boski rodowód jungkooka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wieczorem, już po kolacji, odbywało się tradycyjne obozowe ognisko. Herosi z wszystkich domków zgromadzili się w kamiennym amfiteatrze na wspólne śpiewanie, prowadzone przez dzieci Apolla, tym razem szczególnie głośne i rozentuzjazmowane za sprawą zwycięstwa w turnieju łucznictwa.

Jimin przez całą kolację obserwował spod byka uśmiechniętego blondyna, który tego popołudnia pokonał Hobiego, bardziej chyba przejęty przegraną przyjaciela, niż on sam. Kiedy przenieśli się do amfiteatru, sytuacja wcale nie uległa poprawie, aż nawet Jungkook odczuł, że powinien jakoś spróbować złagodzić jego chmurny nastrój.

- Przecież to nie ostatni taki turniej – powiedział, obserwując jak Jimin gniewnie zajada się orzeszkami. – Hobi jeszcze nie raz zwycięży – starał się mówić pocieszającym tonem, ale kolega tylko prychnął na te słowa, wzroku nie odrywając od podrygujących w takt muzyki dzieci Apolla.

- Kiedy tu zupełnie nie o to chodzi! – wybuchnął, wymachując ręką i przy okazji obsypując orzeszkami siedzącego obok Namjoona, który z kolei w ogóle nie wyglądał na zdumionego gradowym nastrojem kolegi. Zebrał kilka orzeszków ze swojej pomarańczowej koszulki i władował je do ust.

- Jimin ma rację – stwierdził, spoglądając w tym samym kierunku, co Park. W pobliżu dzieci Apolla swoje miejsca zajmowały też inne domki olimpijskich bogów. Atena, Afrodyta, Demeter, Hermes, Dionizos, nawet Hefajstos. Nie brakowało też Aresa. Choć obozowicze z tego domku starali się sprawiać wrażenie wojowniczych buntowników, przepełnionych żądzą mordu, nawet oni nie stronili od zabawy w najsławniejszym gronie. Mieszkańcy pozostałych domków rozproszeni byli po różnych częściach amfiteatru, nie tworząc jednej zwartej grupy, jakby nie do końca znali swoje miejsce w tej obozowej hierarchii. – Zawsze to samo. – Namjoon zdjął kilka kolejnych orzeszków ze swojej koszulki.

- To znaczy? – zapytał Jungkook, wspominając, że na arenie Yoongi powiedział coś podobnego. – Zawsze Apollo wygrywa?

- Ejże, trochę wiary w syna słońca! – wtrącił się Hoseok, który właśnie do nich dołączył, niosąc w półmiskach owoce i więcej orzechów. – Tak naprawdę wciąż mam przewagę – dodał pogodnym tonem, częstując kolegów zdobytymi przekąskami.

- Dwadzieścia siedem do dwudziestu sześciu? – zapytał Namjoon, na co Hobi skinął głową.

- Zacznę się martwić dopiero przy następnej przegranej – stwierdził, wzruszając ramionami. Jungkook wytrzeszczył oczy.

- Wygrałeś z tym kolesiem już dwadzieścia siedem razy?! – zawołał z niedowierzaniem, na co Hobi się roześmiał, trochę jednak zakłopotany gwałtowną reakcją nowego kolegi. Nigdy nie był dobry w reagowaniu na podziw ze strony innych ludzi.

- Tak, a te pajace i tak wysławiają go pod niebiosa – fuknął Jimin, zaciskając usta i wspierając twarz na dłoniach. – Kiedy Hobi wygrywa, ich to w ogóle nie interesuje. Sami wyprawiamy mu imprezę.

- Przynajmniej świętuję w doborowym towarzystwie – odparł Hoseok, nie dając się zgasić przez jiminowy podły humor.

- Kto tutaj mówi o świętowaniu beze mnie? – odezwał się nowy głos. Wszyscy unieśli głowy i spojrzeli na nadciągającego z przeciwległej strony amfiteatru Seokjina.

- Jak się sprawy mają w olimpijskim obozie? – zapytał Namjoon, strzepując pokruszone orzeszki z ławki obok siebie, żeby zrobić miejsce dla kolegi. Seokjin machnął lekceważąco ręką, jakby nawet nie było o czym opowiadać.

- Celebrują w ułudzie własnej zajebistości – odparł, opadając na ławkę. – Czyli bez zmian.

- Seokjin jest naszym łącznikiem – wyjaśnił Namjoon, widząc zagubioną minę Jungkooka.

- I tak nikt tutaj nie bierze mnie na poważnie, więc zdobywanie informacji naprawdę nie jest trudne – skwitował najstarszy, sięgając po kiść winogron. – Poza tym, oni mnie potrzebują. Nikt nie opowiada takich żartów, jak Kim Seokjin – dodał przesadnie chełpliwym tonem.

- Czyli boleśnie wręcz kiepskich? – Yoongi jak zwykle zjawił się niepostrzeżenie, strasząc przy tym Jungkooka. Seokjin zmarszczył brwi i zamachnął się winogronem, ale nim doleciało do celu, syna nocy już tam nie było. Siedział dwa rzędy niżej, spoglądając na wielkie ognisko, jak gdyby nigdy się stamtąd nie ruszył. Jungkook nie był pewien, czy tylko mu się zdawało, czy też naprawdę po zmroku Yoongi wyglądał i ruszał się inaczej. Jakby noc dodawała mu energii.

- Niech no tylko nadejdzie kolejne zdobywanie sztandaru – odezwał się Jimin. – Zmiotę każdego bufona, który mi wejdzie w drogę.

- A ja ci w tym pomogę. – Jungkook po raz kolejny podskoczył w miejscu na dźwięk niespodziewanego głosu tuż nad swoją głową. Zerknął przez ramię, na moment spotykając się spojrzeniem z tym dziwnym chłopakiem od Hekate, którego widywał dotąd tylko przy posiłkach.

- No proszę, nasz honor leży w rękach magicznego tęczowego duetu, wybornie – skomentował Seokjin nieco złośliwie, ale umilkł krzyżując spojrzenia z Taehyungiem.

- Mów co chcesz, akurat ten duet nie ma sobie równych w walce – powiedział Hobi, na co zadowolony Jimin pokazał mu uniesiony w górę kciuk. Następnie Park zwrócił się do Jungkooka.

- Mam nadzieję, że nie okażesz się być synem którejś z olimpijskich dam – powiedział. Sześć par oczu znów wpatrzyło się w najmłodszego kolegę. Jeon przełknął ślinę.

- A jeśli tak by się stało? – zapytał z wahaniem, niepewny czy chce znać odpowiedź.

- Wtedy Jimin osobiście się ciebie pozbędzie – odparł złowieszczo Seokjin. – Wsadzi cię na swojego ulubionego pegaza i odbędziesz długą podróż w poszukiwaniu drugiego końca tęczy.

- Podobno koniec tęczy nurza się w wodach Styksu – dodał Yoongi, który niepostrzeżenie znów znalazł się tuż obok Seokjina. – Może Jimin zafunduje nam wycieczkę krajoznawczą po Podziemiu?

Syn Iris już otworzył usta, żeby jakoś to skomentować, kiedy znów odezwał się Seokjin, naraz poważniejąc.

- Wszyscy się już nad tobą zastanawiają – mówiąc to, wskazał Jungkookowi gestem głowy obecnie bawiących się hucznie herosów po drugiej stronie amfiteatru. Najmłodszy poczuł, jak go pieką uszy. Nie lubił być w centrum uwagi, zwłaszcza wśród obcych sobie ludzi. – Minho miał nadzieję, że może będzie cię miał u siebie. Musiałem go uświadomić, że nie ma szans, bo to twoja matka jest tu boską stroną rodowodu.

- Masz już może jakiś pomysł, kim mogłaby być? – Jungkook spojrzał z nadzieją na Seokjina.

- Oczywiście. – Najstarszy uśmiechnął się szeroko. – Myślę, że jesteś synem Afrodyty! Popatrzcie tylko na tę śliczną buzię. Co prawda... może powinieneś być bardziej wygadany, ale tego na pewno można się nauczyć. No i bogini piękności zdarza się zapomnieć, że ma dzieci...

- Seokjin, skończ – przerwał mu Jimin, który wciąż nie był w nastroju do żartów. – To poważna sprawa. Ja też o tym myślałem i mam pewien pomysł. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy nie jesteśmy braćmi... ale co powiedzcie o Hebe?

- To mogłoby mieć sens – odpowiedział Namjoon i z pytaniem w oczach zwrócił się do Jungkooka. – Musisz nam powiedzieć, w czym jesteś dobry. To zawsze pomaga w dojściu do jakich wniosków. Na przykład dzieci Demeter świetnie radzą sobie z roślinami, potomkowie Ateny są naprawdę mądrzy, a gdybyś zobaczył, co potrafią stworzyć ci od Hefajstosa! Są niesamowici.

- Dobry? – Jeon zamilkł na dłuższą chwilę. Czuł, że wszyscy się w niego wpatrują i przez to nie mógł się skupić. W czym mógł być dobry? Na pewno nie był dzieckiem Demeter, patrząc, jak kończyły wszystkie roślinki, które próbował trzymać w swoim pokoju. – Nie wiem. Zazwyczaj ze wszystkim sobie radzę, ale to nic specjalnego. A jakie są dzieci Hebe?

- Jej dzieci są dobre... w byciu dobre – zaśmiał się Hoseok. – To jedni z najmilszych ludzi, jakich znam.

- A może Nike? – z wahaniem zapytał Jimin. – Chyba lubisz rywalizację, prawda?

- Ale dzisiejsza przegrana go nie ruszyła – zauważył syn bogini księżyca. – Wiesz, że to dzieci zwycięstwa, przegrywanie kompletnie wyprowadza je z równowagi.

- Chyba nie miałem szans wygrać – zaśmiał się niezręcznie najmłodszy.

- Jungkook, a może tata mówił coś o twojej mamie? – Namjoon rzucił mu pytające spojrzenie.

- Tata chyba wciąż jest bardzo zakochany. – Jeon uśmiechnął się na myśl o swoim rodzicu. – Zawsze opowiadał, że była najlepszym, co go w życiu spotkało. Nazywał ją boginią... – zamyślił się na chwilę. – Cóż, teraz to ma więcej sensu. Ale nie, nigdy nie mówił o niej nic konkretnego, poza tym, że na pewno bardzo mnie kocha.

- Czyli coś, w co każdy z nas chciałby wierzyć... – mruknął Yoongi, nieszczególnie przekonany słowami najmłodszego.

- Mnie dziwi jedno... - odezwał się Seokjin, wskazując na Jungkooka. – Jego absolutny brak zdziwienia. Żebyście go tylko widzieli, jak oprowadzałem go po obozie! Jasne, oglądał się za driadami czy satyrami, ale nawet nie zadawał pytań, akceptował wszystko, co zobaczył i usłyszał.

- Pamiętam mój pierwszy dzień w obozie – powiedział Hoseok, uśmiechając się do własnego wspomnienia. – Byłem przekonany, że to jeden wielki przekręt, w który matka postanowiła mnie wrobić. – Chłopak zaśmiał się w ten swój sympatyczny sposób, teraz jednak nieco mniej promienny, jakby późna pora tonowała odrobinę jego zwyczajową żywiołowość. – Przez dobry tydzień czaiłem się na satyrów, próbując któregoś przyłapać na zdejmowaniu kostiumu...

- Tak, i w końcu niemal oskarżyli cię o prześladowanie – wtrącił Yoongi, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.

- Sam nie byłeś lepszy, wampirze – zaśmiał się Jimin lekko złośliwie. Po czym, patrząc na Jungkooka, dodał – Yoongi dał się poważnie skaleczyć na pierwszej lekcji szermierki, bo broń na letnim obozie oczywiście nie może być prawdziwa.

- Przynajmniej nie wyrwałem garści sierści satyrowi, który grał z nami w siatkówkę! – próbował się bronić syn nocy, a wszyscy zaśmiali się z wypadku Hobiego.

- Co dziwnego jest w satyrach? – zapytał Jeon, kiedy reszta przestała się śmiać. Nie rozumiał, dlaczego Hoseok był do tego stopnia zdziwiony ich obecnością, kiedy pierwszy raz trafił do obozu.

- A jak często widzisz facetów z kozimi nogami i bez spodni?

- Codziennie...? – najmłodszy wciąż nie rozumiał, w czym problem i dlaczego wszyscy spojrzeli na niego dziwnie.

- Chcesz powiedzieć, że widziałeś ich wcześniej? Zanim trafiłeś do obozu? – zapytał w końcu Jimin.

- No tak. Wracając ze szkoły przechodziłem zawsze przez park. Nietrudno tam było zobaczyć satyra. Nie wiedziałem co prawda, że tak się to nazwa. Bawił się w berka, z dziewczynami, które później znikały w drzewach. To chyba driady? – Jungkook zaczął opowiadać z przejęciem, ale kiedy zobaczył, że wszyscy mają jeszcze bardziej zdziwione miny, zamilkł. – No co? – zapytał głupio.

- Nie powinieneś widzieć takich rzeczy. Większość z nas ma różne dziwne wspomnienia, które stały się oczywiste dopiero kiedy tu trafiliśmy. To wina Mgły. Ona sprawia, że wszystkie niezwykłe rzeczy przybierają formę, którą da się wytłumaczyć rozumem. Zamiast kopyt i kozich nóg większość ludzi widzi ekscentrycznego pana w spodniach ze specyficznego, włochatego materiału i śmieszne buty, albo coś w tym guście. – Hoseok był bardzo zmieszany ich odkryciem. – Wow, wygląda na to, że całkowicie widzisz przez Mgłę.

- To czyni cię dość wyjątkowym, nawet wśród herosów – powiedział Namjoon, przyglądając mu się z zamyślonym wyrazem twarzy. – Mgła ma za zadanie działać na zwykłych śmiertelników, ale półbogowie, póki nie uświadomią sobie, kim tak naprawdę są, też bardzo często dają się jej zwieść. Dzięki temu łatwiej im jest poradzić sobie z nieprawdopodobną rzeczywistością, która ich otacza, a która dla wszystkich wokół brzmi co najwyżej jak wybryk dziecięcej wyobraźni. Oczywiście nasze umysły są dużo bardziej odporne na ten rodzaj magii, więc w bliskim kontakcie z satyrem pewnie każdy z nas zorientowałby się, że coś jest nie tak. Ale z daleka raczej pozwolilibyśmy Mgle nas wyręczyć i podsunąć nam jakieś logiczne wytłumaczenie. – Wskazał ręką siebie i swoich przyjaciół. – My wszyscy też nieświadomie korzystaliśmy z pomocy Mgły, nim trafiliśmy do obozu. No może prócz...

Wszystkie spojrzenia skierowały się na Taehyunga, który teraz nie siedział już rząd wyżej, zamiast tego niepostrzeżenie materializując się tuż obok Jungkooka. Jego duże, dziwne oczy przez chwilę przyglądały mu się z zaciekawieniem. A potem Taehyung pokręcił głową.

- Nie jesteś synem Hekate – zawyrokował, nie przestając jednak intensywnie się w niego wpatrywać. Jungkook dostrzegł w jego oczach psotne iskierki.

- Jestem za mało magiczny? – zapytał, unosząc brew, a w jego głosie pobrzmiała nieco wyzywająca nuta, która zdziwiła nawet jego samego. Taehyung zaśmiał się krótko, ale nie odpowiedział. Jeszcze przez chwilę mierzył Jungkooka wnikliwym spojrzeniem, po czym odwrócił wzrok i zapatrzył się w ognisko.

Młodszy skorzystał z okazji, żeby się mu przyjrzeć. Taehyung wciąż był dla niego najbardziej tajemniczą postacią spośród całej poznanej paczki herosów. Poza tamtym pierwszym osobliwym spotkaniem, kiedy syn Hekate rzucił na Jungkooka podstępny magiczny urok (a przynajmniej tak twierdził Jimin), nie mieli wielu okazji do interakcji. Taehyung co prawda zjawiał się na wspólne posiłki, zawsze zajmując swoje stałe miejsce po przeciwnej stronie stołu, nigdy jednak nie odnosił się bezpośrednio do nowego kolegi, wykazując zerowe zainteresowanie jego osobą. Jungkook z kolei przeciwnie, był bardzo ciekaw i często obserwował go po cichu, mając nadzieję, że nikt nie zauważy.

Taehyungowi zresztą ciężko się było nie przyglądać. Po prostu było w jego prezencji coś magnetycznego, co sprawiało, że wiele głów odwracało się za nim, kiedy szedł między stołami jadalni. Głowa Jungkooka nie była w tym przypadku wyjątkiem. Od pozostałych herosów różnił się on jednak tym, że znał sekret taehyungowego uroku.

Seokjin wyjawił mu tę tajemnicę poprzedniego dnia, podczas oprowadzania nowego kolegi po terenie mieszkalnym obozu.

- Widzisz tamtego chłopaka? – zapytał wtedy, zatrzymawszy się w pobliżu domku przypominającego miniaturkę średniowiecznego zamku, siedzibę dzieci Hekate. Jungkook spojrzał we wskazanym kierunku.

- Którego? – Wokół domku kręciło się co najmniej sześć osób.

- Tego, który wygląda jakby był najpiękniejszym herosem, jakiego w życiu widziałeś – odparł niecierpliwym tonem Seokjin.

- Aaach, tego – mruknął Jungkook, natychmiast wychwytując wzrokiem stojącego bokiem do nich chłopaka. Syn Hekate miał ciemne włosy, z tyłu niemal sięgające karku oraz długi kolczyk z zielonym kamykiem, zwisający z jednego ucha i kołyszący się migotliwie wraz z każdym ruchem głową. Z profilu twarz herosa sprawiała wrażenie surrealistycznie wręcz pięknej i Jungkook mógł się tylko zastanawiać, jak wobec tego wyglądała przodem. Opis Seokjina był naprawdę trafny.

- Przy nim też lepiej uważaj – poradził Kim, na powrót koncentrując na sobie uwagę młodszego.

- Jest niebezpieczny? – zapytał, tym razem z dużo większą łatwością wyobrażając sobie skryte gdzieś za piękną fasadą zagrożenie, niż to miało miejsce w przypadku Jimina. Taehyung nie wyglądał na osobę, z którą warto zadzierać. Seokjin jednak pokręcił głową.

- Raczej nadwrażliwy – skorygował, a kiedy uzyskał oczekiwaną zdumioną reakcję, przybrał konspiracyjną minę. – Na punkcie swojego wyglądu.

- Wyglądu?! Przecież wygląda świetnie! – zdumiał się Jungkook, nie wyobrażając sobie jak ktoś taki mógłby mieć kompleksy tego typu.

- Ciszej, bo cię usłyszy! – rzucił Kim ostrym tonem. – To dla niego drażliwy temat...

- Dlaczego?

- Bo widzisz... - Seokjin swoim zwyczajem objął Jungkooka ramieniem i zniżył głos do szeptu, jakby wyjawiał mu największy sekret świata. – Niektóre dzieci Hekate są tak naprawdę koszmarnie szkaradne... Ale dzięki magii potrafią stworzyć pewną iluzję, tak że ludzie wokół widzą ich inaczej, niż jest w rzeczywistości. – Umilkł, czekając aż sens jego słów dotrze do zdumionego Jungkooka. Kiedy to się stało, Jeon zrobił wielkie oczy i zerknął ponad ramieniem kolegi, wzrokiem wyłapując pięknego herosa.

- Więc on tak naprawdę nie...? – Jungkook nie dokończył zdania, widząc jak Seokjin kiwa głową ze współczującą miną.

- Ale nigdy mu nie mów, że o tym wiesz – nakazał stanowczym tonem. – Taehyung może i zgrywa pewnego siebie, ale to wszystko tylko pozory. Nie chciałby, żeby ktoś znał jego sekret. Powiedziałem ci, bo wiem, że zachowasz się w porządku.

Jungkook bardzo wziął sobie do serca te słowa i od tego czasu po cichu obserwował syna Hekate, rozmyślając o jego sytuacji.

Również teraz, siedząc przy ognisku i przypatrując się twarzy kolegi, wspominał słowa Seokjina i zastanawiał się, jak to w ogóle możliwe, że wyczarowana przez Taehyunga iluzja była tak perfekcyjna i bezbłędna. Pomarańczowa poświata bijąca od centrum amfiteatru malowała na jego policzkach tajemnicze blaski i cienie, a zielony kamyk kolczyka migotał dziwnie, jakby emanując własnym, wewnętrznym światłem. Muśnięte kolorem ognia włosy wpadały mu do oczu i łagodnie kręciły się na końcówkach, dodając herosowi młodzieńczego uroku. Kąciki ust delikatnie wykrzywiały się w dół i w tym nieznacznym detalu tkwiła jakaś wielka melancholia, obok której Jungkook nie potrafił przejść obojętnie.

Taehyung był piękny.

I musiał być chyba naprawdę potężnym herosem, skoro potrafił stworzyć coś takiego.

Jednak mimo oczarowania jego prezencją, Jungkook nie mógł pozbyć się dręczącego uczucia, że to wszystko jest bardzo nie w porządku. Że Taehyung nie powinien się wstydzić swojego prawdziwego wyglądu i ukrywać tego, kim naprawdę jest.

A kiedy syn Hekate oderwał wzrok od ogniska i posłał koledze pytające spojrzenie, Jungkook podjął decyzję.

Zamierzał pokazać Taehyungowi, że prawdziwe piękno tkwi nie na zewnątrz, ale w głębi ludzkiego serca. I każdy jest piękny na swój sposób.

Nawet zakompleksiony syn bogini magii.

~*~

Jak myślicie, czyim synem jest Jungkook? ^^

To ostatni update na najbliższy czas, trzymajcie się!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro