3. Rozdział trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Wendy! No wstawaj, szybko! - obudziły mnie czyjeś krzyki.

- O co chodzi? - wymamrotałam, przecierając oczy i siadając na łóżku.

- Wstawaj, musisz coś zobaczyć! - spojrzałam na siostrę, radośnie skacząca koło mojego łóżka.

Wywróciłam oczami i niechętnie wstałam. - To o co chodzi?

- Przemieniłam się! Patrz! - powiedziała, a po chwili zamieniła się w brązowego wilczka.

- Och! Brawo, jesteś śliczna! - przytuliłam mocno szczeniaka. - Mówiłaś już rodzicom? - zapytałam, na co wilczek pokręcił przecząco głową.

Agnes, moja młodsza siostra skończyła niedawno osiem lat i na swoją pierwszą przemianę czekała już od dwóch.

W przeciwieństwie do mnie, była biologiczną córką Chris'a i Annette i gdyby nie to, że była chyba najsłodszą dziewczynką na świecie, pewnie bym za nią nie przepadała, w końcu w jakimś stopniu była ważniejsza ode mnie dla rodziców.

Poza tym byłam już chyba trochę za stara na okazywanie zazdrości ośmioletniej siostrze, miałam już szesnaście lat i czasami nachodziły mnie myśli, czy zgodnie z wilczą normą jestem już dorosła, czy jak normalni ludzie powinnam poczekać na osiemnastkę.

- Agnes, Wendy, chodźcie na śniadanie! - zawołała Annette, nasza mama. - Alex, ty też mógłbyś już łaskawie wstać!

No tak, Alex, nasz brat. Z nim kłóciłam się częściej niż z Agnes, ale wśród rodzeństwa to chyba normalne, wbrew pozorom naprawdę się lubiliśmy. Chociaż jak na dwunastolatka był niesamowicie wyszczekany.

- Za chwilę przyjdziemy! - odkrzyknęłam i szybko poszłam się ubrać, Agnes ciągle w postaci wilka pobiegła do swojego pokoju.

•••

Weszłam do jadalni, przy stole siedzieli już wszyscy domownicy: Chris i Annette, czyli moi przybrani rodzice, siostra Agnes, brat Alex oraz zajmująca się domem Natalie.

- Smacznego! - powiedziała nasza gosposia, stawiając na stole kilka talerzy, po czym usiadła z nami.

Wszyscy traktowali Natalie jak członka rodziny, a dla mnie była jak babcia. Dziadkowie od strony mamy należeli do innej watahy, a rodzice taty... to dłuższa historia, ale skończyło się tak, że wydziedziczyli swojego syna i zostali wygnani.

- Idziemy dzisiaj na obiad u Alfy... - oznajmił tata.

- Ale my też? - powiedział niewyraźnie Alex jedząc jajecznicę.

- Tak, wszyscy. I nie mów z pełnymi ustami. - skarciła go mama. "Jakby to coś miało zmienić." - pomyślałam.

- Yhmmm... - powiedział tym razem z kawałkiem tosta w buzi. Ehhh... wiadomo, że wilkołaki jedzą dosyć dużo, zwłaszcza mięsa, ale Alex zdecydowanie przekraczał normę. To, jakim cudem jeszcze nie przytył, pozostawało dla mnie jedną z tych nierozwiązanych tajemnic wszechświata.

- To o co chodzi z tym obiadem? - zapytałam.

- W odwiedziny przyjeżdża Beta watahy Wolfstars.

- Coś się stało? - zapytałam. Z tego co wiedziałam, tamta wataha była liczniejsza od naszej i chociaż dawniej zdarzały się jakieś bitwy od dobrych 30 lat trwał pokój.

- Oficjalnie nikt jeszcze nic nie wie, ale chodzą plotki, że ich Alfa zmarł. - wyjaśnił Chris, a przy stole zapadła chwila ciszy.

Cóż, to nie była dobra wiadomość, zmiana alfy mogła oznaczać zmianę stosunków z innymi stadami, ale skoro na razie były to tylko plotki nie było czym się przejmować, chyba.

- Cóż skoro już wszyscy wiedzą możemy porozmawiać o czymś innym. - przerwała ciszę Annette. - Agnes dziś w nocy się przemieniła. - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko do dziewczynki.

- Naprawdę? Jest duża? - zapytał Alex patrząc na siostrę i mrużąc oczy jakby próbował sobie wyobrazić jej wilczą formę.

- Tak, dwa razy większa od ciebie. - parsknęłam śmiechem na co wywrócił oczami.

- Haha, bardzo śmieszne, no ale teraz możemy się ścigać i gonić, jak prawdziwe wilki. - powiedział z uśmiechem. - Nie masz ze mną szans, Agnes.

- Alex! Agnes ma dopiero osiem lat, nawet nie ma takiej opcji, żeby się szlajała z tobą i twoimi kolegami po krzakach. - zgasiła jego zapał mama.

Skończyłam jeść, więc poszłam odłożyć talerz do kuchni i wzięłam jabłko ze stojącego tam koszyka z owocami.

- Idę pobiegać! - rzuciłam wychodząc z domu i zamknęłam drzwi.

Ruszyłam powoli leśną drogą, mijając kilka osób, które witały się ze mną uśmiechem, jeszcze kilka lat temu nawet by na mnie nie spojrzeli... Ale teraz byłam córką głównego bety i człowiekiem, który odnalazł partnerów połowie naszej watahy i kilkunastu wilkom z innych stad.

Możnaby powiedzieć, że stałam się sławna wśród wilkołaków, co trochę mnie przerażało.

Przez te dwa lata starałam się zrozumieć i rozwinąć moje nowe zdolności. Światło otaczające bratnie dusze nazywałam teraz aurą i może właśnie nią było. Umiałam także wyczuć przeznaczonych z większej odległości, a czasami nawet wskazać kierunek, czy watahę, w której przebywa mate danego wilkołaka. Wielu przychodziło do mnie by odnaleźć swoją bratnią duszę.

Skończyłam jeść jabłko i ruszyłam biegiem, wyrzucając ogryzek w krzaki. Musiałam dbać o formę, a poza tym uwielbiałam biegać, zwłaszcza po lesie. Podobno dzieci przejmują wiele cech rodziców nawet tych nie biologicznych, więc co jeśli moi rodzice byli zmiennokształtni? Z pewnością wpłynęło to na moje zainteresowanie sportem, walką i rywalizacją.

Po wielu moich błaganiach tata zgodził się uczyć mnie walczyć, dlatego od paru miesięcy, w czasie których uczył mnie podstaw samoobrony, ćwiczyłam jeszcze intensywniej niż zwykle.

Po około godzinie skierowałam się z powrotem w stronę domu, planowałam odwiedzić Florence jeszcze przed tym całym obiadem i dowiedzieć się czegoś o całej sprawie.

W  centrum terenu naszej watahy stało kilku budynków. Największy należał do rodziny Alfy, nasz był trochę mniejszy i znajdował się tuż obok, w końcu tata był głównym betą. Dalej był jeszcze mały budynek pełniący rolę szpitalu, w pobliżu stały jeszcze dwa domy, a reszta znajdowała się trochę dalej.

Wataha Moonstorm liczyła prawie 150 wilkołaków i należała do jednej z większych w tej okolicy.

W głównym domu panował dzisiaj wyjątkowy ruch, chociaż tu i tak zawsze były tłumy. Dom był w zasadzie małym dworkiem i nawet ja często się tu gubiłam, pomimo mojej wspaniałej orientacji w terenie, która swoją drogą rzadko kiedy działała prawidłowo, a jeśli już to na pewno nie w budynkach.

Wiedziałam jak dojść do sali bankietowej (pełniącej też rolę jadalni), kuchni i pokoju Florence, co w zupełności mi wystarczyło. Zapukałam do drzwi i nie słysząc żadnej odpowiedzi, po prostu weszłam do pokoju przyjaciółki. Było pusto. Na wszelki wypadek sprawdziłam jeszcze łazienkę, po czym skierowałam się do wiecznie otwartego, dużego okna i wdrapałam się na rosnącą tuż przy nim ogromną brzozę. W jej koronie zbudowałyśmy sobie z Florence naszą małą fortecę, domek na drzewie. Właściwie konstrukcja składała się tylko z platformy ułożonej w konarach drzewa i do domku było jej raczej daleko, ale miejsce było naprawdę urokliwe, ukryte wśród gałęzi... no a poza tym zbudowałyśmy je mając jakieś 10 lat.

Tak jak myślałam, na drewnianym podeście wśród poduszek (gromadzonych tutaj przez lata), siedziała moja najlepsza i swoją drogą jedyna przyjaciółka.

- Hej Flo! - powiedziałam, siadając obok i zaglądając jej przez ramię do książki, którą właśnie czytała. - Uuu kolejne romansidło...

- O, cześć. Czekaj, tylko doczytam do końca strony... - odpowiedziała, na co ja zaśmiałam się lekko i spojrzałam na nią z politowaniem. - Och daj spokój... całują się! - pisnęła. - Pierwszy raz!

- Super.

- Dobra, dobra... już kończę. Nie rób takiej miny jakbym zabiła ci kota. - blondynka wreszcie zamknęła książkę i odłożyła ją na bok.

Florence miała jasne, proste włosy i niebieskie oczy, co stanowiło idealne przeciwieństwo moich brązowych oczu i czarnej szopy na głowie. Nie powiedziałabym, że mam loki, raczej moje włosy po prostu mocno się falowały. Do tego przewyższała mnie o całe 7 cm, ja mierzyłam 1,65 m, a ona 1,72 m.

- Słyszałaś już, że dzisiaj przyjeżdża na rozmowy beta z Wolfstars? - zapytała.

- Tak, tata mówił, że mamy być dzisiaj u was na obiedzie. Do tego chodzą plotki, że ich Alfa zmarł, ale nie wiem czy to prawda.

- Obawiam się, że tak. Słyszałam też, że nie zginął z przyczyn naturalnych...

- Został zabity?! Alfa? - przerwałam jej.

- Takie są podejrzenia, ale jakby ktoś pytał to nic nie wiesz, ok? - powiedziała na co przytaknęłam, kiwając głową. - Władzę przejmie teraz jego syn, ale musi zorganizować pogrzeb i uspokoić watahę, więc nie przyjedzie. Przybędzie główny beta z obstawą.

- Nieźle. Zapowiada się ciekawy obiad. - podsumowałam.

- Tak. Może kogoś zeswatasz! - uśmiechnęła się, sugestywnie poruszając brwiami, a ja rzuciłam w nią poduszką.

- Taa... - jasne, że cieszyłam się z moich mocy, dzięki nim wszyscy traktowali mnie lepiej. Ale czasami, kiedy widziałam kolejną parę całującą się od razu po wpojeniu, nie znającą jeszcze nawet swoich imion, miałam ochotę się porzygać.


I tak oto nadszedł czas... żulenia o gwiazdki! 

Ok, miejmy to już za sobą. *wyciąga ogromny transparent i krzyczy* Gwiazdki i komentarze są karmą dla weny! Dla Ciebie to tylko jedno kliknięcie, a mi sprawia ogromną radość, dlatego jeśli Ci się podobało, zostaw coś po sobie! *odkłada wszystko i idzie do domu*



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro