strzeż się tęczowej fortecy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Seokjin miał wszelkie powody, żeby uznać ten dzień za udany.

Słońce świeciło pięknie, muskając swoim złotym światłem łąki i pagórki, odbijając się od rozmigotanej tafli wody w oddali. Wiatr mierzwił włosy i przyjemnie chłodził twarz, łagodząc początki letniego upału. Weranda Wielkiego Domu skrzypiała sennie, cicha i rozkosznie opustoszała.

Pusty był też ulubiony wiklinowy fotel pana D.

I Seokjin naprawę nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał z takiej okazji.

Rozparł się na nim wygodnie, długie nogi kładąc na niewielkim stoliku, przy którym przeważnie rozgrywały się karciane potyczki. Jeśli dodać do tego też chłodną lemoniadę z kolorową palemką (do której wcale nie dolał dwóch czy trzech kropel wykradzionej po cichu ambrozji) i zupełny brak żywej duszy w pobliżu, można bez trudu sobie wyobrazić, że tego letniego przedpołudnia Seokjin czuł się jak młody bóg, pan całego tego urokliwego przybytku. I choć było w tym tylko ćwierć prawdy, wystarczyło, żeby wprawić go w wyśmienity wprost humor.

Seokjin upił łyk lemoniady, która podejrzanie zbliżała się smakiem do jego ulubionego lodowego deseru, przymknął oczy i westchnął nad własnym geniuszem. Zdołał się brawurowo wykręcić z porannych ćwiczeń, podobnie jak ze sprzątania w domku. Tyche musiała sprzyjać jego wybrykom, bo nawet Wielki Dom okazał się tego dnia pusty i zapraszający, jakby tylko czekał aż Seokjin się w nim rozgości. A kimże on był, żeby nie skorzystać z takiego zaproszenia? Na horyzoncie nie było ani Chejrona, ani pana D., ani nawet Argusa, który może i milczał przez większość czasu, ale Seokjin był pewien, że co najmniej jedno z jego tysiąca niebieskich oczu zawsze go ocenia.

Ale teraz miał spokój. Miał werandę, lemoniadę, palemkę i fotel pana D. Absolutnie nic nie było w stanie zepsuć mu nastroju.

Nic, prócz ogromnego cienia, który właśnie przesłonił mu słońce i nieprzyjemnego głosu, który rozległ się tuż przy jego uchu.

- Wygodnie ci? – zapytał pan D., stając nad Seokjinem z rękami wspartymi na biodrach i miną daleką od przyjaznej. Czyli swoją normalną miną.

No i już po szczęściu. Seokjin upił jeszcze jeden łyk swojej lemoniady, po czym posłał naburmuszonemu bożkowi jeden ze swoich czarujących uśmiechów.

- Bardzo – odparł. Był gotów na bitwę, potyczkę słowną, może nawet małą demonstrację boskich mocy, gdyby udało mu się wystarczająco sprowokować pana D. Ten jednak najwyraźniej nie był w nastroju, bo jedynie zamachnął się i kopnął fotel swoją krótką, tłustą nóżką, sprawiając, że Seokjin w jednej chwili wylądował na drewnianej podłodze werandy.

- To dobrze, bo już nigdy tu nie usiądziesz, gówniarzu – warknął pan D., zajmując wolne miejsce, a lemoniada w szklance w mig zmieniła się w dietetyczną kolę z podzwaniającymi orzeźwiająco kostkami lodu. Seokjin, rozczarowany, pozbierał się z podłogi i już zamierzał umknąć przed zirytowanym wzrokiem boga, kiedy ten machnął ręką w stronę drzwi do wnętrza domu. – Nowy dzieciak – mruknął niechętnie. – Chejrona nie ma, a ja nie mam ochoty na użeranie się z kolejnym darmozjadem. Zajmij się nim.

I to był koniec rozmowy. Seokjin przeklął w duchu i zrezygnowany powlókł się w stronę drzwi. Okej, może on sam wymigał się dzisiaj od obowiązków, ale pan D. wcale nie zachowywał się lepiej. W ignorowaniu swoich powinności był prawdziwym rekordzistą. Uwielbiał zwalać brudną robotę na obozowiczów.

Seokjin był przekonany, że jego dobry humor właśnie legł w gruzach i już nie wróci. Kiedy jednak wszedł do salonu Wielkiego Domu, a siedzący tam samotnie chłopiec wlepił w niego parę dużych, pełnych przejęcia oczu, w których czaiły się małe iskierki z trudem powstrzymywanej ciekawości, Kim zmienił zdanie.

Ten dzień mógł się jeszcze okazać stokroć lepszy, niż dotąd przypuszczał.

~*~

- Okej, więc sprawa jest prosta – powiedział Seokjin, prowadząc nowego dzieciaka przez pole truskawek i jednocześnie uważnie rozglądając się wkoło, żeby sprawdzić czy w pobliżu nie kręcą się żadne nimfy. Teren zdawał się być czysty, więc Kim zaczął podjadać grzejące się w słońcu owoce i częstować nimi nowego kolegę. Temu zaś nie trzeba było dwa razy mówić, w mig poszedł za przykładem starszego i lada moment wszystkie palce mieli czerwone od truskawek. Seokjin przetarł usta dłonią. – Trafiłeś do Obozu Herosów.

Dreptający obok niego Jungkook, bo tak miał na imię, przez chwilę w milczeniu zastanawiał się nad tymi słowami, aż w końcu spojrzał na Seokjina z zaciekawieniem.

- To coś w rodzaju programu survivalowego? – zapytał, nie kryjąc ekscytacji na taką perspektywę. Widział w życiu wiele tego typu programów i zawsze imponowali mu najwytrwalsi uczestnicy, którzy nie poddawali się nawet w obliczu najtrudniejszych, najbardziej szalonych zadań. Seokjin jednak westchnął na to pytanie, i położył dłoń na ramieniu Jungkooka.

- Ach, ta dzisiejsza młodzież. Całą wiedzę o świecie czerpie z telewizji! – oznajmił dramatycznym tonem, kręcąc głową z powątpiewaniem. – Tak, to coś jak survival, tylko że tutaj wszystko dzieje się naprawdę. I nie przyjmujemy byle osiłków, którzy lubią wygłupy przed kamerą. Trafiłeś tu, bo jesteś herosem.

Jungkookowi zaświeciły się oczy na te słowa.

- Herosem? Czyli że bohaterem? – zapytał z ekscytacją.

- Czy bohaterem, to się jeszcze okaże. Heros to określenie na półboga. Nie czytałeś mitologii greckiej?

- Oglądałem o niej program! – zawołał rozentuzjazmowany Jungkook. – Czyli jestem kimś, jak Herakles? – zapytał, na co Seokjin zmarszczył nos z niesmakiem.

- Na Zeusa, nic tylko Herakles! – zawołał z irytacją, na co z nieba dobył się niski, mrukliwy dźwięk odległego grzmotu, choć na tle błękitu nie było widać ani jednej szarej chmurki, która zwiastowałaby burzę. – Kiedyś to się zmieni, zobaczysz. Nowi obozowicze po usłyszeniu, że są herosami będą w ekscytacji wykrzykiwać: „Naprawdę?! Czyli jestem kimś, jak ten sławny, przystojny, wspaniały, inteligentny, czarujący, legendarny bohater Kim Seokjin? Nie mogę w to uwierzyć!", a Chejron będzie ich klepał po ramieniu z dobrotliwym uśmiechem, mówiąc „Nikt nie jest taki, jak Kim Seokjin, mój najlepszy wychowanek."

Jungkook łyknął to bez mrugnięcia powieką.

- Czyli jesteś kimś naprawdę ważnym w obozie? – zapytał z powagą, a Seokjin aż zatarł dłonie w duchu.

- O tak, widzisz sam, że to mnie przydzielono odpowiedzialne zadanie oprowadzania nowych obozowiczów, jedno z najważniejszych zadań w obozie – powiedział przekonującym tonem, przemilczając zupełnie fakt, że zadanie ani nie było mu na stałe przydzielone, ani też szczególnie ważne w porównaniu z innymi, bardziej kluczowymi. Jungkook spojrzał na niego z wielkim szacunkiem.

- W takim razie cieszę się, że ciebie poznałem jako pierwszego – powiedział przyjacielskim tonem. – No, może nie licząc tego okrągłego, naburmuszonego faceta w hawajskiej koszuli, który mnie tu wpuścił. Wyglądał na bardzo niezadowolonego na mój widok.

- To pan D. Dyrektor obozu. Nie przejmuj się nim, on po prostu nienawidzi tego miejsca i wszystkiego, co z nim związane – wyjaśnił Seokjin, prędko oblizując palce z dowodów truskawkowej zbrodni, albowiem kątem oka dostrzegł właśnie kilka wyłaniających się spomiędzy drzew nimf. Jungkook, który cały czas wlepiał w niego oczy, pospiesznie zrobił to samo, po czym obaj ulotnili się z truskawkowego poletka, zmierzając w stronę głównej części obozu. – Ale lepiej z nim nie zadzieraj. Jest, jaki jest, ale to wciąż bóg. Mógłby cię nieźle sponiewierać, jakby się wkurzył. – Jungkook aż otworzył usta z wrażenia.

- Jest bogiem? Serio? Takim... boskim bogiem, krewnym innych boskich bogów?

- Synem Zeusa, dokładniej – odparł Seokjin ze śmiechem. – D. to skrót od Dionizos. – Jungkook przez chwilę zastanawiał się nad tą informacją, a na jego twarzy rozczarowanie walczyło zaciekle z ekscytacją. W końcu rzucił Seokjinowi poważne spojrzenie.

- Czy ktoś taki, jak bóg wina i imprez powinien być dyrektorem obozu dla młodzieży? – zapytał z wahaniem, na co Seokjin zaśmiał się i poklepał go po plecach.

- To jest, mój drogi, świetne pytanie – przyznał, po czym przystanął i pokazał Jungkookowi rozciągającą się przed nimi panoramę obozu. – Ale dość o panu D. Czas zapoznać cię z tutejszymi zasadami i innymi obozowiczami.

Jungkook skinął głową i ze skupieniem rozejrzał się po okolicy.

Dolinę zapełniały dziwne obiekty, które wcześniej widział tylko na zdjęciach w podręczniku do historii i w programach, które uwielbiał oglądać z tatą przy sobotnim śniadaniu. W oddali dostrzegł okrągłą arenę i wsparte na kolumnach pawilony, a nawet niewielki amfiteatr. Był też rozległy las, ciągnący się aż po samo morze, a także jezioro, po którym pływały maleńkie z tej odległości kajaki. Miejsce, z którego przyszli, Wielki Dom, stanowiło ośrodek administracyjny obozu. Z zewnątrz wyglądał jak duży, stary wiejski budynek o przestronnej werandzie i błękitno-białych ścianach. Według słów Seokjina mieszkał w nim naburmuszony bóg wina, którego Jungkook miał już (nie)przyjemność poznać, a także Chejron, obozowy instruktor, oraz Argus, szef ochrony. Po tych krótkich wyjaśnieniach nowy kolega poprowadził młodszego obok budynku z wysokimi kominami, który nazwał kuźnią i obiecał pokazać zbrojownię (przecież każdy heros musi mieć broń) i stajnie, gdzie nauczy się dosiadać pegaza (p e g a z a!).

Po zapoznaniu się z głównymi obiektami wspólnego użytku nadszedł czas na zwiedzenie części mieszkalnej. Chłopcy ruszyli ścieżką biegnącą wśród domków obozowiczów, a Seokjin raz po raz komentował mijane budowle i osoby, cały czas uważnie słuchany przez Jungkooka, którego głowa biegała w prawo i w lewo i w prawo i w lewo, i gdyby mógł pewnie pożyczyłby od Argusa kilka dodatkowych par oczu, żeby być w stanie ogarnąć wzrokiem wszystko, co się wokół niego działo. A działo się wiele, obozowicze kręcili się wokół swoich domków, niektórzy zajęci byli codziennymi obowiązkami, inni wygłupiali się w najlepsze, raz po raz przecinając biegiem ścieżkę, tuż przed kroczącym przez środek tego zamieszania Seokjinem. Wszystko to wyglądało bardzo przyjaźnie i sympatycznie, i Jungkook wprost nie mógł się doczekać, aż sam dołączy do tej przygodnej gromady młodzieży, z których każdy miał na sobie luźną pomarańczową koszulkę z napisem OBÓZ HEROSÓW (Seokjin zapewnił go, że sam też taką dostanie). Na razie jednak był obcy i głowy odwracały się za nim, kiedy mijał kolejnych stałych bywalców obozu. Niektóre spojrzenia były przyjazne, inne niemal wrogie, ale Jungkook był pewny, że jeśli się postara, to z wszystkimi się dogada. Seokjin zaś witał się z każdym, kto go mijał, i Jeon w pewnym momencie zgubił już rachubę wymienionych po drodze „cześć", „hej" i „co tam?". Z podziwem obserwował popularność nowego kolegi, którego znał chyba absolutnie każdy z tej bodaj setki osób, zamieszkujących obóz. Niektórzy nawet przystawali na ich widok, rzucając krótkie „nowy?", albo spoglądając na Jungkooka życzliwie i witając go w obozie. Każde takie powitanie przyjmował z wielką wdzięcznością, szczęśliwy, że być może znalazł wreszcie swoje miejsce.

A miejsce to było przedziwne. Minęli dziesięć domków wszelkiego koloru, kształtu i rodzaju, każdy niepowtarzalny i charakterystyczny (dzieci Hefajstosa zrobiły ze swojego małą fabrykę, zaś każdy element siedziby potomków Apolla lśnił złotem), aż w końcu stanęli przed największym, najbardziej okazałym budynkiem. Jungkook był pewny, że patrzy właśnie na miejsce, w którym mieszkają dzieci Zeusa (przez chwilę miał nawet nadzieję, że jego wspaniały kolega zaprosi go do środka... w końcu przedstawił się jako najlepszy heros w obozie i bardzo możliwe, że był synem najważniejszego boga). Jednak Kim wytłumaczył mu tylko, że domki znajdujące się zaraz przy placu zajmuje potomstwo bogów olimpijskich, a reszta mieszkań rozsiana jest między jeziorem, a pawilonem jadalnym.

Kiedy obeszli główny plac z domkami, Seokjin wskazał niepozorny budynek, znajdujący się na jego skraju i rzucił krótkie: „a ty mieszkasz tam", po czym, nie rozwodząc się nad kwestią zakwaterowania Jungkooka, poprowadził go w głąb obszaru mieszkalnego, wkrótce docierając do siedzib dzieci pomniejszych bóstw, o których Jeon nigdy dotąd nawet nie słyszał. Ich domki nie ustępowały jednak stylem domkom sławniejszych postaci. Absolutnie każdy był urządzony wedle upodobań mieszkających w nim herosów, z dumą nawiązując do szczególnych cech, właściwych ich boskim rodzicom. Wydały się Jungkookowi jednak znacznie mniej onieśmielające, niż marmurowe kolumny domku Hery (pustego zresztą), czy wojownicze, czerwone ściany domku Aresa.

Sam Seokjin też czuł się w tym otoczeniu jeszcze swobodniej, niż dotąd, nazywając je lepszą częścią obozu. Raz po raz zagadywał do mijanych obozowiczów i machał dzieciakom wyglądającym przez okna. W pewnym momencie nawet przystanął, żeby zamienić parę słów z jakimś niskim chłopakiem, którego pomarańczowa koszulka jaskrawo kontrastowała z różowymi włosami. Jungkook nie dosłyszał, o czym mówili, ale wydawali się być dobrymi kumplami. Korzystając z chwilowego postoju Jeon uważnie przyjrzał się domkowi, w którym najwyraźniej mieszkał nietypowy kolega Seokjina.

Sam budynek też był szczególny. Wysokie ściany w całości składały się ze szkła, które odbijało i załamywało światło, tworząc wszędzie wokół miniaturowe tęcze. Jungkook, oczarowany tym widokiem, przez chwilę mrużył oczy, usiłując dostrzec więcej detali. Z zachwytem spoglądał na zdobiące okna najwyższego piętra witraże i werandę otoczoną smukłymi kolumnami z połyskującego srebrzyście metalu. Oczami wyobraźni widział siebie siedzącego godzinami na schodkach tego pięknego domu i obserwującego, jak barwy zmieniają zwykłe miejsce w prawdziwą krainę czarów.

Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Seokjina.

- Nie daj się zanadto oczarować tęczowej fortecy – powiedział ostrzegawczym tonem, za co jego różowowłosy kolega pacnął go w ramię z wyrzutem. Następnie z uśmiechem zwrócił się do Jungkooka, wyciągając rękę na powitanie.

- Jestem Jimin, syn Iris – powiedział przyjaznym tonem, co Jungkook przyjął z dużą wdzięcznością. Uścisnął dłoń Jimina.

- Jestem Jungkook, syn...

- Nieokreślony – przyszedł mu z pomocą Seokjin, na co Jimin pokiwał głową ze zrozumieniem. Pokrzepiająco poklepał Jungkooka po plecach.

- Twój rodzic na pewno szybko cię uzna i trafisz do odpowiedniego domku – powiedział, posyłając mu pocieszający uśmiech. – A tymczasem witaj w Obozie Herosów, mam nadzieję, że będziesz się tu dobrze bawić!

Jungkook podziękował Jiminowi za miłe słowa i chwilę później razem z Seokjinem ruszyli w dalszą drogę między kolejnymi domkami.

- Kolegujecie się? – zapytał Jeon, na co starszy pokiwał głową.

- Jimin jest dla mnie jak młodszy brat – powiedział nie bez dumnej nutki w głosie, ale już chwilę później na jego usta wstąpił przebiegły uśmiech. – Ale lepiej na niego uważaj.

Jungkook zrobił zdumioną minę i zerknął przez ramię na wciąż krzątającego się przed swoim domkiem Jimina. Był drobny, przyjazny i nawet całkiem uroczy. Jungkook nie wyobrażał sobie w jaki sposób taka miła osoba mogłaby stanowić zagrożenie. Wrócił więc spojrzeniem do Seokjina, oczekując wyjaśnień. Kim zatrzymał się i po przyjacielsku objął go ramieniem.

- Bo widzisz, Jeon – zaczął cichym głosem, jakby dzielił się z nim tajną informacją. – Ci tęczowi chłopcy od Iris mogą z łatwością namieszać innym chłopcom w głowach. Jeśli wiesz, co mam na myśli...

Jungkook przez chwilę wpatrywał się w niego nierozumnie, przetwarzając te słowa w głębi swojego młodzieńczego umysłu, aż wreszcie coś kliknęło i zrobił wielkie oczy, ze zdziwienia przykładając dłoń do ust.

- Och – wydusił z siebie, spoglądając na kiwającego głową Seokjina, i jednocześnie wspominając bardzo przyjazny, nawet dość uroczy uśmiech Jimina i jego ciepłą dłoń na swoim ramieniu.

- No właśnie – powiedział Seokjin, ledwo powstrzymując rozbawienie miną Jungkooka. Udało mu się jednak zachować profesjonalną powagę. – Także strzeż się synów Iris, młody. Są całkiem spoko, chyba że się któremuś z nich spodobasz. Wtedy robi się niebezpiecznie.

Jungkook przełknął ślinę, wystraszony nie na żarty. Nie przypuszczał, że w Obozie Herosów będzie musiał martwić się nawet o swoją cnotę.

Kilka następnych domków minęli bez większych przygód, raz tylko spotkali po drodze jakiegoś roztargnionego obozowicza, który przywitał się z Seokjinem, po czym popędził gdzieś, gubiąc po drodze kilka błyszczących kamyków, które wysypały mu się z kieszeni i potoczyły po ścieżce, niezauważone przez właściciela.

- Zawsze to samo – westchnął Kim, zbierając za nim kamyki i chowając je do własnej kieszeni. – Biedaczyna z niego – powiedział, spoglądając za pędzącym obozowiczem i kręcąc głową. Jungkook posłał mu zaciekawione spojrzenie, jak zawsze chętny do wysłuchania kolejnej anegdotki bądź przestrogi na temat obozowiczów i ich szalonego życia.

Seokjin nie kazał mu długo czekać. Znów objął go przyjacielsko ramieniem, a Jungkook nastawił się na kolejny sekret.

- Widzisz tamten ciemny jak noc domek na skraju ścieżki? – zapytał, wskazując palcem jeden z budynków. Jeon skinął głową. – Tam właśnie mieszka Namjoon, syn bogini księżyca Selene – powiedział Seokjin, po czym zrobił dramatyczną pauzę, wzmagającą tylko ciekawość młodszego. – Ach, naprawdę nie wiem, czy powinienem ci to mówić! To wielki sekret! – zawołał w końcu, odsuwając się nieco od młodszego i przybierając skonfliktowaną minę. Jungkook posłał mu rozczarowane spojrzenie, na co Seokjin jakby nieco zmiękł i ponownie przybrał konspiracyjny ton głosu. – No dobrze, wyczuwam, że mogę ci zaufać. Ale absolutnie nikomu nie wolno ci o tym mówić. To delikatna sprawa. Rozumiesz?

Jeon skwapliwie pokiwał głową, gotów bronić tajemnicy aż po grób. Seokjin wziął głębszy wdech, jakby szykował się do wypowiedzenia trudnego sekretu na głos.

- No więc Namjoon jest synem księżyca... - zaczął, kątem oka uważnie przyglądając się reakcji Jungkooka. – A to oznacza, że pod wpływem księżyca, zwłaszcza w trakcie pełni, odczuwa on pewne... potrzeby...

- Potrzeby? – Jungkook posłał mu bardzo przejęte spojrzenie, jakby obawiał się, że Namjoon nocami poluje na krew dziewic, albo odprawia mroczne rytuały na kamiennym ołtarzu. To tylko utwierdziło Seokjina w przekonaniu, że młodszy uwierzy w tej chwili w absolutnie wszystko, co usłyszy.

- Tak – powiedział, robiąc zakłopotaną minę. – Bo widzisz, kiedy księżyc jest w pełni Namjoon udaje się do lasu, z dala od innych obozowiczów i... - Jungkook ledwie stał w miejscu z napięcia i Seokjin miał wrażenie, że młody lada moment wybuchnie. - ... i wyje – powiedział w końcu takim tonem, jakby wreszcie wydusił z siebie cudzy wstydliwy sekret, z którym przez tak długi czas żył samotnie. Jeon zrobił zdziwioną minę.

- Wyje?

- Tak. Jak wilk. – Kim pokiwał głową, z trudem powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem. Och, gdyby Namjoon go teraz widział. Zamordowałby go gołymi rękami. – Wyje jak wilk do księżyca i nie może nad tym zapanować. To taki księżycowy instynkt, rozumiesz – wyjaśnił, z satysfakcją obserwując rodzące się na twarzy Jungkooka zrozumienie i współczucie. – Ale on jest na tym punkcie bardzo wrażliwy, wstydzi się tego i ukrywa swoje prawdziwe „ja". To dlatego zawsze jest taki roztargniony i nerwowy. Więc absolutnie nie może się dowiedzieć, że ci o tym powiedziałem.

- Ma się rozumieć! – zawołał Jungkook, czując jak ważny sekret został mu powierzony i jak istotne jest pilnowanie tego sekretu. Seokjin poklepał go po ramieniu i posłał mu ciepły uśmiech.

- Wiedziałem, że dobry z ciebie chłopak – powiedział, na co oczy Jungkooka zajaśniały dumą.

A kiedy chwilę później znów minął ich biegnący w drugą stronę Namjoon (który krzyknął przelotnie, że czegoś zapomniał z domku) i łatwowierny Jungkook powiódł za nim pełnym przyjacielskości i współczucia spojrzeniem, Seokjin już wiedział, że ten dzień naprawdę dołączy do najbardziej udanych w jego prywatnej kolekcji.

~*~

Ruszamy z przygodą! Jak wam się podoba Seokjin jako przewodnik po obozie? Istnieje obawa, że nie warto wierzyć we wszystko, co mówi...

Przy pomyślnych wiatrach następny rozdział za tydzień, do napisania!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro