II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rebeka wróciła do domu. Trzasnęła drzwiami, przez co obraz wiszący na ścianie zadrżał. Oparła się o nie, a jej usta wykrzywiły mimowolnie. Dolna warga zaczęła drżeć. Z dużych, brązowych oczu poleciały łzy. Dziewczyna osunęła się na ziemię, pociągając nosem.

- Rebeka? Już jesteś? - Estera słysząc huk, zaczęła zbiegać po schodach, aby przywitać siostrę, chociaż bardziej chciała ujrzeć ich nowe papiery, które dadzą im większe poczucie bezpieczeństwa. Niestety, czekało ją duże rozczarowanie.

Załamana dziewczyna przetarła oczy, po czym szybko wstała z podłogi i wygładziła satynową sukienkę. 

- Masz? - młodsza z sióstr stanęła w przejściu.

- Oszukano mnie. Nie mamy już ani pieniędzy, ani papierów. - oznajmiła, próbując panować nad emocjami.

- Co takiego? - Estera krzyknęła głośno - Jak to zostałaś oszukana? Przepuściłaś nasze pieniądze?! Nie dość, że nie mamy co jeść, to jeszcze nie dostaniemy tych pieprzonych papierów?! Nigdy nic nie potrafiłaś zrobić dobrze! - dziewczyna ruszyła jak burza, mijając ją w drzwiach i wybiegając na dwór.

- Estera, zaczekaj! - krzyknęła, lecz nawoływanie zagłuszył trzask drzwi.

Rebeka postanowiła nie gonić siostry. Zrobiło jej się przykro po tych dotkliwych słowach. Nie zasłużyła na nie. Starała się jak tylko mogła, aby zapewnić im bezpieczeństwo. Do tego ryzykowała swoim życiem. Nie daj Boże, dowiedziałby się o tym jakiś wojskowy i nie byłoby ratunku dla biednej Rebeki. 

Kobieta ruszyła do kuchni. Usiadła przy stole i podparła głowę dłońmi. Oddychała głęboko, starając się pozbierać myśli. Długo zajęło jej dumanie nad losem. Spędziła aż dwie godziny w bezruchu. Rebeka nie była osobą, która użalała się nad swoim losem. Musiała zapewnić dobrobyt rodzinie, o ile można nazwać próbę wyżycia dobrobytem. 

Postanowiła znaleźć sobie pracę, z której będzie w stanie wyżywić siebie i siostrę... ogrzać dom na nadchodzącą zimę. W końcu ktoś ją zatrudni. Jest chrześcijanką, ma wiele zalet.

Minęło parę dni. Dziewczyna chodziła na rozmowy o pracę. Dziś powiedziano jej, że została zatrudniona jako kelnerka w kawiarence prowadzoną przez volksdeutscha Fryderyka Holzera. Nie jest on może sympatycznym człowiekiem, ale ważne, że dał pracę Rebece. Jutro ma być jej pierwszy dzień. Estera oczywiście nie zamierzała pomóc siostrze w zarabianiu, więc siedziała tylko w domu, narzekając na nudę i ciężkie życie. Nie pomagała nawet w sprzątaniu bądź przyrządzaniu jedzenia. Rebeka musiała radzić sobie sama ze wszystkim, aczkolwiek obecność okrutnej siostry dawała jej siłę. W końcu to rodzina.

Pierwszy dzień pracy był ciężki. Młoda kobieta nie wyrabiała się z zadaniami, które jej powierzano. Starała się być rzetelna w tym co robi i nie zwracać uwagi na obelgi szefa w jej stronę. Dawała z siebie wszystko, aby tylko sprostać wymaganiom. Wróciła zmęczona i bez chęci do życia. Miała prawo. Do tej pory żyła jak hrabina. Wszędzie otaczała ją służba, ciało okrywały satynowe, wzorzyste tkaniny, a każda zachcianka spełniana była w mgnieniu oka. Tak czy inaczej, Rebeka była zadowolona, że dzięki temu utrzyma siebie i siostrę.

Z każdym kolejnym dniem Rebeka stawała się odporniejsza na trud pracy i złośliwość pracodawcy. Jej życie stało się monotonne. Przeżyła tak trzy długie miesiące. 

Wstała wcześnie rano, choć do pracy miała na dziewiątą. Przygotowała się, zjadła to co zostało z wczorajszej kolacji i przywdziała ciepły płaszcz. Opatuliła się grubą chustą, założyła piękny berecik, który dostała kiedyś od wuja i poszła do pracy. Wolnym krokiem mijała następne bloki, a na jej głowę spadały płatki śniegu. 

W końcu dotarła do pracy, jeszcze przed czasem, jak być powinno. 

- Dzień dobry...Panie Holzer. - powiedziała, zdejmując ciepłe okrycie. 

- Dobry, dobry. - zmierzył ją od góry do dołu, polerując szklanki. - Podlej kwiatki, bo zwiędną. - kiwnął głową w ich stronę. 

Kobieta posłusznie poszła do kuchni, aby nabrać wody. Od razu pojawił się tam jej szef. Absolutnie jego pasją było bycie uszczypliwym i złośliwym w stronę swojej młodej pracownicy. W pewnym stopniu miał też słabość do kobiety. Do jej ciemnych, błyszczących loków, do pełnych, ponętnych ust, przyozdobionych intensywną, fioletową szminką. Do dużych brązowych oczu, które przykrywały długie, trzepoczące rzęsy, do jej niewielkiego, aczkolwiek boskiego biustu, do tych krągłych bioder...
Z jednej strony pan Holzer nie chciał hańbić się takim zachowaniem, ale z drugiej miał już za sobą parę podchodów do biednej Rebeki. Jednak jego natura kazała mu ulec pożądaniu. Tak bardzo chciał zbliżyć się do kobiety, złapać ją za piersi i objąć jej biodro swoją potężną ręką. I tak też począł. Dopadł dziewczynę i wtulił twarz w jej włosy, idąc o krok dalej i wciskając rękę pomiędzy jej nogi. Rebeka zamarła nad zlewem, zaciskając dłonie na blacie.

- Proszę mnie zostawić... - powiedziała przez zęby, licząc, że mężczyzna pójdzie po rozum do głowy.

- Dam ci parę złoty więcej... - mruknął w jej włosy.

Nie czekając uciekła spod jego ciężaru, stając w progu.

- Nie, dziękuję bardzo za taką premię. - rzuciła stanowczo, opuszczając kuchnie.

Rebeka rzuciła się ze szmatą na stoliki i zaczęła pucować je w furii. Nienawidziła takich sytuacji, a to nie pierwszy raz. Uważała pana Holzera za niewyżytego mężczyznę, przechodzącego kryzys wieku średniego. Tak też było. Czterdziestoletni facet nie miał żony ani dzieci. Przystojnym też nie można go nazwać. Do południa był względny spokój. Holzer udawał, że nic się nie stało, choć wewnątrz miał ogromny żal, że nie udało mu się przyszpilić młodej kobiety. 

Rebeka w tym czasie podeszła do stołu, gdzie usiadła dwójka oficerów SS. 

- Co Panom podać? - zerknęła na mężczyzn.

- Kawę. - dostała odpowiedź od jednego z nich.

- Dwie kawy. - drugi podniósł wzrok, uniósł brwi w górę, spoglądając na Rebekę - Czyżby zmieniła pani pracę? - zapytał ze złośliwym uśmieszkiem.

Po tym pytaniu Rebeka poznała mężczyznę. Był to ten sam Niemiec, na którego wpadła wybiegając z domu towarzyskiego. Odchrząknęła, nieco zawstydzona, przypominając sobie sytuację. 

- To moja pierwsza praca... Kawę podać z cukrem? - spytała cienkim głosem.

- A macie tu cukier? - zaśmiał się, kręcąc głową z niedowierzaniem - Może być i z cukrem. 

Nie wiedząc czemu, sytuacja rozproszyła nieco Rebekę. Roztrzęsiona ruszyła do kuchni, aby wykonać zamówienie. Był tam akurat pan Holzer. Kobieta milcząc nastawiła czajnik na ogień. Zachowywała się tak, jakby pracodawcy w ogóle nie było w pomieszczeniu. Stanęła na palcach, by sięgnąć po filiżanki. Holzer, który myślał o niej cały dzień, od razu skorzystał z okazji i ruszył, aby schwytać kobietę w swe chciwe ręce. Rebeka gdy tylko poczuła jego uścisk, zaczęła się szarpać, wiedząc, że teraz nie ma jak toczyć z nim dyskusji. W końcu narobiła by ogromnego szumu w całej kawiarni. Tak czy inaczej naczynia spadły na podłogę, krusząc się w drobny mak. Naturalnie wytworzyły one hałas, aczkolwiek takie wypadki zdarzają się przy pracy. Pan Holzer rzucił kobietą o blat i przycisnął ciałem najmocniej jak potrafił. Rebeka skrzywiła się z bólu, odwracając głowę w bok. 

- Masz być cicho. Tylko spróbuj pisnąć, a zobaczysz ty pieniążki. Nie wykarmisz tej swojej siostrzyczki. - wyszeptał jej do ucha, jedną dłonią szukając panicznie jej biustu. 

Dziewczyna miała już dość. Znosiła to zbyt długo. Zaczęła się pod nim wić, szarpać, skakać niczym dziki mustang pod kowbojem. Drapała go i tłukła, wkładając w to całe swoje siły. W końcu wyślizgnęła się spod jego uścisku i wybiegła z kuchni, obracając w stronę drzwi. Wzrok klientów od razu spoczął na kobiecie, która dyszała nerwowo, wpatrując się w wejście do kuchni, znajdujące się za ladą. Jej nieco naderwany i zmierzwiony strój klarował obraz. Do kobiety próbowano się dobrać siłą. Nagle z kuchni wyleciała w jej stronę szklanka. W ostatnim momencie zdążyła uchylić przed nią głowę.

- Ty gnido! Już tu nie pracujesz! Wynoś się stąd! - wściekły pan Holzer wybiegł z kuchni cały czerwony. - I nie dostaniesz pieniędzy!

Rebeka nie czekając dłużej zrzuciła z siebie fartuch, złapała w pośpiechu płaszcz i wybiegła na dwór, zaczynając się ubierać.

Oficer zagadujący wcześniej kobietę spojrzał na towarzysza. 

- Przepraszam cię na chwilę. Idę zapalić. - oznajmił, wstając od stołu.

- Przecież ty nie palisz. - skrzywił się, wciąż obserwując sfrustrowanego właściciela kawiarni.

- Chyba zacznę. - zaczesał miękkie w dotyku, puszyste włosy i nałożył na nie oficerską czapkę.

Wyszedł przed lokal, przy okazji zabierając beret, który po drodze zgubiła dziewczyna. Wyciągnął papierosa i podpalił jego końcówkę, patrząc obojętnym wzrokiem na kobietę.

- Widzę, że znowu wylądowałaś na ulicy. - mruknął, opierając się o ścianę.

Rebeka spojrzała na niego ze łzami w oczach, milcząc. 

Mężczyzna zaciągnął dym, po chwili wypuszczając szary obłok z ust. Podał jej berecik, wracając do poprzedniej pozycji.

- Dziękuję... - wyszeptała, strzepując zagubioną część garderoby.

- Mam dla ciebie propozycje, raczej stałej pracy. Myślę, że ją przyjmiesz. Wyglądasz na zdesperowaną. - zerknął na nią z góry i zaczął przyglądać się badawczo tlącemu papierosowi. - Szukam kogoś, kto zająłby się domem, gotował, sprzątał, wykonywał prace domowe. Naturalnie wynagrodzenie będzie lepsze niż w kawiarni... i burdelu. - założył rękę na pierś, podpierając drugą i czekał na odpowiedź. - Prowadziłaś kiedyś dom?

Rebeka nie wiedziała co odpowiedzieć. Z jednej strony oferta była bardzo kusząca, z drugiej nieco niebezpieczna,  aczkolwiek będzie potrzebna oficerowi, o ile będzie nie do zastąpienia. Jeżeli dobrze by się sprawdziła, nikt nie zabrałby jej na wywózkę. W końcu byłaby służącą oficera. 

- Nie pracowałam jako gosposia, ale myślę, że pana zadowolę. - mruknęła, unikając kontaktu wzrokowego z oficerem. Było coś mrożącego w jego spojrzeniu. Sam fakt, iż rozmawiała z okupantem budził w niech strach. 

- Zadowolisz... - mruknął ze śmiechem - Uważaj, jak brzmią Twoje oferty. To co? Przyjmujesz propozycję? - rzucił końcówkę papierosa na śnieg, wgniatając go w biały puch podkutym butem.

- Tak. Jestem wdzięczna. - zmusiła się do spojrzenia w jego zielone oczy, po czym wlepiła wzrok w czubki lśniących oficerek.

- Jestem Obersturmbanführer Aron Wetter. - wyjął karteczkę i pióro z kieszeni munduru. 

Napisał na niej adres i podał dziewczynie.

- Jak się nazywasz? - dodał po chwili.

- Rebeka Kaliszer. - odpowiedziała posłusznie, bojąc się oficera.

Niemiec pokiwał twierdząco głową, przyglądając się dziewczynie.

- Wyglądasz na młodą, ile masz lat? - zapytał, jak zawsze charakterystycznie unosząc brwi w górę.

- Dwadzieścia jeden..

- Przyjedź pojutrze o 18. Omówimy szczegóły, obejrzysz dom. - oznajmił i ruszył bez pożegnania do kawiarni.

Rebeka zatrzepotała rzęsami parę razy, nie notując, co właśnie miało miejsce. Ruszyła do domu. Spacerując, wyglądała na nieobecną. Myślała o podjętej decyzji i czy była ona słuszna. Tak czy inaczej cieszyła się, że nie przepuściła takiej okazji. Teraz miała dzień, aby dobrze się przygotować. Była pewna, że zaimponowała oficerowi swoim perfekcyjnym niemieckim. Układała już całą rozmowę kwalifikacyjną w głowie. Nie mogła się doczekać, aż powie o tym Esterze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro