Moje życie się kończy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Justin

Minął już tydzień odkąd Jessie i Jason zniknęli. Byłem totalnie załamany. Chłopak nie zostawił po sobie absolutnie nic, co mogłoby pomóc nam w znalezieniu ich. Jego kanciapa za miastem była pusta. Policja niby postawiła na nogi straż graniczną i tak dalej, ale cóż z tego skoro w takim czasie już dawno mogli wyjechać albo wylecieć poza kraj. Mało tego, sygnał telefonu Jessie urwał się w Texasie. Z pewnością zabrał jej go i albo zepsuł albo wyłączył. Trochę kiepski z niego porywacz, że tak późno się skapnął, ale z drugiej strony tak czy siak policjanci nie byli w stanie wykorzystać tego faktu. Idioci.

Ta sytuacja mnie przytłaczała. Byłem totalnie bezsilny. Bałem się, że już nigdy jej nie zobaczę. Że już nigdy nie będę miał okazji dotknąć jej miękkiej skóry. Że nie będę mógł spojrzeć w jej piękne, brązowe oczy, ani objąć ją swoimi ramionami i tulić bez końca. Co jeśli on zrobił jej krzywdę? Czy byłby w stanie ją zabić? Boże... na samą myśl czułem jak w oczach zbierają mi się łzy. Nie chciałem jej stracić. Jak ja mogłem niczego się nie domyśleć? Dlaczego do jasnej cholery nie zauważyłem, że coś było nie tak? Byłem beznadziejny... Spieprzyłem i teraz cierpiałem na własne życzenie.

Kiedy siedziałem w samochodzie bez celu i myślałem o tym wszystkim przypomniał mi się tata Jessie. Być może ja umierałem ze strachu i tęsknoty, ale to co on przeżywał było tysiąc razy gorsze. W końcu mieli tylko siebie. Ciekawiło mnie co się stało z jego żoną. Rozwiedli się? A może był samotnym ojcem od zawsze? Nie to, że byłem wścibski, ale ciekawiło mnie to. Nigdy nie poruszałem tego tematu podczas rozmów z Jessie. Może to nie był najlepszy moment, ale z pewnością chciałbym się tego dowiedzieć.

W przypływie tych wszystkich emocji postanowiłem pojechać do domu dziewczyny i chociaż obecnością wspierać jej ojca. Wiedziałem, że tak naprawdę w ogóle się nie znaliśmy i nie byliśmy sobie ani trochę bliscy, ale w takich momentach warto po prostu być. Przekręciłem kluczyk w stacyjce i ruszyłem w odpowiednim kierunku. Jechałem dosyć szybko. Kręciła mnie taka jazda. Kochałem samochody i nie mogłem wyobrazić sobie dnia bez przejażdżki. Kiedy kierowały mną emocje jeździłem zdecydowanie gwałtowniej i szybciej. Dawało mi to pewien zastrzyk adrenaliny i był to swoisty sposób na odstresowanie się.

Kilka minut później stałem już na podjeździe Jessie. Wysiadłem z pojazdu i skierowałem się do drzwi. Zapukałem dwa razy i czekałem cierpliwie na tatę dziewczyny.

- Witaj, Justin - usłyszałem przytłumiony głos pana Hollanda, gdy ten wyłaniał się zza drzwi.

- Dzień dobry... - zacząłem, chociaż doskonale zdawałem sobie sprawę, że wcale ten dzień nie należał do tych lepszych.

- Proszę, wejdź - odparł, przecierając dłonią twarz.

Popatrzyłem na niego z troską. Był zmęczony, o czym świadczyły jego podkrążone oczy i ciemne worki pod nimi. Wyglądał na niewyspanego, co było oczywiste, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuacje.

Wszedłem do środka chwiejnym krokiem. Rozejrzałem się dookoła i zaniemówiłem. Nie chodziło tu wcale o ciszę jaka panowała, ani o brak znajomych perfum brunetki, które niczym mgła zostawały w każdym miejscu, w jakim się pojawiła. Na podłodze, stoliku w salonie oraz każdej wolnej półce stały puste butelki po piwie i innych alkoholach. Oprócz tego w domu panował totalny nieład. Powietrze przesiąknięte było odorem zgnilizny, przez co o mało nie zwymiotowałem.

- Co tu się stało? - zapytałem nadal będąc w ciężkim szoku.

Ojciec Jessie nic mi nie odpowiedział. Jedynie zmierzył wzrokiem przestrzeń dookoła siebie i smutno spuścił głowę.

Nie radził sobie. Ewidentnie sobie nie radził.

Nie mogłem tak stać bezczynnie. Poszedłem do kuchni i otworzyłem jedną z szuflad. Wyjąłem z niej rolkę z workami na śmieci i urwałem jeden. Wróciłam do salonu i zacząłem zbierać butelki. Kiedy worek był już pełny zawiązałem go i postawiłem przy drzwiach frontowych. Po kilkunastu minutach okazało się, że podobnych pakunków było jeszcze siedem. Podczas moich porządków pan Holland nawet nie drgnął. Widziałem delikatne rumieńce na jego policzkach. Pewnie się wstydził, ale doskonale rozumiałam jego sytuację. Być może nie czułem tego samego, lecz zdawałam sobie sprawę, że to ciężka sprawa. Mimo wszystko uważałem, że alkohol nie był rozwiązaniem.

Po wyrzuceniu wszystkich worków, zabrałem się za wynoszenie naczyń do kuchni, gdzie następnie je umyłem. Wiedziałem, że Jessie nienawidzi, gdy jest brudno. To zabawne. Nawet kiedy jej tu nie było i tak czułem, że musiałem to zrobić.

- Przepraszam cię, Justin - usłyszałem nagle zza swoich pleców. - To wszystko mnie przerasta. Boję się o nią.

- Nic nie szkodzi. Rozumiem. Mam nadzieję, że wie Pan, że upijanie się nie przyspieszy jej powrotu? - powiedziałem, odwracając
sie do niego przodem.

Mężczyzna siedział przy kuchennych wysepce z twarzą w dłoniach. Był załamany i pogrążony w swoim świecie. Wyglądał, jakby nic już się dla niego nie liczyło. To już nie był ten sam facet, którego poznałem na podjeździe. Jego sylwetka była wiotka, a głos przytłumiony. Teraz ani trochę nie wyglądał na pewnego siebie ojca nastolatki, który gotowy był odstraszyć każdego potencjalnego kandydata na jej chłopaka.

- Czuję, że grunt osuwa mi się spod stóp. Że moje życie się kończy - wyznał niemalże szeptem.

W jego głosie wyczułem niesamowity ból, smutek i bezradność. Przypominał trochę dziecko, które zgubiło ostatnią pamiątkę po zmarłej babci. Bez chęci do życia, bez radości i bez wszystkich innych uczuć. Jedyne jakie pozostało to rozpacz.

- Wiem, że utrata córki jest dla pana czymś kompletnie nie do pojęcia. Mnie również jej brakuje. Myślę, że warto myśleć pozytywnie. To niemożliwe, by Jason ją zabił. Jest na to za słaby, a poza tym wydaje się, jakby Jessie była miłością jego życia. Prędzej zmusiłby ją do czegoś niż zrobił krzywdę - odparłem, z trudem powstrzymując się od myślenia o najgorszym.

Być może to, co mówiłem wydawało się wiarygodne, ale do końca sam nie wiedziałem co myśleć. W końcu nigdy nie można mieć stuprocentowej pewności, że ktoś taki jak Jason nie zachowa się odwrotnie niż wskazuje na to jego natura. Tak czy siak, dla ojca Jessie musiałem być silny. Nie mogłem pozwolić by tak bliska jej osoba się załamała.

W głębi duszy czułem, że coraz bardziej się od nas oddala i być może już nigdy jej nie zobaczymy.

***
Hejoooo!
Zostawiam rozdział i zmykam.

Pamiętajcie o komentarzach i gwiazdkach!

Xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro