12. Team Sarenki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Szłam jednym z korytarzy wielkiego domu głównego, prawdopodobnie w kierunku jadalni, ale w tym budynku nigdy nie byłam pewna czy chociażby nie kręcę się w kółko.

Zrezygnowana, wyjątkowo postanowiłam nie przejmować się totalnym brakiem orientacji w budynku i w głowie planowałam kolejne odwiedziny Jake'a. Ostatnio do głowy wpadła mi naprawdę głupia myśl, która jednak nie dawała mi spokoju. Chciałam zaprosić chłopaka do siebie, do domu, na teren watahy. Zdrowy rozsądek oczywiście odrzucał ten pomysł.

Roztargniona prawie wpadłam na drzwi od jednego z pomieszczeń, otwarte na oścież. Całkiem wybita z rozmyślań, westchnęłam z frustracją i ominęłam przeszkodę. Kto to w ogóle wymyślił, żeby drzwi otwierały się na zewnątrz! Przecież to bezsens...

Jednak mimo wszystko z ciekawości zajrzałam do środka, a widząc Luke'a, weszłam do pomieszczenia. Szukał czegoś w torbie podróżnej, z którą tu przyjechał. Najwyraźniej dotarłam aż do części budynku w której znajdowały się pokoje gościnne. Czyli spory kawałek od jadalni, a ściślej mówiąc na drugim końcu, tej ogromnej willi.

- Hej, jakieś nowe poszlaki? - zapytałam.

- Nie. - powiedział Luke, nawet nie patrząc w moją stronę. Pewnie wyczuł mnie już chwilę temu. Przeklęte wilcze zdolności!

- Myślałem trochę o tym, co mówiłaś. Oczywiście, że znajdą się osoby z motywem, które z jakichś powodów chciałyby pozbyć się Alfy. Ale naprawdę nie mam pojęcia, kto mógłby chcieć zabić mojego ojca, a jednocześnie był na tyle blisko, żeby zrealizować swój plan. - dodał i zrezygnowany usiadł na podłodze, przerywając przeszukiwanie plecaka.

Nie wiadomo dlaczego, właśnie w tym momencie przypomniały mi się słowa Florence: "Jeszcze by mnie zabił, żeby zdobyć władzę..." i do głowy wpadła mi straszna, aczkolwiek nie całkiem niemożliwa myśl.

Luke miał brata. Brata, który teraz został Alfą całej watahy. Wniosek wydawał się wręcz oczywisty.

- Ymm... Luke? - zaczęłam, zastanawiając się jak przedstawić swoje zarzuty w delikatny sposób. - Bo... mówisz że to musiał być ktoś bliski... I mówiłeś też, że masz brata...

- Co masz na myśli? - zmarszczył brwi, przyglądając mi się. Nie lubiłam być w centrum uwagi, miałam też spory problem z patrzeniem komuś w oczy,

- A on teraz jest Alfą i... ma władzę.

- Ale co to ma... - zaczął, wyraźnie zdezorientowany, jednak po chwili wyraz twarzy, diametralnie się zmienił. Najpierw wyrażając zrozumienie, potem zaskoczenie, chwilę zagubienia i wreszcie chyba złość.

Zastanawiałam się, jakim cudem tak wiele emocji można pokazać w ciągu paru sekund, kiedy wreszcie się odezwał:

- Naprawdę nie wierzę, że o tym pomyślałaś. To mój brat! I nawet jeśli czasami mnie irytuje to nigdy, przenigdy nie posądził bym go o morderstwo. I to jeszcze własnego ojca!

- Rozumiem, że to wydaje Ci się nieprawdopodobne, ale pomyśl. Wszystko pasuje. - ciągnęłam dalej.

- Nie, nie pasuje. I naprawdę nie poznaję Cię Gwen. Poza tym Eric'a akurat wtedy nie było. Pojechał do przyjaciela z sąsiedniej watahy. Potem do niego zadzwoniliśmy więc wrócił jak najszybciej. Nawet nie zdążył pożegnać się z ojcem.

- Och. Ja... Przepraszam... - wy dusiłam tylko.

- Rozumiem, że bardzo zaangażowałaś się w tę sprawę, ale oskarżanie przypadkowych osób nic nam nie da. - powiedział, po czym wstał i wyszedł z pokoju.

Usiadlam na pierwszym lepszym krześle. Zostałam sama. Teraz żałowałam, że w ogóle coś takiego przyszło mi do głowy. Może po prostu nie chciałam wykluczać żadnej opcji?

Każda osoba z otoczenia ofiary mogła być potencjalnym zabójcą, ale faktycznie oskarżanie Eric'a, który w dodatku, jak widać miał alibi, może było lekką przesadą.

Jeszcze chwilę biłam się z myślami aż w końcu wstałam, z zamiarem jak najszybszego odnalezienia wyjścia z tego poplątanego domu i wydostania się na dwór.

Nie ustałam na nogach nawet trzech sekund kiedy wylądowałam na podłodze, powalona przez zawroty głowy.

- A już myślałam, że mi przeszło... - wystękałam, łapiąc się za głowę, którą teraz przeszył silny ból.

- No dalej...! - usłyszałam.

Jeszcze przez jakiś czas leżałam bez ruchu, a kiedy świat przestał wirować, ostrożnie wstałam i otumaniona przez pulsujący ból w czaszce, ruszyłam przed siebie, z nadzieją, że chociaż raz szybko znajdę wyjście z tego labiryntu korytarzy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro