𝖕𝖗𝖔𝖑𝖔𝖌

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Obersturmbannführer Aron Wetter. Lat 39. Urodzony w Norymberdze. Ma wysoko postawionego ojca. Nie ma żony, ani dzieci. Wyśmienity oficer. Zasłużony. Znajdź więc stosowne miejsce. I nie zwracaj uwagi na to, że ma mieszkać tam tylko jedna osoba. Dom ma być pokaźny, jak i posesja. - siwy mundurowy zlecił zadanie, odwracając się od drugiego żołnierza. 

Mężczyzna, o którym wspomniano stał nieruchomo, wpatrując się w przełożonego, który chwilę przedtem nakazał znalezienie mu domu, tutaj, w Warszawie. Wojskowy, którego twarz przyozdobiona była zmarszczkami, jak gdyby pamiątkami każdego trudu życia, ruszył sztywnym krokiem przed siebie. Skinął głową w stronę Wettera. Oboje wyszli prędko z pomieszczenia i rytmicznym krokiem ruszyli przez korytarz.

Aron to Niemiec, który może się poszczycić wspaniałym, czystym pochodzeniem. Od wiek wieków jego germańska krew nie była zbrukana żadną inną. Wetter pomimo swej czystości, różnił się nieco wyglądem od wzoru aryjczyka idealnego. Jest szatynem o szarych, wpadających w lekką zieleń oczach. Postawny i przystojny mężczyzna, w kwiecie wieku. Nie lubi hucznych imprez i raczej nie przepada za nowym towarzystwem. Zdecydowanie zadowala się znajomymi po fachu.

Przełożony odprowadził go do biura. W tym czasie zdążył jeszcze wspomnieć o dopełnieniu paru formalności, w związku z nowym mieszkaniem, które należało się oficerowi. 

- Jestem wdzięczny za wstawiennictwo, Herr Heßler. - Aron posłał uśmiech starszemu facetowi, który na jego słowa pokręcił głową.

- Aron, mów mi Harold. Nie postarzaj mnie do cholery. Ile razy mam powtarzać... - warknął w żartach, wykonał chwalebny gest i zostawił Wettera samego.

Niemiec podszedł do dębowego biurka, przejechał po blacie opuszkami palców, okrążając je dookoła i zasiadł na skórzanym fotelu. Obrócił się przez ramię, zerkając na krwistoczerwoną flagę. Na jej środku znajdowało się białe koło, a w nim czarna swastyka, uszyta zapewne z jak największą precyzją. 

W biurze panował nienaganny porządek.  Każda, choćby najdrobniejsza rzecz miała swoje miejsce. Po prawej stronie od wejścia, na najbardziej pustej i wyeksponowanej ścianie wisiał portret wodza III Rzeszy, Adolfa Hitlera. Teraz Niemiec przeniósł wzrok na dyktatora. Zmrużył oczy i wpatrywał się chwilę w jego dumnie prezentującą się postać. Skrzywił się nieco, widocznie rozmyślając nad czymś i przysunął papiery, które pomimo ogólnego porządku na biurku rozłożył niechlujnie i zaczął przeglądać.

***

Nazajutrz, po skończonej pracy, która dzisiejszego dnia dała mu się we znaki, dostał już informacje zwrotną z adresem swojego nowego mieszkania. Wiedział, że będzie to coś pokaźnego i zdecydowanie nie był to powód do smutku. Mężczyzna w luksusach się wychował i tak też zamierza żyć teraz, w Polsce, choć w jego głowie brzmiało to dość absurdalnie. Nie widział spójności pomiędzy tymi dwoma słowami.

Wsiadł jednak do czarnego auta i ruszył na obrzeża Warszawy, pod wskazany adres. Droga minęła mu szybko, a podczas niej nie myślał o niczym. Nie byłby w stanie opisać nawet wyglądu mijanych okolic, ani drogi którą jechał. W tym momencie postanowił wrócić do żywych i przyjrzeć się obrazowi. Wjechał na drogę otoczoną iglastymi drzewami. Przez ogromne sosny widać było beżowy budynek, który wyglądem przypominał niewielki pałacyk. Posesja osadzona była w lesie, a każdy by przyznał, że miejsce to miało w sobie wiele uroku... Oficer był świadomy, że rodzina mieszkająca tu została stąd wyrzucona... jak nie rozstrzelana obok pięknej, niewielkiej, marmurowej fontanny, przy której właśnie zaparkował Aron. Ścieżki wysypane były drobnymi, jasnymi kamieniami, które komponowały się z kolorową roślinnością. Ogród obsiany kwiatami różnych gatunków. Niemiec rozejrzał się dookoła, ignorując równo przystrzyżone żywopłoty, a skupiając się na różach, które były wszechobecne. Chyba dawna Pani domu miała do nich słabość. Większość z nich była czerwona, a czerwień ta była gorąca i bordowa. Wetter wpatrując się w żywe, pachnące zapewne kwiaty pchnął drzwi, które trzasnęły z hukiem i zaczarowany urokiem koloru podszedł do krzewu róży. Z delikatnością złapał jej łodygę i przyjrzał się kwiatowi. Kolor i zapach roznoszący wokół kojącą woń przypominał mu krew, która właśnie spływała wolno po jego palcu. Puścił łodygę, która wróciła na swoje miejsce, chwiejąc się jeszcze przez chwilkę, jak gdyby drżąc przed nowym panem. Zmrużył oczy i przejechał kciukiem po miejscu, w które ugodził go kolec. Zacisnął dłoń w pięść, aby nie pobrudzić munduru i ruszył na oględziny swoich włości. Pokonał kamienne, białe schodki i stanął przed ciemnymi, solidnymi, a przede wszystkim pięknie zdobionymi drzwiami. Z namaszczeniem włożył klucz i przekręcił go prędko. Słysząc kliknięcie, które oznaczało otwarcie, wszedł do środka. Ściany pomalowane były w odcieniach ciemnej, głębokiej zieleni, do połowy obite ciemnymi, drewnianymi panelami. Dębowe meble idealnie wpasowały się w otoczenie. Naprzeciwko wejścia znajdowały się ogromne schody, prowadzące na górę. 

Niemiec zrobił jeszcze kilka kroków. Znalazł się w połowie korytarza. Przestrzenna i wpuszczająca ogrom naturalnego światła kuchnia umieszczona była po lewej stronie. Przejście pomiędzy pomieszczeniami stanowił zdobny łuk drzwiowy, drugi łączył kuchnię z jadalnią. Po drugiej stronie korytarza, w ten sam sposób był oddzielony salon, do którego właśnie wszedł Aron. Tutaj miał aż dwa takie przejścia. Przytulny pokój z kominkiem i ogromną biblioteczką. Można więc było okrążyć i wyjść drugą stroną, gdzie tym razem porządne drzwi oddzielały gabinet od reszty pokoi. Obok natomiast znajdowała się łazienka. Drewniane schody od drugiej strony skrywały pomieszczenie, które okazało się być zejściem do chłodnej piwnicy. Aron długo ją oglądał, dopóki nie udał się na górę. Po oględzinach pokoi, poszedł na tyły ogrodu, aby odpocząć na świeżym powietrzu. Teraz zostało tylko wyposażyć jego jakże niewielkie w rozmiarach gniazdko.

Dzień ten jednak nie był szczęśliwy dla wszystkich, a już na pewno nie dla 21 letniej Rebeki Kaliszer, która właśnie wracała do równie pokaźnego, jak i nie większego domu niż dostał Wetter. Jej rodzinny gmach był jednak splądrowany i od niedawna pozostawiał złe wspomnienia. Zaledwie osiemnaście dni po wybuchu wojny, jej matka Krystyna zmarła na zawał. Rebeka nie ma teraz łatwego życia, ponieważ jest w dużej mierze Żydówką. W teorii nie może się nią nazwać, ponieważ to jej ojciec jest Izraelczykiem, a matka Polką, ale dla Niemca to nie będzie sprawiało dużej różnicy. Co prawda włosy miała piękne, ciemne i długie, nieco falowane, a oczy duże i brązowe jak kasztany, ale z twarzy nie przypomina izraelitki. Poznanie jej mieszanej krwi trochę by zajęło. Niestety nie miała jeszcze narzeczonego, czego zazdrościła swoim przyjaciółkom. Żaden chłopak nie sprostał oczekiwaniom jej ojca.

Rebeka stukając szpilkami o chodnik rozmyślała o tacie, który był jubilerem i dorobił się pokaźnego majątku. Oczywiście nie tylko na jubilerstwie, ale czy jest to istotne? Ważne, że dzięki temu był bogaty. Teraz jednak znajdował się około 20 kilometrów dalej, nieopodal Brwinowa. Udało mu się uciec dzień po śmierci żony. Zaszył się w wiosce u młynarza, który chowa go u siebie. W głowie się nie mieści, że nadeszły takie czasy, co to człowiek drugiego z litości pod deskami własnego domu chowa... Ojciec zostawił dom i dobra materialne, aby jego dzieci miały z czego żyć. Rebeka chowała do niego ogromny żal. Zostawił ją z czwórką rodzeństwa na pastwę losu. Zamiast prosić o schronienie dla jej najmłodszych sióstr bliźniaczek, które dopiero co skończyły dziewięć wiosen sam, schował się we względnie bezpiecznym miejscu. 

Zmęczona, w końcu weszła do domu, który z dnia na dzień stawał się coraz gorszym miejscem. Odsapnęła i zaczęła nawoływać rodzeństwo. Do jej uszu dobiegł tylko stłumiony szloch zza zamkniętych drzwi kuchni. Rebeka nie zastanawiając się weszła do środka i ujrzała swoją trzecią siostrę, młodszą od niej raptem o trzy lata.

- Zabrali ich. Schowałam się na strychu, ale słyszałam... Wzięli cały nasz dobytek, wszystkie drogocenne rzeczy! Kazali Abiaszowi dać wszystko co mamy, a on pokazał skrytkę. Nic nam nie zostało! - Estera krzyknęła i zrzuciła dzban, który rozkruszył się w drobny mak.

Rebeka poczuła zimny dreszcz, na samą myśl, że zabrano jej rodzeństwo. Starszego brata Abiasza oraz bliźniaczki - Anetę i Anitę. Nie przejmowała się drogocennymi rzeczami, tak jak jej siostra, ponieważ rodzinę ceniła najbardziej. Przykucnęła i zaczęła zbierać kawałki gliny.

- Gdzie ich zabrali? - spytała, nie nawiązując kontaktu wzrokowego z siostrą.

- A skąd mam to wiedzieć?! - warknęła do Rebeki, splatając ze sobą dłonie. - Nie wiem, na jakieś roboty?

- Żydów na roboty? - kobieta wstała i wyrzuciła kawałki gliny.

- Nie jesteśmy Żydami! - Estera wytknęła ją palcem, najwyraźniej próbując pocieszyć się słodkim kłamstwem.

- To, że według naszych zasad nie możemy nazwać się prawowitymi Żydówkami, to nie znaczy, że możesz się nazwać Polką! Dla Niemca zawsze będziesz Żydem, choćby był nim tylko twój daleki przodek! - Rebece puściły nerwy i idąc w ślady siostry podniosła głos, chcąc ukazać młodej dziewczynie bolesną, aczkolwiek prawdę.

Chwilę milczały, spoglądając na siebie co jakiś czas. Rebeka w tym czasie rozmyślała, co im zostało, i ile... Musiała zdobyć skądś pieniądze. Były jej potrzebne. Jej i Esterze.

- Musimy kupić sobie lepsze papiery. Bardziej pewne. - stwierdziła, zaglądając do kredensu.

- Za co? Wszystko nam zabrali! Pieprzeni Niemcy. Wiadomo było jak to się skończy, czemu nie uciekliśmy z tego kraju póki jeszcze się dało?! - Estera rwała pukle włosów z głowy, w tym samym czasie obserwując szperającą po szafkach Rebekę.

- Znajdziemy coś. Porcelanowe zastawy... Drogie sukienki, biżuteria, cokolwiek nam zostało. - zamknęła szafkę, wyjmując zastawę, która była przekazywana z pokolenia na pokolenie.

- To zastawa rodzinna... - Estera wyszeptała, wpatrując się w zdobione talerze i sztućce.

- Jak będziesz martwa to na nic ci się zda rodzinna pamiątka. - Rebeka warknęła i ruszyła pędem do salonu.

Obie kobiety przeszukały każdy zakamarek, każdą skrytkę, ale nie zdołały zebrać nic cenniejszego od wspomnianej wcześniej zastawy.

- Nie starczy nam pieniędzy... - Estera mruknęła, patrząc na drobiazgi walające się po kuchennym stole.

Rebeka siedziała przy stole, podpierając głowę dłońmi i zastanawiała się jak wszystko rozegrać. Czuła się odpowiedzialna za siostrę i ważniejsze było jej dobro.

- Na dwa nie, ale na twój na pewno. Znajdę odpowiednie papiery, a tymczasem nigdzie nie wychodź, nie ruszaj się z domu. - powiedziała twardo, a w jej tonie słychać było, że nie toleruje odmowy.

- A ty? - spytała, chociaż widać było, że nie przejęła się zbytnio losem starszej siostry. 

- Zawsze można sprzedać pianino... - Rebeka mruknęła ponuro, a jej głowę zalała fala wspomnień.

Kochała grać na pianinie. Ojciec wkładał dużo pieniędzy w jej muzyczną karierę. Jako młoda panienka uwielbiała popisywać się skocznymi kawałkami przed tłumami eleganckich gości. Była rodzinną gwiazdą. Zawsze świeciła najjaśniej i wyróżniała się z tłumu. Prawdziwa z niej artystka. Jej zainteresowaniami były jak i są muzyka i malowanie farbami. Obie te rzeczy wychodziły jej wyśmienicie, a każdy z gości, który przeszedł przez dom rodziny Kaliszer, podziwiał jej cudne obrazy i wsłuchiwał w niesamowite, aksamitne dla uszu utwory.

Jej powołaniem było jednak pisanie. Kochała to całym sercem i zamierzała zostać sławną pisarką. Zapewne jej arcydzieła chciałby mieć każdy, a tłumaczone byłyby na wszystkie języki tego świata. Fakt, dziewczyna miała talent. Jej opowieści były porywające. Czytając jej historyjki, wsiadałeś na statek fantazji i płynąłeś po rzece marzeń, która zdawała się nie mieć końca. 

Dzisiejsze czasy nie pozwalają jej na te delikatne ruchy po klawiszach, płynne pociągnięcia pędzlem czy też żywe potok słów, przelany na kartki. Teraz liczyło się tylko przetrwanie.

- Jesteś w stanie je sprzedać? Może mogłabyś zarabiać grając? - Estera spojrzała na nią z nadzieją.

- Nam nie wolno już grać. - kobieta pokręciła głową.

- Sprzedamy pianino i co? Pieniądze pójdą na fałszywe papiery, a z czego będziemy żyć? 

- Zatrudnię się gdzieś. W jakiejś kawiarni albo jako gosposia... Jakoś na nas zarobię. - Rebeka oznajmiła, pakując przedmioty ze stołu. 

- Ja też się gdzieś zatrudnię.  Bo będziemy jeść sam chleb z masłem... - Estera pokręciła głową, oburzona myślą, że będzie musiała jeść same pieczywo.

- O maśle, to ty teraz dziecino możesz tylko pomarzyć. Dam radę, ty skup się na nauce. Wojna w końcu kiedyś się skończy, a wykształceni ludzie będą pożądanym towarem. - stwierdziła i ruszyła w stronę wyjścia. 

- Gdzie idziesz?! - krzyknęła za nią Estera. 

- Poszukam kogoś, od kogo będę mogła kupić porządne papiery! - wzięła płaszcz i ruszyła przed siebie, w głąb Warszawy, nie wiedząc nawet, czy wróci do domu...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro