III

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwsze dwa miesiące po operacji były chwilami załamania nerwowego, obłędu i operacji. Strange wykorzystywał wszystkie swoje środki na wyleczenie swych dłoni, skutki działań lekarzy nie były jednak zadowalające. Wielu z nich rozkładało ręce, a Stephen rozpaczał co raz bardziej.

W marcu nadszedł czas na opanowanie się i przyjęcie do świadomości, że już nic nie może zrobić. Przebył ostatnią już operację, która kosztowała go fortunę, ale pieniądze nie grały teraz roli. Dziś był pierwszym dniem jego rehabilitacji. Kochana panna Palmer zapisała go do prywatnej placówki, w której ćwiczyli tylko najbogatsi z potrzebujących. Strange szczerze też nie dbał o to co teraz robi reszta jemu podobnych niepełnosprawnych, których nie stać na takie luksusy. Teraz najważniejszym zadaniem było wyleczenie jego własnych rąk.

Przez własną dumę odmówił posiadania pielęgniarki dlatego swój dzień rozpoczął już o szóstej rano. Samo zapinanie guzików trwałoby wieczność, więc od czasu wypadku zrezygnował z koszul i przerzucił się na zwyczajne bluzki z nadrukiem. Ubieranie się zajmowało mu teraz pół godziny, zrobienie głupiego tosta połowę tego czasu, a nałożenie pasty na szczoteczkę aby nie spadła na umywalkę było istnym utrapieniem. Teraz do jego zwyczajnych czynności doszło jeszcze względne uczesanie przydługich włosów i poprawienie dużej brody, żeby chociaż trochę nie przypominać bezdomnego.

Na dziewiątą był gotowy do drogi. Zszedł schodami na sam dół i nie patrząc nawet na Andersena skierował się na Ochard Street na Manhattanie.

Podróż nie należała do najgorszych, ale te ukradkowe spojrzenia mieszkańców Wielkiego Jabłka strasznie irytowały anioła. Stephen rozumiał, że wygląda źle, ale no bez przesady żeby robić zdjęcia!

Dotarł na miejsce około dziewiątej pięćdziesiąt, więc uznał, że może już wejść do budynku podobnego wyglądem do szpitala. Stanął przed szkalnymi drzwiami, które automatycznie się przed nim rozsunęły, więc na spokojnie przekroczył próg. Wnętrze kliniki było całe w żółtych barwach, a recepcjonista miał miły uśmiech kiedy Stephen do niego podszedł.

- Byłem umówiony na rehabilitację. - powiedział niebiekooki.

- Może pan podać nazwisko?

- Strange.

- Ja rozumiem, że nie wszędzie się tak robi, ale u nas wymaga się nazwiska pacjenta i nie powinno to pana dziwić. - rzekł uburmuszony młodzieniec z mniej szczerym uśmiechem.

- Moje nazwisko to Strange.

- Ach, przepraszam. - powiedział zarumieniony chłopak spoglądając zażenowany na papiery. Po chwili przeglądania wręczył jeden z dokumentów Stephenowi. - Trzecie piętro drugie drzwi po prawej. I jeszcze raz przepraszam.

Były lekarz tylko przewrócił na to oczami i po otrzymaniu kwitku skierował się na wyższe partie budynku. Gdyby nie było tu kamer Stephen już dawno byłby przy drzwiach, ale nie może pokazywać swych skrzydeł, mimo pokusy ich użycia. Tęsknił za możliwością latania już pierwszego dnia banicji, a teraz po sześćuset laty kiedy ma nareszcie jak je użyć, to nie może przez ludzkie gadżety.

Znalezienie odpowiedniego gabinetu nie było trudne. Jednak jakieś dziwne wrażenie dopadło Strange'a kiedy do nich podszedł. Anioł nie kłopotał się z zapukaniem dłonią, bo wiedział, że nie byłoby to przyjemne. Zamiast tego zastukał dwa razy butem o framugę drzwi i wszedł do środka.

Prostokątny pokój składał się z dwóch części. W tej bardziej po prawej znajdowała się mata i różne pomoce rehabilitacyjne i okno na świat, które rozświetlało całe pomieszczenie. Po lewej zaś, tuż naprzeciw drzwi znajdowało się brunatne biurko pełne jakiś papierów i ozdób jak cztery piłeczki odbijające się od siebie, przy meblu stała szafa na dokumenty i ekspresem do kawy. Za i przed biurkiem znajdowały się podobne białe fotele. Ciemnowłosy mężczyzna stał w części do pracy i oglądał niebo przez okno. Kiedy drzwi za Strangem się zatrzasnęły, a on spojrzał na doktora, który właśnie się odwrócił, myślał, że ma zwidy. Może to przez dopiero co odblokowane umiejętności umysł płata mu figla? Zmienił zdanie zobaczywszy, że rehabilitant chyba też nie wierzy w to, co widzi, ponieważ wystraszony spoglądał na byłego neurochirurga.

- Czy nawet w takich miejscach nie można się obejść bez takich gnid? - zapytał zirytowany ciszą anioł.

- Czy tacy, jak ty, zawszs muszą puszyć się jak pawie? Wiem, że wasze mózgi serio są ptasie, no, ale bez przesa-

Rehabilitant nie zdążył dokończyć, bo był już przysuszany przez Stephena. Mimo pieczenia rąk ten nie przestawał dociskać drugiego do ściany unosząc lekko nad ziemią. Miodowe oczy przyduszanego zmieniły na chwilę swą barwę na krwistą czerwień by po chwili znowu powrócić do poprzedniego stanu.

- Po co te nerwy, aniołeczku? - wychlipiał przerywając co chwila.

- Nie mam humoru na takie zabawy. - wyznał rozdrażniony Stephen.

- Poważny, jak na grzecznego aniołka przystało. - stwierdził mężczyzna.

- Zaraz będziesz cichy, jak na martwego demona przystało. - przedezeźnił go uśmiechając się przy tym złośliwie.

Stali tak przez chwilę po czym Stephen postanowił go puścić gdy zobaczył kolor jego twarzy. Tamten upadł z hukiem na podłogę kurczowo łapiąc się gardła i kaszląc.

- Zawsze tacy jesteście na pierwszej randce? - zapytał po wypluciu wystarczającej ilości śliny.

- Byłbym delikatniejszy, skarbie, gdybyś nie rzucał mi faktów w twarz. - podsumował Stephen. Fakt, żartowanie z demonem nie powinno wogóle mieć miejsca, ale skoro już się dzieje, to anioł nie miał nic przeciwko. Szczególnie kiedy wymyślił co zrobić z owym demonem.

- Ale sam odkryłeś te fasadę. Punkt dla ciebie. - podsumował wstając z podłogi.

- Pomożesz mi odszukać Handlarza Śmierci. - rzekł prosto z mostu anioł.

Demon wyglądał jakby przez chwilę przetwarzał informację w umyśle po czym spojrzał na Strange'a jak na nienormalnego. W pewnym sensie była to prawda. Neurochirurg wymyślił coś kompletnie szalonego próbując dogadać się z czerwonookim.

- Jeżeli szulasz Legionu Samobójców, to nie do mnie. Przed chwilą próbowałeś mnie zabić, a teraz proponujesz mi fuchę? Tak się tego nie załatwia, skrzydlaty.

- Zrobisz, co ci karzę, bo w przeciwnym wypadku dokończę, co zacząłem. - zagroził niższemu.

- Nie mogę. - powiedział powoli demon. - Usiądziesz? - zapytał wskazując na fotel. Sam zajął drugi i spoglądał na niebieskookiego z wyczekiwaniem, aż on zrobi to samo. Gdy anioł już usiadł, demon wyszperał w jednej z szuflad jakąś tubę. - Cyrograf mnie powstrzymuje. Bez niego nic nie zdziałam, a ty nie masz nic ciekawego do zaoferowania. - stwierdził posępnie. - Niestety, anielskie aury już się tak nie sprzedają, a na ludzką duszę nie mam co liczyć.

- Równie dobrze możesz umrzeć, a na twoje miejsce znajdę kogoś innego. - stwierdził cytując Raphaela.

- Bez nerwów, aniołku. Możemy się przecież dogadać!

Wyjął pergamin z tuby, a wieczne pióro samo pojawiło się w jego dłoni. Stephen był świadkiem spisywania cyrografu i jedyne co robił, to czytał, co tam demon na prędce pisze.

Dnia 13 marca 2019

Ja, Stephen Strange, oświadczam, że nie zabiję właściciela paktu pod warunkiem, że weźmie udział w odnalezieniu Handlarza Śmierci. Zażekam też, że nie spowoduję żadnego uszczerbku na jego zdrowiu.

Pakt ten jest nie rozelwalny do czasu zakończenia poszukiwań zaginionego.

Ceną owego dokumentu jest życie demona, który spisuje owy zwój, jak i należące do anioła dwa (2) złote jabłka.

Podpisano
...........

- Chyba na głowę upadniesz, jeżeli myślisz, że to podpiszę. - Stephen nie zamierzał oddawać swych owoców.

Złote jabłka były czymś cenionym wśród aniołów. Każdy bez wyjątku dostawał rocznie trzy, ze znajdujących się w raju zasobów. Każdy kęs wzmacniał właściciela, który już po zjedzeniu jednego jabłka miał moc zniszczenia połowy armii.

- Chcesz pomocy od najbardziej poinformowano demona w okolicy, czy nie? - zapytał wyciągając w jego stronę wieczne pióro.

Po mentalnej walce z samym sobą, Strange przyjął od niego przedmiot i złożył swój podpis na cyrografie.

- Teraz jestem cały twój. - śmiech demona był zaraźliwy nawet mimo złego humoru Stephena lecz jego honor nie pozwolił mu na nawet delikatny uśmiech.

- Nienawidzę dobijać z tobą targu, Stark.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro