10. Szarowłosy brunet mesjaszem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

ten zajebisty tytuł podsunęła mi moja najwierniejsza czytelniczka (XDDDD)
DunOnka


- Nie. - powtórzyłam kategorycznie.

- No proszę cię, Wendy.

Jadłyśmy śniadanie. Oczy zamykały mi się ze zmęczenia, w przeciwieństwie do Florence, która mimo przegadanej nocy i zaledwie 4 godzin snu najwyraźniej czuła się świetnie, a do tego od rana męczyła mnie, szczebiocząc o swoim nowym pomyśle.

Wspaniały plan, który obmyśliła wczoraj wieczorem, polegał na wspólnym odwiedzeniu Jake'a. Wczoraj, pisząc z chłopakiem, zaproponowałam, że wpadnę do niego jutro po południu. Flo, która oczywiście zaglądała mi przez ramię, wymyśliła, że wprosi się na nasze spotkanie, narażając przy tym siebie, mnie, Jake'a i całą watahę.

- Nie. Czy ty nie rozumiesz co by się mogło stać, gdyby ktoś się dowiedział?! - wygarnęłam przyjaciółce.

Florence już otworzyła usta, by odpowiedzieć, jednak zamknęła je z powrotem. I zanim zdążyłam wytknąć jej brak argumentów, usłyszałam:

- O czym dowiedział? - momentalnie odwróciłam się do tyłu, napotykając pytające spojrzenie Luke'a.

- O niczym ważnym. - powiedziałam szybko, chyba trochę zbyt szybko. - Florence chciała zrobić dowcip straży granicznej, żeby sprawdzić czy rzeczywiście są czujni, a ja nie chce jej w tym pomagać. - dodałam, lekko wzruszając ramionami i kontrolnie zerknęłam na przyjaciółkę, upewniając się, że nie palnie teraz nic głupiego.

Luke chyba nie uwierzył w, przyznaję, dosyć marną historię, ale już nic nie powiedział i zaczął przygotowywać sobie kawę.

Tymczasem Florence skończyła jeść swoją jajecznicę, odłożyła talerze do zlewu i wyszła naburmuszona, mamrocząc pod nosem: "Jeszcze cię przekonam, Gwen.". Gdyby nie obecność Luke'a walnęłabym teraz głową w stół. Blondynka potrafiła być naprawdę uparta, czym doprowadzała mnie do szału.

- Skoro Florence wyszła... Możemy chwilę porozmawiać? - Luke dosiadł się do mnie ze swoją kawą.

- Jasne. O co chodzi?

- O nasz układ oczywiście. Udało ci się coś ustalić w związku z moją niewidzialną przeznaczoną? - zapytał, a ja zaprzeczyłam. - No trudno. Po prostu to irytujące, wszędzie czuję ten zapach i zamiast zająć się sprawą śmierci ojca, szaleję, szukając mate.

- Właściwie jak zginął twój ojciec? Przecież miałam ci pomóc, a nie wiem nawet jak wygląda cała sprawa.

- Nie do końca wiadomo co się stało... - Luke westchnął ciężko. - Któregoś dnia po kolacji powiedział, że źle się czuje i poszedł się położyć. Narzekał na zawroty głowy, a potem nagle przyszedł paraliż. Oczywiście od razu zawiadomiliśmy uzdrowicieli, ale niestety za późno.

- To wygląda jakby został otruty... - wypowiedziałam na głos swoje przypuszczenia.

- Dokładnie, też tak myślałem. Czytałem trochę o truciznach. Objawy idealnie pasują do wilczej trutki. - potwierdził moją teorię.

Wilcza trutka? Kojarzyłam nazwę, z tego co pamiętałam była to mieszanka srebra, tojadu i czegoś jeszcze.

- Istnieją odmiany niewyczuwalne dla wilkołaka. - kontynuował. - Wszystko idealnie pasuje. - machnął rękami na boki. - Ale Eric, mój starszy brat, poprosił uzdrowicieli o zbadanie zwłok i nie wykryli zatrucia. Stwierdzili jakiś wewnętrzny wylew. Rozumiesz to? Wylew u wilkołaka!Przecież coś takiego u nas jest prawie niemożliwe, a na pewno nie u zdrowego alfy!

- Rzeczywiście dosyć dziwna i nieprawdopodobna sytuacja. Ty i tak wierzysz, że nie zginął śmiercią naturalną? - dopytałam.

- Nieoficjalnie cała wataha tak uważa.

- No dobrze... Skoro nie mamy żadnych poszlak, pomyślmy o motywie. - zaczęłam, przypominając sobie kryminał (oczywiście należący do Florence), który kiedyś czytałam. - Chodzi mi o podejrzane osoby, takie które miałyby jakąś korzyść ze śmierci Alfy lub po prostu chciały się zemścić. - wyjaśniłam.

Szatyn rzucił mi pełne uznania spojrzenie. A mówią, że kryminały to bezwartościowe książki!

- Myślę, że jest wiele takich osób, ale nie mają dostępu do kuchni. Gotuje dla nas pani Smith ze swoją siostrzenicą. Czasem pomaga im moja mama.

- Hmm... - zamyśliłam się. W mojej głowie tworzyły się dziesiątki raczej nie prawdopodobnych teorii, ale zanim zdążyłam coś powiedzieć, do kuchni wszedł James.

- O, witaj Gwendolyn! Znowu tutaj? Nie masz swojego domu? - jak zwykle, zamiast normalnie się przywitać, zaczął mi dogryzać. Nasze przekomarzania stały się już chyba tradycją.

Większość osób uważała, że to nawet śmieszne i tak naprawdę się lubimy, ale dla mnie była to walka na śmierć i życie, a blondyna po prostu szczerze nienawidziłam. Z resztą z wzajemnością.

Tym razem jednak rzuciłam mu tylko wrogie spojrzenie i nie chcąc prowadzić bezsensownej kłótni przy drugim chłopaku, powiedziałam tylko krótkie: "Pa, Luke!", całkowicie zignorowałam James'a i wyszłam z kuchni.

Pobiegłam jeszcze do pokoju Florence, po swoją torbę i jak najszybciej wyszłam z domu Alfy, zmierzając do swojego, w którym ostatnio rzeczywiście spędzałam mało czasu.

Już z daleka usłyszałam krzyki Agnes i Alexa. Jak zwykle kłócili się o to, kto wygrał w jakiejś kolejnej zabawie.

- Wendy! - krzyknęła siostra, kiedy mnie zobaczyła. - Alex oszukuje!

- Nieprawda. Po prostu nie potrafisz pogodzić się z przegraną! - stwierdził chłopak, a ja mentalnie przybiłam sobie facepalma.

- Hej, hej, spokojnie. - powiedziałam, przytrzymuje ręką Agnes, która chciała rzucić się na brata z pazurami. - Przecież liczy się dobra zabawa. A nie wygrana.

- No właśnie! - wykrzyknął brat.

- Jednak myślę, że Agnes była bliżej wygranej, Alex. - powiedziałam. - Jest młodsza, daj jej czasem wygrać.  - dodałam szeptem, po czym podrę prałam w stronę domu, uśmiechając się pod nosem, na szczęśliwe okrzyki Aggie i prychnięcia jej brata.

Rozdział zgodnie z tytułem, wyszedł beznadziejnie. Ale starałam się ok? Po prostu coś nie pykło. A swoją drogą, jeśli ktoś ma pomysł jak nazwać ten rozdział, niech napisze w komentarzu, przyjmę każdą propozycję, kto pierwszy ten lepszy! XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro