał treść listu jeszcze raz, ledwo trzymając go w dłoniach. Z trudem przełknął ślinę i podał kartkę swojej żonie, widząc jej zaciekawioną minę, po czym podparł się rękoma o biurko z szoku, jakiego doznał. Emily po przeczytaniu wiadomości, westchnęła głęboko i odłożyła papier na ciemnym meblu.

- On... żyje... - powiedział Samuel, siadając w fotelu, po czym spojrzał na swoją żonę. - Nasz syn żyje i został przywódcą templariuszy...

- Zgadza się. - odpowiedziała Emily, jeszcze raz spoglądając na kartkę papieru.

- Jakim cudem o niczym nie wiedzieliśmy? Jak udało mu się przed nami ukryć przez tyle lat? - Scott mamrotał pod nosem pytania, na które Emily krótko odpowiedziała.

- Najwyraźniej nie doceniłeś jego sprytu.

- Miał tylko pięć lat kiedy uciekł! Nie miał prawie żadnych szans przeżyć tamtą zimę! - krzyknął Samuel, zrywając się z krzesła.

- A wy nie byliście w stanie znaleźć zwykłego pięciolatka! - odkrzyknęła Emily, wywołując u swojego męża zmieszanie, po czym wyszła z pokoju.

Na całym korytarzu było zamieszanie. Każdy miał ręce pełne roboty i chciał ją wykonać jak najszybciej. Przez całe to zamieszanie Edith, która jeszcze się nie zapoznała z całym budynkiem, ledwo co trafiła do nowego gabinetu Edwarda. Kiedy tylko zamknęła drzwi, cały hałas z zewnątrz nagle ucichł. Dziewczyna rozejrzała się po pokoju. Ciemne meble dookoła, pomalowane na beżowo ściany i lekkie poranne promienie słońca wpadające do środka dodawały ciepła i poczucia bezpieczeństwa w pomieszczeniu. Na środku stało drewniane biurko koloru pozostałych mebli, przy którym stał jej brat.

- Głośni są, co nie? - odezwał się Edward z lekkim uśmiechem, widząc Edith, po czym kucnął i zaczął się przyglądać dolnej części blatu mebla. - Z pewnością byliby głośniejsi niż kibice na stadionie narodowym podczas ważnego meczu.

Młodsza z rodzeństwa podeszła do swojego brata i zajrzała na to co robi. Edward przejechał palcami po dole blatu, gdy nagle coś wyczuł i pociągnął za to. Nagle w meblu po ich lewej stronie wysunęła się jedna z szuflad. Mężczyzna podniósł się i podszedł do niej znajdując w szufladzie urządzenie do wpisywania kodu. Szybko wcisnął odpowiednie przyciski, po czym nagle otworzyła się jedna szafka.

- Wow... - zdołała jedynie wydusić dziewczyna zauważając w szafce prawie całą kolekcję małej broni palnej. - Ile zajęło montowanie tego wszystkiego i zdobycie całej tej broni?

- Nie wiem. To wszystko było już tu zanim tu trafiłem. - odpowiedział, podchodząc do szafki i wybrał jeden z pistoletów. Sprawdził magazynek i schował go za pas. - Lepiej też coś weź. Dzisiejsza misja różni się trochę od pozostałych. Jak już się ogarniesz, widzimy się w garażu

Edith uśmiechnęła się, nie mogąc się doczekać tak samo jak Edward. Była bardzo ciekawa jak będzie to wszystko wyglądać i co się może stać. Uśmiechnęła się szeroko, będąc gotowa na prawie wszystko.

Prawie...

Edith po słowach "widzimy się w garażu" nie sądziła, że tym garażem będzie ogromna podziemna hala. Długo jej zajęło szukanie wejścia do garażu, dopóki nie spotkała jednego z templariuszy, a był nim Robert Roy, który zaprowadził ją do windy. Tam kiedy spojrzała przyciski od pięter zaczęła się zastanawiać jakim cudem ten budynek może mieć aż tyle podziemnych pięter? Nieważne. Ważne jest teraz to, aby odnaleźć Edwarda i pojechać na jej pierwszą grupową misję w gronie templariuszy.

Kiedy drzwi windy się otworzyły Edith ujrzała wcześniej wspomnianą halę. Odszukanie bruneta nie było trudne. Już podczas wykonywania pierwszych kroków wgłąb oświetlonej białymi lampami hali ujrzała wysoką sylwetkę brata. Kiedy tak do niego podchodziła zastanawiała się ile on może mieć wzrostu. Dwa metry? Może więcej? Mogło się jej jedynie wydawać przy jej niecałym metrze sześćdziesiąt. Westchnęła cicho, myśląc o tym, że nie będzie mogła dotknąć jego zapewne pustystych, grubych włosów, których loki dodawały jeszcze więcej objętości i puszystości.

Kiedy podeszła ten się nie odwrócił w jej stronę. Nie zauważył jej, oglądając coś na swoim telefonie i uśmiechając się pod nosem. Zdecydowanie można było zauważyć, że powstrzymuje śmiech. Chrząknęła znacząco, że Edward aż podskoczył z zaskoczenia, chowając telefon do kieszeni kurtki.

- Edith! Nie zauważyłem cię! - powiedział starszy Scott, drapiąc się po karku. Nagle identyczny głos odezwał się z kieszeni jego kurtki:

- HA! Kij wam w dupę leszcze! To on mnie kochał! Nic nie dostaniecie! Możecie się pożegnać ze swoimi marzeniami!

Edward natychmiast wyłączył telefon i nastała niezręczna cisza. Bardzo niezręczna.

- Czy to był twój głos?

- Nie, skądże. - odpowiedział natychmiast jej starszy brat i znowu nastała cisza, którą po chwili przerwał. - Tak to byłem ja. Proszę nie wnikaj.

- Nawet nie zamierzam. - odpowiedziała nieśmiale Edith. Cóż, sytuacja w jakiej się znaleźli nie należała do najlepszych, jednak pisk opon wyjeżdżającego samochodu wybudził rodzeństwo z transu i wsiedli do ciemnosrebrnego Jeepa, którym natychmiast ruszyli na miasto.

Szare chmury nadawały klimatu w jakiej znalazła się grupa templariuszy rozproszona po całej dzielnicy. Zorganizowanie i subordynacja każdego biorącego udział w misji wręcz zachwycało Edith. Podczas drogi mogła dostrzec kilka vanów i innych pojazdów, w których byli ludzie, z którymi miała teraz współpracować. Każdy wiedział co i jak robić, a ona? Co jeśli zawiedzie? Gdyby kiedyś ktoś powiedział jej, że będzie walczyć przeciwko asasynom wraz z templariuszami z jej bratem na czele, wyśmiałaby go. A co jeśli będzie musiała zabić i się zawaha? Nagle poczuła lekkie uderzenie na plecach.

- Oddychaj. - usłyszała zza pleców znajomy głos. Nie, nie był to Edward. Spojrzała za siebie i ujrzała twarz Michaela. Właściwie to najpierw ujrzała jego tors, a jego twarz ujrzała, dopiero kiedy podniosła głowę. - Nikt nie chce, abyś nam zdechła na pierwszej misji, tak samo jak nikt nie chce Edwarda za kierownicą Jeepa od Louisa.

- Dlaczego nikt nie chce go za kierownicą?

- Bo odebrał nam tym marzenia. - wymamrotał, wyglądając na główną ulicę, po czym poklepał ją po ramieniu i zaczął odchodzić wgłąb bocznej uliczki, na której się znajdowali. - Misja zaraz się zacznie, przygotuj się.

Edith przełknęła ślinę sięgając za pas. Pistolet był na swoim miejscu. Ruszyła uliczką jak wskazał jej Edward. Jej zadaniem jest, aby żaden z celów nie zdołał tędy uciec. Proste, prawda? Cóż, drogi Edwardzie wszystko byłoby o wiele prostsze, gdyby uliczki nie były tak ciemne i poplątane oraz gdyby Edith nie czuła na sobie czyjegoś wzroku. Odwróciła się za siebie. Ujrzała tylko pustą brukowaną uliczkę i kilka wypalonych papierosów na ziemi. Mimo wszystko dalej czuła się obserwowana przez co poczuła nieprzyjemny dreszcz. Przypomniała sobie o dachach, uniosła głowę i natychmiast odskoczyła, widząc lśniące ostrze tuż przed swoją twarzą. Prawie straciła równowagę, lecz złapało ją silne ramię, a na szyi w miejscu tętnicy poczuła zimno stali. Człowiek, który skoczył na nią z dachu odwrócił się w jej stronę i rozpoznała w nim jednego z templariuszy, dopóki jego twarz nie rozwaliła kulka wystrzelona z pistoletu. Po niecałych dwóch sekundach ostrze przy szyi dziewczyny upadło na ziemię, a ręka na jej ramieniu rozluźniła się. Takim oto sposobem obu napastników leżało martwych na ziemi. Spojrzała w stronę, z której dobiegły strzały i ujrzała tylko ruch czyjeś sylwetki. Zaczęła za nią biec lecz zniknęła z jej oczu. Westchnęła i wróciła do patrolowania, słysząc już odgłosy walki na głównej ulicy.

Co do odgłosów walki to nie ma co zbytnio mówić. Doszło do starcia między zgromadzeniami, a wśród tych walk znajdował się Edward. Zignorował kilka drobnych ran, które zdążył już zdobyć i rozejrzał się w poszukiwaniu kolejnej swojej ofiary. Ujrzał jednego z asasynów, wychodzącego z samochodu, więc pobiegł w jego stronę, robiąc z niego swój cel. Ten jednak zauważył go i zaczął uciekać w węższe ulice.

Kiedy znaleźli się już daleko od miejsca głównej walki, uciekinier nagle zatrzymał się i odwrócił w stronę młodego Scotta. Ten zamarł w miejscu i zbladł. Asasyn zdjął kaptur. Edward ujrzał twarz Samuela.

- Nie spodziewałeś się takiego zwrotu akcji? - zaśmiał się starszy i sięgnął za pas. Zszokowany i blady Edward dalej stał w miejscu nieruchomo. Wiedział, że jeszcze spotka swojego ojca, jednak nie spodziewał się tego tak szybko. - Jak widzę wieść, że żyjesz i jesteś nowym tym waszym Wielkim Mistrzem jest prawdą. Szkoda, gdybyś zmarł tak szybko jak nim zostałeś.

W tym momencie Samuel wydobył zza pasa pistolet i rozległ się strzał.

~~~~~~~~~~~~
*Cytat: Stieg Larsson

Cieszcie się, że chociaż na chwilę mi wena i chęć pisania tego wróciła

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro