6. Powiedzmy, że spadłam z okna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po powrocie do domu od razu zamknęłam się w swoim pokoju. Jakoś nie miałam ochoty na rozmowę z rodzicami i prawdopodobnie kolejną awanturę.

Nadal byłam zaskoczona słowami taty, prędzej takiej reakcji spodziewałabym się po mamie, z którą od dziecka miałam gorszy kontakt. Podobno na początku była przeciwna adopcji ludzkiego dziecka, ale w końcu się zgodziła.

- Wendy, mogę wejść? - zapytała mama, pukając wieczorem do mojego pokoju.

Wpuściłam ją. Ale w myślach już układałam plan ucieczki przez okno, w razie gdyby zaczęła robić mi wykład o tym jak okropni są ludzie. Zawsze była trochę podporządkowana tacie, w końcu była tylko deltą.

W wilczym stadzie hierarchia ma wielkie znaczenie. Każdy wilkołak w wieku 16 lat otrzymuje pozycję bezpośrednio związaną z jego charakterem, zdolnościami i siłą. Najwyżej postawiony jest Alfa watahy, któremu wszyscy muszą być bezwzględnie posłuszni. Jego rodzina zwykle składa się z samych alf, czyli najsilniejszych osobników. Drugie w kolejności są bety, zwykle pełnią w stadzie funkcje dowódców, spośród nich Alfa wybiera Głównego Betę, który jest jego doradcą i zastępcą. Następne w hierarchi są gammy, stanowią one większość watahy, są dosyć silne, ale nie dorównują alfom i betom, którym są podporządkowane. Delty siłą i wielkością przypominają gammy, różnica tkwi w charakterze. Zwykle są bardzo pokojowo nastawione, często zostają lekarzami ze względu na swoją cierpliwość i inteligencję. I wreszcie, na samym końcu znajdują się omegi, kiedyś było ich więcej, ale teraz zdarzają się bardzo rzadko. Przez lata omegi często były wyrzucane ze swoich watach, jako osobniki niepotrzebne i osłabiające stado, w tej chwili w stadzie Moonstorm nie ma żadnej i żadna nie pojawiła się tu od ponad 80 lat.

A zatem, w watasze najwięcej jest gamm i bet, mamy kilkanaście delt, ale żadnej omegi... ymm... jeszcze alfy.

I ja. Na początku wyrzutek, a teraz słynna wilcza swatka. To trochę przerażające jak bardzo u wilkołaków liczy się siła i pozycja.

- Wendy. - odezwała się mama, wyrywając mnie z zamyślenia. - Posłuchaj... - zaczęła, a ja spojrzałam niechętnie w jej kierunku. - Może Cię to zdziwi, ale wyjątkowo nie zgadzam się z Chrisem.

Jesteś człowiekiem i nie dziwi mnie, że chcesz chociaż poznać zwyczaje swojego gatunku. To nie tak że Cię wyganiam, przyznaję, na początku niezbyt uśmiechało mi się wychowywanie człowieka, ale z czasem naprawdę Cię pokochałam. Wendy, jesteś niesamowitą osobą i moją córką. - zakończyła wypowiedź, chwytając mnie za rękę, a mnie całkowicie zatkało.

Pod wpływem emocji przytuliłam mocno rodzicielkę, jednocześnie zdając sobie sprawę, że nie robiłam tego od bardzo dawna.

•••

To była chyba najszczersza rozmowa jaką w życiu przeprowadziłam z mamą. Nawet zaczęłam się zastanawiać czy przypadkiem sama nie odtrącałam jej moim zachowaniem.

Teraz leżałam w łóżku i nie mogłam zmrużyć oka, myślami ciągle wracając do wieczornej rozmowy. To bardzo miłe, że mama jednak mnie wspierała, ale wybuch taty nie dawał mi spokoju, przecież nigdy nie miał złego nastawienia do ludzi. Może chodziło o studia? Chciał mnie zatrzymać w stadzie?

Po godzinie, kiedy dalej nie byłam w stanie zmrużyć oka, zrezygnowana wstałam z łóżka i na palcach podeszłam do okna. Otworzyłam je, krzywiąc się, gdy lekko skrzypnęło. Prawdopodobnie reszta domowników spała, ale z wilczym słuchem nigdy nic nie wiadomo...

Dlatego właśnie wpadłam na ten, jak się potem okazało, katastrofalny w skutkach pomysł ucieczki przez okno.

Ostrożnie stanęłam na parapecie i spojrzałam w dół.

- Ok, to tylko pierwsze piętro. - wymamrotałam  dodając sobie otuchy i przesunęłam się w stronę rynny.

W tym miejscu mur pokryty był bluszczem i miał kilka ustępów, które chciałam wykorzystać do zejścia na dół. Ostrożnie stawiając stopy, zsunęłam się z parapetu. Powoli ruszyłam w dół.

- Nie jest tak źl... - nie skończyłam nawet zdania, kiedy nieodpowiednio ustawiłam nogę i w desperacji mocno chwyciłam się bluszczu. Pnącza oczywiście nie wytrzymały, a ja przejeżdżając kolanem po ścianie, wylądowałam na ziemii z garścią liści w ręce.

- Ała... - jęknęłam, patrząc na poranione kolana i otarcia na rękach, po czym stękając cicho, wstałam. "To cud, że nic sobie nie złamałam." - pomyślałam, oceniając wysokość. Spadłam prawie z pierwszego piętra! To mogły być nawet ze 3 metry.

Z jednego kolana leciała mi krew, którą starłam rogiem bluzki. Zaraz... Spojrzałam na swoje ubrania. Czy ja naprawdę właśnie wyszłam przez okno w piżamie?!

Nie widząc innego wyjścia, lekko kuśtykając ruszyłam do głównego domu watahy.

•••

Stanęłam przed drzwiami, zastnawiając się czy są zamknięte i czy powinnam zapukać lub zadzwonić wiszącym przy nich dzwonkiem.

Według planu, miałam dostać się do Florence tak jak zawsze, czyli po drzewie wspiąć się do jej pokoju. Jednak w tej chwili... jakoś nie miałam na to ochoty.

W końcu odrzuciłam pomysł dzwonienia i prawdopodobnie obudzenia przy tym połowy watahy. Zamiast tego nacisnęłam klamkę, a kiedy drzwi okazały się zamknięte, uderzyłam pięścią w ciemne drewno, w głębi serca mając nadzieję, że akurat ktoś będzie w pobliżu i wpuści mnie do środka.

W końcu dotarło do mnie, że jest środek nocy i szanse na to że ktoś jednak nie śpi są bliskie zeru. Już miałam się odwrócić i odejść, ale niespodziewanie usłyszałam czyjeś kroki i po chwili szczęk otwieranego zamka.

W progu stanął Luke. Młody syn Alfy Wolfstars, i właśnie ten Luke obrzucił mnie teraz zaskoczonym spojrzeniem.

Nic dziwnego, prawdopodobnie wyglądałam w tej chwili jak wariatka, która uciekła z psychiatryka i w środku nocy dobija się do drzwi w piżamie i posiniaczona, jakby właśnie skoczyła z dachu, co właściwie nie odbiegało daleko od prawdy.

Zaczerwieniłam się na samą myśl, naciągając przydługą bluzkę na spodenki, które w tej chwili jakoś wydały mi się zbyt krótkie.

- Wszystko w porządku..? - zapytał szatyn, kiedy już najwyraźniej otrząsnął się z zaskoczenia. - Gwendolyn?

- Tak. Ja... przyszłam do Florence. Mogę wejść? - wydusiłam z siebie, ignorując chęć skakania z radości tylko dlatego, że alfa zapamiętał moje imię. To zdecydowanie nie było normalne, musiałam mocno uderzyć się w głowę przy spadaniu.

- Oczywiście. - chłopak odsunął się na bok wpuszczając mnie do domu. - Zaczekaj, przyniosę jakieś plastry i może coś do odkażenia tych zadrapań.

- Och, naprawdę nie trzeba, poradzę sobie... 

- Nie ma mowy. Masz całe kolana we krwi, a wydaje mi się że ludzie nie regenerują się tak szybko jak zmienni. - powiedział i ruszył do kuchni, a ja niechętnie poszłam za nim.

- Gdzieś tu ją widziałem... - wymamrotał, przeszukując jakąś szafkę.

Usiadłam na krześle, prostując nogi, bo teraz wyraźnie czułam ból w kolanach. Luke wreszcie znalazł apteczkę, przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie.

- To... co ci się stało? - zapytał. Przez chwilę zastanawiałam się czy powinnam skłamać, ale nie znalazłam żadnych powodów, by nie mówić prawdy.

- Powiedzmy, że spadłam z okna. Najwyraźniej wspinaczka po murach nie idzie mi tak dobrze jak myślałam, a ucieczka z pokoju na piętrze nie była dobrym pomysłem. - wyrzuciłam na jednym tchu. 

Luke tylko spojrzał na mnie zdziwiony, ale po chwili pokiwał głową i zajął się odkażaniem zadrapań na moich kolanach i łokciach. Przez chwilę poczułam się jak dziecko, ale gdy po około piętnastu minutach wyszłam z kuchni z idealnie przyklejonymi plasterkami, nie miałam mu tego za złe, a nawet postanowiłam podziękować mu za wszystko jutro rano.

Tak, wiem. Dawno mnie nie było.

Przepraszam bardzo wszystkich czytelników (których swoją drogą jest niewielu, a raczej nie ma ich wcale, ale kto by się tym przejmował...), po prostu byłam na obozie, a potem zwyczajnie nie miałam czasu i chęci do pisania.

Buziaczki (xD?!)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro